eGNOSIS |
|
|
|
Pochwała „bluźnierstwa” |
|
Jerzy Prokopiuk |
||
Jerzy Prokopiuk (ur.1931), filozof, religioznawca, gnostyk. Redaktor naczelny Gnosis. W roku 1999 ukazał się pierwszy tom jego esejów Labirynty herezji, w 2000 zaś -drugi: Ścieżki wtajemniczenia. Gnosis aeterna (jako pierwszy tom Biblioteki Gnosis). W 2001 roku tom trzeci: Nieba i piekła., w 2003 — kolejne: Szkice antropozoficzne i pierwszy tom Zapisków życia duchowego - Światłość i radość - Inspiracje i refleksje, zaś w 2004 tom Jestem heretykiem. Ogdoada gnostycka.nspiracje i refleksje. |
Mariuszowi Jońskiemu
Wszyscy znamy takie słowa, jak „bluźnić”, „bluźnierstwo” czy „bluźnierca”; sami ich używamy, kiedy chcemy (z reguły i przede wszystkim) napiętnować czy potępić jakiś akt — myślowy, słowny lub czynny — poniżenia czczonego lub przynajmniej szanowanego sensu czy wartości, jak np. — a może przede wszystkim — już to symbolu religijnego (Boga), już to symbolu kulturowego czy nawet człowieka noszącego choćby pewne cechy quasi-religijne. (Dla przykładu wymieńmy — z kręgu wrażliwości katolickiej i polskiej w naszych czasach — umieszczenie genitaliów na Krzyżu przez malarkę Nieznalską czy nazwanie przez Urbana papieża Jana Pawła II „starcem z Wtykanu”, właśnie w tych kręgach odebrane jako bluźnierstwa.) Etymologia terminu „bluźnierstwo” jest zbyt bogata, by ją tu wyczerpującą omówić. Dlatego ograniczę się tylko do przypomnienia, że źródłosłownym „praojcom” tego określenia jest greckie słowo „blasfemia” (blasphemia) oznaczające „potwarz”, „szkalowanie”, „oszczerstwo”. Jeśli bluźnierstwo oznacza poniżenie, deprecjację, to — by sięgnąć do rozróżnienia, na które C.G. Jung kładł tak wielki nacisk — oznacza z reguły redukcję symbolu do znaku, łącznika między sferą duchową a sferą ziemską do łącznika między przedmiotami czysto świeckimi, bogactwa wieloznaczności do prostactwa jednoznaczności, tzn. zaś rezygnację czy wręcz zaprzeczenie wertykalnego wymiaru bycia na rzecz wymiaru horyzontalnego, negację głębi na rzecz „flatlandu”. (Dla przykładu: „ozdobienie” Krzyża wizerunkiem genitaliów to substytucja sakralności przez świeckość – w kulturze chrześcijańskiej, jak wiadomo, genitalia (fallos i wagina) utraciły swój prastary pogański charakter sakralny, a nazwanie papieża Wojtyły „starcem” zredukowało postać odczuwaną przez wiernych katolików jako charyzmatyczna czy wręcz sakralna („Ojciec Święty”, „Namiestnik Chrystusa”.) Tak oto odsłania się nam ewidentnie względny charakter bluźnienia czy bluźnierstwa. Albowiem, żeby jakiś akt odczuwać jako bluźnierczy, trzeba mieć poczucie sakralności czy symbolowości przedmiotu, do którego ono się odnosi. To znaczy, że akt taki jest bluźnierczy tylko dla ludzi, którzy żywią takie poczucie i je podzielają z innymi. (Pierwszy z przytoczonych już przykładów jest niewątpliwie bluźnierczy dla <w zasadzie> wszystkim chrześcijan, drugi zaś chyba tylko dla katolików, ale już np. nie dla protestantów, dla których papież nie jest ani „Ojcem Świętym”, ani „Namiestnikiem Chrystusa”.) Jest to zatem problem nie tylko religijny, lecz także psychologiczny i społeczny. Czy jednak ten sam akt może być dla jednych bluźnierczy, a nie być taki dla innych — i dla kogo? Bluźnierstwem będzie on dla ludzi, którzy jakiś sens czy wartość, przypisywane jakiemuś symbolowi czy człowiekowi, odbierają sub specie aeternitatis, tzn. widzą w nich coś duchowego czy sakralnego lub charyzmatycznego, Bluźnierstwem będzie on także dla tych, którzy wprawdzie wszystko to również odbierają w ten sposób, ale do desygnatów tego odbioru mają stosunek negatywny i nienawistny zarazem, (przykładem może tu być postępowanie satanistów, którzy właśnie dlatego bezczeszczą np. obrzędy Mszy świętej, że nie są im one obojętne, tyle że je bluźnierczo parodiują, Natomiast akt ten nie będzie bluźnierstwem dla tych, którzy już utracili (lub nigdy nie znali — jak dzieci z rodzin ateistycznych) poczucie sakralności czy charyzmatyczności przedmiotu tego aktu. (Dlatego postulat karania takich ludzi uważam za nie tylko bezsensowny, ale także za akt zemsty „sakralistów”; równie dobrze można by karać także niewidomych za to, że nic widzą barw, lub homoseksualistów, za to, że nie kochają kobiet.) Do tej pory mowa była o bluźnierstwie „redukcjonistycznym”, spłaszczającym jakiś wielowymiarowy sens czy wartość, zmieniającym symbol w znak. Wszakże istnieje jeszcze inny rodzaj „bluźnierstwa” (dlatego biorę je w cudzysłów). O ile bluźnierstwo „redukcjonistyczne” można by nazwać bluźnierstwem „z dołu”, ów drugi rodzaj „bluźnierstwa” jest bluźnierstwem „z góry”. (Dla analogii przytoczę tu przykład zaprzeczenia obowiązującym prawom — moralnym czy kodeksowym. Zaprzeczyć tym prawom można, jak wiadomo, „z dołu” albo „z góry”: np. moralność żydowska (moralność prawa) zaprzeczyła niewątpliwie moralności pogańskiej (moralności obyczaju) „z góry”, podobnie jak uczyniła to moralność chrześcijańska (moralność wolności) w stosunku do moralności żydowskiej (moralności prawa). Koronnym przykładem konfrontacji moralności lokalnej, a więc moralności niższego rzędu, z moralnością ogólnoludzką, a zatem moralnością wyższą, jest konflikt między Kreonem a Antygoną, znany już uczniom ze szkół chyba całego świata.) Otóż, podobnie jak zanegować panującą moralność czy prawo można „z dołu” przez psychopatyczny akt kryminalny albo przez akt nowej intuicji moralnej czy prawnej, wznoszący ją na wyższy poziom, tak też można wprawdzie bluźnić przeciwko panującemu sensowi czy wartości (kanonowi symboli religijnych czy kulturowych) „z dołu”, redukcjonistycznie, ale można także „bluźnić” przeciwko nim przynosząc ze świata Ducha nowe sensy i wartości (kanon nowy). Oczywiście takie „bluźnierstwo” może być odczuwane przez wyznawców dotychczasowych sensów i wartości (kanonu starego) jako zwykłe destrukcyjne bluźnierstwo bez cudzysłowów. Rozwój człowieka wszakże pokazuje, że jest inaczej: historia rozwoju człowieka pozostawia takich „starowierców” na marginesach społeczeństw, jako skostniałe, tragiczne zarazem i śmieszne, skanseny i okazy muzealne. Pokazują to dzieje i skutki konfrontacji „nowego” przesłania Buddy Siakjamuniego ze „starym” braminizmem czy konfrontacji „starego” judaizmu z Dobrą Nowiną Chrystusa Jezusa. I Budda, i Chrystus byli „bluźniercami” w oczach swych antagonistów, drugi z nich przepłacił to męką i życiem. Ale — powiedzmy to śmiało — buddyzm i chrześcijaństwo przyniosły ludzkości nauki religijne „wyższego rzędu”, apelujące do każdego człowieka, nauki uniwersalne, podczas gdy i braminizm, i judaizm pozostały religiami narodowymi, dostępnymi jedynie własnym, tradycyjnym etnostom. (W obu wypadkach miłość do każdego człowieka zastąpiła miłość do bliźniego z własnego narodu, wyjątki, jakie znajdujemy w naukach braminizmu i judaizmu — np. Siankaraczaria czy Hillel — jedynie potwierdzają tę pryncypialną regułę.) Zatrzymując się przez chwilę na naszym, polsko-katolickim podwórku, warto może — z niepokojem — zauważyć, że właśnie owa kategoria „Polaka-katolika” oznacza regres religijny: cofnięcie się od ogólnoludzkich aspiracji katolicyzmu do plemiennego czy narodowego ograniczenia go, tzn. do redukcjonstycsnego spłaszczenia i poniżenia wiary w Boga do poziomu kultu narodowego idola „polskości”. (Tyle w parentezie.) Głoszę więc .pochwałę „bluźnierstwa” z „góry”, heretyckiego aktu wolności i twórczości, wznoszącego człowieka i ludzkość na coraz wyższy poziom duchowy i religijny, kulturowy i społeczny. Kochajmy naszych Buddów i Chrystusów: to oni prowadzą nas do Boga Najwyższego. |
|