poranek
kroki na
schodach
długa, kręta uliczka
domy krzywe, wyschnięte
pies szczeka
ciepło, hydrant na rogu
zimna, cierpka woda
dziecko w oknie
uśmiech podaje na dłoni
słodki zapach kakao
rozstrojony fortepian
zakręt, kot śpi na murku
w bramie stoi kobieta
siwe włosy i kaszel
ulica się wije pod górę
kwitnie lipa za płotem
znów schody, słońce i zieleń
wysoko krąży orzeł
wiatr, piosenka daleka
nad rzeką ognisko
z oddali ktoś woła
w niebie zamki z purpury
w niebie smoki z mgieł
krok i wszystko wiruje
zlewa się i nagle znika
tylko głuchy dźwięk
zduszone westchnienie
ciche brzęczenie pszczół
pustynia
widzę kamienne
pustynie bezkresne
a sęp nad nimi szybuje wysoko
pragnę odejść stąd
i wciąż tutaj jestem
nogi mi w piasek już wrosły głęboko
i piasek w serce
już wżarł się głęboko
idę, palony wciąż słońca płomieniem
nocą bezsenną wiatr mi towarzyszy
gadam tylko z nim
a w dzień ze swym cieniem
nikt słów
rzucanych na wiatr nie usłyszy
nikt nie odpowie
idźmy, nikt nie słyszy
zamek
mój
zamek jak we śnie
dźwiga się mozolnie
okna zda się jasne
grube mury zimne
sen
pędzę
przez pole pojazdem
do domu dotrę daremnie
kto kazał koniom kokardy
przy pyskach powiesić piękne
kto kazał krra krakać krukom
ten teraz w trawie trawiony
pędzę przez pole pojazdem
śnię siebie siedemkroć śniony
poemat
oko otwiera się
i coś poza sobą
coś większego
co jeszcze rośnie
w górę jak drzewo
i w dół jak drzewo
oko zamyka się
i zostaje blizna
w pamięci
znów otwiera się
i dostrzega wielki krąg
który obraca się
świecąc przeraźliwie jasno
oko zamyka się
krąg gaśnie
pamięć gromadzi popiół
kolejnych przebudzeń
sny chodzą parami
trzymają się za ręce
tylko pierwszy i ostatni
idą samotnie
z dala od tłumu par
otwierają się oczy
i zamyka się oko
krople spadają z nieba
i z rzęs
słona woda
wylewa się ze snów
wypełnia przestrzeń
między okiem a oknem
wzrok dotyka szyby
przestrzeń jest pełna światła
ale z zewnątrz
okna wydają się
całkiem czarne
pamięć rośnie
nabrzmiała od bólu
słowa trzepoczą
i dotykają sedna
końcami skrzydeł
rzęsy trzepoczą
i dotykają powietrza
wolnego od słów
słowa są z papieru
płoną
w pożarze ognistego kręgu
pamięć gromadzi popiół słów
pudruje nim swoje blizny
kto pilnuje
by żaden okruch tego popiołu
nie zaprószył oka?
i kto
wciąż wypatruje ognistego feniksa?
*
* *
kiedy sen
sens znaczyć zaczyna
a dzień w cień
nocy moc zamienia
jawa jawi się jako zjawa
słowa są słabe
zimna ziemia
morze wrze
rzeki – rzekłbym – płoną
król kran odkręca
kromkę kroi
korniki karmią się koroną
błazna bok boli bo się boi
klucz
wykluczony z gry
przegrany
w oślepłym lustrze
lament mieszka
stu stoi
jeden jest zjadany
i kat sam się
na koniec wie[r]sza
|