eGNOSIS

Analiza marzeń sennych. 
Według notatek z seminariów 1928-1930 cz.2

Carl Gustav Jung

Na początku listopada 1928 roku Jung rozpoczął seminarium poświęcone analizie marzeń sennych. Do końca 1930 roku uczestnicy zajęć spotykali się co tydzień z miesięcznymi lub dłuższymi przerwami wakacyjnymi. Spotkania odbywały się w każdą środę przed południem w pomieszczeniach zuryskiego Klubu Psychologicznego.

- Seminarium 1
7 listopada 1928

- Seminarium 2
14 listopada 1928
- Seminarium 3
21 listopada 1928

Opracował William McGuire

Przełożył Robrert Reszke

 

 

 

SEMINARIUM 2

14 listopada 1928

 

Jung: Dzisiaj stajemy w obliczu pytania: „Jak  to się dzieje, że tworzymy symbole przejawiające się w marzeniach sennych? Skąd możemy mieć pewność, że nasza interpretacja jest prawidłowa, zwłaszcza wtedy, gdy nie dysponujemy odpowiednimi skojarzeniami?”. Mamy tu do czynienia z zasadniczą kwestią odnoszącą się do praktyki analitycznej. Nie rozważałem jej dotychczas, zakładam bowiem, że znacie teorię interpretacji marzeń sennych. W żadnej mierze nie mamy pewności, że sny posiadają jakieś znaczenie symboliczne, nie wiemy również, czy nasza interpretacja jest słuszna, wychodzimy jednak od hipotezy, iż sen coś znaczy. Załóżmy, że mamy do czynienia z trudnym przypadkiem i że w analizie zapanował zastój; pojawiły się symptomy neurotyczne, próbowaliśmy już z hipnozą i innymi metodami, ale niczego nie zdołaliśmy wskórać. Gdzież zatem znajdziemy klucz otwierający te dźwierze? Pacjentowi nic nie przychodzi do głowy. W ogóle, zademonstrowanie analizy marzeń sennych to niełatwa sprawa; nie można przecież przytoczyć wszystkich szczegółów, ponieważ uwikłana w to jest historia całego życia konkretnego człowieka. Ale tak się składa, że mogę przytoczyć prosty przypadek.

            Pewien szwajcarski porucznik[1], oficer piechoty, człowiek bardzo prosty, nie olśniewający jakąś błyskotliwą inteligencją, całkiem wolny od jakichkolwiek kompleksów psychicznych, wszedł do mojego gabinetu, utykając – przy czym poruszał się bardzo ostrożnie – i zaczął się uskarżać na bóle w nogach, przede wszystkim w piętach, ale także w sercu, gdzie czuł „coś jakby kłucie”. (Zawsze boli nas tam, gdzie się najbardziej nadwerężamy: oficera piechoty bolą pięty, tenor uskarżałby się na bóle gardła). Zanim człowiek ten do mnie przyszedł, objawy te utrzymywały się dwa miesiące; badali go różni lekarze, próbowali z hipnozą, prądem elektrycznym, kąpielami itd., ale nic nie pomogło. Zapytałem go, w jakich okolicznościach pojawiły się bóle – nic, jego twarz nie zdradzała ani śladu reakcji; nie ulegało wątpliwości, że człowiek ten nie ma bladego pojęcia, uznałam przeto, że nie dostarczy mi żadnego materiału analitycznego. Wszelkie próby pytania okazywały się daremne. Przypadek ten wydawał mi się zrazu całkiem beznadziejny – no bo, pamiętajcie, miałem do czynienia ze Szwajcarem, którego niepodobna podejrzewać o jakiekolwiek komplikacje psychologiczne – ale niczym ostatniej deski ratunku uczepiłem się pomysłu, którego zastosowanie mogłoby mi pomóc coś z niego wydobyć. Marzenia senne niekiedy „paplą”, nie można ich poddać kontroli; niezależnie od tego, jakim niewiniątkiem czy jak wielkim prostakiem jest dane indywiduum, musi ono o czymś śnić, a z tego, o czym śni, można wysnuć jakieś wnioski. Byłem przekonanym, że cały problem należałoby sprowadzić do konfliktu emocjonalnego, w przeciwnym bowiem razie symptomy nie mogłyby się pojawić tak z nagła. Zwróciłem się zatem doń z następującą prośbą: „Nie wiem, co wywołało pańskie objawy, ale proszę mi opowiedzieć, co się panu ostatnio przyśniło”.  Zaryzykowałem, że ten prosty człowiek uzna mnie za czarownika, bo pytanie o sny jest prawie obsceniczne; musiałem mu dokładnie wyjaśnić, dlaczego go o to pytam. Przypomnienie sobie własnych marzeń sennych przychodziło mu z dużym trudem, ale gdy już opowiedział mi kilka fragmentów, nagle przypomniał sobie całe marzenie senne, które wydawało mu się bardzo dziwne i najwyraźniej zrobiło na nim wrażenie. „Szedłem sobie gdzieś” – opowiadał – „i nagle nastąpiłem na węża, który ugryzł mnie w piętę. Poczułem, jak moje ciało ulega zatruciu jadem. Obudziłem się, przerażony”. Zapytałem go, czy w związku z obrazem węża przychodzi mu do głowy coś szczególnego. „Tak, zagrożenie – ten wąż mógł zabić człowieka; ukąszenie przez węża jest bardzo bolesne”. W rzeczywistości człowiek ten nigdy nie był ukąszony przez węża, ale incydent taki mógłby przyprawić go o bóle w rodzaju tych, na jakie się uskarżał. Przypomnijcie sobie fragment z biblijnej historii o stworzeniu świata

 

Ono zmiażdży ci głowę,

a ty zmiażdżysz mu piętę[2].

 

Zauważyłem, że obraz węża można by potraktować symbolicznie, on zaś odpowiedział: „A, chodzi panu o kobietę?” – i w tym momencie bardzo się zdenerwował. „Może naprawdę zaszło tu coś w tym rodzaju?” – zapytałem. Zrazu zaprzeczał, ale w końcu przyznał, że niewiele brakowało, a trzy miesiące temu prawie by się zaręczył, gdy jednak wrócił ze służby, narzeczona przypadła w udziale innemu mężczyźnie. „Był pan z tego powodu smutny?”. „No cóż” – westchnął – „skoro ona mnie nie chciała, poszukam sobie innej”. Zwróciłem mu uwagę na to, że przeżycia tego rodzaju mogą zwalić z nóg nawet najsilniejszego mężczyznę, on jednak trwał w swej inscenizowanej obojętności i próbował nie dopuszczać do siebie tych wspomnień, ale za chwilę wybuchnął płaczem. Cóż, w ten sposób mieliśmy ten przypadek jak na dłoni. Człowiek ten całkowicie wypierał swe uczucia wobec kobiety, którą kochał, wyparł też ze świadomości fakt, że dała mu ona kosza. Przeklinał ją,  powtarzał, że wszystkie kobiety są jednakowe, próbował znaleźć sobie inną; nie pojmował, dlaczego mu się to nie udawało. Kiedy poznał swe prawdziwe uczucia, był do głębi poruszony, a bóle, jakie odczuwał w pięcie, znikły, jak ręką odjął – chodziło tu po prostu o wypierane cierpienie. Ale bóle, jakie odczuwał w sercu, utrzymywały się, tyle że ich przyczyna było co innego - coś, o czym nie chciałbym tutaj mówić. Wybrałem bóle pięty jako pożyteczny przykład sytuacji, w której marzenie senne zaprowadziło nas do sedna sprawy.

            Dla mężczyzny wąż jest od zawsze obrazem kobiety. Rajski wąż przedstawiany był na dawnych wyobrażeniach z kobiecą głową. Ów szwajcarski oficer prawdopodobnie nie znał odpowiedniego fragmentu tekstu biblijnego mówiącego o wężu, który ukąsi mężczyznę w piętę, ale obraz ten tkwił w jego nieświadomości. Przypomnijmy tu sobie Re z mitu staroegipskiego: jego również ukąsił wąż, którego umiłowana przezeń Izyda uformowała ze szlamu ziemi i położyła mu na drodze; wąż zatruł go, a Izyda otrzymała w ten sposób sposobność, by go uzdrowić. Mamy tu do czynienia z psychologią trucicielek. W epoce Ludwika XIV miał miejsce słynny przypadek: pewna kobieta otruła swego wiernego sługę, by móc się nim zajmować w chorobie – przez cztery lata opiekowała się nim z wielkim poświęceniem, dopóki nie wyzionął ducha. Wszyscy uważali ją za świętą. Następnie zadała truciznę swemu staremu wujowi, którego również pielęgnowała, ale tym razem sprawa się wydała – trucicielkę skazano na śmierć; została rozerwana przez cztery konie – sprawiedliwa kara, na którą zapracowała w pocie czoła.

            Przytoczony tu przykład szwajcarskiego oficera dowodzi, w jaki sposób marzenie senne może dostarczyć klucza do rozwiązania problemu. Coś w końcu zacznie z tego prześwitywać, nawet w wypadku ludzi, którzy mają dobrze funkcjonujący system odparcia; w ten sposób można uzyskać niezbędną pomoc, bez której niepodobna rozszyfrować psychologii pacjenta – to właśnie dlatego zasięgamy pomocy marzeń sennych. Nigdy jednak nie będziemy mogli powiedzieć o konkretnym śnie, że ma on jakieś znaczenie; zawsze jest to hipoteza, człowiek nigdy nie może mieć tu pewności – jedynie eksperymentujemy, badając zaś, jaki ma to wpływ na pacjenta, sprawdzamy, czy nasza interpretacja jest właściwa. Większość ludzi już po zdobyciu niejakiego doświadczenia w objaśnianiu marzeń sennych wie, kiedy interpretacja „zaskoczy”; kiedy już mamy poczucie, że udało nam się strzelić w dziesiątkę, wiadomo, że znajdujemy się na właściwym tropie. Marzenia senne interpretuje się podług pewnej teorii, a jeśli interpretacja jest bezwzględnie fałszywa, zobaczymy to na podstawie tego, jakie oddziaływanie wywiera to na pacjenta; nieświadomość w następnych snach zareaguje, a wówczas będziemy  mogli skorygować interpretację. Jeśli damy pacjentowi arszenik zamiast soli kuchennej, cały jego organizm zareaguje i trucizna zostanie zwymiotowana – z sytuacją tego samego typu mamy do czynienia w psychologii; tak samo trudno byłoby nafaszerować człowieka trutką psychiczną, jak zadać mu jadu fizycznego i oczekiwać, że zostanie on zaabsorbowany.

            Marzenie senne, którym się tutaj zajmujemy, jest jednak znacznie bardziej skomplikowane od snu szwajcarskiego oficera. Nasz pacjent nie jest tak naprawdę neurotyczny; to wykształcony, bardzo inteligentny mężczyzna – jego marzenia senne odzwierciedlają ten stan rzeczy. Sny wieśniaków, ludzi młodych czy prostych, podobnie jak sny ludów pierwotnych, z reguły znamionują się zdumiewającą prostotą. Ale marzenia senne małych dzieci czasami są bardzo przejrzyste, czasami zaś nader zawikłane; im bardziej nieświadome są dzieci, tym większy wpływ wywiera na nie nieświadomość zbiorowa, a wówczas mogą one absorbować nawet problemy psychiczne swych rodziców. Kiedyś miałem ogromne trudności w terapii pacjenta, któremu nigdy nic się nie śniło, za to pewnego dnia wspomniał o marzeniach sennych swego syna – chłopaka w wieku dziewięciu lat. Natychmiast zacząłem go o to wypytywać. Jego syn śnił o problemach swego ojca, którego ja analizowałem na podstawie marzeń sennych chłopca; dziecko było typem niesamowicie intuicyjnym. Po upływie czterech tygodni ojca zaczęły nawiedzać własne marzenia senne. Ten związek między rodzicami i dziećmi jest nader zdumiewający; marzenia senne dzieci to jedne z najbardziej frapujących zjawisk, z jakimi ma do czynienia psychologia analityczna.

            Duże pomieszczenie, w którym mają spożyć posiłek pacjent i jego szwagier, przypomina izbę w oberży – w takich salach spotykają się w Szwajcarii członkowie wszelkiego rodzaju stowarzyszeń. Zwłaszcza na wsiach można spotkać taką salę przeznaczoną na koncerty itp., gdzie odbywają się najróżniejsze zebrania, czasem tylko dla mężczyzn, zakrapiane albo nie zakrapiane itd. Pacjent przypomniał sobie, że uczestniczył w dwóch oficjalnych spotkaniach odbywających się w takich salach.

            Długi stół pośrodku sali był nakryty dla wielu biesiadników. Uwagę śniącego zwraca dziwne ustawienie szeregów krzeseł, wznoszących się niczym w amfiteatrze, ale odwróconych plecami do stołu. Zanim jednak zajmiemy się tym motywem, powinniśmy wyrobić sobie wyobrażenie co do tej sali. W jaki sposób moglibyśmy powiązać ten obraz z teatrem?

Uczestnik: Był to prywatny teatr śniącego, gdzie mógł on obejrzeć inscenizację własnego dramatu wewnętrznego.

Jung: Tak, a później przyszła kolej na kolację – wydaje mu się, że już jadł, mimo to udaje się na kolejny posiłek. Ostatnio wyszliśmy od założenia, że spożywanie oznacza asymilowanie kompleksów. W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat dane mi było analizować rocznie około dwa tysiące marzeń sennych czy nawet więcej, i na podstawie tego doświadczenia skłonny byłbym twierdzić, że spożywanie posiłku w związku z teatrem najprawdopodobniej oznacza proces asymilacji obrazów oglądanych na tej prywatnej scenie, to znaczy materiału fantazji czy innego materiału wychodzącego na światło dzienne dzięki introspekcji. Jest to bardzo ważny proces - cel terapii analitycznej.  Jest to dokładnie ten sam proces, który w sposób naturalny zachodzi w ciałach fizycznych. Jeśli w tkance znajdzie się ciało obce, wówczas natura wysyła niezliczoną ilość specyficznych komórek, które mają je asymilować; jeśli się to nie uda, rusza produkcja ropy, która ma pomóc wydalić to ciało. Te same prawa rządzą nieświadomością.

            Prawdopodobnie w rzeczywistości absolutnej nie istnieje podział na ciało i ducha – ciało i duch czy dusza stanowią jedno i to samo, żyją jednym życiem, poddane są tym samym prawom, to zaś, co czyni ciało, zachodzi również w duszy. Treści neurotycznej nieświadomości są jak ciała obce – nie ulegają asymilacji, są sztucznie odszczepione, aby zaś przywrócić normalny stan rzeczy, należy je zintegrować. Załóżmy, że przydarzyło mi się coś bardzo nieprzyjemnego, ale nie przyznaję się do tego – powiedzmy, że kogoś okropnie okłamałem. Musze się do tego przyznać, kłamstwo bowiem istnieje obiektywnie w świadomości lub w nieświadomości. Jeśli się do tego nie przyznam, jeśli nie poddam kłamstwa procesowi asymilacji, stanie się ono niczym ciało obce, może tworzyć w nieświadomości wrzód – z psychologicznego punktu widzenia będzie to oznaczało początek procesu owrzodzenia, identycznego jak ten, który zachodzi w ciele fizycznym. Zaczną mnie wówczas nawiedzać marzenia senne lub – jeśli jestem osobowością introspektywną – fantazje przedstawiające mnie jako przestępcę. Co mam z nimi uczynić? Można je odrzucić jak faryzeusz, twierdząc: „Dzięki Bogu, wcale nie jestem taki”. Faryzeusz, który nie chce się postrzegać takim, jakim jest,  tkwi w każdym z nas. Ale jeśli wyprę te fantazje, utworzą one nowe ognisko zapalne – całkiem tak samo, jak obca substancja tworzy takowe w moim ciele fizycznym. Rozum nakaże mi wówczas, bym przyznał się do kłamstwa, bym przełknął tę gorzką pigułkę. Jeśli się do tego przyznam, dokonam asymilacji tego faktu i wbuduję go w moją konstytucję duchową i intelektualną; w ten sposób – za sprawą asymilacji - przeprowadzę proces normalizacji mego nieświadomego stanu ducha. Marzenie senne oznacza próbę asymilowania tego, czego jeszcze nie zdołaliśmy strawić. To próba uleczenia.

            Ludy pierwotne powiadają, że jedynie rzadko nawiedzają je sny. Kiedy podróżowałem po Afryce, bardzo zależało mi na tym, by członkowie plemion opowiedzieli mi swe marzenia senne, i nawet wyznaczyłem nagrodę w postaci dwóch paczek papierosów, soli itp. za każdy opowiedziany sen. Ale tubylcy ci byli uczciwi do tego stopnia, iż żaden nie opowiedział mi swoich snów, mimo że codziennie wielu pojawiało się, aby mi się przyglądać. Pewnego razu przybiegł wódz - bardzo wiekowy starzec; z dumą i ekscytacją już z odległości jakichś dwustu metrów wywijał kapeluszem, dając mi w ten sposób sygnał, że nawiedził go sen. W końcu zdradził, jaki skarb mi przyniósł; „Śniło mi się, że czarna jałówka ocieliła się tam, nad rzeką, w miejscu, którego nie znam”. Dla człowieka pierwotnego taki sen oznacza, że został pobłogosławiony przez nieba. Była to ota, wielka wizja, a człowiek, któremu została zesłana, bez dwóch zdań musi być wielkim wodzem, skoro został w ten sposób wyróżniony. Ten, którego nawiedził ów sen, był dość zamożnym starcem, o jego woły dbali niewolnicy, dlatego nie wiedział, o co tu chodzi. Ci ludzie kochają swe woły, krowy są ich zwierzętami totemicznymi, i jak Szwajcarzy utożsamiają się oni ze swym bydłem – przypisują mu tę samą wartość, co Szwajcarzy swoim stadom. Człowiek ów wiedział, że posiada piękną czarną jałówkę, nie wiedział jednak, że była ona w ciąży, ale następnego ranka po tym, jak nawiedził go ów sen, poszedł nad rzekę i istotnie ujrzał jałówkę z cielakiem. Czy była to telepatia? A może jednak kiedyś już widział tę krowę i zauważył, w jakim jest stanie? Zapytany, stwierdził, że nigdy. Plemię to nie znało zwyczaju kastrowania zwierząt, toteż byki zawsze przebywały razem ze stadem. Były to bardzo piękne zwierzęta, cudowne, łagodne, nieśmiałe, prawie tchórzliwe, w żaden sposób niepodobne do naszych byków; a zatem trudno było kontrolować czas urodzin, krowa w każdej chwili mogła zostać zapłodniona, fakt więc, że człowiek ów nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, należało uznać za całkiem zrozumiały. Ale o wszystkim powiadomił go sen. Dlaczego miałby asymilować coś takiego? Dla hodowców bydła narodziny krowy są ważniejsze niż przyjście na świat dziecka. Mieszkałem na wsi i widziałem, że kiedy chłopu urodziła się krowa, wówczas wszyscy spieszyli z gratulacjami – ale gdy przyszło na świat dziecko, nikt się nie kwapił z powinszowaniami. To właśnie dlatego owo ważne wydarzenie, które człowiek ów wynosił w swej nieświadomości, zostało mu objawione we śnie i w ten sposób zostały skorygowane jego mechanizmy przystosowawcze, ponieważ powinien on być lepiej poinformowany o swej trzodzie. Medicine man zwykle śnił o tym, gdzie zagubiły się zwierzęta, kiedy nadejdzie wróg itd., a gdybyśmy żyli w warunkach prymitywnych, też mielibyśmy takie sny. Cóż, ale nasze marzenia senne informują nas o tym, gdzie my się zagubiliśmy w naszym życiu psychicznym, w naszym świecie subiektywnym – mówią nam to, co powinniśmy wiedzieć sami o sobie.

            Zajmuję się tak szczegółowo interpretacją snu tego pacjenta, ponieważ jest nader ważne, by rozwijać tę sprawę powoli, krok po kroku, punkt po punkcie: ponieważ poszedł do teatru i przyjął zaproszenie na kolacje, stało się to i to. A skoro tak, to ową irracjonalną kolejność należałoby ujmować jako kauzalną. Ustaliliśmy już, jaki związek istnieje pomiędzy salą, jedzeniem i teatrem; stwierdziliśmy, że rzędy krzeseł ustawione są amfiteatralnie jak w teatrze; sala i teatr to miejsca publiczne, stół, który się tam znajduje, jest nakryty; usłyszeliśmy, że śniący mężczyzna poszedł do teatru, po czym udał się do pewnego pomieszczenia, gdzie miał spożyć posiłek, dlatego możemy być całkowicie pewni, że i ta część snu mieści się w tej samej tematyce.

            I oto doszliśmy do motywu krzeseł ustawionych plecami do stołu. Pacjent stwierdził w związku z tym: „Musieliśmy wejść po schodach zaczynających się przy drzwiach – wstępowaliśmy niczym na trybunał, a schody zaprowadziły nas do rzędów ławek zwróconych twarzami do ściany. Widziałem, że siedzą tam ludzie, ale przy stole w centrum pomieszczenia nie zauważyłem nikogo; najwyraźniej jeszcze nie przyszedł czas na kolację”. Pacjent przypomniał sobie, że kiedyś widział taką salę w jakimś algierskim mieście – odbywała się tam gra w jeu de paume, coś w rodzaju pelota basque, przypominająca nieco staroangielski tenis. Ta sala też przywodziła na myśl amfiteatr, ale siedzenia rozmieszczone były po obu stronach pomieszczenia – amfiteatralnie opadały do środka sali, zostawiając wolną przestrzeń do gry. Gra polegała zaś na tym, by uderzyć piłką o ścianę z taką siłą, że ramię prawie odbijało się od korpusu. Przypominało to angielską grę fives – poprzedniczkę tenisa. Śniącemu kojarzyło się to również z kliniką – w sali wykładowej w klinice rzędy ławek również opadają amfiteatralnie. Kiedyś widział obraz przedstawiający taką salę, a nawet był raz w takowym pomieszczeniu w chwili, gdy profesor demonstrował na tablicy operację, której miała się poddać jego żona.

            Przypomnijmy tutaj, że jadalnia to miejsce, gdzie ludzie przyswajają sobie różne substancje; ale posiłek we śnie jeszcze się nie zaczął – wydaje się, że jeszcze nie czas. Jeśli o mnie chodzi, szczególną uwagę zwróciłbym na publiczny charakter tego miejsca. Dlaczego marzenie senne tak podkreśla aspekt zbiorowy miejsca, gdzie powinien się dokonać akt asymilacji obrazów? Sen powiada: „Załóżmy, że znajdujesz się w jakimś miejscu publicznym, w teatrze czy w sali do gry w piłkę, i musisz uczynić tam coś, co czynią «różni ludzie» - jest to zadanie zbiorowe, nic indywidualnego; masz do czynienia z fantomami własnych marzeń sennych, ciężko ci będzie je przełknąć, ponieważ jesteś tchórzem, leniem patentowanym itd.”. Pacjentowi wydaje się, że jest to zadanie przerastające jego możliwości. Zabiera się do tego z takim wahaniem, ma tak słaby apetyt, ponieważ zakłada, że od samego początku świata jest pierwszym człowiekiem, któremu przyszło się z tym zmierzyć. Analiza w rzeczy samej stanowi nader indywidualne zadanie – aspekt zbiorowy ma tu raczej spowiedź w tej formie, w jakiej jest ona praktykowana w Kościele rzymskokatolickim; spowiedź analityczna jest zaś przeżyciem szczególnie niemiłym. Katolicy, którzy przychodzili do mnie na analizę, wyznawali mi, że księdzu nie przyznają się do wszystkiego. Jednemu z takich pacjentów powiedziałem kiedyś: „Niech pan już idzie i zgłosi się do spowiednika!”. „Ale on może się zdenerwować!”. „Mam nadzieję” – odparłem – „że się wścieknie. Tylko niech już pan sobie pójdzie i opowie o tym wszystkim księdzu!”. Tacy pacjenci po ukończeniu analizy stają się lepszymi katolikami. Moich katolickich pacjentów często musiałem uczyć, w jaki sposób powinni przystępować do spowiedzi, a pewien ksiądz – duchowny bardzo ceniony w Kościele – zapytał kiedyś jednego z nich: „Kto pana nauczył tak się spowiadać?”. Kiedy poznał prawdę, doznał wstrząsu.

            A zatem sen ów powiada mężczyźnie: „To, co tutaj czynisz, stanowi zadanie zbiorowe; tobie się co prawda wydaje, że czynisz to prywatnie, w gabinecie lekarskim, ale wielu ludzi czyni to samo”. Analiza odpowiada spowiedzi, spowiedź zaś zawsze była aktem zbiorowym i takim też powinna pozostać; człowiek spowiada się nie dla samej spowiedzi, lecz ze względu na zbiorowość, w której żyje, ze względu na społeczność. Sumienie społeczne dręczy indywiduum i zmusza je do odbycia spowiedzi. Grzech i trzymanie go w sekrecie wyklucza jednostkę ze społeczności, ale można do niej dołączyć, gdy wyzna się swoje winy. Dlatego kiedy epoka protestantyzmu dobiegnie końca, społeczeństwo ludzkie zostanie na powrót ugruntowane na podstawie powszechnie uznanej prawdy. Idea spowiedzi jako powszechnego obowiązku to próba podjęta ze strony nieświadomości – próba stworzenia podstawy, na której zostanie ugruntowana nowa społeczność – ta, która jeszcze nie istnieje.

            Być może powiecie, że jest to bardzo dalekosiężny wniosek, ale w wypadku tego mężczyzny jest to strzał w dziesiątkę. Mamy tu do czynienia z człowiekiem nader sumiennym, który ma bolesną świadomość tego, jak bardzo ludzie w dzisiejszych czasach oddalili się od siebie; on sam żyje z dala od swej żony, nie potrafi bowiem z nią rozmawiać, żyje też z dala od przyjaciół, ponieważ nie potrafi z nimi rozmawiać o tym, co jest dla niego ważne. Sytuacja tego rodzaju jest z gruntu szalona, to irracjonalny stos absurdów! Gdyby chodziło tu o ludy pierwotne, wszystko zostałoby omówione, każdy opowiedziałby każdemu wszystko. Jeśli jakiś mężczyzna powiada, że jego żona sypia z innym, to nic to nie znaczy – każda żona kiedyś to zrobiła. Albo gdy jakaś kobieta powiada, że jej mąż sypia z dziewczyną z innej wioski, to również nie ma to żadnego znaczenia – wszyscy wiedzą, że każdy mężczyzna kiedyś to zrobił. Ci ludzie nie wykluczają się ze wspólnoty, czyniąc jakieś straszne tajemnice jeden przed drugim – znają się nawzajem i dlatego znają też samych siebie – żyją zanurzeni w strumieniu zbiorowości. Spoglądając na współżycie w plemieniu pierwotnym, przede wszystkim zwrócimy uwagę na owo poczucie zanurzenia w strumieniu życia zbiorowego; jeśli człowiek ma po kolei w głowie, wówczas prędzej wyrzeknie się samego siebie, byleby tylko nie oderwać się od plemienia; całe plemię stanowi prawdziwą jedność. My tymczasem mamy poczucie, że nasze miasta stanowią konglomerat jakichś chaotycznych falang – każdy żyje we własnym kręgu, ale nawet jemu nie odważy się ujawnić wszystkiego – ba, próbuje ukrywać coś przed samym sobą. Żyjemy w świecie złudzeń. Tak zwani „najbliżsi przyjaciele” nie wiedzą o sobie nawet najważniejszych rzeczy. Pewien homoseksualny pacjent opowiadał mi, jak wielu ma przyjaciół. „Ma pan wielkie szczęście” – odparłem – „mając wielu dobrych przyjaciół!”.  Wtedy człowiek ten poprawił się: „Mam może pięciu dobrych przyjaciół”. „Zakładam, że utrzymuje pan stosunki seksualne ze swymi dobrymi przyjaciółmi?” – spytałem. Był zszokowany – ukrywał przed nimi fakt, że jest homoseksualistą. Owo ukrywanie się przed przyjaciółmi powoduje erozję społeczną; pociąg do czynienia ze wszystkiego sekretów jest aspołeczny, destruktywny - to rak toczący nasze społeczeństwa. Pacjent, o którym tutaj mowa, szczególnie cierpi z powodu niemożliwości wyznania prawdy, a marzenie senne pokazuje mu, że jest to zadanie zbiorowe.

            Ale skąd się wzięła ta gra w piłkę? Stół byłby miejscem, gdzie spożywa się posiłek, a siedzenia przeznaczone są dla ludzi, którzy wspólnie mieliby wziąć udział w uczcie – w gruncie rzeczy mamy tu do czynienia ze stołem komunii psychologicznej. Psychologicznym korzeniem sakramentu Wieczerzy Pańskiej i  jego niezbędne przesłanki zawsze tkwią w spowiedzi. Nakaz apostolski „Wyznawajcie sobie nawzajem grzechy”[3] nałożony został już na wczesny Kościół, aby ustanowić wspólnotę braterską. Dlaczego więc siedzenia stoją plecami do stołu? Oznacza to najwyraźniej coś nadzwyczajnego, to obraz o bardzo silnej wymowie; każdy absurd akcentowany we śnie oznacza bez mała coś patologicznego. Aby to zinterpretować, musimy przenieść się w położenie zarysowane w tym śnie. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pomieszczenia, gdzie ma być udzielana komunia, i przekonujecie się, że siedzenia odwrócone są plecami do miejsca, gdzie ma nastąpić owo centralne wydarzenie – co by to oznaczało? Oczywiście, byłoby to równoznaczne z faktem, że wzbraniacie się wziąć udział w tej uroczystości, że odmawiacie przystąpienia do sakramentu. Jeśli każdy pokazuje swemu bratu plecy, gra nie może się rozpocząć, nie jest możliwa jakakolwiek komunia, nie dochodzi do wytworzenia uwagi skupionej na owym ośrodkowym wydarzeniu, mamy tu zatem do czynienia z czymś w rodzaju ekskomuniki; każdy odwraca spojrzenie od bliźniego, błądząc wzrokiem gdzieś po ścianach, i w ten sposób podlega ekskomunice, wykluczeniu. Mamy tu do czynienia z bardzo osobistym marzeniem sennym, w którym jak w soczewce skupiają się refleksje społeczne; nie ma w nim nic mitologicznego, nie jest to sen zrodzony z pokładów nieświadomości zbiorowej. Sen ów powiada: „To, co czynisz w skrytości, jest tym, co czynią wszyscy; każdy odwraca się do bliźniego plecami”.

Centrum grupy społecznej zawsze tworzy symbol religijny. U ludów pierwotnych jest to totem; u ludów bardziej rozwiniętych jest to symbol ofiarny, jak na przykład obrzęd zabijania byka w kulcie mitraistycznym; w religiach wyższych jego miejsce zajmuje sakrament. Centrum aktywności społecznej w warunkach bardzo pierwotnych tworzy taniec lub ceremoniał magiczny odprawiany w kręgu pośród chat. Takimi miejscami zgromadzeń był prawdopodobnie owe prastare kamienne kręgi, jakie do dziś możemy spotkać w Kornwalii. Wydaje się oczywiste, że ludziom, którzy się tam zbierali, towarzyszyły również przyglądające się im dusze przodków; w akcie komunikacji uczestniczyła zatem nie tylko świadomość, lecz również nieświadomość zbiorowa. Ceremoniał ten był grą symboliczną. Walki z bykami praktykowane w kulcie mitraistycznym wyglądały inaczej niż dzisiejsze korridy w Hiszpanii; zwierzęta były przepasane wokół tułowia wielobarwnym pasem, a torreador musiał wskoczyć bykowi na grzbiet i z góry pchnąć go w miejsce pośrodku barku – nie używano wówczas długiej szpady. Powiadano, że sam Mitra był takim torreadorem – tak jakby dzisiaj ktoś twierdził, że Jezus był bokserem czy piłkarzem. Ceremonie tego rodzaju były uroczystościami komunijnymi, a ich uczestnicy zwracali się ku sobie twarzami. Hiszpańska korrida jest po dziś dzień symbolem zachowania moralnego polegającego na tym, że jego uczestnicy zachowują się wobec siebie z brutalną przemocą; gdyby ktoś tego zabronił, hiszpański temperament nie dałby się okiełznać – Hiszpanie muszą kultywować zachowanie typowe dla torreadorów: namiętności należy kontrolować w ten sposób, że daje się im upust, tak jak torreador ujarzmia byka.

Ze względu na kultywowanie dyscypliny mitraizm był religią legionów rzymskich. Jego wyznawcy zbierali się w Rzymie w podziemnych pieczarach; znajdowało się tam pomieszczenie przeznaczone do odbywania zgromadzeń i spożywania posiłków, coś w rodzaju triklinium z dwoma równolegle ustawionymi rzędami ław, a przy ścianie frontowej ustawione było symboliczne wyobrażenie Mitry zabijającego byka; wyobrażenie to dawało się obracać; z tyłu przedstawiało nowe życie zrodzone z martwego byka: woły z genitaliów, wino z krwi itd. – słowem, całą żyzność ziemi[4]. Wyznawcy siadali na ławach, skąd mogli widzieć całą scenę; na środku pomieszczenie pozostawało otwarte. Było to coś w rodzaju teatru i jadalni, gdzie wierni komunikowali się z bogiem, spożywając święty posiłek: „Jak Bóg zabił byka, tak ja zabijam swe namiętności”. Pito wówczas wodę, po czym spożywano małe chlebki z wyrytym na nich krzyżem. Używane w Kościele katolickim dzwonki również pochodzą z kultu Mitry; także data Bożego Narodzenia – 25 grudnia – została przejęta z mitraizmu. Zabójca byka to bohater odpowiedni dla żołnierzy; w tym sensie jezuici są żołnierzami Kościoła; dotyczy to także Armii Zbawienia, albowiem żołnierz – jeśli chce się nauczyć dyscypliny – musi zabić swe egoistyczne namiętności. Kościół katolicki przejął z mitraizmu jeszcze wiele innych zwyczajów. Odbywane przez pierwszych chrześcijan agapy, święta miłości, miały niekiedy dość wątpliwy charakter, często bowiem kończyły się orgiami. Św. Paweł nie był kontent z tego powodu i gwoli zdyscyplinowania swej trzódki przejął wiele z mitraizmu, ponieważ nic innego nie miał na podorędziu. To właśnie dlatego pierwsza rytualna forma składania ofiary z „Baranka” – już nie walka z bykiem – stała się świętą wieczerzą, która dała podwaliny pod katolicką mszę świętą.

Idea rytualnej gry przeżyła aż do XIII wieku. I w rzeczy samej, w kościołach aż do owego czasu odbywały się gry w piłkę, jeu de paume, co dało asumpt do plotek, iż chrześcijanie zabijali dzieci, podrzucając je niczym piłki, aż umarły. Gnostycy oskarżali o to chrześcijan, ci zaś z tego samego powodu piętnowali Żydów. W Czechach jeszcze trzydzieści lat temu pojawiła się plotka, że Żydzi zabili dziecko w trakcie rytualnego mordu. Owo jeu de paume miało rytualne znaczenie, tak samo jak karnawał. W klasztorach podczas wiosennego karnawału praktykowano zwyczaj zamieniania się miejscami pomiędzy opatem i młodymi braćmi świeckimi; najmłodszy z nich zostawał opatem i na odwrót. Celebrowano także uroczystą ucztę, w trakcie której bracia zamieniali się miejscami: opat i starsi mnisi usługiwali wówczas do stołu braciom młodszym. Urządzano także parodię mszy: najmłodszy z braci był wówczas głównym celebransem, śpiewano sprośne piosenki, opowiadano obsceniczne dowcipy i wszyscy pili wino, a nie tylko  - jak to było w zwyczaju – celebrans; zwyczaje te wiążą się również z orgiami opilstwa,  po których wszyscy udawali się z kościoła na ulice w radosnym poplątaniu. W XIII wieku papież zabronił odprawiania tych uroczystości i świętowania jeu de paume, ponieważ przerodziły się one w gorszące ekscesy[5]. Publikacje historyczne, które donoszą na ten temat, są tu wielce doniosłe, ale wiele dokumentów zaświadczających te zwyczaje spoczywa do dzisiaj w kościelnych archiwach; jeśli chodzi o kwestie religijne, wiele jest tu oszustwa, kłamstw, a jeszcze więcej przemilczenia. Na przykład dokumenty kościelne wcale nie wspominają o dawnym kulcie fallicznym przejętym od pogan przez Kościół pierwszych chrześcijan; przeżytek tego kultu zachował się w formie krzyża, ale ludzie odwracają od tego wzrok[6]. Daremnie byłoby szukać wzmianki o faktach tego rodzaju w publikacjach kościelnych.

Rozgrywana na środku pomieszczenia gra symboliczna jest zatem faktem poświadczonym historycznie. Omawiane tu przez nas marzenie senne prawie wcale nie dotyczy nieświadomości zbiorowej, co najwyżej aluzyjnie nawiązuje do czegoś, co kiedyś było wydarzeniem historycznym. We wczesnym wydaniu pracy pt. The Quest George Robert Stow Mead opublikował artykuł na temat gier chrześcijańskich, napisał także artykuł pt. The Sacred Dance of Jesus[7] – z perspektywy chrześcijańskiej wyobrażenie zgoła nie do przyjęcia, udokumentowane jednak przez pisma pochodzące z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Uczony ten wydał również książeczkę pt. The Hymn of Jesus zawierającą opis gry pasyjnej i tańca zachowany w dokumencie gnostyckim pochodzącym z II wieku.

Odwracanie się plecami do stołu oznacza antyspołeczną postawę naszych czasów oraz naszego społeczeństwa, a także rozszczepienie w łonie naszego protestanckiego świata. Kościół, dawniej wszechogarniający, dziś podzielony jest na ponad czterysta sekt i niezliczonych grupek. Sytuacja tego rodzaju tak bardzo daje się we znaki całemu społeczeństwu, że wszyscy należymy do „ludzi pokazujących sobie plecy”. A zatem symbolika tego snu na powrót sprowadza nas do problemu, który nie daje spokoju naszemu pacjentowi. Społeczeństwo jako abstrakcja nie ma dla mnie żadnego znaczenia, ale jestem z nim związany za pośrednictwem jego przedstawicieli, poczynając od mych najbliższych, czyli żony, dzieci, krewnych i przyjaciół – są to mosty łączące mnie ze społeczeństwem. Jeśli stracę kontakt z ludźmi, którzy są mi drodzy, oderwę się od społeczności. Sytuacja tego rodzaju nie może być dla mnie obojętna. Z tym właśnie mamy do czynienia w wypadku naszego pacjenta: jest to człowiek żyjący w częściowej separacji z żoną, nie ma między nimi żadnej komunii, nie odbywa się pomiędzy nimi jeau de paume.

I oto teraz sen na powrót prowadzi nas do tego bardzo osobistego problemu. „Siadamy, pytam szwagra, dlaczego jego żona nie przyszła. Pytając go o to, sam odkrywam przyczynę jej nieobecności; nie czekam na odpowiedź, ponieważ chciałem mu udowodnić, że nie zapomniałem o chorobie dziecka”. Jeśli chodzi o tę chorobę, pacjent stwierdził: „Moja żona nigdy nie była towarzyska, nigdy nie wychodzi z domu dla przyjemności, jeśli któreś z dzieci nie cieszy się dobrym zdrowiem albo gdy uważa, że dzieci nie będą pod odpowiednią opieką”. Ponieważ rodzina mojego pacjenta przez dłuższy czas mieszkała w tropiku, gdzie dzieci wymagają szczególnie dużo opieki, wychowywanie ich przychodziło z większym trudem niż gdyby mieszkali w Szwajcarii. Podróżując po Afryce, osobiście się przekonałem, jak trudno uchronić dzieci przed groźnym skwarem. Chore dziecko ma się teraz lepiej, cierpi tylko na lekką gorączkę. Śniący, zapytany o skojarzenia na ten temat, przypomniał sobie młodszego syna szwagra: „Zanim chłopak umarł, wielokrotnie pytałem szwagra, jak się miewa”. Cała ta rozmowa na temat żony szwagra odnosi się rzecz jasna do osobistego problemu śniącego mężczyzny, do faktu, że to jego żona nie przyszła, że nie ma pomiędzy nimi żadnej komunii. Pacjent powiedział; „Kiedy dziecko zachoruje, moja żona potwornie się denerwuje, całkiem nieadekwatnie do powagi zagrożenia”. Choroba dziecka to najbardziej oczywista przyczyna tego, dlaczego on i żona nawzajem pokazują sobie plecy; ale przecież, biorąc pod uwagę stosunki panujące w rzeczywistości, choroba dziecka z pewnością nie przyczyniłaby się do wzniesienia muru pomiędzy żoną i mężem. Wiemy już, że brak poczucia wspólnoty to problem ogólnospołeczny ujawniający się w prawie każdym małżeństwie.  Jak żona z powodu faktycznej choroby dziecka rzeczywiście czuje się powołana, by być gdzie indziej, tak we śnie nie towarzyszy swemu mężowi na sposób psychologiczny. Ponieważ motyw choroby dziecka przewija się przez całe to marzenie senne, należy przypuszczać, że jest to coś więcej, jak tylko wygodna wymówka dla żony, która nie chce wziąć udziału w  grze. Ważny jest również fakt, iż owym chorym dzieckiem jest dziewczynka.

Uczestnik: Wcześniej już przekonaliśmy się, że mała dziewczynka przedstawia aspekt osobowości samego pacjenta.

Jung: Prawdziwym dzieckiem – tym, które umarło – był chłopczyk. W tym miejscu nie ma to jednak żadnego znaczenia. Gdyby pacjent śnił o chłopcu, oznaczałoby to coś w nim samym. Mając do czynienia z marzeniami sennymi, a także w trakcie obserwacji klinicznej, zauważyłem przejawianą przez różnych ludzi tendencję do personifikowania etapów własnego życia. A zatem znamy dziewiętnastowieczną opowieść o pewnym wiejskim lekarzu, który wiódł bardzo wyczerpujący tryb życia i kiedy pewnego wieczoru wracał od trudnego przypadku, zauważył podobną do cienia postać idącą obok środkiem drogi. W postaci tej rozpoznał samego siebie, tyle że około dziesięć lat młodszego. Zjawisko to wkrótce znikło, ale powróciło, tym razem jednak była to postać o dwadzieścia lat młodsza – i tak to się powtarzało, aż  lekarz ujrzał samego siebie w wieku ośmiu-dziesięciu lat. Była to jego personifikacja: „Młody człowiek czy mężczyzna, jakim kiedyś byłem; do dzisiaj go widzę”. A zatem aluzja do nieżyjącego chłopca odnosi się do własnej, odeszłej już w martwą przeszłość, młodości pacjenta. Człowiek ten osiągnął wiek, w którym zmienia się psychologia indywiduum: młodość jest już martwa, zaczyna się druga połowa życia. Ale to tylko aluzja. My interesujemy się teraz chorobą małej dziewczynki.


 


[1] Szczegółowe przedstawienie tego przypadku oraz jego związków ze wspomnianą w nastepnym akapicie legendą egipską znajduje się w: Carl Gustav Jung: Die Struktur der Seele. [„Europäische Revue”. R. 4. Nr 1-2/1928. Gesammelte Werke. T. 8. Par. 303 i nast. – przyp. tłum.] Zob. Carl Gustav Jung: Über Grundlagen der analytischen Psychologie (Tavistock Lectures). Gesammelte Werke. T. 18/1. Par. 230. [Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady tavistockie. S. 132 i nast. – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[2] Rdz III, 15. Przeł. ks. Czesław Jakubiec. Biblia Tysiąclecia. [Przyp. tłum.]

[3] Jk V, 16. Przeł. ks. Lech Stachowiak. Biblia Tysiąclecia. [Przyp. tłum.]

[4] Zob. Carl Gustav Jung: Symbole der Wandlung. Analyse des Vorspiels zu einer Schizophrenie. Gesammelte Werke. T. 6. Symbole przemiany. Analiza preludium do schizofrenii (Dzieła. T. 3). Par. 354. [Przyp. tłum.]

[5] Opis niektórych z nich znaleźć można w: Carl Gustav Jung: Zur Psychologie der Tricksterfigur. [W: Carl Gustav Jung, Paul Radin, Karl Kérenyi: Der göttliche Schelm. Ein indianischer Mythen-Zyklus. Zürich: Rascher-Verlag 1954 – przyp. tłum.] Gesammelte Werke. T. 9/1. Par. 458 i nast. [Przyp. wyd.]

[6] Zob. s.   niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]

[7] Zob. George Robert Stow Mead: Ceremonial Game-Playing and Dancing in Mediaeval Churches. W: The Quest. London 1912-1913. T. 4. S. 91-123. Zob. George Robert Stow Mead: The Sacred Dance of Jesus. W: The Quest. T. 2.  S. 45-67. Zob. George Robert Stow Mead: The Hymn of Jesus. W: „Echo der Gnosis”. London-Benares 1907. T. 2. Por. „korowód taneczny” w Aktach Jana (II wiek po Chr.) w: Neutestamentliche Apokryphen. Hg. von Edgar Hennecke. Wyd. 2: Tübingen 1924. S. 186 i nast. Zob. Carl Gustav Jung: Das Wandlungssymbol in der Messe. [„Eranos-Jahrbuch 1940-1941”. Zürich: Rhein-Verlag 1942. Gesammelte Werke. T. 11. Par. 414 i nast. Symbol przemiany w mszy. Przeł. Robert Reszke. Wyd. 2 popr.: Warszawa: Wydawnictwo Wrota 1998. S. 124 i nast. – przyp. tłum.] Zob. Max Pulver: Jesu Reigen und Kreuzigung nach den Johannes-Akten. „Eranos-Jahrbuch”. T. 9/1942. Zürich: Rascher-Verlag 1942. S. 141-178. [Przyp. wyd.]

ciag dalszy

powrót do poprzedniej strony Analizy marzen sennych     powrót do strony Analzy marzen sennych