eGNOSIS

Analiza marzeń sennych. 
Według notatek z seminariów 1928-1930 cz.3

Carl Gustav Jung

Na początku listopada 1928 roku Jung rozpoczął seminarium poświęcone analizie marzeń sennych. Do końca 1930 roku uczestnicy zajęć spotykali się co tydzień z miesięcznymi lub dłuższymi przerwami wakacyjnymi. Spotkania odbywały się w każdą środę przed południem w pomieszczeniach zuryskiego Klubu Psychologicznego.

- Seminarium 1
7 listopada 1928

- Seminarium 2
14 listopada 1928

- Seminarium 3
21 listopada 1928

Opracował William McGuire

Przełożył Robrert Reszke

 

 

 

SEMINARIUM 3

21 listopada 1928

 

Jung: Dzisiaj zadano mi dwa pytania. Pierwsze brzmi następująco: „Czy dla obrazów sennych, które należałoby objaśniać na poziomie podmiotu, jest typowe, że wywołują tak niewiele skojarzeń?”.

Nie, na podstawie liczby wywołanych skojarzeń nie sposób rozstrzygnąć, czy dane marzenie senne należałoby interpretować na poziomie podmiotu – kryterium jest tu całkiem inne. O ten sam problem chodzi również w drugim pytaniu: „Czy mógłby pan bardziej szczegółowo rozważyć czynniki, które każą panu wybrać interpretację na poziomie podmiotu lub przedmiotu?”.

Owszem, istnieją pewne zasady skłaniające mnie do uprzywilejowania określonego typu interpretacji. Zapewne zdajecie sobie sprawę z tego, że używanie słów „subiektywny” i „obiektywny” poddane jest subtelnemu zróżnicowaniu. Muszę tu całkiem jednoznacznie stwierdzić, że interpretacja na poziomie podmiotu wcale nie oznacza tego, co zwykle określa się mianem „subiektywnego” – a zatem nie chodzi tu o to, ze wyraża jakiś subiektywny pogląd, który nie liczy się aż tak bardzo, ponieważ wyraża jedynie osobiste mniemanie danej osoby  powiada jedynie tyle, co ja myślę, w żaden sposób jednak nie odnosi się do obiektywnej prawdy. Nie używam słowa „subiektywny” w tym znaczeniu. Jeśli powiadam, że marzenie senne zostało poprawnie zinterpretowane na poziomie podmiotu [subjektiv], to oznacza to, że dany obraz senny pierwotnie lub wyłącznie odnosi się do samego podmiotu, którego nawiedził ów sen; w wypadku interpretacji na poziomie przedmiotu [objektiv] obraz odnosi się do jakiegoś przedmiotu, do jakiejś innej osoby, nie do osoby śniącego. To, kiedy stosowana byłaby interpretacja na poziomie podmiotu, kiedy zaś należałoby zastosować interpretację na poziomie przedmiotu, jest nader ważne. Ogólne kryterium przedstawia się z grubsza tak oto: jeśli śniący dobrze zna osobę pojawiającą się w jego marzeniu sennym, jeśli osoba ta odgrywa jakąś rolę w aktualnym życiu śniącego, wówczas można się zastanawiać nad możliwością interpretacji na poziomie przedmiotu, ponieważ przedmiot ów – dana osoba – jest dla śniącego ważny. Zwróćcie jednak uwagę na to, by nie popełniać tu żadnych błędów. W ujęciu Freudowskim osoba, o której się śni, to tylko zakamuflowana inna osoba – jedna osoba zastępuje tu drugą.

 Jeśli zatem komuś przyśnił się na przykład doktor Jones, lekarz rodzinny, wówczas można by założyć, że ów wspomniany doktor Jones to kamuflaż, pod którym ukrywam się ja. W ten sposób objaśniłby to Freud, aby osiągnąć zgodność z własną teorią. Ale przecież nie mamy żadnej pewności co do tego, że nieświadomości chodzi akurat o mnie, mimo że pacjentka ustanawia takowy związek. Oczywiście, doskonale rozumiemy, dlaczego śniąca to czyni – ja jestem na podorędziu, doktor Jones przebywa gdzieś daleko stąd. Ale nieświadomość ma pełną swobodę, mogłaby więc odwołać się do obrazu mnie samego, gdyby tylko zechciała, nic jej nie zabrania śnić o mnie. Musimy zatem wyjaśnić, dlaczego nieświadomość wybrała obraz doktora Jonesa. Freud w tym wypadku powiedziałby, że przyczyną, dla której śniąca wybrała obraz doktora Jonesa, były pewne związane ze mną fantazje, których sformułowanie przychodziło jej z trudem; dlatego wygodniej byłoby jej śnić o doktorze Jonesie, który w tej chwili przebywa gdzieś z dala stąd. Tyle teoria Freuda. Ponieważ jednak ja wierzę raczej w realne fakty, a nie w teorie, powiadam również, że być może Freud ma rację, ale wcale nie byłbym tego taki pewny. Muszę sprawdzić, czy teoria ta wyjaśnia każdy konkretny przypadek. Stwierdzam, że w wielu przypadkach wyjaśnienia tego rodzaju wydają się zgoła nienaturalne i prowadzą donikąd. Jeśli jesteśmy zmuszeni traktować takie idee poważnie – a zatem jeśli musimy uznać, że doktor Jones to wcielenie mnie samego – wówczas powstaje pytanie, po co właściwie nieświadomość zadaje sobie tyle trudu? Nieświadomość posługuje się postacią doktora Jonesa, ponieważ chodzi jej o niego, a nie o mnie. W skrajnym przeciwieństwie do Freuda nie znam powodu, by wierzyć, że nieświadomość nie mówi tego, o co jej chodzi. Ja twierdzę, że nieświadomość mówi dokładnie to, co chce powiedzieć. Natura nigdy nie zachowuje się dyplomatycznie. Jeśli natura powoduje, że rośnie drzewo, to oznacza to, że chodzi jej o drzewo, a nie że mamy tu do czynienia z nieudaną próbą stworzenia psa. Natura nigdy nie wynajduje kamuflaży – to my je wymyślamy. Nie jest przyjemnie znaleźć białko w  moczu, ale białko to białko, a nie kamuflaż cukru. Teorię Freuda wymyśliły jego pacjentki. Zdarza się, że analityk za bardzo ulega wpływowi swych pacjentek, a wówczas napełniają one jego umysł własnymi myślami. Te dynamiczne życzenia kobiet stanowią źródło pomyłek lekarskich; należy cały czas mieć baczenie na takie podszepty. Tymczasem zaś wróćmy do twierdzenia, że prawda absolutna polega tu na tym, iż nieświadomość mówi o doktorze Jonesie, o doktorze Jungu nie wspomniała zaś ani słowem.

Jeśli zatem nawiedzają nas marzenia senne o dalekim krewnym, o kimś, kogo nie widzieliśmy już od wieczności czy też o kimś, kto znany jest naszej rodzinie, ale nie odgrywa żadnej roli w naszym życiu i w żaden sposób nie jest dla nas ważny, wówczas nie miałoby sensu założenie, że człowiek ów stanowi niejako autonomiczny czynnik naszej psyché. Ponieważ nie wkracza on do naszej sfery psychicznej z impetem realnej osoby, ponieważ nie wywołuje w nas stanu zamętu duchowego, bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, iż mamy tu do czynienia jedynie z obrazem, który w jakiś sposób jest z nami związany. Ktoś, kogo nie łączą z nami bezpośrednie związki, może wywołać wielki zamęt w naszej atmosferze psychicznej, toteż mamy prawo zakładać, iż ów przelotny znajomy stanowi jedynie senny obraz czegoś, co w całości odnosi się do nas samych.

Ale nawet wówczas, gdy należałoby zastosować interpretację na poziomie przedmiotu, postąpimy właściwie, gdy weźmiemy pod uwagę także możliwość interpretacji na poziomie podmiotu. Pewne osoby są nam bliskie prawdopodobnie dlatego, że są one nosicielami jakiejś prawdy symbolicznej, jeśli bowiem czyjś obraz wnika w nasze życie psychiczne, to dzieje się tak tylko na zasadzie participation mystique[1]. W innym wypadku dana osoba nie zdobyłaby dostępu do naszej duszy. To właśnie dlatego ze względów natury teoretycznej i praktycznej byłoby ważne i mądre sprawdzić dokładnie, czy przedmiot, który należy postrzegać obiektywnie, nie jest przypadkiem również jakiś subiektywnym czynnikiem w nas samych. Jest to jednak postulat filozoficzny i popełnilibyśmy wielki błąd, przyznając mu miejsce należne rzeczywistości. Gdybyśmy zawsze subiektywnie interpretowali obiekt, wówczas nasze życie stałoby się względne i iluzoryczne; znaleźlibyśmy się w ten sposób w stanie całkowitej izolacji, ponieważ spalilibyśmy mosty łączące nas z rzeczywistością. Muszę zatem obstawać przy twierdzeniu o obiektywnej wartości takich obrazów obiektywnych.

Nie akcentowałbym jednak znaczenia przedmiotu, lecz to, jaki obraz przedmiotu sobie wyrabiamy. Jeśli śnimy, że jakaś obca nam osoba, z którą nic nas nie wiąże, okłamała nas, wówczas nie będzie miało żadnego znaczenia stwierdzenie, że ów człowiek, którego nie widzieliśmy od lat, jest kłamcą; taka interpretacja byłaby interpretacją na poziomie podmiotu. Jeśli jednak nawiedza nas sen o tym, że okłamał nas ktoś z naszego bliskiego otoczenia, wówczas musimy spojrzeć na tę osobę w tym aspekcie, bo być może coś jest na rzeczy; należałoby wówczas zbadać, czy chodzi tu o kłamstwo tkwiące w nas samych, o kłamstwo tkwiące w innych czy być może o jakieś nieporozumienie między nami a tym drugim człowiekiem. Może tu również chodzić o jakąś cechę naszego charakteru, której jeszcze nie zdołaliśmy poznać. Wielu ludzi sądzi, że są dobrzy, i tkwi w przekonaniu, iż żadna smolista substancja nie kala ich dusz, a przecież są nią powalani jak wszyscy, albowiem każdy człowiek nosi ją w sobie! Jeśli ludzie tego rodzaju śnią o czarnej owcy, wówczas nie owca jest ważna, lecz to, by samemu uznać się za takową czy – jeszcze lepiej – by wszystko, co się wówczas przyśni, odnieść do samego siebie. Jeśli przyśniło się komuś z was, że wasz najlepszy przyjaciel to czarna owca, to oznacza to, że albo sam jesteś czarną owcą, albo ten przyjaciel, albo  że coś między wami nie gra.

Chciałbym teraz powrócić do kwestii jeu de paume, pelota basque. Już stwierdziłem, że skojarzenia, jakie ma nasz pacjent w związku z wyglądem pomieszczenia, wskazują na ceremonię czy rytuał komunii; wydaje się również, że mamy tu do czynienia z aluzją do gry w pelotę, ponieważ mężczyzna ów przypomina sobie salę przeznaczoną do tej gry, poza tym przyszło mu do głowy skojarzenie z salą zebrań pewnego stowarzyszenia szwajcarskiego – z miejscem, gdzie członkowie owego stowarzyszenia spotykali się na gry i posiłki – a zatem coś w rodzaju komunii. Z rękopisów średniowiecznych dowiadujemy się, że pradawny rytuał jeu de paume praktykowano do II wieku, a w pewnych odległych miejscach – na przykład w Auxerre – zachował się on aż do szesnastego stulecia. Przeprowadziłem specjalną kwerendę na temat tej gry; badając łacińskie rękopisy średniowieczne udało mi się znaleźć opisy peloty, które w tym miejscu chciałbym wam przedstawić. Niestety, są one dość powierzchowne, ponieważ gra ta była powszechnie znana i wszyscy doskonale wiedzieli, o co chodzi, teksty są także dość nieprecyzyjne w swych sformułowaniach, mimo to można z nich wyekstrahować parę konkretów. Przypominacie sobie, że we śnie w pomieszczeniu znajdował się stół nakryty jak do kolacji i że właściwie powinna się odbyć wieczerza, ale skojarzenia śniącego, zamiast wskazywać na posiłek, odsyłają nas do gry w piłkę, do pelota basque.

 

 

Fragmenty rękopisów średniowiecznych[2]

 

 

„Kiedy dziekan, którego głowa nakryta była humerałem lub kapucą, przyjął piłkę zwaną pelota od nowo wybranego kanonika, pozostali kanonicy intonowali na przemian Pochwalona bądź ofiaro paschalna. Następnie dziekan, trzymając piłkę w lewej ręce, ruszał w tan, pozostali zaś, biorąc się za ręce, tańczyli wokół labiryntu, przy wtórze śpiewu; następnie dziekan rzucał pelotę po kolei każdemu tancerzowi, jednemu po drugim. Po tańcu kapituła spiesznie udawała się na ucztę (najpierw dziekan, za nim kanonicy i inni dygnitarze zasiadali w ławach o wysokich oparciach na orkiestrze lub w chórze) i wszystkim bez wyjątku podawano posiłek suto zakrapiany winem czerwonym lub białym (puchary napełniano dwu- lub trzykrotnie), podczas gdy lektor z ambony głosił homilię. Wreszcie rozlegał się głos wielkiego dzwonu, a nowo wybrany kanonik wstawał, piłkę trzymając przed sobą, i około godziny drugiej przekazywał ją w nawie głównej Świętego Szczepana dziekanowi, który zrzucał kapucę z głowy, by lepiej radzić sobie z piłką”.

A oto inna gra znana w Narbonne – rytuał odprawiany rankiem w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego – opis zaczerpnięty także z trzynastowiecznego rękopisu łacińskiego: „Gdy rozległy się dzwony na nieszpory, cała kapituła katedralna zbierała się w pałacu arcybiskupim, a słudzy arcybiskupa wnosili jadło i napitek. Następnie arcybiskup musiał cisnąć piłkę, prefekt zaś lub przedstawiciel władzy świeckiej musiał ją przynieść lub pod nieobecność arcybiskupa to on ją rzucał”.

A oto piękny fragment dokumentu pochodzącego z Neapolu (biskup Neapolu, 508-536) zapisany w kodeksie z IX wieku: „Na pamiątkę tego wydarzenia co roku gwoli pocieszenia i ukojenia duszy odbywały się gry w piłkę”. Gry te przypadały z okazji uroczystości św. Januarego obchodzonego w trzecią niedzielę maja w obecności wielkiej rzeszy ludu w kościele Santa Maria Maggiore. Interesujące, że  urządzano je „gwoli pocieszenia i ukojenia duszy”.

I wreszcie z XII wieku pochodzi rękopis, w którym Jean Beleth, teolog Fakultetu Teologicznego Uniwersytetu Paryskiego napisał: „Znamy poniektóre kościoły, gdzie nawet biskupi i arcybiskupi zabawiają się z poddanymi, ba, zniżają się nawet do tego, by grać z nimi w piłkę – mimo że wydaje się bardziej pochwały godne powstrzymać się od tego zwyczaju”. Napisano to najwyraźniej w epoce, gdy obyczaj ten stracił już dawną popularność.

Znamy jeszcze inne interesujące fakty związane z tym nader osobliwym zwyczajem. Być może związany jest on w jakiś sposób z ceremonią „piłki ślubnej” rzucanej pomiędzy oblubieńca i oblubienicę. W innych kościelnych ceremoniach traktowano piłkę jako boga minionego roku, rzucano ją na ziemie i deptano lub rozrywano na strzępy. Zdarzyło się nawet, że wszczęto proces – cause cél\ebre – z powodu gry w piłkę w kościele; zdarzyło się to w czasie, gdy zwyczaj ten był już niepopularny; chodziło tu o rytuał polegający na tym, że „piłkę Starego Roku” przechowywaną przez starszych kanoników należało podać młodszym kanonikom, kanonikom „Nowego Roku” – pradawny zwyczaj wielkanocny. Chodzi tu o boga Starego Roku, którego należało poćwiartować, aby wszyscy mogli sobie wziąć z jego ciała. Porównajcie z tym komunię chrześcijańską również polegającą na przełamywaniu się Bogiem i spożywaniu jego ciała. Wszystkie te obyczaje wiążą się z wiosennymi ceremoniami ofiarnymi – dotyczy to również kanibalistycznego zwyczaju ćwiartowania i spożywania w trakcie święta wiosny króla, którego ciało miało pokrzepić plemię i użyźnić pola pod nowe zasiewy. Całkiem prawdopodobne, że piłka symbolizuje tu słońce.

Wiąże się to z jeszcze jednym osobliwym zwyczajem – z „pochówkiem Alleluja”. W Średniowieczu uważano Alleluja za kobietę – ponieważ „a” to końcówka żeńska – za nieznaną kobietę, która została pogrzebana na Wielkanoc, toteż musiała ona być kimś w rodzaju królowej ubiegłego roku. W archiwach parafii Toul w Lotaryngii znajduje się pochodzący z 1497 roku rękopis autorstwa niejakiego Mikołaja, kanonika kapituły katedralnej; w piętnastym artykule owego dokumentu czytamy: „Halleluja została pogrzebana”. Mówiący o tym tekst łaciński zawiera wskazówkę, w jaki sposób należy to uczynić: „W sobotę przed Septuagesimą mają się zebrać chórzyści na oficjum południowe w szatach odświętnych i przygotować pochówek Halleluja; po ostatnim błogosławieństwie ruszyć mają w procesji z pochodniami, wodą święconą i kadzidłem,  a iść mają przez klasztor, wznosząc skargi, niosąc na marach grudkę ziemi.  Procesja dojść ma do miejsca, gdzie ma być pogrzebana Halleluja; tam rozsypać należy na ziemi wodę i zboża, a kadzielnicę rozkołysać w jedną stronę i baczyć, by wróciła do pionowego położenia tą samą drogą”. Mamy tu do czynienia z bardzo dawnym zwyczajem. Grudka ziemi to pika, a piłka to słońce, które tak jak ziemia odnawia się na Wielkanoc. Pierwotne znaczenie tego obrzędu jest całkiem proste: słońce nie wzejdzie, jeśli mu się nie pomoże, odnawiając je za pomocą ofiary składanej w okresie wielkanocnym. Halleluja to po prostu Matka Ziemia, żeńska siła wzrostu, która musiała przejść śmierć, pogrzeb i zmartwychwstanie i którą uważano za odpowiedzialną za wschód nowego słońca. Pueblosi amerykańscy uważają, że ich rytuał jest pomocny słońcu, a rytuał ów polega dokładnie na tym samym – wyobraża śmierć, pogrzeb i zmartwychwstanie. Mój indiański przyjaciel Jezioro Górskie napisał mi w jednym z listów: „Jeśli biały człowiek nadal będzie się wtrącał w naszą religię, to za dziesięć lat będzie musiał przeżyć coś nieprzyjemnego!” – słońce nie wzbije się nad horyzont[3].

 

Gdy po raz pierwszy mówiliśmy o jeu de paume, nie przypomniałem sobie wszystkich szczegółów tego obrzędu, nie powiedziałem więc, że określa się go również mianem pelota, o czym zapewne nie wiecie; także śniący nie miał o tym bladego pojęcia – to właśnie dlatego jego marzenie senne jest tak osobliwe: wieczerza, siedzenia odwrócone plecami do stołu, gra w pelotę; cały ten materiał pojawia się jednak we śnie i w skojarzeniach, jakie podał mój pacjent.

Ale jest w tym coś jeszcze. Przypominacie sobie, że w trakcie ostatniego seminarium mówiliśmy o idei wspólnoty, do której sen nawiązuje, mówiąc o siedzeniach odwróconych plecami. Omawiając tu wszystkie te sprawy na płaszczyźnie świadomości, zapominamy, że równocześnie mamy tu do czynienia z reakcją nieświadomą: mówiąc o zaburzeniu idei wspólnoty, bezpośrednio konstelujemy je w sobie. Psychologia pacjenta jest także naszą psychologią. Myślimy, że to tylko sen, zapominając, iż nieświadomość reaguje we właściwy sobie sposób. Fakt, że pokazujemy plecy komunii, zostaje w nas ukonstelowany i bezsprzecznie wywiera na nas wpływ.  To właśnie dlatego po ostatnim seminarium niektórzy z was skarżyli się na zmąconą atmosferę, niektórzy zaś próbowali to racjonalnie wyjaśnić, mówiąc, że to wszystko z powodu przerwy na herbatę – to przerwa miałaby zakłócić ciągłość naszego spotkania. Uczestnicy ci najwyraźniej nie mają poczucia komunii i wspólnego spożywania posiłku. Gdyby idea wspólnoty została zaburzona w świadomy sposób, wówczas wspólne picie herbaty byłoby odpowiednim remedium na to: byłby to wyraz wspólnoty. Zarzucono mi, że nie piłem herbaty – cóż, w każdym razie wypaliłem fajkę pokoju! Jeśli ludzie są zaniepokojeni reakcją nieświadomą, wówczas zawsze jest na podorędziu medicine man, który na ten temat śni. Wspólnota to organizm, to symbioza, i my również, oddając się wspólnej refleksji, tworzymy coś w rodzaju organizmu; jeśli w tym organizmie pojawia się jakieś zaburzenie, narząd czujący wychwyci to zaburzenie i nada sygnał „Uwaga!”. W społeczności pierwotnej narzędziem tym byłby wódz czy medicine man. My również w tej chwili tworzymy coś w rodzaju plemienia pierwotnego, a medicine man powie: „Nocą miałem we śnie wizję i duch przemówił do mnie”. Taki sen nawiedził panią doktor Shaw, która zechce się nim z nami podzielić.

Pani Shaw: Śniło mi się, że pojechałam do Hiszpanii – tam, na wielkiej arenie, odbywała się korrida; jakiś mężczyzna walczył z bykiem, a wielka masa ludzi krzyczała, że zwierzę należy zabić. Ja nie chciałam, żeby byk został zabity, i przez cała noc krzyczałam, by darować mu życie. Następnego dnia doktor Jung opowiedział nam o zabijaniu byka w obrzędzie mitraistycznym.

Jung: Zechciejmy teraz powiązać owo marzenie senne z omawianą tu przez nas kwestią. Przypominacie sobie, że rozmawialiśmy na temat mitraistycznego obrzędu zabijania byka, rozważaliśmy również kwestię, czy zabijanie tego zwierzęcia nadal ma znaczenie symboliczne; w trakcie korridy ludzie siedzą zwróceni ku sobie twarzami, dlatego wydarzenie to symbolizuje wspólnotę; mówiliśmy tu również o znaczeniu tego symbolu w procesie wypracowywania samodyscypliny w epoce, gdy mitraizm był religią legionów rzymskich. Jedynie mężczyźni byli dopuszczeni do udziału w kulcie Mitry, wszystkie kobiety oddawały cześć Matce Ziemi. W przywołanym tu przed chwilą marzeniu sennym pani doktor Shaw widzimy, że byka nie należy zabijać – śniąca bardzo się przed tym broniła. Co dla was oznacza ten sen? Przecież mógłby on nawiedzić każdego z nas.

Uczestnik: Mogłoby tu chodzić o walkę z koniecznością złożenia ofiary – wszyscy wzdragamy się przed ponoszeniem ofiar.

Uczestnik: A może w tym byku tkwi jakieś dobro, które nie powinno ulec zagładzie?

Uczestnik: Zabijanie byka to staromodny przeżytek. Może powinniśmy wypracować nowe formy składania ofiary?

Jung: Istnieje związek pomiędzy tymi dwiema uwagami. Zabijanie byka jako symbol wspólnoty jest rzeczywiście przeżytkiem – dla nas akt ten nie ma już żadnego znaczenia. Niedawno otrzymałem list od mojej pacjentki mieszkającej w Meksyku – pewnej damy, która właśnie uczestniczyła w korridzie. Osoba ta napisała mi, że widok żądnej krwi tłuszczy wzbudził w niej odrazę, tak się zdenerwowała, że byłaby w stanie wystrzelać wszystkich obecnych! A zatem zabijanie byka nie wspomaga już dzisiaj poczucia wspólnoty. Całe to zdarzenie wydaje się nam wyjątkowo ohydne, nasze uczucia wzdragają się przed uczestniczeniem w czymś tego rodzaju. Nie należy się tutaj zachowywać jak byk w składzie porcelany, nie należy pozwalać sobie na nieopanowanie. Możemy dziś zrozumieć, jakie znaczenie symboliczne wiązało się ongiś z tym obrzędem – chodziło, jak wiemy, o ćwiczenie się w samodyscyplinie – ale nie zdobywamy zrozumienia tego  w ten sposób, że przyglądamy się korridzie; widok korridy wywołuje w nas odwrotny skutek. A zatem wyrośliśmy już z tej symboliki, tak samo jak odrzuciliśmy ideę zbawienia dokonującego się w ten sposób, że mielibyśmy spożywać ciało ofiary i pić jej krew; tylko niektórzy ludzie odczuwają dziś właściwe Średniowieczu emocje, spożywając Ciało Pańskie i pijąc Krew Pańską.

W Szwajcarii pokutuje jednak jeszcze już dawno temu pogrzebana archaiczna mistyka ziemi. Pewna Szwajcarka, która niedawno zgłosiła się do mnie na terapię, po długich oporach wyznała mi, że zna tajemny środek na bezsenność  i niestrawność: „Pewien starzec zdradził mi cały sekret. Otóż piję krew Jezusa. Nocą, gdy nie mogę zasnąć, ciągle sobie powtarzam: «Piję krew, piję krew Jezusa, krew, krew». A później czuję się tak, jakbym naprawdę napiła się krwi – i zasypiam. Gdy się obudzę, znowu czynię to samo – niekiedy kilkanaście razy w ciągu nocy”. Pewnego dnia kobieta ta poszła do piwnicy – jest wzorową gospodynią – i gdy weszła na krzesło, by sięgnąć po jabłka znajdujące się na szafie, noga jej się omskła i spadła na ziemię. „Szybko napiłam się krwi” – powiedziała – „i po całym wypadku nie pozostał mi żaden ślad”. Pijąc krew, osoba ta ustanowiła niezwykły związek mistyczny; takie sprawy są u nas ciągle jeszcze rzeczywistością.

Walka z bykiem jako symbol mistyczny jest zatem przeżytkiem, podobnie jak znakomita większość symboli wywodzących się z naszej mistyki chrześcijańskiej; symbole te nie mogą już obudzić w nas poczucia wspólnoty. Gdyby w naszej epoce komuś się przyśniło, że zabija byka, to musielibyśmy to zinterpretować zgoła inaczej. Dlatego potrzebne jest nam coś, na czym wszyscy moglibyśmy skupić uwagę – coś, co pozwoliłoby nam scementować poczucie wspólnoty. To, że pani doktor Shaw przyśniło się zabijanie byka, oznacza, że tego byka nie należałoby zabijać. Byk to siła natury, to nieokiełznane zwierzę, ale wcale nie musi być ono destruktywne. Znamy chrześcijańskie uprzedzenia wobec zwierzęcia tkwiącego w człowieku, ale samo zwierzę nie jest ani dobre, ani złe. To my jesteśmy źli, człowiek jest z konieczności zły, ponieważ jest on również dobry. Jedynie oswojone zwierzęta zachowują się źle; dzikie zwierzę nigdy nie wypada z roli, gdyż podąża za tkwiącym w nim prawem naturalnym; nie istnieje coś w rodzaju dobrego tygrysa odżywiającego się jabłkami i marchewką; dzikie zwierzę to stworzenie pobożne i posłuszne, w najdoskonalszy sposób spełniające wolę Bożą. Byk jest dość dzikiem zwierzęciem, jeśli zaś zabijemy w sobie dzikie zwierzę, zabijemy także naprawdę dobre cechy, a nie tylko coś, co z pozoru wygląda na dobre. Dlatego zabijanie byka byłoby dla nas bluźnierstwem, grzechem, byłoby to bowiem równoznaczne z zabijaniem natury w nas, zabijaniem tego, co służy Bogu. Cała nasza nadzieja polega na tym, że dane nam będzie kiedyś powrócić do stanu harmonijnego ze stanem natury. Musimy podążać za własnym losem w zgodzie z prawami natury, w przeciwnym bowiem razie nie będziemy prawdziwymi sługami bożymi – tak, wydaje mi się, brzmiałoby przesłanie, jakie medicine man skierowałby do nas w tym wypadku. Pani doktor Shaw miała zupełną rację, walcząc z chęcią zabicia byka: „Nie popełniajcie błędu polegającego na zabiciu byka, jest to bowiem jedyne, co może nam pomóc zachować więź wzajemną; musimy powrócić do odwiecznych praw natury, a wówczas znajdziemy się w błogim stanie zwierzęcym, i wszystko, co przedtem było podzielone, zrośnie się w jedno”. Ta rada, jakiej udzielił nam medicine man, wydaje nam się bardzo wartościowa.

Cóż, ja również występuję w marzeniu sennym pani doktor Shaw – ponieważ znamy się dość dobrze w rzeczywistości, faktu, że spotykamy się w krainie snów, nie traktujmy zbyt poważnie; w materiale skojarzeniowym, jaki został mi przedstawiony, powiadam, iż torreador zabił byka – tego, który powinien ocaleć. Dlaczego wzmacniam to okropne przypuszczenie? Nie zapominajmy, że postać Chrystusa całkowicie zasymilowała postać Mitry; pradawna idea mitraistyczna przetrwała do naszych dni w chrześcijaństwie; w czasie tym zabijano byki, a nawet małe owieczki – przez te stulecia wytępiono z korzeniami cała zwierzęcość. W materiale skojarzeniowym do omawianego tu marzenia sennego potwierdzam fakt zabicia byka, stwierdzam, że torreador wywiązał się ze swego zadania. Oczywiście, stwierdzenie, że byk został zabity, to tylko taki symboliczny zwrot; byk żyje nadal, ożywa ciągle od nowa, i ciągle na nowo trzeba go zabijać. Ponieważ mamy tu do czynienia z problemem indywidualnym, a nie zbiorowym, co możemy uczynić, by wskrzesić martwe zwierzę? Powinniśmy dążyć do ustanowienia więzi z nim, dzięki temu bowiem mogłoby dojść do ożywienia tej części naszej psyché, do której świadomość już nie sięga. W jaki sposób moglibyśmy do tego doprowadzić? Trzeba ożywić byka, w przeciwnym razie nie zdołamy ustanowić wspólnoty. Zwróciłem uwagę na ten sen, aby pokazać, w jaki sposób przedstawia się relacja zwrotna pomiędzy świadomością i nieświadomością, teraz jednak wróćmy do naszego pacjenta.

Zastanawialiśmy się, dlaczego na kolację nie przyszła żona szwagra, i usłyszeliśmy, że prawdopodobnie z powodu choroby dziecka. Stanowi to przedmiot następnej sceny. Śniący znajduje się teraz w domu swego szwagra, gdzie widzi dziecko – małą dziewczynkę – w wieku jednego roku czy dwóch lat. Zmiana miejsca – na przykład z miejsca publicznego na dom prywatny - oznacza zmianę tła psychologicznego, to zaś oznacza, że mamy do czynienia z problemem innego rodzaju, z przeniesieniem go z podłoża zbiorowego na rodzinne. Zasadnicze przesłanie środkowej części snu sprowadzało się do stwierdzenia, że nie ma wspólnoty, nie ma komunii, ponieważ kobieta nie wzięła udziału w posiłku – podobnie jak w naturalnym kulcie Mitry kobiety też nie brały udziału, również jeu de paume było grą zastrzeżoną dla mężczyzn. Jeśli kobieta nie bierze udziału w jakimś procesie, to oznacza to, że partycypuje w nim wyłącznie mężczyzna za pomocą swego intelektu, ale nie uczucia. To właśnie dlatego niektórzy mężczyźni nie godzą się, by w pracach wszelkiego rodzaju komisji itd. uczestniczyły kobiety – mężczyźni ci nie utrzymują właściwego kontaktu z żeńskim aspektem własnej psyché. Żona szwagra nie pojawiła się z powodu choroby dziecka, to ostatnie zaś nie znajduje się w miejscu publicznym, lecz w domu. A zatem cała scena przenosi się do prywatnej sfery indywiduum.

Na temat domu szwagra śniący stwierdził, co następuje: „W domu tym przez wiele lat mieszkał mój ojciec, odziedziczyła go moja siostra; dom ten oddalony jest od mojego o jakieś sto kroków, toteż często się widujemy. Cały dom i okiennice pomalowany jest jednolicie na szaro – wygląda to potwornie nudno i monotonnie. Chciałbym, żeby przynajmniej okiennice zostały przemalowane, w ten sposób udałoby się ożywić całość”.

Opis miejsca jest bardzo ważny. Sceneria, w jakiej inscenizowany jest sen – czy to hotel, dworzec, ulica czy las, świat podwodny czy cokolwiek innego – odgrywa niezwykle ważną rolę w całym procesie interpretacji. Mówiliśmy już, że postać szwagra należałoby postrzegać jako zjawisko nader subiektywne – jest to właściwie część osobowości samego śniącego, część, która nie jest z nim na dobre związana, toteż śniący wyprojektował ją na szwagra. Ale w materiale skojarzeniowym, jaki otrzymaliśmy od pacjenta,   znajdujemy ważną informację, że jego dom leży w pobliżu miejsca, gdzie rozgrywa się cały sen – oznacza to, że owo miejsce nie jest odległe od świata świadomości. Śniący bez trudu mógłby spostrzec, na ile szwagier jest nim samym, i na ile dziecko szwagra przedstawia jego własne dziecko; dom szwagra oznaczałby w tej wykładni rzecz jasna nieświadomy aspekt domu śniącego – miejsca, gdzie rozgrywa się prawdziwy dramat. Dom często pojawia się jako symbol senny i tak w ogóle oznacza zwyczajowe czy odziedziczone nastawienie danej osoby, czy też to, w jaki sposób dany człowiek odnajduje się na łonie swej rodziny. 

Dziecko; w rzeczywistości chodzi o dwuletniego chłopczyka, który zachorował i umarł. Dwie inne siostry śniącego mają córeczki – każda w wieku siedmiu lat – które nasz pacjent lubi. Mężczyzna powiada: „Wolę małe dziewczynki niż chłopców, są znacznie bardziej miłe i pełne wyrazu. Również własną córkę wolę od synów”. Śniący nie ma żadnych innych skojarzeń w tym względzie, toteż skierowałem jego uwagę na wiek dziecka. Zauważyłem, że musi mieć jakieś skojarzenie w związku z dwoma latami – musi tu chodzić o jakiś dwuletni okres. „Co się zdarzyło dwa lata temu?” – zapytałem. „Dwa lata temu wróciłem z zagranicy i osiedliłem się w Szwajcarii. Zacząłem wówczas czytać literaturę okultystyczną, pogrążyłem się w spirytyzmie, teozofii  - Bóg wie, czym jeszcze. Dopiero ostatnio jakoś się od tego uwalniam, nie dlatego, że straciłem zainteresowanie, ale jakoś nie byłem z tego zadowolony. Gdy umarł mój mały kuzyn, czytałem właśnie książkę Dennisa Bradley’a pt. Towards the Stars (pracę najwyraźniej religijną)[4]. Książka ta szczególnie mi się podobała. Gdy umarł chłopak, podarowałem ją siostrze”.

Pacjent czytał również niemiecką literaturę okultystyczną: „Przeczytałem słynną książkę niemiecką Die Seherin von Prevorst autorstwa Justinusa Kernera z 1829 roku[5] – jest to pierwsza historia skomentowanego z perspektywy psychologicznej przypadku lunatyzmu, bardzo interesująca”. Mężczyzna ów powiedział mi, że zna lekarza, który – choć nie jest specjalistą – interesuje się psychologią analityczną; chciał mu zaproponować napisanie studium analitycznego na temat wizjonerki, ale pod warunkiem, że nie będzie próbował zracjonalizować wywodów Kernera i że nie zrobi zeń szarlatana. „Później dałem temu spokój, zauważyłem bowiem, że sam ów lekarz był trochę neurotyczny i praca nad takim studium mogłaby mu tylko zaszkodzić”. Znam tego lekarza – nie jest to wielki znawca psychologii człowieka; gdyby przyjął tę propozycję i napisał cokolwiek, byłoby to doprawdy mizerne – całe szczęście, że sprawa spaliła na panewce!

Cóż, i oto stanęliśmy przed całą górą materiału związanego z postacią dziecka. W tym miejscu chciałbym powtórzyć kilka szczegółów:

1. Chodzi tu o dziecko w rzeczywistości nie istniejące – jest to czysty wytwór nieświadomej fantazji pacjenta.

2. Pacjent woli dziewczynki od chłopców.

3. Dwa lata temu pacjent zaczął się zajmować zjawiskami okultystycznymi, przejawiał również zainteresowanie psychopatologią itd. – za sprawą okultystycznej książki pt. Towards the Stars człowiek ten czuje się szczególnie związany ze swą siostrą.

4. Nasz pacjent szczególnie interesuje się pracą Justinusa Kernera pt. Die Seherin von Prevorst, miał nawet pomysł, by zlecić pewnemu lekarzowi napisanie studium owego przypadku; zrezygnował z tego pomysłu powodowany lękiem, że praca nad tą książką zaszkodziłaby samemu autorowi.

Mała dziewczynka jest dzieckiem animy[6] pacjenta; to postać związana z energią twórczą, ponieważ zaś zrodziła się ona z okultystycznych zainteresowań śniącego, jest istotą duchową. Sam pacjent powiada, że w książce tej znalazł pozytywne wartości, coś w rodzaju kreatywności duchowej, intuicji poetyckiej, obawia się jednak, że mogłoby to wywrzeć negatywny wpływ na lekarza, a i on sam w końcu zrezygnował ze studiowania pism okultystycznych, czuł bowiem, że mu to nie służy. Miał wrażenie, że pozbawia go to poczucia rzeczywistości – tyle tam było spraw wątpliwych, spekulatywnych, a zarazem tak sugestywnych, że napełniło to jego umysł wszelkiego rodzaju mętniactwem; w ideach tego rodzaju często tkwi trujące ziarno nierzeczywistości, tak samo zresztą, jak w niektórych utworach literackich napawających człowieka poczuciem zaczadzenia. W każdym razie jakiś aspekt jego osobowości zajmował się sprawami wybitnie duchowo twórczymi – chodzi tu o czynnik liczący sobie dwa lata życia; lekarz reprezentuje jego aspekt racjonalny, do którego odwołuje się, studiując ów poetycki żywioł uosabiany w postaci dziecka. W ciągu ostatnich dwóch lat w naszym pacjencie dojrzało coś nowego – chodzi tu nie tylko o pochłaniające jego intelekt zainteresowania okultystyczne, lecz także o zainteresowania i intuicje twórcze, nie o wyraz myśli, lecz uczuć – o coś, co użyczyłoby barwy monotonnej szarości jego domu.

Dziecko źle wygląda, ma dziwną barwę twarzy, a jego rysy są tak samo wykrzywione jak rysy twarzy zmarłego chłopca. Pacjent – bez widocznego związku z poprzednią wypowiedzią – dodaje: „Teraz czytam niewiele książek okultystycznych”. Cóż, literatura okultystyczna to strawa najwyraźniej przekraczająca jego możliwości trawienne, zapadł więc na zaparcie psychiczne. Skoro jednak postać dziewczynki w jakiś sposób wiąże się z postacią zmarłego chłopca, musimy założyć, że i ona cierpi na zaburzenia trawienia; karmiono ją literaturą okultystyczną, a nie jest to właściwy pokarm dla poetyckiej duszyczki, jaka się w niej rozwija.

Ktoś mi mówi, że dziecko nie chciało wymówić imienia mojej żony” – to właśnie dlatego śniący wypowiada w obecności dziecka to imię, próbując je nakłonić do powtarzania za nim. Śniący powiada: „Kuzynki i kuzyni bardzo lubią moja żonę. Zazwyczaj to właśnie jej imię wypowiadają jako pierwsze”.  Wspomina też, że niedawno otrzymał list od swojej drugiej siostry, w którym donosiła, iż jej synek skomponował melodię, do której śpiewał: „Ciocia Maria to fajny chłopak”. We  śnie jednak – w przeciwieństwie do rzeczywistości – dziecko nie chce czy nie może wymówić imienia żony pacjenta, najwyraźniej odrzuca wszelkie zachęty. Wiemy, że stosunki pomiędzy pacjentem i jego żoną układają się dość monotonnie. W ciągu ostatnich dwóch lat wszczął się w nim proces psychiczny, w wyniku którego zrodziło się dziecko uciekające przed jego żoną. Owo dziecko animy pacjenta wiąże się w jakiś sposób z zainteresowaniami okultystycznymi i z ewentualnością podjęcia przezeń aktywności naukowej czy artystycznej. Śniący wyraża z tego powodu zdumienie i próbuje nauczyć dziecko poprawnego wymawiania imienia swej żony, jest w jakiejś mierze zaskoczony, że mogło w nim dojść do głosu coś, co nie chce się zgodzić z jego żoną, co nie pasuje do małżeństwa. „Często podejmowałem starania, by własnym dzieciom czy dzieciom siostry wpoić poprawną wymowę słów, które wymawiały niewłaściwie”. Widzimy, że ów mężczyzna zabiera głos jako rzecznik poprawnych form; w jego umyśle i sercu nie powinno zagościć nic, co nie mogłoby uczynić zadość wymogom poprawności. A zatem to, że tkwi w nim coś, co nie chce wymówić imienia jego żony, stanowi dlań fakt, który nie powinien mieć miejsca; w sytuacji, gdy pojawia się temat jego żony, wszystko powinno odpowiadać jednogłośnie – to nader ciekawa informacja w związku z jego postawą wobec tej kobiety.

Jego żona ma na imię Maria, w związku z czym mężczyzna ów zauważa: „Ciotka mojej żony, dama w dość podeszłym wieku, też ma na imię Maria, ale jest to osoba, z którą nie utrzymujemy żadnych stosunków, całkiem nam obca”. Po czym dodaje: „Kiedy uczyłem dziecko poprawnej wymowy tego imienia, bawiło mnie, że mały mówi tylko «Mari» i że zamiast powiedzieć «a», ziewnąłem; we śnie wydawało mi się to bardzo zabawne, ale już po przebudzeniu nie widziałem w tym żadnego dowcipu”. Cała rodzina protestuje wobec tego rzekomego żartu, w związku z czym śniący stwierdza: „Tak, mieli całkowitą rację, nie wolno demonstrować dziecku takich złych manier, ponieważ – w przeciwieństwie do dorosłych – dzieci nie odróżniają realności i dowcipu”. Znowu więc mamy do czynienia z poprawnością. Ta część marzenia sennego miała miejsce w domu, którego okiennice pomalowane są na szaro. Cały dom jest szary; śniącego to nuży, a jego nieświadomość wyraża to w formie owej komicznej aluzji – ziewnięcia w trakcie wymawiania imienia żony. Ale na płaszczyźnie świadomej śniący nie chce się do tego przyznać, nie potrafi uznać, że oto teraz całe jego życie zaczyna podążać w całkiem innym kierunku.

W późniejszym marzeniu sennym mężczyzna ten płynął parowcem po oceanie; znajdował się razem z żoną w kabinie, gdy statek zatrzymał się w bezruchu; wyjrzał przez bulaj i wtedy spostrzegł, że znajdują się blisko brzegu  – na jakimś wzgórzu rysują się kształty ruiny. Następnie znalazł się na pokładzie, a wówczas zauważył, że ten statek to wcale nie wielki krążownik, lecz płaski parowiec sunący rzeką; i nagle sceneria się zmieniła - nie była to już rzeka, lecz zwykłe bajoro we wsi, gdzie statek nie mógł się nawet ruszyć; parowiec tkwił w bezruchu, zablokowany, i na pokład weszli wieśniacy.  Oto nagle przestał to być statek, a wówczas śniący zadał sobie pytanie: „Dlaczego, u diabła, żyjemy na statku?”.


 


[1] Pojęcie i koncepcję participation mystique przejął Jung od francuskiego filozofa Lucien Lévy-Bruhla (1857-1939), który wprowadził je w swej pracy pt. Les Fonctions mentales dans les sociétés inférieures (Paris 1912). [Czynności umysłowe w społeczeństwach pierwotnych. Przeł. Bella Szwarcman-Czarnota. Przedmowa, red.: Elżbieta Tarkowska. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 1992 – przyp. tłum.] Jung wykorzystał je po raz pierwszy w: Carl Gustav Jung: Psychologische Typen. Gesammelte Werke. T. 6. [Typy psychologiczne (Dzieła. T. 2). Par. 856 – przyp. tłum.] Zob. Zob. Carl Gustav Jung: Mysterium coniunctionis. [Untersuchungen über die Trennung und Zusammensetzung der seelischen Gegensätze in der Alchemie. Unter Mitarbeit von Marie-Louise von Franz. „Psychologische Abhandlungen”. T. 10-11. Zürich: Rascher-Verlag 1955-1956. Gesammelte Werke. T. 14/1, 2. Mysterium coniunctionis. Studia o dzieleniu i łączeniu przeciwieństw psychicznych w alchemii. (Dzieła. T. 5). Przeł. Robert Reszke. Warszawa: Wydawnictwo KR 2002.  Cz. 1. Par. 330. Cz. 2. Par. 355 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[2] Podawane tu przez Junga przykłady pochodzą z: George Robert Stow Mead: Ceremonial Game-Playing and Dancing in Mediaeval Churches. W: The Quest. T. 4. S. 97-111. Zob. przypis   na s.   niniejszego tomu. [Przyp. wyd.]

[3] Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny, myśli. S. 257. Zob. List Carla Gustava Junga z 21 października 1932 roku do Oczwie Biano w: Carl Gustav Jung: O istocie psychiczności. Listy 1906-1961. S. 38. [Przyp. tłum.]

[4] Zob. Herbert Dennis Bradley: Towards the Stars. London 1924. [Przyp. wyd.]

[5] Jung znał tę książkę przynajmniej od 1897 roku, gdy wygłosił wykład na posiedzeniu korporacji studenckiej Zofingia. Zob. Carl Gustav Jung: Die Zofingia-Vorträge 1896-1899. Mit einer Einführung von Marie-Louise von Franz. Hg. von Helga Egner. Zürich-Düsseldorf: Walter-Verlag 1997. S. 56 i nast. [Przyp. tłum.]

[6] Zob. Carl Gustav Jung: Zwei Schriften über analytische Psychologie. 1928. Gesammelte Werke. T. 7. Par. 296 i nast. [Fragmenty tej pracy opublikowano po polsku: Die Beziehungen zwischen dem Ich und dem Unbewußten. Darmstadt: Reichl 1928. Pt. Osobowość maniczna. W: Carl Gustav Jung: Archetypy i symbole. Pisma wybrane. Wybór, przeł. wstęp: Jerzy Prokopiuk. Warszawa: Czytelnik 1976 (wydanie 2: 1981, wydanie 3: 1993).  S. 84-101; pt. Anima i animus. W: Carl Gustav Jung: O naturze kobiety. Wybór i przeł. Magnus Starski. Poznań: Brama-Książnica Włóczęgów i Uczonych 1992. S. 79-114 – przyp. tłum.] Zob. Carl Gustav Jung: Aion. Beiträge zur Symbolik des Selbst. Gesammelte Werke. T. 9/2. [Aion. Przyczynki do symboliki Jaźni (Dzieła. T. 1). Rozdz. III: Syzygia: anima i animus. S. 21-33 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.] 

powrót do poprzedniej strony Analizy marzen sennych     powrót do strony Analzy marzen sennych