Eugeniusz
Obarski
(ur. 1952). Filozof, kulturoznawca, wydawca (Thesaurus Press,
„Wiedza Tajemna” - redaktor programowy), muzyk (płyty z Markiem
Grechutą, Lechem Janerką), animator kultury, inicjator i
współorganizator ogólnopolskiego Festiwalu Filozofii). Ukierunkowanie
duchowe i intelektualne: philosophia perennis, metafilozofia. Współpracował z GNOSIS od późnego kenozoiku. Mieszka
w Krakowie.
W archiwum GNOSIS:
wiersze: Ci, którzy słyszą
|
|
Sylabotonicy Dnia Szóstego
|
Pytasz mnie, co robią poeci? Nocą poeci ze
skrzydłami przypiętymi do stóp siedzą na mrocznych podwórzach wokół
leżącej na kocich łbach kuli wygasłego słońca. Kładą dłonie na
gwiazdach, trzymają na jedwabnych niteczkach wysokie latawce, które
próbują umieścić w prześwicie odkrytym przez Heideggera... A za
ich plecami obłok świadków, zaplątanych we własne sieci mentorów,
budowniczych nudy i kanonów. Znawców jasnych słonecznych mitologii – z
kataleksą na oku, których walizki pełne są martwych promieni. To
ci, którymi rządzą umarli. To ci, którzy nie potrafili przejść przez
drzwi otwarte, więc ukrytej furtki wypatrują nieprzerwanie. Ich
wyznaniem kiełznające huragan skrzydeł drugie prawo termodynamiki,
popiół aniołów. Bożkiem układna głowa cukru... Według nich Ulisses może
stąpać wyłącznie po ściętych wawrzynach. Bo nie mówią od siebie.
Bo wyobraźnia ich obraca się w pustce. W niebie drewnianych ptaków. Ich
ogrom to lokalna mała pustynia. Ich żółta rzeka i księżyc są z
papier-mâché... Śpią więc spokojnie na czarnych poduszkach w oplocie
swych zmarłych ramion. I malowniczo opłakują własną niemoc w ciepłych
pokojach, napaliwszy w piecach hymnem o
perle, tablicą szmaragdową, na które rzucili się uprzednio z tępą
siekierą... Idźmy dalej. Oto wyrocznia: Nie ma powodu, aby nosić pełne
wyroków kołczany. Kłaść na przerzutnie kamienie obrazy. I nie
rozumieć, że poeta ani myśli tworzyć Sztuki, sztucznych kwiatów z ich
martwych płomieni... Lecz dla nich powody takie istnieją... Tak, tak,
drabiny tych mentorów nie prowadzą w Niebo. Nocą nie odwiedzą ich święci
o zielonych twarzach. Niech więc dalej wzruszają ramionami nad
nagrobkiem Keats’a, który stojąc na rozbitym lustrze,
umarł bardzo młodo, nie zaznawszy – dzięki nim – szacunku i sławy. Idźmy
dalej. Oto wyrocznia: niechaj więc resztę swych dni mizernych spędzą w
spokoju niezmąconym, szlifując swe poznanie: tetrametr jambiczny,
układ dystychów – skarb swój niesłychany. Niech dokazują z
synegdochą w ogrodach akademii, w gettach literackich salonów... A
poeta i tak będzie przykładał swe dziwaczne ramię do koła. Będzie
starał się dotknąć własnego pępka głową, aby ujrzeć chwałę – potwierdzić
gorliwość swych bogów. Jako ten, którego imię pisane jest piaskiem na
wodzie. Jako strach na wróble, który wyszedł oglądać ostrą krawędź
światła. Zakurzony wędrowiec wirujący w jasnym powietrzu nad waszymi
świątyniami, o Sylabotonicy Dnia Szóstego!
(1991)
*
* *
Jerzemu Prokopiukowi, gnostykowi, tłumaczowi, m.in. Junga
Ja także słyszę pieśni dwóch chórów,
Jozue
Obce stały mi się domy modlitw, domy zasłony
Bo – mimo jabłek granatów, płomyków
Mimo dzwoneczków złotych
Których dźwięk, ba, obecność sama
Przerażać miała demony –
Zgiełk świata tam słyszę
I
nie przechadza się tam Nikt w poszumie wiatru
Okna szczelnie owinięte – kolorowe szklane bandaże
A
wewnątrz skrzy się pustka
Która cieszy oczy śpiących
Która nie oznacza Niczego...
To nie lawina muzyki dudni tam uporczywie
A nic nie mówiące wyblakłe milczenie
Słychać jak metafizyczny niepokój toczy robak:
Uruchomiono pozytywkę hipnotycznej liturgii usypiania
Miasta i ludzie schodzą w głąb morza popiołów
Którego Nikt już nie rozdzieli...
Zaiste, Jozue, nie są to głosy pieśni zwycięskich
Ani głosy nawołujących ku bitwie
Nie jest też to głos obwieszczający klęskę
Ani krzyk naglący do pierzchania:
Ogień tonie w paleniskach ołtarzy
Ja także słyszę pieśni dwóch chórów, Jozue
I inny, daremny ogień tam widzę
I odgłosy krwawych bitew, pogromów słyszę
O ilość ramion świecznika, o napletek, o obrazy sporów
I uczonych dysput teologów na temat szpileczki i diabłów
I czy może, czy nie może Savonarola zabrać monstrancję w ogień
stosu...
Zaiste, Jozue, godzi się zatrzymywać słońce
By dobiegał tu nieprzerwanie łoskot potłuczonych Tablic
I
dźwięczał pośród krajobrazu
Co przywodzi na myśl piekło
W
którym wygaszono ogień...
Z pozoru nic tu po nas, Jozue
Tylko z pozoru nic tu po nas, także i ty, Bazylidesie
Bo przecież krzyczy o nas, Niezastygłych i Nieokiełznanych
Świadek nasz wierny:
Piorunochron na dachu kościoła...
A
po twym pokoju, Jerzy
Gdy wyzbyty złudzeń księgi tłumaczysz
Na języki ognia dla nas zrozumiałe
W
szmaragdowych sukniach poznania
Skaczą anioły...
(XI. 1995)
* * *
Powiada nihilistyczny filozof
Zamilkł na amen wasz niebieski aptekarz
Co wsparty na moździerzu losów waszych doglądał
I na żarnach mielił
Zastygłem więc ukryty w głębi korytarza
Niczym czosnek w błocie ogrodu
Niczym logika pośród kipieli tłumu
I przyłapałem go – tak mi się zdawało
A więc spał tylko niebieski aptekarz
Język jego srebrzysty przywarł do metalu...
I
mogłem oglądać postać jego całą
Lecz niestety z tyłu
Jakby z drugiej strony morza i poprzez sitowie
A
także – jak być powinno – w zachłyśnięciu grozą
Słyszałem, że milczy
Kapłani – że mówi
Trzeba dać odpowiedź – ustali teolog
Więc porwało tłumy ciemne uniesienie
Resztę znamy
Proces odwieczny noc ciągle ta sama:
Przemoc i mędrkowanie
Obracanie krwi, żelaza w czarnych słupach dymu
Ust, serc kneblowanie
I oto co mamy: w święte rumowiska pokruszone Niebo...
A
teraz go widziałem
I
sierść jego nadprzyrodzoną
Błyskawicę i kolano w lustrze korytarza...
A
więc on i krzyk jego milczący
Wszystko podtrzymują
Tak pieśni nabożne jak i śmiercionośną strzałę
(skarby zwolenników podwójnego życia)...
A on drzemał zarzuciwszy kotwicę
Pośród owiec i wilków
I wdał się w chrapanie
Gdzie mól, rdza i złodziej
On: piękny, zmęczony
Pełen łaskawości duch jasny, niezrównany, nieskończenie biały
Z dłoni nie wypuszczał atłasu poznania
I wypełniał szczelnie przestrzeń zakrzywioną
(zaiste – powiada filozof – cóż jest przestrzeń, kto odpowie. Cóż
możemy wiedzieć)
Lecz ja przysiąc mogę iż bym mógł tu wejść
I
skryć się w głębi korytarza
On – on musiał się usunąć
I
moździerz swój przestawić w snadź dogodne miejsce...
Więc spójrz, te zamknięte oczy przepatrują ziemię
Czasem łza rtęć prędka wybiegnie spod powiek
Bo kto wytrzymałby patrzeć nieprzerwanie
Jak walczymy z sobą w pióropuszach szału pod kloszem niebieskim
Na świetlistość południowych stoków niebaczni na górskie strumienie
Przecież jego oko w wieczności było
Nim miecz powstał ocean trucizna i ekstaza
Któż więc zaprzeczy, że on mimo snu nie widzi
Być mistykiem to widzieć zza zamkniętych powiek
Jedna drzemka na eon
Czy to coś strasznego?
Ty, który jesteś,
proszę cię o słowo - nie o łoskot powiek
Postaw gwiazdę promienistą w ponurym ogrodzie
Nie notuję tego na plasterkach smoły...
(XI. 1995)
* * *
Wprost z taksówki rzucał się do morza
Czas jakiś trwał pośród ryb
Które naonczas pływały w jasnym uniesieniu
(jaśniała też naonczas dziwna twarz jego)
Taksówkarz oparty o kierownicę czekał
Patrząc na gościa co mocarnie wpatrywał się w wodę
I
wywoływał tęcze tak silne iż
Podnosiły zaniepokojone twarze podziemne boginie...
[Wariata wożę, panowie i panie
Cudaka w kartonowym pudełku na wzburzonej głowie
Czemu mówią o nim : widzący, wtajemniczony?]
A
on nocami wyczekiwał na pochyłej wieży
Na pion co wychynie wprost z gardzieli nieba
Niczym sowa oszołomiona ruinami miasta
Rozpościerał swe ramiona
I
zasłuchany w szum gwiazd lub ulewy
Wielkie pytania stawiał
Za dnia rozrzucał łodyżki krwawnika
By wyłowić choć sylabę słowo
W tekturowej walizce przynosił do domu
Wątrobę i skorupy żółwi
Skrawki słońca, księżyca i planet...
Mówiono, że współwibruje z t y m c o j e s t
Do czternastej dwadzieścia
Że potem po raz tysięczny czyta Studnię i wahadło
Swój podręcznik liturgiczny
Że co wieczór pod pustym księżycem
Wylewa libację z żółtego miodu i myrry
I
niczym ogień św. Elma
Pośród klekotu modlitewnych młynków i sztandarów
W
zadymce kadzideł wędruje...
A wiedzy swej nie ujawniał nikomu
Unikał rozmów – perły trzymał na krótkim łańcuchu
I tylko jedno niezmiennie miał do przekazania:
Płakałem i zawodziłem, łapałem sny i powietrze, dyszałem
Wskazywałem palcem księżyc, nie chowałem ucha
Kreśliłem trapez nogą
Żadnej odpowiedzi, żadnego zrozumienia z waszej strony nie było i
nie ma
Bo nauczać głupiego – panowie i panie
To kleić skorupy, wykładać śpiącemu
Czyż nie widzicie, że zjadacie się nawzajem
W umysłu swego zupełnym zobojętnieniu
Tyle Empedokles i Pisma,
Odchodzę teraz do swych niepojętych zajęć
Drzwi nieustannie zatrzaskuję przed waszymi
Niosącymi wam zgubę żywiołami
Lecz jednocześnie są to drzwi otwarte na oścież
Ze względu na nadzieję – czterolistną koniczynę pośród kolumn
strzaskanych...
Piszcie więc wiersze - dokładajcie wysiłków
Miejcie oczy otwarte - przywiązujcie wagę
I
odwieście swe plastykowe aureole na ścianę
Słusznie powiedziane jest:
Wyobraźnia jest warsztatem bogów...
(VI, IX 1993)
Śledztwo
wykazało, że monolog wewnętrzny, strumień świadomości,
pojawił się po raz pierwszy u Eduarda Dujardin, w powieści
Wawrzyny już ścięto [przyp. arch. policyjnego].
|