Krzysztof Gąsiorowski (ur. 1935). Poeta, jeden z założycieli Orientacji Poetyckiej Hybrydy. Wydał m.in. tomiki wierszy: Podjęcie bieli, Białe dorzecze, Tonące morze, Wyspa oczywistości, Wyprawa ratunkowa, Milczenie Minotaura, Powrót Atlantów, Gemmy w kości policzkowej; książki krytyczne: Trzeci człowiek, Fikcja realna, Warszawa jako kosmos wewnętrzny. Współredagował pisma: Widzenia, Orientację, Współczesność, Literaturę, Poezję, Wobec.

Treny boże

Krzysztof Gąsiorowski


   

* * *

 

Co też wyrzuca na brzeg

morze wieczności?

 

Zerwaną melodię, kawałek koloru;

czyjeś cienie, wspaniałe miejsca

na ruiny świątyń, piękne puchary

z grobowców, już puste i bez łez...;

 

oczyszczająca moc materii.

 

Z tego wszystkiego my

biedni ludzie wnosimy, że niegdyś

istniał złoty wiek ludzkości;

tak wnioskujemy z tych resztek

opłukanych z cierpienia i zgrozy.

 

 

Czułki i parzydełka

 

Obrazy ślepców, śpiewy

głuchołkiiniemych, wonie bez woni,

rzeźby nienamacalne...;

 

coś tu z męki Tantala, albo

z marzeń Aniołów (biedne wy, moje).

 

Kamień,

co sam w sobie utkwił,

 

(to jeszcze daje się jakoś

uzmysłowić).

Ale Bogu dostępna jest jedynie

Trwoga, jeśli dostępne jest cokolwiek.

Tylko dlatego nas stworzył. Litości

dla Boga!

 

 

* * * 

Nie możesz na mnie liczyć,

 nie będę się bronić.

 B. Sadowska

Dlaczego nie zdołałeś

dotrzeć do swoich demonów —

 

do kłamstw, zawiści, mściwości,

bezwzględnej walki o swoje...

 

gdzie one skryły się w tobie

i uśmiercają cię zwolna,

 

bez szans obrony.

 

Może jeszcze się uratujesz,

mój biedny stary chłopcze; ćwicz się

 

w niechęci i pogardzie,

masz do nich prawo

naturalne odżyj w odruchach

ciemnych popędów.

 

 

Fonie i wizje

 

Psuć się zaczyna ten boży

telewizor:

siedzimy przy kawiarnianym stoliku,

rozprawiając, powiedzmy, o sensie

istnienia...;

wyłącza się dźwięk;

rozmawiamy nadal, niczego nie

zauważając;

cisza coraz rozleglejsza, przelewa się

przez horyzont i zaczyna zagłuszać

łoskot przeszłości:

jeszcze przez chwilę dudni cichnący

lament dzwonów gdzieś z połowy

siedemnastego wieku jakiś pożar, albo

nadciągają tatarzy potem cichnie na-

wet

milczenie...; wyłącza się dotyk:

ciało nogi, ręce, głowa... topnieją,

jakbym był kukiełką z wosku i

niebacznie zażegał w sobie ogień;

jestem już tylko oczami, samym

wzrokiem: widzę

puste krzesełka, nieco odsunięte

od stolika, przy którym nadal trwa

wyzbyta ludzi sprzeczka; tak

już pozostanie.

 

 

Historia naturalna pewnego pojęcia

 

Tańce, tańce w najstraszliwszej

z masek, z piór kolibra. Głaz

totemiczny, jeszcze bez rytów

liturgicznych.

 

I wilk, nasz brat w śmierci

obustronnej.

 

Słońce, gwiazdy, wichura..., bóle

głowy, rzeka i włosy; strach przerażony

wiedzie to wszystko krawędzią

już przeczuwanej Nicości (jeszcze nie

o życie tu chodzi).

 

Posągi w ukryciu, wewnątrz

głazów. Posągi w ogniu. W morzu.

Świątynie, ołtarze, Arka Przymierza...

 

Runy, kamieniste tablice, cegły

z bliznami, zwoje, papirusy, Księgi święte...

chorągwie,

 

krzyże, półksiężyce, smoki; zaklęcia,

modlitwa, sakramenty...

 

Aż wreszcie —

ów niezbywalny horyzont dialogowej

natury mowy, a więc i umysłu...

 

Czyli Ktoś kto nawet milczenia

wysłucha.

 

Wierzący wszelkich krajów,

tańczcie się.

 

* * *

 

Klejnoty królewskie,

za które wszystko można byłoby

nabyć -

 

nawet samotność, brak miłości,

ciężką chorobę, nędzę, więzienie

i śmierć...

 

schowane są w nocnych kryjówkach.

 

Może i można tam dotrzeć,

pokonując koszmary senne;

 

niestety, święte jaskinie

znajdują się na terenach okupowanych

i strzeżonych nie tylko przez smoki,

 

także przez teologów.

 

 

* * *

 

Plamista liszka na kamieniu,

pełznąca swoją wątłą, zielonkawą

granicę między życiem i śmiercią;

 

lub jakiś dziwny ptak, koziołkujący

tuż u wylotu wielkiej, chociaż

jeszcze niewidzialnej ciszy,

 

a nawet tamci lew,

albo tygrys: samoistni, osobni jak

układy słoneczne...

 

i wszelkie inne jednoznaczne

zwierzęta na tle bezradnego rozumu.

 

Tak, hipoteza reinkarnacji

wydaje się być jedyną etyczną zasadą

etyki:

 

jeśli możesz wcześniej obejrzeć

swoje przyszłe wcielenia,

możesz wybierać, a nie zgadywać.

 

 

* * *

 

Święty Grzegorz, Doktór Kościoła -

ku przerażeniu mnichów, węszących Szatana

we snach i w milczeniu

umiał czytać po cichu,

nie przywołując zatem, już nie ucieleśniając

Mowy.

 

I Mowa wymknęła się człowiekowi,

I po przełamaniu świętych zapór i grobli,

ruszyła na miasta i wsie,

już bezimienna jak powódź, co niesie

wzdęte zwłoki.

 

Zwierzasz się, a ja słyszę

tylko to, co chcę Ci powiedzieć!

 

 

* * *

 

To nasza skończoność

w czasie i w przestrzeni, nasza śmiertelność

i względny ład otorbionych błoną komó-

rek —

 

wymuszają w umyśle, gdy rozmyślamy

o nieskończonościach, jakąś ich ostateczną

postać;

 

nasze myśli i wyobrażenia

po prostu same gdzieś się tam kończą,

jak gałęzie, łudząc się że napotkały opór

Obecności

 

to tak jakbyś w ciemnościach i

zadymce śnieżnej wyciągnął jak mógł

najdalej rękę,

 

i sądził, że natrafiłeś na ścianę

schroniska.

 

 

Treny boże

 

Rozrywali końmi,

a przecież to strasznie boli,

tak strasznie boli...

 

Wbijali na pal, krzyżowali,

palili na stosie, łamali kołem,

obdzierali ze skóry, ścinali toporem,

cięli piłami...

 

a przecież to strasznie boli,

tak strasznie boli.

 

Gwałcili, bili, morzyli głodem,

ciskali na pożarcie lwom i szakalom...

...oszukiwali, zdradzali, porzucali,

szydzili, niekochali;

 

a przecież to strasznie boli,

tak strasznie boli.

 

Rozerwany na gwiazdozbiory,

mgławice, galaktyki; rozkładany na związki

chemiczne, atomy, kwarki, kwanty,

pola energetyczne...,

 

a przecież to strasznie boli,

tak strasznie boli.

 

O Święty Bólu, perło,

dyjamencie, pąku, kwiatostanie... Ulgo.

 

Powrócę ku sobie z tym łupem!

 

 

Wiry

 

Wiry nieskończoności, lej gwiazd,

loch księżycowy, przepaście obłoków;

 

doły spojrzeń, jamy rzeczy, wnęki

słów, nora ciała;

 

jaskinie wewnętrzne, nisze,

myśli o miłości i śmierci, czeluście

czułości;

 

studnia z płodowymi wodami,

otchłanie, chyba wcześniejsze

ode mnie...

 

Tak, jestem na dnie.

Ale jak tutaj wpadłem ?

 

Chyba tylko przez ten świecący

nade mną otwór słoneczny.

 

Jasność. Mroczniejąca, jeśli

popatrzysz dłużej. Nikną szczegóły;

tak, tamtędy.

 

Nieopatrznie, bosą nogą nastąpiłem

na światło -

 

i runąłem, wśród błyskawic

i tęcz, w jedną z warszawskich

tętnic. 

powrót do strony GNOSIS 12    powrót do strony GNOSIS głównej