Krzysztof
Maurin |
Mistyka - matematyka - magia
|
|
Krzysztof Maurin |
||
Istotnego
nie widać. Jedynie
sercem widzi się dobrze. St.
Exupéry Laurens
van der Post, wielki badacz i znawca duchowego życia Buszmenów na
pustyni Kalahari jest także wybitnym pisarzem — poetą. Opowiada on o
swym pierwszym spotkaniu — we wczesnym dzieciństwie z tymi zagadkowymi
mieszkańcami Czarnego Lądu: W
majątku rodzinnym, w Afryce Południowej opowiedziała mi stara służąca
(Buszmenka) następującą baśń Buszmenów: „Żył
niegdyś pewien człowiek, jeden z pierwszych ludzi Afryki, który miał
piękne stado krów. Ów człowiek kochał bardzo swe zwierzęta.
Wyprowadzał je na najlepsze pastwiska i strzegł ich bacznie przed
dzikimi zwierzętami. Wieczorem spędzał je do swego kraalu i patrzał na
nie zadowolony. »Jutro — myślał sobie — wydoję z nich masę mleka«.
Ale rankiem, gdy przyszedł do kraalu stwierdził, że wymiona krów zwisały
puste. Postanowił zaraz zmienić pastwisko i następnego dnia wyprowadził
swoje krowy na jeszcze wspanialsze łąki. Ale rankiem wymiona krów były
znów próżne. I tak zmienił raz jeszcze pastwisko i wieczorem zaczaił
się za krzakiem. Około północy zobaczył srebrzysty sznur zwisający
od Księżyca aż do Ziemi i zobaczył jak po tym sznurze opuściła się
lekko i delikatnie grupa niebiańskich dziewcząt. Radośnie śmiejąc się
podbiegły do jego krów i spijały ich mleko. Mężczyzna wyskoczył wściekły
ze swej kryjówki, by schwytać księżycowe dziewczyny; ale wszystkie
umknęły mu. Tylko jedną, najpiękniejszą zdołał pochwycić. Została
jego żoną. Odtąd
krowy powracały z pełnymi wymionami! Księżycowa
Kobieta pracowała w ogrodzie, a on pasał bydło. Ale
Księżycowa niewiasta przyniosła ze sobą zamknięty kosz. Prosiła męża
by nigdy nie otwierał owego koszyka — bo wtedy spotka ich oboje nieszczęście! Wiele
miesięcy żyli szczęśliwie. Jednak pewnego dnia, gdy żona była zajęta
w ogrodzie, wszedł mąż do chaty i jego spojrzenie padło na kosz;
otworzył przykrywkę i zajrzał do środka. Pogardliwie
zaśmiał się. Natychmiast nadbiegła żona i od razu zauważyła, co się
stało. Zapłakała rozżalona i rzekła, że teraz musi go opuścić.
„Głupia Kobieto — zawołał mąż — dlaczego nie wolno mi było
zajrzeć do twego koszyka: przecież on jest całkiem pusty!”
— i znów zaśmiał się głośno. Ale księżycowa niewiasta odeszła w
zachód słońca i nigdy już nie powróciła.” Stara
Buszmenka zakończyła swą opowieść następującymi słowy: „Mały
Panie, dlaczegóż musiała ta kobieta opuścić swego męża? Nie
dlatego, że złamał on jej zakaz i zajrzał do koszyka!! Lecz dlatego,
że nie potrafił niczego
zobaczyć w tym koszu, a przecież było tam tyle cudownych rzeczy dla
nich obojga. Jednak ów mąż ich nie
widział i w dodatku śmiał się!”. Śmiał
się zapewne po chamsku —
dodajmy. Baśń
ta porusza nas, bo przecież nas dotyczy: czyż nie jesteśmy jak ów człowiek,
który pozbawiony czci śmieje się, bo w niebiańskim koszu swej żony
niczego nie dostrzega, aczkolwiek „w nim” jest tyle pięknych rzeczy.
Przeczuwamy, wiemy: nie potrafi on niczego tam zobaczyć, bo
jest pozbawiony czci-szacunku. Tak samo i my! Także
nasze poznanie jest bez czci i dlatego nie dostrzegamy, umykają nam
najwspanialsze rzeczy. Mądry
lisek z Małego Księcia Exupéry’ego
mówi właśnie o tym: „Istotnego (zwykłe) oczy nie widzą, tylko
sercem widzi się dobrze”. To „serce”, pełne czci, właśnie
jest owym najważniejszym organem poznawczym, który sprawia, że
niewidoczna istota rzeczy staje
się widoczna. Serce
przepełnione szacunkiem i miłością jest tą dyspozycją duszy, która
przygotowuje grunt na który mogą zstąpić niebiańskie istoty, na którym
mogą się zakorzenić, rosnąć, zakwitnąć, przynosić owoce i działać
płodnie. Dusza
pełna czci jest jak Maria, która słyszy Słowo zwiastowania, bierze w
siebie i zostaje zapłodniona przez LOGOS (W mistyce suffijskiej scena
zwiastowania jest ustawicznie medytowana: zwiastujący archanioł Gabriel
identyfikowany jest (tam) z Duchem Świętym Człowieczeństwa, z Człowiekiem
Świetlistym). Ten
rodzaj poznania nazywamy poznaniem jednoczącym — symbolowym: Jakaś
istota, jakieś Imię chce być usłyszane, poznane. Istota, która ma
jeszcze charakter kiełkowy, nasienny (logos spermatikos) chciałaby zjednoczyć się z rzeczą, zapłodnić
ją, w niej się wypowiedzieć, uzmysłowić. Ów proces łączenia się,
jednoczenia dwóch biegunów: rzeczy z jej „bliźniakiem” — po
syryjsku bliźniak nazywa się at-Taum
— jest właściwie sym-bolem,
(po grecku sym-ballein oznacza jednoczyć) jest poznaniem symbolowym. W tym sensie poznanie
symbolowe jest poznaniem pełnym czci i szacunku dla poznawanej istoty.
Ale nasze zwykłe pozna(wa)nie, także naukowe
poznanie jest niestety pozbawione zwykle szacunku. Uważa, że trzeba
najpierw po kartezjańsku dzielić, rozcinać (discussio),
by to oddzielone poznać. Powstaje w ten sposób pęknięcie, aporia, nie
dająca się przekroczyć. Jakże można ten podział, tę przepaść
przekroczyć? Racjonalistyczne, kartezjańskie, naukowe (z małymi wyjątkami!)
poznanie jest pozbawione szacunku, roz-dzielające, dia-boliczne (po
grecku: dia-ballein). Nawet naukowa teoria symbolu jest dia-boliczna: nie
identyfikuje się z symbolem, lecz ogląda go z zewnątrz, zewnętrznie.
Być może wielce uczenie, bardzo fachowo, „wszystko wiedząco” —
ale właśnie dia-bolicznie, a nie sym-bolowo... Mówiłem
tyle o szacunku, czci i symbolowym poznaniu ponieważ mistyka i magia są
przykładami takowego poznania i działania. Aby nie prowadzić do
nieporozumień, podkreślić ważny rys charakterystyczny tegoż poznania,
które jest (przecież) poznawaniem istot: Nie jest to wcale biernym
poznaniem; wymaga olbrzymiej wewnętrznej
aktywności: jest to twórcze
działanie. Przeważnie sądzi się, że to poznanie jest jedynie
refleksem, refleksją, która dla poznawanego zupełnie jest nieważna,
obojętna i indyferentna. Przeciwnie, poznanie symbolowe wzbogaca, buduje,
zapładnia — podczas gdy diaboliczne, dyskursywne poznanie zabija,
niszczy, rozbija, by przez divide et
impera z martwego (zabitego!), ze zniewolonego, amputowanego,
okaleczonego wznosić budowlę będącą mechanizmem i państwem
niewolnym. Dlatego naukowe myślenie mówi tak często o mechanizmach:
wszystko jest w zasadzie mechanizmem, skomplikowanymi maszynami, należy
jedynie wykryć te mechanizmy, a wtedy zbuduje się odpowiednie
makromodele, geny, homunkuli,
klony... Deistyczny
racjonalizm mówił o machina mundi, uważał Stwórcę za gigantycznego inżyniera;
jeszcze wcześniej widziano w Bogu demiurga (tzn. rzemieślnika),
garncarza, który swoje twory jak nieudane garnki samowolnie może rozbić
na skorupy. A
przecież każda istota chce być poznawana z miłością i szacunkiem.
Symbolowe poznanie jest wydarzeniem, które przebiega w dwóch
kierunkach: od istoty do poznającego i od poznającego do poznawanego:
„Będę poznawać tak, jak jestem poznawany” (Paweł apostoł). Nie
jest to fragmentaryczne, cząstkowe poznanie — jest całościowym i całość
współtworzącym czynem: Prawda chce być — czyniona! (Jan 3,8) Mistyka (przyrody) Mistyka
jest nieskończonym wydarzeniem! Tutaj chciałbym mówić jedynie o pewnej
dziedzinie mistycznego poznania — o mistyce
przyrody. Każdy z nas miał (nieraz) jako dziecko, a także i później
w pogodnym i wiosennym poranku w przyrodzie uszczęśliwiające uczucie,
jakieś przeczucie, głęboką wiedzę: Teraz
spotykam jakąś istotę, która promiennie mnie poznaje, a która także
i przeze mnie jest poznawana. O takich spotkaniach
pisali często poeci, malarze próbowali je przedstawiać, także
filozofowie i mistycy próbowali nam te doświadczenia przybliżyć i
uprzytomnić. Zacytuję
z małej książeczki Bei offener Tür, (Lipsk 1926), wybitnego duńskiego pisarza Jana
Anker-Larsena (1874-1957). Autor ten był w okresie międzywojennym tłumaczony
na wiele języków, dziś jest zapomniany nawet w swej ojczyźnie. W języku
polskim najsłwniejsze jego powieści to Maria
i Marta oraz Kamień Mądrości.
W języku niemieckim istnieje wspaniała powieść Eine Gemeinde, die in den Himmel wächst. W angielskiej antologii The
Protestant Mystics, zestawionej przez A. Fremantle, Anker-Larsenowi poświęcono
sporo miejsca przytaczając spore fragmenty ww. książeczki. Spróbuję
poniżej spolszczyć ów niemiecki oryginał: Każdy
znany nam przedmiot został ochrzczony przez Czas i Przestrzeń. Każde
imię oznacza ograniczenie, każde słowo jest wyrazem czegoś w odróżnieniu
od czegoś innego. W wiecznotrwałym Teraz nie ma ani Przestrzeni, ani
Czasu, ani rozgraniczeń, ani rozróżnień. Nawet język bogów nie
wystarczyłby, by to opisać, a „mową Niebios” nie można ani mówić,
ani pisać — nią żyje się.
W mowie i piśmie można kłamać, język niebios jest prawdziwą
rzeczywistością w człowieku i udziela się bezpośrednio od duszy do
duszy, u tych, którzy są naprawdę rzeczywiści i w pełni żywi. Słowa
nie mogą opisać tego, co jest bez słów, a ja sam nie posiadam kunsztu
obracania słowami w świecie słów. Podejmę
jednak próbę opowiedzenia o tej sprawie tak naiwnie i prosto jak
tylko potrafię. Wybieram pewne spotkanie Czasu i Wieczności które
wydarzyło się pewnego letniego dnia, o ile w ogóle da się ono opisać. Siedziałem
w ogrodzie, właśnie skończyłem pracować. Po południu miałem pojechać
do Kopenhagi, ale było jeszcze półtorej godziny do odejścia pociągu.
Pogoda była piękna, powietrze klarowne i czyste. Zapaliłem cygaro i
siadłem w fotelu przed domem. Panowało cisza i spokój — we mnie i wokół
mnie. W gruncie rzeczy zbyt dobrze, by o czymś myśleć. Po prostu
siedziałem, tak. Wtedy zaczęła nadchodzić owa nieskończona łagodność,
tkliwość, która jest czystsza i głębsza niż tkliwość kochanków,
niż tkliwość ojca do swego dziecka. Była ona we mnie, ale także
przychodziła do mnie jak powietrze, które wciągałem do płuc. Jak to
zwykle wtedy bywa, oddech stał się dziwnie uroczysty, pełen nabożeństwa,
stał się nie tylko cielesny. Wdychałem tę łagodną tkliwość. Nie
trzeba wspomnieć, że cygaro zgasło. Nie odrzuciłem go jak grzechu; po
prostu nie miałem dla niego zastosowania. Owa
głęboka łagodność, którą najpierw czułem w sobie, a potem jeszcze
silniej wokół siebie — rozprzestrzeniała się coraz bardziej, stawała
się wszechobecna. Widziałem ją, stała się wiedzą, wszechwiedzą, stała
się jednocześnie potęgą, wszechmocą i wciągnęła mnie w wieczne
Teraz. I
oto spotkałem Rzeczywistość, bowiem takim jest rzeczywiste życie:
jakimś Teraz, które jest —
Teraz, które się wydarza. Nie ma ni początku, ni końca. O tym Teraz
nie potrafię nic więcej rzec. Siedziałem w mym ogrodzie, ale
nie było miejsca w świecie, w którym bym nie był [podkr. K.M.]. Cały
czas moja świadomość była jasna i trzeźwa. Widziałem mój ogród i
akceptowałem go z uśmiechem. Warto było uśmiechać się, bo Czas i
Przestrzń, cechy charakterystyczne tego Teraz, które się dzieje i wydarza
były — że tak powiem — „na zewnątrz”. Ale czymże jest to
Teraz, które się wydarza? Jest to ciągle, nieustannie odbywające się
tworzenie, kreacja ze wszystkimi jej bólami porodowymi. Widziałem Czas i
Przestrzeń jako narzędzia czy też funkcje tegoż Tworzenia. Pojawiają
się one wraz z Tworzeniem i kończą się wraz z nim. Nowo
Stworzone jest w tym Teraz i nie potrzebuje tych narzędzi. Wolność,
rzeczywisty Byt rozpoczyna się... A
co dalej? Przecież musiałem jechać do Kopenhagi. Tak — później,
jest to droga, którą jeszcze nie poszedłem do końca, ale która
prowadzi poprzez Rzeczywistość,
mogę rzec, coraz głębiej w Rzeczywistość. Bo przecież to święte
Teraz i to dziejące się, pełne mąk Teraz jest jednym i tym samym.
Urzeczywistnić tę prawdę jest zadaniem, które następuje po spotkaniu
z wiecznym Teraz. To znaczy: w sobie przeżyć wieczną i doczesną istotę
bytu doprowadzić do tego, by się stopiły ze sobą. W takim praktycznym
życiu znikają jak mgła wszelkie „teorie”, wszelkie „światopoglądy”.
Rzeczywistość spoczywa w jasnym świetle dnia. Byt nie jest ułudą, ale
my się łudzimy tak długo, aż oczy otworzą się nam w tym Teraz, gdzie
doczesne i wieczne stapiają się w jedno, gdzie dzień powszedni —
roboczy — staje się świętem, a życie sakramentem... Wieczyste uświęca
doczesne — doczesne realizuje Wieczne. Każdy
z nas odczuwa, a nawet wie, że powyższe w niezrównany sposób opisane
doświadczenie Ankera-Larsena jest prawdziwe. Może właśnie dla tego, że
każdy z nas przeżył coś podobnego, choć (może) nie tak wyraźnie
wyartykułowanego. Cytowany przez nas dokument zawiera w sobie pewną Filozofię
przyrody.
Zapewne
każda wielka filozofia przyrody ma swe źródło inspiracji w mistycznym
jej doświadczaniu. Przyroda, łac. natura, po grecku — physis,
oznacza to, co rośnie, co wyrosło — była dla antycznych filozofów
jakąś boską istotą, twórczą istotą (natura
naturans, chciałoby się powiedzieć za Eriugeną). Plotyn
(205-270), jeden z największych filozofów naszego kręgu kulturowego,
pisał (a raczej wykładał) po grecku, nie będąc sam Grekiem. Jego
filozofia, tzw. neoplatonizm, wywarła głeboki wpływ na chrześcijańską
(a także na żydowską i muzułmańską) mistykę (dała jej język). Nie
sposób sobie wyobrazić bez neoplatonizmu także nauki o świetle —
optyki — nie tylko średniowiecznej, lecz także współczesnej. Plotyn
odrzucał koncepcję demiurga jako zbyt prymitywną. Bez wątpienia jego słynny
hymn, jego prosodion do Przyrody
— physis (Enneada VI ), wypływa z tego samego źródła, co przytoczone powyżej
doświadczenie duńskiego pisarza. Poniżej przytaczam fragment tego potężnego
tekstu według słynnego (niemieckiego) tłumaczenia Hardera. Czytelnika
pragnącego bliżej zaznajomić się z filozofią neoplatońską odsyłam
do niezrównanych dzieł Wernera Beierwaltesa — zapewne najgłębszego
współczesnego znawcy neoplatonizmu. Na wstępie zauważę, że greckie theoria i theorein tłumaczy
się zwykle jako kontemplacja, kontemplowanie,
ogląd, lub po prostu — teoria.
Zachowujemy termin logos. U
Plotyna przyroda — physis jest
triadycznym procesem: jest tym co kontempluje, czynnością kontemplacji i
wynikiem kontemplacji. [Zwykle dzielimy tę trójcę, dopiero współczesna
matematyka, np. w teorii reprezentacji grup rozważa słusznie trójkę
(G, r, H): grupę G, przestrzeń reprezentacji H i odwzorowanie r : G ®
Aut H]: Z
pewnością przyroda jest wytworem kontemplacji, tym, że ktoś
kontemplował. Ale czegóż ona sama ma być [czy jest K.M.] kontemplacją?
Takiej kontemplacji, która wypływa z logicznej refleksji z pewnością
(przyroda) nie posiada... Ale dlaczegóż nie miałaby kontemplacji nie
posiadać [realizować K.M.] skoro ona jest życiem, logosem i działającą
energią? Być może dlatego, że logiczna refleksja, to badanie i
poszukiwanie, jest jeszcze posiadaniem. Jej bycie, a więc to, czym ona
jest, jest tworzeniem; jest ona
jednocześnie kontemplacją i kontemplowanym. Bo jest przecież Logosem.
Dzięki temu, że jest ona (jednocześnie) zarazem kontemplacją,
kontemplowanym, Logosem tworzy ona, bo jest wszystkim tym naraz jednocześnie. I
dlatego jej twórczość — tworzenie —okazało się nam być
kontemplacją; jest wynikiem kontemplacji [theorein
— K.M.], która pozostaje czystą kontemplacją i nic innego nie czyni,
lecz właśnie tworzy, bo jest kontemplacją. Gdyby
ktoś ją zapytał, po co — ze względu na co — tworzy i przyroda zniżyła
się do pytającego, by go usłyszeć i mu odpowiedzieć, odpowiedziałaby
tak: „Właściwie nie przystoi (tak) pytać, lecz winno się milcząco
rozumieć, tak jak i ja milczę i nie mam zwyczaju mówić. Ale cóż to
rozumieć? Właśnie to, że co powstaje, jest przeze mnie, milcząco oglądane,
kontemplowane, co z mej natury powstało i co dało mi, która powstała z
takiej kontemplacji ową możliwość i zadatek oglądu” I teraz następuje
dla nas chcących zrozumieć naturę matematyki niezwykle ważne zdanie:
„Moja kontemplacja wyłania kontemplowane tak, jak matematycy rysują,
gdy kontemplują. I choć ja przecież nie rysuję, lecz tylko kontempluję,
wkraczają w byt linie i ciała niby osad. Ze mną ma się nie inaczej jak
z mą Matką i z mym Ojcem [rodzicielem — K.M.]: oni także pochodzą z
kontemplacji. I tak me narodziny odbyły się bez tego, by oni w jakiś
sposób działali, ponieważ oni (Ojciec i Matka) są wyższymi formującymi
logosami i sami siebie kontemplują, zostałam w ten sposób
narodzona-stworzona. Zastanówmy
się przez chwilę nad tym niezwykłym tekstem! Dla
Plotyna wszystko, każda rzecz jest wynikiem kontemplacji, oglądu theorii.
Ale rzeczywistość jest hierarchiczna, przy czym owe stopnie, czy też
stadia owej hierarchii charakteryzują się przez intensywność,
skoncentrowanie kontemplacji. Każda rzecz, każde stworzenie kontempluje
i dla tego naprawdę nie ma rzeczy martwych (dla głębszego spojrzenia).
A więc im bardziej skoncentrowana jest kontemplacja jakiejś istoty, tym
„wyżej” ta istota stoi w owej hierarchii rzeczywistości — Kosmosu.
„Najwyżej” jest Prajednia (hen), kontempluje ona Ducha (nous),
ten z kolei psyche (Duszę świata)
i physis — przyrodę. Człowiek
winien przebiegać wszystkie stopnie medytatywnego oglądu, by doznać, być
wynagrodzonym zjednoczeniem z prajednią. Czy jest w stanie dokonywać
tego o własnych siłach? U (późniejszych) neoplatoników — zapewne w
zależności od ich własnych doświadczeń — zdania na ten temat są
podzielone. Więcej o tym powiemy w rozdziale Magia. Podkreślmy,
że w przytoczonym tekście Enneady
VI nie przypadkowo pada słowo geometria = matematyka, że właśnie
geometra (czyli matematyk) ma nam ułatwić zrozumienie twórczej
kontemplacji przyrody. Może jest on jedynym adekwatnym „przykładem”.
Wiemy, że już dla Platona matematyka (geometria) była nie tylko
propedeutyką filozofii, ale stanowiła nawet „niepisaną doktrynę
Platona” (Gaiser). Bowiem w matematyce, tzn. w matematyzowaniu objawia
się najwyraźniej i najklarowniej życie i działanie świata
idei zwanego przez platoników kosmos
noethos. Tak więc sam Plotyn zmusza nas, by mówić o matematyce, ale tu także — podobnie jak w przypadku mistyki — należy pokonać szereg uprzedzeń i fałszywych wyobrażeń. Matematyka Matematyka
jest przedziwnym procesem Życia, który pojawia się, realizuje poprzez
człowieka. Matematyka jest symbolową aktywnością człowieka (Hermann
Weyl), którą można by za Paracelsusem i Corbinem nazwać ścisłą,
aktywną prawdziwą imaginacją (imaginatio
vera). Matematyka jest matematyzowaniem — parafrazując słynne
powiedzenie Heideggera Die Sprache
spricht. A więc jest zarówno poczęciem i narodzinami czegoś
istotnego (a więc istot), co przez ludzkość jest „produkowane”, a
jednocześnie oglądane i kontemplowane.
Jest to theoria, theorein — twórczą imaginacją. W ludzkiej świadomości — w
świadomości matematyków — rodzą się idee, twierdzenia i tzw.
teorie, które wiodą później żywot niemal niezależny od ludzi, które
jak wszystkie żywe istoty działają, czyli posiadają energię,
są energią często nie w pełni jeszcze ukształtowaną (greckie słowo energeia
oznacza rzeczywistość; Mistrz Eckhart stworzył piękny niemiecki
odpowiednik — Wirk-lichkeit,
czyli to, co może wirken —
działać). Owe idee matematyczne, a raczej ich kiełki
zapładniają się nawzajem, rozwijają się, ale także obumierają, gdy
nie są karmione i rozwijane przez twórczych matematyków, tzn. gdy nie są
przez dalszą medytację utrzymywane przy życiu. Owe żywe istoty (tzw.
matematyczne pojęcia i teorie) prą ku dalszym wcieleniom: każda istota
potrzebuje ciała, mówią o tym słusznie słowa wielkiego protestanckiego
teologa Oetingera: Leiblichkeit ist
Ende der Wege, und Werke Gottes (Cielesność
jest końcem dróg i dzieł bożych). Jednym z ucieleśnień
matematyki jest fizyka, drugim w
końcu — technika. Jeszcze
inna jej inkarnacja dokonuje się w filozofii! Ponieważ
— jak zauważyliśmy — idee matematyczne wiodą żywot niemal niezależny
od człowieka, mogło powstać fałszywe wrażenie, że matematyczne
„teorie” istnieją już gotowe
i że człowiek musi tylko je odkryć lub przypomnieć je sobie (Platon,
Heidegger). Z matematyką ma się rzecz podobnie, jak ze sztuką
(np. z muzyką) i językiem:
istnieją one i powstają dzięki człowiekowi — poprzez kompozytora,
wirtuoza, poetę a także dzięki
odbiorcy. Dlatego każdy artysta chce, by „jego” dzieło było
grane, słuchane, oglądane, kontemplowane. Wprawdzie die
Sprache spricht ale jest także mówiona przez ludzi. Poeta nie jest
jedynie biernym odbiorcą (Muzy, on tworzy, zagęszcza;
niem. dichtet). Podobnie
matematyka jest nie tylko nauką: jest
językiem i sztuką, może jedyną sztuką „czystą”. Więcej i
konkretniej traktuje o tym I rozdział mojej książki: Matematyka
jako język i sztuka! Z
powyższej charakteryzacji wydarzenia zwanego matematyką, jako theoria w sensie Plotyna, widać jej imaginatywny a także inspiratywny
charakter. Podobnie jak język, jest ona potężną rzeką, płynącą z
dalekiej przeszłości ludzkości, przez nią współtworzoną, kształtując
ją i tworząc; przez poetów (ale także i przez „normalnych” ludzi)
wzbogacaną i ciągle na nowo rodzącą się (zmartwychwstającą).
Podobnie matematyka jest tworzona przez wielkie umysły i inspirowana
przez tzw. zmarłych. Wielki zmarły matematyk tęskni i prze ku temu, by
jego niedokończone dzieło (theoria) żyło — a przecież każda żywa istota jest niedokończona,
jeszcze niespełniona, ponieważ żyje, rozwija się, obumiera i
zmartwychwstaje (w nowej postaci). Dla tego taki wielki zmarły inspiruje
potomnych, którzy przez medytowanie jego dzieł dochodzą do nowych związków
i twierdzeń, i przeważnie to dzieło („rezultat”) sobie samym
przypisują (por. częste, zawstydzające spory o priorytet!). Ale ludzkość jest wielkim Człowiekiem (Anthropos), który kroczy przez lat tysiące, wcielając się, objawiając się, w różnych wspólnotach, miejscach i epokach — jest on der Ideenführer (Othmar Spann). Magia Człowiek
nie jest po to, by opisywał świat, lecz
by nadawał mu sens. Ahagarika
Govinda Rozważania
i teksty poprzednich paragrafów umożliwiają nam sensowne mówienie o magicznej
wizji świata, o magicznej
kosmologii tak jak w naszej kulturze była rozumiana i rozwijana przez
wielkich neoplatoników (przede wszystkim przez Jamblicha i Proklosa).
Wizja ta odżyła znów w renesansie i osiągnęła wspaniałą postać w
dziele i filozofii Paracelsusa. Słowo
magia wydaje się być całkowicie
skompromitowane przez nieskończenie wiele nieporozumień i popularną
literaturę do tego stopnia, że nawet wielcy badacze neoplatonizmu
wstydliwie pomijają lub przemilczają rolę magii (theurgia)
w dziele wielkiego Proklosa. Być
może winno się z powyższych względów mówić raczej o sympathetycznej
wizji Kosmosu. Ponieważ magia posiada czcigodną tradycję i ponieważ
w ostatnich czasach dzięki pracom i dziełom ludzi tej miary co Julius
Evola, Leopold Ziegler, Othmar Spann, Walter Heinrich, Heinrich Barth
(starszy brat Karola Bartha!), Walentyn Tomberg, toruje się znów właściwe
rozumienie tego potężnego procesu, będę jednak używał terminu
„magia”. Kosmos
jest w (dla) magicznej wizji świata żywą istotą, organizmem. Jego ciało bywało porównywane z drgającą struną i wibrującym
kontinuum, z drgającym polem sił. Organizm ten jest spójną
całością dzięki powiązaniu przez potężną moc sym-patheii. Każde pobudzenie każdej, choćby najmniejszej „części”
owego pola sił jest „odczuwane” przez całość. Owa sympatheia sięga do „najdalszych” „przestrzeni”, obszarów,
a także do „czasowo odległych dziedzin”. Ta sympatetyczna, gwarantująca
całościowość owej duchowo-psychicznej istoty zwanej Kosmosem odpowiada
starochińskiemu słowu TAO. W późnym neoplatonizmie jest realizowane
przez boskie istoty zwane syn-echeis
(czyli koneksje). Tak więc TAO-LOGOS jest tą potężną istotą, która będąc
źródłem powiązań-koneksji, tworzy je, nadając sens światu. Dlatego
nazywano LOGOS-TAO sensem świata.
Człowiek, będący organem LOGOSU współtworzy tworzy ów sens, który
jest ustawicznie zagrażany przez demoniczne, antychrystusowe moce starające
się rozerwać owe koneksje. Owo
kontinuum drga harmonicznie w różnych
drganiach własnych; każdej częstości własnej odpowiada świat własny (pitagorejska „harmonia sfer”). Prastara
zasada filozoficzna similia
similibus (która jest też podstawą homeopatii!) powiada, że poznać
może jedynie to, co jest podobne. Innymi słowy móc poznać owe światy
własne z ich częstościami własnymi, gdy wzbudzimy w sobie owe (na ogół
uśpione) ukryte wibracje powodując (harmonijnie) że one w re-zonansie
współdrgają. Poznanie polega zatem na szeroko rozumianym rezonansie, to
jest empatycznym re-zonansie — oddźwięku. I tak każde prawdziwe
wychowanie i nauczanie, każde samowychowanie polega na budzeniu tych
ukrytych drgań własnych w nas samych i naszych wychowankach. Co więcej
— podobnie jak mechaniczny rezonans — te nasze drgania własne
sprawiają, że utajone, potencjalne drgania kosmosu, zaczynają
rozbrzmiewać. Prawdziwe
(„magiczne”) poznanie nie jest więc ani biernym (pasywnym) ani
pozbawionym konsekwencji procesem: nosi w sobie wielkie powołanie i
olbrzymią odpowiedzialność. Budzenie
owych ukrytych drgań i melodii Kosmosu to właśnie magia! Żywe
doświadczenie owej potencjalności przenikającej całe życie Kosmosu i
głębokie przekonanie o możliwości postrzegania owych światów własnych
oraz pragnienie służenia im — a nie władania — także tym pozornie
dawno przeminionym i odległym — nazywano świętą, białą magią w
odróżnieniu od upiornych „czarno-magicznych” procedur, dobrze
znanych i w naszym XX stuleciu. Jest
teraz oczywiste, że w tej magicznej wizji świata każde stworzenie, każdy
świat własny — nie tylko człowiek! — poznaje, medytuje, kontempluje
(por. Plotyn) i tęsknie pragnie być poznawane w dobry jednoczący
(symbolowy) sposób i reprezentować się, jako melodia, jako słowo i
przeżywać swą prawdziwą epifanię. PRZYRODA
I CZŁOWIEK U PARACELSUSA To,
co powiedzieliśmy o magii i rezonansie, możemy jeszcze dalej pogłębić
i skonkretyzować zwracając się do wielkiego lekarza, filozofa i chrześcijańskiego
maga Theophrastusa Paracelsusa (1493-1541). Jego teologiczne pisma nieczęsto,
niestety, są cytowane przez teologów, a przecież należą do najgłębszych
rozważań starających się przybliżyć misteria (sakramenty) chrześcijaństwa.
Korzystam w tej części artykułu ze wspaniałego, lecz trudnego,
drugiego tomu monumentalnej Philosophie
der Erscheinung Heinricha Bartha (Bazylea, 1959). Dla
Plotyna — jak wiemy — przyroda (physis)
jest nieprzerwanym objawieniem się, epifanią, która jest jednocześnie theorią,
kontemplacją: przyroda tworzy, kontemplując, Przyroda to owe wyłanianie
istotności (istot) z ukrycia, to świetliste, świetlane objawienie.
Sztuki (a do nich należy także matematyka i alchimia)
są zatem drogami, na których objawia się przyroda: Dan
die natur sicht in ir selbst was in ir ist und hat ein auge das in ihre
heimlichkeit sicht — powiada Paracelsus w swym jakże
charakterystycznym dla siebie języku. Spróbuję to spolszczyć: Albowiem
przyroda widzi sama w sobie, co w niej jest i posiada oko, które patrzy w
jej tajemniczość. Dzięki owemu „oku” objawia się przyrodzie
jej ukryta natura. I właśnie człowiek ma stać się owym okiem
przyrody, gdy twórczo działa. Człowiek stoi w lumen
naturae, w „świetle przyrody” — w rozbłyśnięciu, rozświetleniu
się przyrody w niej samej poprzez nią samą. Owo lumen
naturae (licht der natur) to
przyroda w jej epifanii, w jej objawieniu siebie. Wszakże potrzebny
jest człowiek, który owo światło przyrody postrzega i sprawia, że jaśniej
rozbłyskuje — człowiek w swej prawdziwej jasnej naturze przyrodę ogląda
(schaut), „imaginuje” i uczy
się ją wypowiadać, wysławiać. Ona, przyroda, świeci w człowieka i
dopiero dzięki niemu w pełni rozbłyskuje i świeci. Tak jak u Plotyna Słońce
buduje sobie oko, które może je zobaczyć, tak przyroda (natura
naturans) kształtuje, buduje sobie prawdziwego
człowieka, by być przez niego widziana i poznawana. A więc nie wolno
oddzielać człowieka i jego dokonań od przyrody, jest on wydarzeniem i
procesem przyrody, dzięki któremu ona siebie
poznaje i dochodzi do swego spełnienia (to właśnie jest „alchimią”!). Paracelsus
domaga się takiej theoria, która
pozwala widzieć, i w trakcie oglądu sama też rośnie. U Paracelsusa Erfahrung (polski odpowiednik doświadczenie
ma zupełnie inną, choć piękną etymologię) oznacza rzeczy er-fahren (prze-biegać) z
otwartymi oczyma i duchem, tak, by rzeczy same, to znaczy ich prawdziwa natura,
mogła być odkryta i wysłowiona.
Rzeczy wyłącznie empiryczne, tzn. jako przedmioty fizyczne („zmysłowe”),
nie mówią nam niczego, ani nie stawiają nam pytań i nie dają
odpowiedzi. Muszą dopiero zostać zaktualizowane, urzeczywistnione: ich
imiona, ich logoi spermatikoi
— kiełkowe logosy muszą
najpierw być odczarowane otoczone świetlistym płaszczem chwały, by stały
się takimi jakimi „są”, jakimi mają być „naprawdę”. I to jest
nadawanie sensu światu. Człowiek
nie jest po to by opisywał świat, lecz by mu nadawał sens —
napisał kiedyś tybetański lama Ahagarika Govinda. Sympatetyczna,
magiczna wizja świata charakteryzuje się dwojakim dezyderatem, który w
zasadzie jest jednym: Stworzenie
nie jest gotowe i zakończone, duchowe bieguny rzeczy ich logosy nasienne
(logoi spermatikoi) potrzebują
do spełnienia swej istoty pomocy człowieka: alchimika-maga. Wyraża to
ewangeliczna przypowieść o werbowaniu współpracowników do „winnicy
pańskiej” przez Stwórcę. Rozumienie
przyrody u Paracelsusa nawiązuje bezpośrednio do koncepcji physis u Plotyna, ale jest rozszerzone przez jeden niezwykle ważny
moment: przypisuje człowiekowi decydującą rolę i powołanie. Dlatego
Paracelsus słusznie uchodzi za najważniejszego wykładnika magicznej
wizji Kosmosu. Jego stosunek do przyrody jest krystalicznie czysty,
pozbawiony wszelkiego egoizmu, gardzi on wszelkimi czarami i „czarną
magią”, która służy demonicznym mocom: miast służyć boskim kiełkom,
perwertuje je do swych diabolicznych celów. Metodą czarnej, demonicznej
magii jest mord, rozlew krwi, zadawanie cierpienia i budzenie lęku. Magia
w rozumieniu Paracelsusa stoi na przeciwstawnym biegunie — nasze
obiegowe rozumienie przyrody i stosunek do niej w porównaniu z
paracelsowskim są żenująco prymitywne i egoistyczne. Nieśmiertelność
— zmartwychwstanie —nowa ziemia W
naszej powszedniej świadomości jesteśmy przeważnie twardymi
materialistami. Dopiero gdy jest się głęboko przekonanym o wielkiej potędze
myśli (idei), o sile uczuć i o niezniszczalności wszystkich — także
zmarnowanych i nieudolnych dobrych — czynów, wtedy nie jest się
materialistą. Każda
idea, każda istota pragnie się inkarnować, „stać się ciałem”,
objawić się, przeżyć epifanię. Owe kiełkowe idee, istoty istnieją
„egzystują” jedynie potencjalnie, wirtualnie i pragną w naszych sercach
zmartwychwstać niewidzialnie. Owo Serce
jest zarówno organem poznawczym jak i miejscem nowych narodzin, które
tworzy „Nowe Stworzenie” (Paweł). Nie można wątpić, że chrześcijańska
mistyka Serca Jezusowego i staroindyjska doktryna o czakrze serdecznej
(„12-płatkowym kwiecie lotosu”) mówią o tym. I
tutaj mogą nam pomóc znów poeci. O tych sprawach potrafią rzeczowo mówić
jedynie artyści: muzycy, malarze, poeci, matematycy. Gdy
był już bardzo chory, Friedrich Hölderlin uciekał z Francji do
ojczyzny, zatrzymał się na kilka chwil w pewnym zamku. Pani owego zamku
poczyniła kilka notatek z rozmów jakie z nią prowadził Hölderlin: To
jest nieśmiertelnością: wszystko dobre, co pięknie myślimy, staje się
geniuszem, który już nas nie opuszcza i towarzyszy nam w pięknej
postaci aż do grobu. Z naszego pagórka grobowego wzbija się do lotu i
dołącza się do panów tych genii, którzy już świat wypełniają i
nad jego spełnieniem i przemienieniem (gr. metamorphosis)
pracują. Owe genia są narodzinami, lub gdy Pani woli, częściami
naszych dusz i jedynie w tych częściach
dusza jest nieśmiertelna. To,
co będący bliski śmierci Hölderlin tu wypowiada, przypomina niemal dosłownie
Daenę, istotę zarathustryjskiej (staroperskiej) mistyki, która spotyka
duszę zmarłego na „moście Czinwat”, w postaci pięknej dziewczyny.
I na pytanie duszy „Kim jesteś piękna dziewczyno?”, odpowiada Daena
„To ty uczyniłeś mnie piękną swymi dobrymi myślami, pięknymi
uczuciami, szlachetnymi czynami...!” Ricarda
Huch, wielka pisarka i wybitny teolog, pisze w swej książce Der Sinn der Heiligen Schrift (Sens
Pisma Św.): Bowiem
bez Czegoś wewnętrznego, co chce się objawić, nic nie może żyć i rosnąć. Jedynie ten, który swoje
ja złoży w ofierze i dobrowolnie odda się w miłości, zmartwychwstanie
w tym drugim... Nadzieja chrześcijan na wyższe życie żyje z oddania się
innym (drugim). Kto żadnego człowieka nie kochał i nie był przez
nikogo miłowany nie może zmartwychwstać. Niekochany i zły, musi błąkać
się jak upiór, bo nie ma nigdzie ojczyzny — domu u ludzi, którzy go
kochali i dali schronienie (w swych sercach)... „A ich czyny idą za
nimi”. Od nas samych zależy nasza nieśmiertelność... od naszego wewnętrznego
życia, które nasze serce zapala. Tajemnicą artystów i kochających
jest to, że potrafią dokonywać owego przemienienia
zawsze także i teraz. Te
jakże prawdziwe słowa wielkiej niewiasty prowadzą nas do Rainera Marii
Rilkego. Pierwszy i może ciągle jeszcze najlepszy polski tłumacz i
przyjaciel Rilkego — Witold Hulewicz, próbował w 1925 tłumaczyć Duinenser
Elegien. Ale to ezoteryczne dzieło sprawiało mu olbrzymie trudności.
Nie rozumiał sensu tych najgłębszych wierszy Mistrza! I tak zwrócił
się listownie z wielką prośbą do poety, by mu pomógł: Posłał
Rilkemu rodzaj formularza, po którego lewej stronie były pytania
Hulewicza, a po prawej miały być odpowiedzi poety. Rilke spróbował spełnić
prośbę tłumacza, ale rychło się zmęczył, miast tego napisał najsłynniejszy
ze swych listów, sławny List do Hulewicza! I tak zawdzięczamy brakowi zrozumienia wspaniały
tekst, którego kilka fragmentów (w mym tłumaczeniu) przytaczam. Rilke
tak pisze: [...]
Czyż jestem tym, któremu wolno podać właściwą interpretację Elegii?
One wykraczają nieskończenie ponad mnie. Afirmacja życia i śmierci
okazuje się być w Elegiach jednym i tym samym... Śmierć jest odwróconą do nas i
przez nas nie oświetloną stroną
życia... My,
tutejsi i dzisiejsi, nie jesteśmy ani na chwilę zaspokojeni w tym świecie
czasu. Przechodzimy ustawicznie do tych wcześniejszych [którzy przeminęli
K.M] i do tych, którzy pozornie po nas przyjdą. W tym bardzo wielkim otwartym
świecie są wszyscy, wprawdzie nie można rzec „równocześnie”,
bo odpadnięcie czasu sprawia że oni wszyscy są...
Chodzi o to, by tutaj zobaczone
i dotknięte wprowadzić w szeroki, najszerszy krąg. Nie w jakąś
transcendencję, której cień zaciemnia Ziemię, lecz w jakąś całość
w prawdziwą całość [Prajednia
Plotyna? K.M.]. Przyroda, przedmioty naszego codziennego użytku i
kontakty są chwilowe i przemijalne, ale tak długo, jak my tutaj jesteśmy,
są naszym stanem posiadania i przyjaźnią. Znają one naszą biedę i
radość... I dlatego tak ważne jest by tych przemijalnych rzeczy nie
deprecjonować i nimi gardzić, lecz właśnie ze względu na ich
przemijalną kruchość, którą z nami dzielą, powinny te zjawiska i
rzeczy być przez nas uwewnętrznione i przemienione. Przemienione? Ależ
tak, bowiem naszym zadaniem jest tę przemijającą, kruchą Ziemię wrazić
w siebie, w nas tak głęboko i boleśnie, tak namiętnie w siebie wziąć,
by jej istota w nas „niewidocznie” zmartwychwstała. Jesteśmy pszczołami niewidocznego: Nous butinons eperdument le miel du visible, pour l’accumuler dans la grande ruche d’or de invisible. Elegie ukazują nas w tym dziele, dziele ustawicznego przekształcania nam ukochanego, widocznego i uchwytnego w niewidoczne drgania i pobudzenie wrażliwości naszej natury, która wprowadza nowe częstości drgań w wibrujące sfery universum... Ziemia nie ma żadnej innej ucieczki niż stać się niewidoczną w nas, którzy mają jedną częścią naszej istoty udział w niewidocznym... W nas jedynie może dokonywać się owa intymnie trwająca przemiana widocznego w niewidzialne. Dokonywać czegoś, co nie jest już dłużej zależne od widocznego i dotykalnego, tak jak nas własny los w nas ustawicznie jednocześnie jest uchwytny, a staje się niewiadomy... Raz jeszcze podkreślam, że my, w sensie Elegii, jesteśmy tymi którzy dokonują metamorfozy Ziemi, loty i upadki naszej miłości czynią nas zdolnymi do tego zadania (obok którego żadne inne się nie ostanie).” [Por. van Gogh: „Pragnę wznieść rzeczy do owej wieczności, której symbolem była niegdyś aureola”.] Dodatek
matematyczny
Koneksje
w wiązkach wektorowych możliwych stanów wewnętrznych układu
(systemu). W
kosmologii neoplatońskiej — jak wiemy — jest podstawową sprawą spójność
Kosmosu, dzięki której można uważać Kosmos za organizm: Wszystkie
jego organy są ze sobą powiązane, istnieje — jak to formułowano — koneksja,
zwana także złotym łańcuchem (catena
aurea). Matematykowi,
a także fizykowi, rzuca się w oczy analogia z podstawowym dla współczesnej
matematyki-fizyki pojęciem koneksji — zwanej także przesunięciem równoległym
— w wiązce wektorowej. Fizyka
— jak zauważa Manin — interesuje się nie tyle stanami układu, ile
raczej (jego) możliwymi
stanami. I tak przestrzeń konfiguracyjna układu jest zbiorem możliwych
jego stanów. Żyroskop będący w czasoprzestrzeni M posiada w każdej
punkto-chiwli mE posiada jeszcze wewnętrzne
stopnie swobody: obraca się wokół swej osi obrotu. W fizyce
kwantowej pojawiają się nieklasyczne
(tzn. nie posiadające mechanicznych modeli) stopnie swobody, np. spin
elektronu. Heisenberg wprowadził pojęcie „wewnętrznej przestrzeni”
opisujące stany wewnętrzne cząstki
elementarnej. Ogólnie zbiór (przestrzeń) E możliwych stanów wewnętrznych
układu jest rodziną E(m), m E M przestrzeni wektorowych parametryzowane
przez czasoprzestrzeń M. Mamy więc do czynienia z parą przestrzeni
(rozmaitości różniczkowalnych) E, M oraz odwzorowaniem f : E ®
M. Gdy włókna E(m) są przestrzeniami wektorowymi, trójka (E,f,M)
nazywa się wiązką wektorową. Taka
trójka (E,f,M) nazywa się wiązką
włóknistą o włóknach E(m)=f -1(m),
m Î
M. Jak
już w roku 1918 zauważył Hermann Weyl, w związku ze swą słynną próbą
unifikacji grawitacji i elektromagnetyzmu, włókna E(m), E(m’) nad m ą
m’ nie mają ze sobą nic wspólnego. By móc uprawiać geometrię i
fizykę, trzeba wiedzieć, czy też stworzyć korelację między włóknami
wzdłuż krzywych C w bazie wiązki
M (CĚ M).
Ten związek, ta koneksja różnych przestrzeni E(m) nazywa się koneksją
w wiązce wektorowej f : E ®
M, lub też przesunięciem równoległym wzdłuż krzywych w bazie M. W
fizyce, za H. Minkowskim, krzywe C w czasie-przestrzeni M nazywają się
liniami świata. Analogia
z neoplatońską „koneksją” — catena
aurea — rzuca się w oczy. Możnaby rolę i zadanie człowieka w
magicznej kosmologii scharakteryzować i sformułować następująco: Zadaniem
człowieka jest budowanie — tworzenie koneksji wiążących przestrzenie
możliwych wewnętrznych stanów Kosmosu [jak można oczekiwać w
apokryficznych neoplatońskich Wyroczniach
Chaldejskich (Oracula chaldeica)
koneksje są boskimi istotami!],
nadając — w ten sposób sens światu. Powróćmy
do ogólnego pojęcia wiązki wektorowej f : E ®
M. Odwzorowanie p : M ®
E takie, że p(m) E Î
(m) = f-1(m)
nazywa się przekrojem. Materia
w czasoprzestrzeni M jest przekrojem odpowiedniej wiązki wektorowej E ®
M, wyznaczającej wewnętrzny stan materii w danym miejscu i danej chwili.
Pole fizyczne to koneksja w tejże wiązce wektorowej. Materia
wpływa na pole (koneksję), a koneksja, czyli pole, wpływa na materię
przesuwając ją (tzn. jej stany wewnętrzne) równolegle wzdłuż linii
świata. I
tak grawitacja, tzn. pole grawitacyjne, jest koneksją w przestrzeni możliwych
stanów wewnętrznych żyroskopu. Pole elektromagnetyczne jest koneksją w
przestrzeni wewnętrznych stopni swobody elektronu kwantowego Diraca. Pole
Yanga-Millsa jest koneksją w przestrzeni wewnętrznych stopni swobody
kwarka. Słynne
równania Einsteina-Hillberta, Maxwella-Diraca i Yanga-Millsa formułują
matematycznie te idee. Manin Gorąco
polecam urocze dziełko Manina*. *Mathematics
and Physics, Birkhauser 1981, pełną głębokich refleksji wielkiego
uczonego nad pokrewnymi problemami. |