Marek Chlebuś (ur. 1959) — inżynier, ekonomista, laureat Nagrody Specjalnej Sekretarza Naukowego Polskiej Akademii Nauk w zakresie fizyki. Doradca gospodarczy i finansowy, członek Rady Informatyki przy Prezesie Rady Ministrów. Ma w swoim dorobku publikacje naukowe i popularyzatorskie z dziedziny fizyki, informatyki oraz finansów publicznych. |
News Deal, News Age. Rozważania nad losem cywilizacji europejskiej dokończenie cz. IV oraz Dodatek |
|
Marek Chlebuś |
||
Rozdział
16. Epilog kosmologiczny W
bardzo dalekiej perspektywie byt większy może stać się dużym ciałem
kosmicznym przemierzającym Wszechświat w poszukiwaniu materii do
wbudowania w strukturę swojej technocenozy. To swoiste odżywianie się
zapewni bytowi większemu stopniowy wzrost aż do osiągnięcia przezeń
granicy wielkości, za którą otoczy go grawitacyjny horyzont zdarzeń.
Byt większy stanie wtedy się medytującą czarną dziurą, leniwie wchłaniającą
otaczający kosmos. W stadium tym byt większy utraci dotychczasowe możliwości
komunikacji ze światem, sam się jednak stanie odrębnym, introwertycznie
rozumnym kosmosem, niezgłębionym dla reszty świata, jak to czarna
dziura. Ponieważ
na bazie współczesnej wiedzy raczej trudno przewidzieć granicę takiego
wzrostu, wydaje się że rozrost bytów metafizycznych aż po wchłonięcie
ostatniego swobodnego atomu może być przedostatnim stadium
kosmologicznym rozwoju cywilizacji, po którym nastąpi już tylko kończące
tę ewolucję powolne łączenie się medytujących czarnych dziur w jeden
wielki byt metafizyczny, ewentualnie w pewną liczbę izolowanych jakoś
bytów, na przykład rozpierzchających się zbyt szybko, aby się zdążyły
połączyć. Z
idei i wrażeń stanowiących wewnętrzną tkankę bytu metafizycznego
ukształtować się mogą rozmaite (oczywiście z naszego punktu widzenia
imaginatywne) kosmosy o dowolnej fizyce, nawet identycznej z naszą. W środowisku
takim mogą kiedyś powstać kolejne metafizyki, a nad nimi dalsze
meta-metafizyki, tworzące całą piramidę sublimacji. Tu
się nasuwają całkiem frapujące pytania o wcześniejsze w tej
piramidzie światy o „twardszej fizyce”, z których mógł kiedyś podobnie
wysublimować się ten kosmos, w którym dzisiaj żyjemy. Fizyka naszego
świata byłaby dla nich metafizyką, my - ideami, a cały nasz świat -
trochę imaginacją, a trochę wiedzą. Niestety, tak śmiało
zdefiniowany obszar dociekań znacznie wykracza poza zakres tej skromnej
rozprawy. Warszawa,
styczeń 1997 roku DODATEK A.
Sam w lunaparku Na
początku rozdziału 9 piszę o przewagach wirtualności - „bez
ryzyka, bez zobowiązań, z możliwością cofnięcia czasu, z łatwą
zmianą scenografii, odgrywanej roli, a przy tym z całą gamą przyjemności,
jakich realne życie nie jest w stanie zapewnić nawet najbardziej
podziwianym »królom życia«”. Wydaje się, że moje rozumowanie
grzeszy trochę złudnym i utopijnym przeniesieniem na świat cywilizacji
wirtualnej cech prostych gier komputerowych. Tak zwane „gry
uczestniczące” istotnie dostarczają takich ponadludzkich możliwości,
jednak w ramach martwego otoczenia. Już najprostsza gra dwóch osób w
sieci przestaje być odwracalna. Łatwo jest cofnąć czas programowi
komputerowemu, lecz trudno człowiekowi, nawet jeśli kontakt przebiega w
środowisku informatycznym. Można cofnąć i powtórzyć nagranie
magnetofonowe, lecz nie można tego zrobić z prawdziwą rozmową
telefoniczną. Psychologia jest z natury nieodwracalna. Tym bardziej
socjologia. Z
takich powodów potrzeba bezpieczeństwa oraz wygodnictwo będą mogły
wprowadzać uczestników cywilizacji wirtualnej na ścieżkę wewnętrznej
emigracji do prywatnych światów. Świat „bez
ryzyka, bez zobowiązań, z możliwością cofnięcia czasu, z łatwą
zmianą scenografii, odgrywanej roli” będzie musiał być światem
bezludnym. Wszechmocny Bóg może być tylko jeden, więc kto chce nim
zostać, musi wyeliminować lub co najmniej odseparować całą konkurencję.
Taka
postawa prowadzi w linii prostej do scenariusza swoistego kolapsu w
introwersję, czyli w efekcie do rozpadu cywilizacji, której przecież
nie tworzy miliard nieskomunikowanych ludzi, lecz raczej to, co powstaje w
wyniku ich różnorakiej współpracy. Dlatego należy oczekiwać, że
introwertyczny kolaps będzie zapewne naganną i konsekwentnie zwalczaną
chorobą psychiczną toczącą cywilizację wirtualną. Z tego powodu strażnicy
wewnętrzni będą musieli - w ramach swoich priorytetów - tropić i
rozpruwać wszelkie kokony introwersji. Można
sobie wyobrazić, że epizody introwertyczne zostaną uznane za główną
nagrodę w życiu człowieka i będą ściśle limitowane - przez
reglamentację bądź rynek. Ich limit można będzie utożsamić z walutą,
czyli będzie mógł on podlegać spekulacji, akumulacji i oczywiście zawłaszczaniu.
Nawet pożyczki publiczne mogą być emitowane w minutach boskiej
introwersji. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że prywatne światy zajmą
miejsce wyrafinowanych używek oraz różnych form współczesnego
hedonizmu. Nie będą więc walutą, ale raczej tym, na co się nadmiar
waluty wydaje. Będą tolerowane, lecz ograniczane - przez ceny lub jakieś
przywileje władzy. Odwrotnie
może być z osobnikami szkodliwymi i różnymi outsiderami: ci mogą być
proszeni o wewnętrzną emigrację lub nawet do niej zmuszani, tak jak u
nas przestępcom funduje się za karę bezczynność, a nawet beztroskę,
o której może tylko marzyć wielu praworządnych ludzi. Powyższa
autopoprawka oczywiście wpływa na wizję zawartą w części trzeciej,
modyfikacja dotyczy jednak bardziej atmosfery przemian niż ich kierunku.
Nie wycofuję się więc z treści prognozy cywilizacyjnej, przyznaję
jednak, że nie wszystko w tym rozwoju będzie dobrowolne. Pułapka z końca
rozdziału 15 nęci wprawdzie słabiej, niż się obawiałem, mimo to wciąż
uważam ją za groźną. Nadal utrzymuję, że ludzkość masowo podąży
ku wirtualnym światom, choć przyznaję, iż jedni dotrą tam w
salonkach, a inni w bydlęcych wagonach. Nic to jednak nowego pod słońcem.
B.
Złożoność - entropia – informacja Praktycznie
każdy przedmiot, a nawet zjawisko, z jakim się spotykamy, jest złożonym
układem fizycznym. Układ taki, niezależnie od jego wewnętrznej natury,
charakteryzuje zwykle kilka liczb opisujących wszystkie mierzalne cechy
makroskopowe. Cała reszta - całe wewnętrzne bogactwo cząsteczek, pól,
oddziaływań, atomów - tworzy wewnętrzną różnorodność mającą
bardzo ograniczony wpływ na obserwowany zewnętrzny stan układu. Mnogość
dopuszczalnych prawami fizyki stanów zewnętrznych jest niczym w porównaniu
z gigantyczną liczbą możliwych mikrostanów. Już sama liczba stanów
wewnętrznych, które mogą tworzyć jeden wybrany stan makro, przyprawia
laików o zawrót głowy, a specjalistów zmusza do zastosowania
logarytmowania dla radykalnego zmniejszenia długości stosowanych liczb. Liczba
mikrostanów, które mogą tworzyć ustalony stan makroskopowy, jest
nazywana statystycznym prawdopodobieństwem tego makrostanu. Logarytm tego
prawdopodobieństwa to entropia. Stan zewnętrzny, któremu odpowiada więcej
mikrostanów, jest łatwiejszy do osiągnięcia, tak jak łatwiejszy do
trafienia jest przedmiot o dużej powierzchni. Układy fizyczne
samorzutnie dążą do stanów coraz bardziej prawdopodobnych – o coraz
większej entropii. Jest to treść drugiego prawa termodynamiki. Obrazowo
mówiąc, każdy układ zamknięty, pozbawiony zewnętrznego
podtrzymywania, na ogół wymagającego dopływu energii, dąży z czasem
do stanów jak najbardziej banalnych - pozbawionych wszelkich
strukturalnych i dynamicznych urozmaiceń - stanów o maksymalnej
entropii. Dotyczy to również Wszechświata, który jest zamknięty z
definicji jako ogół istniejących rzeczy i zjawisk (nie ma on otoczenia,
z którego mógłby czerpać energię, gdyż gdyby otoczenie takie istniało,
należałoby do ogółu istniejących rzeczy, a więc do Wszechświata;
nie byłoby więc na zewnątrz, ale we Wszechświecie). Wynika z tego, że
rządzony zasadą wzrostu entropii Kosmos skazany jest na ewolucję w
kierunku stanów o wyrównanych temperaturach, gęstościach i innych
szczegółach. Atraktorem tej ewolucji jest faza bez galaktyk, gwiazd oraz
planet i oczywiście bez żadnego życia. Od
kiedy sformułowano prawo wzrostu entropii, czyli od prawie dwóch
stuleci, świadoma część ludzkości żyje w cieniu tej zdecydowanie złej
nowiny, będącej swego rodzaju naukową apokalipsą. Nikt z tych, którzy
uświadomili sobie nieuchronność destrukcji cieplnej, nie pozostał
chyba obojętny, chociaż wnioski wyciągano rozmaite. Dla niektórych
termodynamiczna eschatologia uzasadniała nihilizm, innym kazała upatrywać
nadziei w transcendencji, inni pocieszali się odległością śmierci świata
liczoną w miliardach lat, jeszcze inni szukali argumentów, że Wszechświat
jest wprawdzie zamknięty termodynamicznie, ale przecież podlega
zjawiskom zewnętrznym (w stosunku do porządku termodynamicznego), takim
jak grawitacja. Nowsze
rozważania koncentrują się na nierównowagowych układach otwartych w
stanach odległych od równowagi. W układach tych może dochodzić do
samoorganizacji, wskutek której maleje entropia układu. Tak ma
funkcjonować życie. Samoorganizacja okupiona jest zwykle znacznym
wzrostem entropii w otoczeniu, które musi dostarczać energii niezbędnej
do zapoczątkowania i podtrzymania negaentropijnych procesów. Energia ta,
podzielona przez temperaturę procesu, jest z definicji równa minimalnemu
wzrostowi entropii, jakiego musiało doznać źródło energii. Procesy
nierównowagowe potrafią lokalnie zmniejszać entropię, ale kosztem
znacznie większego podniesienia entropii otoczenia. Bilans jest zawsze
ujemny. W rezultacie zjawiska te przyśpieszają cieplną śmierć Wszechświata.
Uważam,
że żaden ze znanych mi myślicieli nie uporał się z beznadziejnością
tego przesłania dziewiętnastowiecznej fizyki, jakim jest prawo wzrostu
entropii. Większość współczesnych autorów po prostu o nim zapomina,
podobnie jak wszyscy ludzie w prawie wszystkich swych działaniach nie
pamiętają o swojej indywidualnej śmiertelności. Grono tych, którzy próbują
się jakkolwiek nie godzić z umieraniem świata, jest nader wąskie i
rzadko formułuje pocieszające hipotezy. W dalszej części wywodu sam
spróbuję to zrobić, uzasadniając czysto fizykalistycznymi metodami
brzmiące patetycznie, choć jakby znajomo twierdzenie: myślenie
zapobiega spontanicznej cieplnej destrukcji. W
myślącym duchu zbawienie świata. Wyobraźmy
sobie dyskową pamięć komputera. Składa się ona z mnóstwa komórek
magnetycznych. Stan każdej komórki może być albo nieustalony, albo
wykazywać jakieś namagnesowanie. Głowica dysku odczytuje to
namagnesowanie jako zapamiętaną w komórce liczbę. Ustalone
namagnesowanie odpowiada zapisanej informacji. Jaka
jest entropia takiej pamięci? Jest ona - jak zawsze - funkcją liczby
dopuszczalnych stanów wewnętrznych. Jest zatem tym mniejsza, im więcej
zapisano informacji, gdyż zapis blokuje jakiś stan wewnętrzny, a zatem
zmniejsza wewnętrzną swobodę układu. Jeśli więc przyjąć, że każde
zablokowanie stanu wewnętrznego odpowiada zapisaniu jakiejś informacji
(niezależnie od tego, czy ktoś ją umie odczytać i czy ma z niej pożytek),
można stwierdzić, że - dla każdego układu, niezależnie od jego stanu
makroskopowego - liczba możliwych mikrostanów swobodnych
wyznacza entropię, a liczba mikrostanów zamrożonych
- informację zapisaną w układzie.
Suma tych liczb jest stała i wyznacza maksymalną entropię lub maksymalną
informację układu. Informacja
odpowiada uporządkowaniu wewnętrznemu, entropia - wewnętrznej
swobodzie. Przeciwstawność informacji i entropii wyraża się
matematycznie w relacji odwrotnej proporcjonalności. Im mniej informacji,
tym więcej entropii - i oczywiście na odwrót. Entropia jest
negainformacją; informacja jest negaentropią. C.
To demoniczne perpetuum mobile W
Krótkiej historii czasu Hawking oblicza, że uważny czytelnik jego
książki, zapamiętując ją, mógłby zmniejszyć entropię swojego mózgu
o 2 miliony jednostek, lecz w tym samym czasie metabolizm jego organizmu
zwiększa entropię otoczenia aż o 20 bilionów tych samych jednostek.
Czy jednak procesy myślowe muszą wymagać aż tak rozrzutnego
metabolizmu? Uważam, że nie. Dwieście
lat temu, kiedy królowała mechanistyczna wizja świata, Laplace
zdefiniował istotę wszechwiedzącą, która zna aktualny mikrostan
Wszechświata. Istotę tę, zwaną Demonem Laplace’a, cechowała pełna
wiedza o wszystkim, również o przeszłości i o przyszłości, gdyż
znając w pełni aktualny fizyczny stan świata, mogła posłużywszy się
równaniami fizyki wyliczyć dowolny stan późniejszy lub wcześniejszy.
Oczywiście bez trudu obliczała również każdy makrostan, jako funkcję
znanego mikrostanu. W
dalszej części wywodu ograniczymy się do rozważania mniejszego demona
Laplace’a, który dysponuje tylko ułamkiem wiedzy demona większego,
czyli jakąś częścią wiedzy o świecie. Wcześniej musimy jednak
przypomnieć sobie innego demona, wymyślonego (odkrytego?) przez
Maxwella. Demon
Maxwella to taki maleńki celnik, który siedzi na przegrodzie w jakimś
naczyniu i otwiera lub zamyka mikroskopijną furtkę, przepuszczając
wybrane według jakiegoś kryterium cząsteczki. Furtka jest bardzo lekka
i porusza się bez tarcia, a zatem demon Maxwella w zasadzie nie wykonuje
pracy, a mimo to może posegregować cząsteczki w naczyniu, na przykład
rozdzielając różne gazy. Osiągnięty stan cechuje wtedy zmniejszona
entropia. Zdefiniujmy teraz mniejszego demona Maxwella, który dysponuje w
naczyniu tylko jedną cząsteczką i umieszcza ją po jednej lub drugiej
stronie. Jest to wypisz wymaluj model komórki pamięci o pojemności
jednego bita. Zdefiniuję
teraz nowego stworka, którego ktoś już nazwał - być może złośliwie
- Demonem Chlebusia. Jest to mniejszy demon Laplace’a, którego mózg
jest zbudowany z komórek będących mniejszymi demonami Maxwella. Taki
demon, zwiększając swą wiedzę, to znaczy rozwijając się w kierunku
większego demona Laplace’a, zmniejsza swoją entropię. Im więcej wie,
tym mniejsza jego entropia. A metabolizm? W tym modelu go nie ma i nie
musi być: demon Maxwella nie potrzebuje energii, gdyż nie wykonuje
pracy. Organizm zbudowany z demonów Maxwella obywa się bez metabolizmu. Techniczna
realizacja demona może jednak wymagać jakiegoś zasilania w energię.
Dla naszych potrzeb jest ważne, aby koszt metabolizmu był mniejszy od
entropijnego uzysku pamięci, gdyż wtedy demon Chlebusia, ucząc się,
zmniejsza sumaryczną entropię swoją i Wszechświata. Dokładne
obliczenia pokazują, że energia metabolizmu przepadająca na jeden bit
przetwarzanej informacji musi być mniejsza od około k·T, gdzie k to stała
Boltzmanna, a T to temperatura absolutna. W
różnych pracach specjalistycznych można spotkać fizyczne projekty układów
logicznych o podobnym lub nawet mniejszym koszcie energetycznym
informacji, takich jak komputery balistyczne lub brownowskie. Są to
oczywiście modele teoretyczne, ale obejmują one układy fizycznie możliwe.
(Bardziej
dociekliwym polecam następujące prace przeglądowe: Charles H. Bennett The
Thermodynamics of Computation – a Review, International Journal of
Theoretical Physics, Vol. 21, No 12, 1982; David H. Wolpert Memory
Systems, Computation, and the Second Law of Thermodynamics,
International Journal of Theoretical Physics, Vol. 31, No 4, 1992). Nasz
Demon, choć zbudowany z istniejących modeli fizycznych, chociaż w każdym
fragmencie wykorzystuje zjawiska omawiane w poważnych publikacjach
specjalistycznych - w efekcie, zamieniając wiedzę na użyteczną pracę,
zdaje się realizować ideał perpetuum
mobile. Spostrzeżenie to można równie dobrze traktować jako
zarzut, co pochwałę, gdyż właśnie celem konstrukcji demona było
przezwyciężenie zasady entropii, jedynego prawa fizyki negującego możliwość
budowy perpetuum mobile. Po
co ta cała demonologia? Między innymi po to, by zweryfikować tezę z
rozdziału 16, gdzie napisałem, że „na
bazie współczesnej wiedzy raczej trudno przewidzieć granicę (...)
wzrostu” cywilizacji w fazie kosmologicznej. Nasuwa się pytanie o
entropię. Chodzi o to, że medytujące czarne dziury, jako obiekty bardzo
uporządkowane wewnętrznie, cechowałyby się niską entropią, czyli byłyby
nietrwałe - w myśl drugiego prawa termodynamiki. Zgodnie z regułą
entropii, udział cywilizacji w masie Wszechświata od pewnego momentu mógłby
się tylko zmniejszać. Trwałość
mógłby zapewnić metabolizm oparty na procesach odwracalnych, czyli w
gruncie rzeczy takich, które nie odróżniają przeszłości od przyszłości;
ich czas stoi w miejscu lub jest cykliczny. Teoretycznie więc byłby możliwy
stagnacyjny model cywilizacji, ale osiągnięcie go wymagałoby wcześniejszej
ewolucji nieodwracalnej, w trakcie której znaczna masa zewnętrznej
materii musiałaby ulec destrukcji, a zatem w fazie końcowej medytujące
czarne dziury byłyby otoczone morzem pyłu, gazu i rozproszonego
promieniowania. Naturalna dla czarnych dziur absorpcja materii z otoczenia
groziłaby „importem
entropii”, który w konsekwencji powodowałby „rozmycie”
wewnętrznego uporządkowania. Dlatego trwała cywilizacja oparta na
procesach odwracalnych musiałaby mieć ograniczoną gęstość i rozmiary
mniejsze od krytycznej wielkości promienia Schwarzschilda. Mogłaby być
myślącą planetą, lecz nie czarną dziurą. Myślenie jej byłoby
niestety monotonne i prawdopodobnie cykliczne. D.
Czy bogowie są śmiertelni Wstrząsającym
przykładem procesów fizycznych jest trup, którego śmierć wydała na
pastwę drugiego prawa termodynamiki. Jego rozkład jest skutkiem działania
entropii, kiedy nie powstrzymują jej procesy życiowe. Życie jest jednak
kosztowne, tyle że cenę płaci nie żywy organizm, lecz jego otoczenie,
do którego eksportuje on nieustannie potężny strumień entropii. W ogólnym
bilansie życie jest destrukcją, która przyśpiesza scenariusz śmierci
cieplnej. Zgodnie z termodynamiką, Wszechświat nieożywiony miałby
lepsze rokowania od Wszechświata, w którym jest życie. Nasz
Kosmos liczy kilkanaście miliardów lat, czyli daleko już odszedł od
początkowego stanu o niskiej entropii. (Jeśli nigdy nie maleje, to na
początku musiała być najmniejsza). Mimo to dzisiejsza entropia całego
Wszechświata jest ciągle niewielka, skoro nadal występują liczne
struktury, takie jak galaktyki, gwiazdy czy planety. Astronomowie
przypuszczają, że wielokrotnie większa od obserwowalnej (czyli świecącej)
ilość materii występuje w postaci rozproszonego pyłu lub morza
neutrin, ale ciągle nie mogą go znaleźć. Jednego z rozwiązań
problemu „deficytu entropii”
dostarczają tak zwane inflacyjne modele ekspansji, które w gruncie
rzeczy zakładają, iż obserwowalny świat jest tylko częścią Kosmosu,
i to taką, która miała szczęście, bo w pozostałej części musiała
się skupić większość globalnej entropii. Reszta jest śmietnikiem. Innym
rozwiązaniem może być - eschatologiczna, choć wyrażona w pojęciach
fizyki - koncepcja „kosmicznego
rozumu”, który myśląc, zmniejsza tempo umierania świata. A czyjeż
to myślenie miałoby zapobiegać cieplnej destrukcji? Tego nie wiemy, choć
zapewne nie nasze, zważywszy na wspomnianą wcześniej rozrzutność
intelektu biologicznego. Na
marginesie, nie jestem pewny, czy znane z literatury oszacowania ludzkiego
mózgu, a zwłaszcza jego pojemności informacyjnej (na dziesięć
do potęgi piętnastej bitów)
są poprawne, gdyż wydaje się, że nie uwzględniają one topologicznej
złożoności sieci neuronowej i obliczają jej parametry tak, jak gdyby
neurony były ustawione równolegle. To trochę tak, jakby oszacowując
informację zawartą w bibliotece, liczyć tylko informację z książek i
pomijać informację, która może być zakodowana w porządku ich ułożenia,
tylko że tutaj błąd jest większy, bo - odwrotnie niż w typowej bibliotece
- książek (neuronów) jest aż dziesięć do potęgi dziesiątej,
a każda z nich zawiera tylko dziesięć do potęgi piątej liter
(synaps). W prawidłowym oszacowaniu pojemności informacyjnej mózgu aspekty
sieciowe mogą wnosić znacznie więcej niż pamięć neuronów. Różnica może
być gigantyczna, mniej więcej taka jak pomiędzy dziesięć do potęgi
dziesiątej razy dziesięć do potęgi piątej, a dziesięć do potęgi, w której
wykłądniku jest dziesięcioktność dziesięciu do potęgi piątej.
W pierwszym przypadku
wynikiem jest jedynka z piętnastoma zerami (trylion), a w drugim - jedynka
z przeszło stu tysiącami zer (to już nie ma nazwy). Z
powyższych przyczyn, powtórzone za Johnem Barrowem stwierdzenie z końca
rozdziału 12, że „moc
przetwarzania danych w światowej sieci telekomunikacyjnej przerosła
podobną moc pojedynczego człowieka, a zasoby największych bibliotek
przekroczyły pojemność indywidualnej ludzkiej pamięci” wymaga poważnej
weryfikacji. Gdyby się okazało nieprawdziwe, czyli gdyby topologia sieci
neuronowej wnosiła do możliwości mózgu dominujący wkład, to „przetransponowanie
świadomości do martwego środowiska”, o którym piszę w drugim
akapicie rozdziału 9, mogłoby wymagać albo rezygnacji z większej części
nierozpoznanego człowieczeństwa, albo kopiowania ludzkiej biologii (co
się przecież robi najprościej metodami naturalnymi). Zasygnalizowana na
początku rozdziału 11 perspektywa nierozróżnialności ludzi od
algorytmów może być znacznie bardziej odległa, niż to wynika z
ekstrapolacji trendów technologicznych. Unikalność człowieka może się
utrzymać jeszcze przez stulecia. Każdemu
przepływowi informacji towarzyszy przeciwstawny transfer entropii. Można
obliczyć, że przeniesienie 1 bitu wymaga zwiększenia entropii mniej więcej
o stałą Boltzmanna (k). Nie jestem jednak pewien, czy to samo
ograniczenie musi dotyczyć zapisu w topologii sieci. Wkład topologiczny
sieci neuronowej może dostarczać człowiekowi potężnej mocy duchowej,
mającej nawet kosmologiczny wpływ na entropię Wszechświata. Teraz
jednak - zgodnie z obowiązującą ortodoksją biofizyczno-informatyczną,
która uważa mózg ludzki za termodynamicznie nieefektywny - przyjmiemy,
że to nie człowiek powstrzymuje lub spowalnia śmierć cieplną Wszechświata,
lecz jakiś inny „kosmiczny duch”: dalekie cywilizacje, istota boska lub
niezbadany superintelekt. Ktokolwiek czy cokolwiek to jest, to musi działać
zgodnie z modelem mojego demona, czyli otwarcie mówiąc: perpetuum mobile. Myślenie
lub zapamiętywanie informacji zawsze się wiąże z przepływem energii.
Transfer jednego bitu wymaga przetransferowania co najmniej około k·T
energii. Może być to jednak proces odwracalny, czyli taki, który nie
zwiększa globalnej entropii, a tylko ją przemieszcza pomiędzy różnymi
obszarami - w kierunku przeciwnym do przepływu informacji. Jak już
jednak wspomnieliśmy, procesy odwracalne konstruują raczej rozumność
mechaniczną. Rozum działający odwracalnie byłby trochę jak samonakręcająca
się katarynka (czyli klasyczne perpetuum mobile). Gdyby
jakiemuś mózgowi udało się realnie osiągnąć energetyczny koszt
jednego bitu mniejszy od k·T, to realizowałby on ideał mojego demona,
czyli (mniejszego) demona Laplace’a zbudowanego z (mniejszych) demonów
Maxwella. Demon taki, poznając świat, importowałby z niego informację,
zmniejszając swoją entropię i równocześnie zwiększając entropię
przedmiotu poznania. W jakimś sensie wchłaniałby porządek świata. Byłby
więc bytem dla świata konkurencyjnym. Byłby informacyjnym dopełnieniem
świata. Taki demon mógłby w skrajnym przypadku wchłonąć cały porządek
świata lub - odwrotnie - kreować porządek w świecie kosztem (częściowej
lub całkowitej) autodestrukcji. Nie będzie chyba większym błędem
nazwanie takiej istoty bogiem
mniejszym. Bóg mniejszy realizuje dwa atrybuty boskości: zdolność
kreowania świata i wszechwiedzę (właściwą demonowi Laplace’a). W
jednej skrajności wszechwiedza zamienia się w samowiedzę i swoiste pożarcie-ubóstwienie
świata, a w drugiej - kreacja świata jest darem ostatecznego poświęcenia. W
zakończeniu poprzedniego rozdziału piszę, że „naturalna
dla czarnych dziur absorpcja materii z otoczenia groziłaby »importem
entropii«, który w konsekwencji powodowałby »rozmycie« wewnętrznego
uporządkowania” medytującej czarnej dziury. Bóg mniejszy o rozmiarach
wystarczających do wytworzenia horyzontu zdarzeń z jednej strony wchłaniałby
porządek świata, lecz z drugiej podlegałby takiemu „rozmyciu”,
roztapiającemu go w świecie. Jeśli któryś z tych dwu konkurencyjnych
procesów by nie przeważył, możliwa byłaby tylko albo stagnacja
jakiegoś status quo, albo
oscylacje. Oparcie boga na procesach odwracalnych mogłoby prowadzić do
wiecznych oscylacji lub wiecznego trwania, nieodwracalność zaś
stopniowo gasiłaby amplitudę tych oscylacji. Jak
już wspomniałem, modele odwracalne prowadzą do rozwiązań raczej
banalnych. Banalność ta ma charakter fundamentalny, w szczególności
wyklucza linearny czas, gdyż jedyną obiektywną miarą czasu, jaką
znamy, jest właśnie wzrost entropii. Oczywiście mógłby to być wzrost
odwracalny, ale wtedy z osiągnięciem maksimum entropii kończyłby się
czas. Od tego momentu zegary musiałyby zmienić bieg wskazówek, a
historia odwróciłaby się. Historia procesów odwracalnych byłaby więc
ograniczona. Nieskończona ewolucja wymaga procesów nieodwracalnych. Ze
względu na tę nieodwracalność, fizyczna realizacja boga w oparciu o mój
model demona, czyli informacyjnego perpetuum
mobile, nie byłaby wieczna. Śmiertelny byłby i bóg, i świat, ale
razem, nawzajem się dopełniając, w parze byliby prawie nieśmiertelni.
Ich moc gasłaby i gasła, lecz chyba niepostrzeżenie - z braku punktu
odniesienia. W
sformułowaniu filozoficznym: ani materia, ani idea nie jest
samowystarczalna. Żadna też nie może być uznana za formę pierwotną,
gdyż jedna jest koniecznym dopełnieniem drugiej. W
sformułowaniu teologicznym: ani świat, ani bóg nie jest doskonały. Bóg
się doskonali tylko kosztem świata, a świat kosztem boga. Świat jest
tym wszystkim, co chwilowo nie jest bogiem, a bóg właśnie tym, co
aktualnie nie jest światem. Tak
to zwykły logarytm liczby mikrostanów, czyli stara znajoma entropia
przywodzi nas niepostrzeżenie na próg transcendencji. Przypis Prezentowana wersja tekstu zawiera niewielkie modyfikacje i skróty redakcyjne. Pełną wersję tekstu można znaleźć na stronie internetowej www.ecopolis.org.pl/COW/upload/spistres.html |