eGNOSIS

Donat Kirsch — 
— historia pisarza, który nie chce pisać   cz. I

Andrzej Kanclerz

Andrzej Kanclerz
(ur. 1963
  w Tarnowskich Górach, gdzie mieszka)

Laureat wielu konkursów poetyckich. Utwory drukował w antologiach oraz wydał następujące tomiki wierszy: Ołtarz obnażony (fragmenty) (1986) , Wszyscy garną się do metafizyki (1989), Negatywy (26 poematów prozą) (1990), Gołąb clochard (1992), Kleopatra i hipochondryk (1998), H i Q, (2002), Poezja żołądkowa gorzka (2002),

Dźwiękowy tomik poetycki (2002 i 2004) – na płycie CD, Ludzie bez strychów [w:] Wiersze i historie do opowiadania (2006).

Dramat w dwóch aktach   Aurelia albo Thanatos ogolony (1992). 

Zbiór opowiadań Boguś Wietnamczyk i inne historie do opowiadania [w:] Wiersze i historie do opowiadania (2006). 

Jest członkiem Związku Literatów Polskich i Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Pracuje jako nauczyciel w jednej z tarnogórskich szkół.

 

 

Donat Kirsch urodził się w 1953 roku w Tarnowskich Górach i w mieście tym spędził dzieciństwo i młodość. W Krakowie przez trzy lata studiował fizykę. Mieszkał tam do jesieni 1976 roku. Nieoficjalnie debiutował w 1973 roku, kiedy to razem ze swoimi tarnogórskimi przyjaciółmi wystawił w Strzybnicy (dzielnica Tarnowskich Gór) sztukę pod tytułem Siedemnaście kwartetów liści, ale jeszcze w 1971 roku (będąc w ogólniaku) zrealizował Happening — również w Strzybnicy. Ponieważ jego przyjaciele grali w zespole rock'n'rollowym, więc obydwa przedstawienia miały bogatą oprawę muzyczną. Trzecią próbą dramatyczną była sztuka Bouree. Nie udało się jednak doprowadzić do premiery ze względu na napiętą sytuację polityczną w 1976 roku.

W 1973 roku „Czytelnik” ogłosił konkurs na debiut powieściowy. Kirsch wysłał maszynopis, otrzymał jedną z trzech nagród i już (!) w 1977 ukazały się Liście Croatoan[1]. „Student” opublikował fragment Liści... w 1976 roku. Po wielu recenzjach w prasie literackiej, książka otrzymała nagrodę ZG ZLP im. W. Macha za najlepszy debiut prozatorski 1977 roku.

Pomimo otrzymania nagrody, pisarz nie mógł prawie nic wydrukować aż do 1980 roku. Po dwukrotnym odrzuceniu, dopiero pismo do samego „towarzysza” Bębenka, podówczas prezesa „Czytelnika”, sprawiło, że podpisano umowę na wydanie powieści Pasaż. W 1979 roku „Twórczość” opublikowała w końcu opowiadanie Obrazki ach, te obrazki[2], które Henryk Bereza próbował tam zamieścić od czasu, kiedy otrzymał maszynopis w 1977 roku. W 1980 roku Kirsch dostał stypendium Borowskiego, a „Nurt” opublikował opowiadanie My sami sami[3]. Swoją prozę drukował także w antologii Rubikon[4].

 

Kirsch wyjechał z Polski w styczniu 1981, jak sam pisze (w liście do mnie z 29.11.2004), dosyć miał już komunistów i spodziewał się przewrotu wojskowego, na doświadczanie czego nie miał najmniejszej ochoty. Jego matka spędziła dzieciństwo w sowieckim obozie reedukacyjnym dla polskich dzieci, a dziadek i babcia ze strony matki w Gułagu na Uralu, ciotka zaś uciekła z Polski w 1968 roku, bo groziło jej więzienie za pomaganie Żydom — nie zamierzał więc doprowadzać swoich relacji z komunistami do tego samego poziomu zażyłości. Państwo Kirschowie — rodzice Donata wyjechali do Niemiec w 1986 roku, z powodu związanych z „Solidarnością” problemów jego mamy.

Pisarz przybył do Chicago, gdzie otrzymał azyl polityczny, głównie na podstawie jadowitych artykułów publikowanych w prasie na jego temat w latach siedemdziesiątych. Komunistom naraził się jeszcze w szkole średniej — jak sam pisze w liście do mnie z 14.01.2005:

 

Moje relacje nimi i z tarnogórską milicją były raczej skomplikowane, jak wszystko w komunistycznej Polsce. Nigdy od nich nie oberwałem, ale pilnowali mnie trochę. Stało się to nieomal tradycją, że milicjanci siedzący w radiowozie przed restauracją „Pod Lipami”, namawiali mnie abym spokojnie szedł do domu. Zainicjowałem też tradycję, aby w noc noworoczną odwiedzać — ze sporym zapasem whisky — żołnierzy na warcie, szpitale, pogotowie i milicję, i częstować tym trunkiem około 4 nad ranem. Milicjanci później narzekali, że „sam to przyjdę z poczęstunkiem na komisariat, ale kiedy próbują aresztować mnie i moich kolegów, to obrzucamy ich groźbami i wyzwiskami”.

 

Kariera literacka też niczego nie uprościła. W 1975 roku został razem z Andermanem i Komolką wyrzucony z Warsztatów Prozy w Polańczyku. Wstawił się za nimi niejaki towarzysz Makuch z KC — ku udręce organizatorów i z sobie tylko wiadomych powodów. Janusz Anderman tak pisał o tym w Fotografiach, w odcinku Proza życia:

 

Zjazdy młodych pisarzy urządzała władza w latach 70. często. Z pomocą darmowych wakacji chciała sobie kupić sympatię niedorosłych buntowników, a przy tym była to dobra okazja, by się im przyjrzeć w różnych sytuacjach, wyrobić sobie opinię i ustalić, z kim się ma do czynienia; do pomocy w tych zadaniach służyli ci młodzi buntownicy, którzy już przestali się buntować i podjęli owocną współpracę z odpowiednim wydziałem służb.

Wczesną jesienią siedemdziesiątego piątego dowieziono taką grupę do Polańczyka; gdy autobus przeniknął mgły ogacające Jezioro Solińskie, ujrzeliśmy rzędy bloków wzniesionych z wielkiej płyty, które jak stado szarych mastodontów przyduszały swoim ciężarem dolinę; były to domy wczasowe dla klasy robotniczej, ustawione z popiołów spojonych cementem, naprędce, bezmyślnie i chaotycznie.

Na jednym z tych bloków wydymał się w podmuchach wiatru transparent z napisem informującym o zjeździe młodych prozaików; niebawem miało się okazać, że pomysł wywieszenia tej wiadomości był fatalny. Okoliczne domy zamieszkane były przez zbierających siły górników, hutników i stoczniowców, i wielu z nas szybko mogło się przekonać, z jaką niechęcią i wrogością ci ludzie nas obserwują, jaka nas dzieli przepaść, wykopana w sześćdziesiątym ósmym i siedemdziesiątym, kiedy robotnicy nie poparli studentów, a inteligencja robotników; te podziały, zręcznie pogłębiane przez propagandę, zaczęły się wolno rozmywać po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie, kiedy powstał KOR, by zniknąć po Sierpniu i w stanie wojennym i by wychynąć z niebytu teraz.

Zbiorowe zdjęcie zrobione nam na tle nierównej linii okien naszego bloku; nawet na tym zdjęciu widać, że już wyłaniają się z gromady jakieś grupki, kółka i... towarzystwa; z boku skupiają się osoby za nas odpowiedzialne; dojrzała towarzyszka z organizacji młodzieżowej, formalnej organizatorki zjazdu, ustala coś gorączkowo z redaktorem Sadkowskim, a w tle, nieco zagubieni, Wiesław Myśliwski i Henryk Bereza rozmyślają ponuro o swej niewdzięcznej roli przewodników stada. Stoją z Janem Komolką, Donatem Kirschem, zawziętym smakoszem kubańskiego rumu, który za pięć lat zostanie Kalifornijczykiem, Andrzejem Milikiem-Wiśniewskim (w latach osiemdziesiątych znajdą go martwego na ławce parkowej) nonszalancko oparty o lśniącą karoserię swojego trabanta bacznie przygląda się nam redaktor Tramer z „Nowego Wyrazu”.

Zdjęcie jest ostre i przejrzyste, a potem rzeczywistość wymyka się z kadrów, zamazują się kontury i zanikają kontrasty; jacyś prozaicy urządzają sobie spotkania w świetlicy i okadzają się wzajemnie woniami fraz; zapraszamy do płodów naszej kuchni; kierownictwo ośrodka błagało, by spożywać dobra kulinarne zawalające stoły, bo nawet rodziny personelu i ich sąsiedzi nie są w stanie tego wszystkiego przejeść; prozatorka z Kędzierzyna-Koźla o zielonkawym obliczu rusałki zasypia, sunąc cierpliwie korytarzem, i nawet tego snu nie zauważa, i zostawia wierne odbicie swego oblicza na szklanej ścianie, która zdradziecko stanęła na jej drodze. Dopiero po wielu dniach kierownictwo, zaalarmowane przez barmana zdumionego nienotowanymi dotąd rekordami w spożyciu alkoholu, zarządziło całkowitą prohibicję.

 

Od czasu Polańczyka Kirsch przyjaźnił się z Andermanem, Komolką, Iredyńskim, Kuźniakiem, Mrozowskim, Drzeżdżonem, Łozińskim, Krystyną Koftą i całą gromadą młodych pisarzy związanych z redakcją „Studenta”. Sam fakt tych znajomości był wystarczający — jak twierdzi pisarz — by mieć problemy. Na dodatek podpisywał różne listy protestacyjne.

W 1977 roku Donat Kirsch wziął udział w spotkaniu młodych literatów, we Włocławku. Stamtąd też chciano go wyrzucić już pierwszego dnia za „obrażanie dobrego imienia polskiej literatury”. O alkoholowych inklinacjach Kirscha Andrman pisze w Fotografiach pt. Croatoan [5]:

 

Gdy się na niego natknąłem, wydawał mi się dzieckiem; byłem starszy aż o cztery lata. W kawiarni Czytelnika podszedł do nas Iredyński, zaprosił na wódkę do Spatif-u i tam, przy stoliku, mieliśmy wątpliwości, czy tak młody człowiek powinien pić w biały dzień. Donat na szczęście wprowadzał oszczędnie i to była ulga. Ale jednak wprowadził nas w stan najwyższego osłupienia, kiedy zamyślił się i szepnął szczerze: Nie idzie mi to picie jakoś coś... Ale ja już swoje wypiłem... Kiedyś to ja piłem... Dawne czasy... Do spodu... (...) Gdy wydał Liście Croatoan, zakupił niespodziewanie auto marki Fiat 126p; być może jego ojciec, dyrektor fabryki pasów bezpieczeństwa do samochodów, wyjednał gdzieś niezbędny talon, bo bez niedostępnych talonów samochody w zasadzie nie istniały. I Donat zaczął krążyć po Polsce, od miasta do miasta, zatrzymując się tu i tam u tajemniczych kobiet; te wędrówki pochłaniały mu mnóstwo czasu. Na dodatek z niedocieczonych przyczyn upodobał sobie wyrafinowany rum kubański Habana Club, którym Kuba płaciła za importowany od nas cukier i traktory, i który nieomylnie wodził go ku zabójczym stanom depresyjnym. Nie koiło ich nawet magiczne ciepło coca-coli.

 

Ponownie organizatorzy zmienili zdanie i Kirscha nie wyrzucono ze zjazdu młodych pisarzy. Aby się zemścić, także za odmowę wzięcia udziału w czynie społecznym sadzenia drzewek, odebrano mu 80% nagrody za wygranie lokalnego konkursu na opowiadanie. Kirsch zwyciężył Zadziwiającym wdziękiem. Czując się oszukanym, zareagował w czasie uroczystości zakończenia warsztatów. W bardzo wylewny sposób podziękował miejscowemu sekretarzowi partii, od którego odciągnięto go, gdy padł przed notablem na kolana i bił pokłony pomnikowi lokalnego komunisty. Po tym „performansie” ukazało się kilka artykułów np. w „Sztandarze Młodych” na temat młodego pisarza, który narzeka, że mu socjalizm nie pozwala się twórczo rozwijać albo nie interesują go dyskusje pokoleniowe itd. Zaraz po tym dostał zaproszenie do Moskwy, do wzięcia udziału w dyskusji o nowej konstytucji Związku Sowieckiego. Była to ostatnia szansa na ideologiczną samokrytykę, z której to szansy nie skorzystał i zaproszenie odrzucił. O detalach sytuacji opowiedział Kirschowi sam Putrament, w czasie wręczania mu nagrody Macha (za najlepszy debiut prozatorski roku 1977).

 

Jak już wspominałem, w Polsce Kirsch studiował fizykę, znał też trochę angielski, dlatego po wyjeździe udało mu się znaleźć pracę. Rozpoczął też studia. W liście do mnie pisze o tym etapie swojego życia tak:

W Chicago pracowałem na nocnej zmianie — najpierw w magazynie centrum komputerowego firmy Montgomery Ward, a później — po szybkich awansach — jako operator komputerów IBM. W dzień chodziłem do szkoły, z początku na University of Illinois a później do Truman College, bo było mi bliżej. W Chicago studiowałem przez dwa lata, głównie komputery, a także dużo literatury, filozofii, Shakespeare’a, poezji i logiki, głównie po to, aby poprawić swój angielski.

Po wyjeździe do Kalifornii pracowałem, ponownie na nocnej zmianie, najpierw jako kierownik zmiany, a później menadżer informatyczny w banku, w San Francisco. Na uniwersytecie stanowym w San Francisco studiowałem matematykę i studia te skończyłem w 1986 roku. Chciałem kontynuować edukację i nauczać w szkole. Niestety, o czym mało kto wie w Polsce, uniwersytety w Ameryce są opanowane przez marksizujacych lewicowców, którzy nienawidzą normalnej Ameryki. Miałem już problemy z lokalnymi komunistami w czasie studiów, bo specjalnie się z nimi nie opieprzałem, a to cholery tak wredne, jak te w Polsce: ciągle ględzą o cierpieniu mniejszości, ochronie środowiska, nowym lepszym świecie rządzonym przez rzezimieszków z Narodów Zjednoczonych, a tak naprawdę to chcą powsadzać zwykłych ludzi do koncentracyjnych obozów. Nie miałem ochoty na obowiązkowe kursy „uwrażliwienia rasowego” i „poprawności politycznej”, więc zająłem się zarabianiem pieniędzy, korzystaniem z życia i podróżami. Nie po to w końcu zrujnowałem swoją literacką karierę przez obrzydzenie komunizmem i socjalizmem, czy też dostałem azyl polityczny od Departamentu Stanu, aby poddawać się temu zboczeniu tylko dlatego, że kazania odbywają się po angielsku.

 

Z Czesławem Miłoszem Donat Kirsch spotkał się cztery razy. Dwa razy w Chicago i dwa w Berkeley. Były to przelotne spotkania, poza pierwszym, kiedy to Miłosz trochę go skrytykował, za określenie w Elaboracie[6] języka ówczesnej polskiej literatury językiem martwym. Kirsch twierdzi, że:

 

Miłosz pławił się wtedy w sławie, jaką zasłużenie zdobył i nie zwracał wiele uwagi na to, co go otaczało. Nie przepadałem też nigdy za poezją Miłosza, lubiłem jego książki eseistyczne takie jak: Ziemia Ulro, czy Widzenia..., które były bardzo precyzyjne i nie wymagały dodatkowych pytań, więc też specjalnie mnie Miłosz nie interesował literacko.

 

W 1991 przeniósł się do Los Angeles, bo jak pisze: „Zaczęło mi się robić zimno nad zatoką San Francisco”. W 1992 roku ożenił się z tarnogórzanką Ewą, która najpierw pracowała w college’u i uczyła historii sztuki, projektowania, a nawet angielskiego. Obecnie, od siedmiu lat, jest dyrektorką muzeum na stanowym uniwersytecie w San Bernardino i tam też wykłada historię projektowania graficznego. Zorganizowała też wiele wystaw, w tym dwie wystawy polskiego malarstwa z kalifornijskich kolekcji.

Kirsch cały czas pracował jako menadżer centrów komputerowych w bankach. W 1996 założył własną firmę konsultacyjną, specjalizującą się w doradzaniu lokalnym bankom. Koncentruje się na informatyce i bezpieczeństwie. Taka praca bardzo go satysfakcjonuje — jest swoim własnym szefem, co bardzo odpowiada jego naturze. Obecnie mieszka w Mission Viejo (czwartym na liście najbezpieczniejszych miast USA w 2003 roku) pomiędzy Los Angeles i San Diego, około 10 mil od Pacyfiku, u podnóża góry Modjeska (nazwanej na cześć Heleny Modrzejwskiej).

Pisarz zawsze bardzo dużo podróżował. Zjeździł Europę zachodnią, całe Stany wzdłuż i wszerz, był w Meksyku, Australii, na Hawajach i Marianach. Wielokrotnie przylatywał do Europy, aby odwiedzić mieszkającego w Norymberdze ojca. Jego żona przyjeżdżała do Polski — on nigdy. Kiedy zaprosiłem go do Tarnowskich Gór i zaproponowałem wieczór autorski w galerii Inny Śląsk, w odpowiedzi napisał: „Przyznam się, że jest mi trochę wstyd, że nie odwiedziłem Tarnowskich Gór od tylu lat i ciągle sobie obiecuję, że kiedyś...”

 


 


[1] D. Kirsch, Liście Croatoan, Warszawa 1977.

[2] D. Kirsch, Obrazki ach, te obrazki, „Twórczość nr 7/1977, s. 33-39.

[3] D. Kirsch, My sami sami, „Nurt” nr 4/1980, s. 14-15. Po publikacji w „Nurcie” opowiadanie to było ponownie opublikowane w „Gnosis”, w 1992 roku.

[4] Wydanej przez Sieradzki Klub Artystyczny pod redakcją P. Manycza i E. Niedzielskiej. W liście do mnie z dnia 02.12 2005 Kirsch pisze: „Antologia Rubikon była jednorazowym wydarzeniem, którego rzeczywistym celem było zorganizowanie imprezy na koszt socjalistycznego państwa. Z tego powodu nie wydaje mi się, że publikacja ta zasługuje na miejsce obok poważnego pisma jak »Nurt«. W rzeczy samej miałem całkiem sporo tego typu okolicznościowych publikacji i nie są one specjalnie warte wspominania”.  

[5] „Gazeta Wyborcza”, wydanie waw (Warszawa), dział ŚWIĄTECZNA, nr 120/2003, str. 21 .

[6] D. Kirsch, Elaborat — debiuty lat siedemdziesiątych, „Twórczość” 1981 nr 9, s. 65-100.

ciąg dalszy eseju

powrót do strony eKsiążki Stare i Nowe   powrót do strony eGNOSIS