Krzysztof Maurin (ur. 1923) jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Był twórcą i kierownikiem Katedry Metod Matematycznych Fizyki U.W. Jego najważniejsze prace to monografia Metody przestrzeni Hilberta (1959), Analiza, Methods of Hilbert’s Spaces (1967), General Eigenfunction Expensions and Unitary Representations of Topological Groups (1968). W 1981 wydał tom drugi z serii Offene Systeme.

Legenda i cud Polskiej Szkoły Matematycznej

Krzysztof Maurin

 

E. Kählerowi
Stanisławowi Michalskiemu

i Zygmuntowi Janiszewskiemu

W niniejszym artykule zastanawiam się nad istotą matematyki i opisuję dziwnie późne, bo dopiero w XIX wieku, pojawienie się szkół matematycznych (a przecież szkoły filozoficzne istniały już w klasycznej starożytności!). Próbuję uprzytomnić i uzmysłowić to cudowne zjawisko, jakim były narodziny Polskiej Szkoły Matematycznej (PSM) i jej życie we Lwowie i Warszawie. Nasza epoka straciła zmysł cudu, organ percypowania cudu jest w atrofii. Powiada się: „cudów nie ma - bo ich być nie może”, panuje lęk przed cudownością. Powstały całe filozofie i nauki starające się eliminować wydarzenia cudowne: historycyzm, socjologizm, psychologizm, ekonomizm. Cud - to pojawienie się i życie czegoś zupełnie nowego, nieoczekiwanego - i czymś takim było pojawienie się PSM.
Jedną z mych tez jest, że ów cud był przejawem większego cudownego procesu, jakim był renesans narodu, obudzenie się jego sił twórczych, zrozumienie i wiara w naukę (i sztukę) pielęgnowaną tu i teraz. Przejawem tego był niezwykły pęd do samouctwa, a owocem - niespotykane dotąd w świecie, bezprecedensowe wydawnictwo:
Poradnik dla Samouków, dziecko Stanisława Michalskiego (I wyd. 1907, II - 1913/14). Najciekawszym jego tomem była Matematyka, redagowana i w dużej mierze napisana przez młodziutkiego, genialnego Zygmunta Janiszewskiego - ojca PSM. Nieprzypadkowa to koincydencja. Zapewne prace nad Poradnikiem nasunęły Janiszewskiemu ideę nowego nurtu w matematyce, nazwanego później - PSM. Ale PSM to nie tylko grupka młodych, genialnych ludzi, to także nowy styl życia i „pracy” matematycznej: atmosfera i aromat beztroskiej twórczej zabawy - radość tworzenia bez myśli o karierze naukowej i publikowaniu. Siedzibą i centralą owego życia była kawiarnia Szkocka we Lwowie.
Legenda PSM musiała powstać. Legenda to nie tylko baśniowy opis dokonań dawnych bohaterów - czy będą to mnisi buddyjscy, czy apostołowie i święci wschodniego Kościoła - to nie kronika życia mistyków suffijskich, czy cadyków chasydzkich, przygód „rycerzy okrągłego stołu” króla Artusa - poszukiwaczy świętego Graala. W legendzie żyje wielki impuls, który powodował owych bohaterów do czynów niezwykłych, ważnych dla całej ludzkości. Dlatego legenda chce być opowiadana i czytana. Zapomnienie o owych dokonaniach i cierpieniach to bardzo poważna choroba -
amnezja. Ulegają jej nie tylko poszczególni ludzie, lecz całe narody. Praca niniejsza jest także próbą przeciwdziałania owej amnezji.

Czym jest matematyka?

Istnieje szereg bardzo poważnych trudności ujęcia istoty matematyki (m.), a oto najpoważniejsze z nich:
1. M. współczesna jest niemal niedostępna dla nie-matematyka i to głównie z powodu niesłychanego bogactwa pojęć - są ich tysiące! Nawet specjaliście jakiegoś działu m. trudno porozumieć się z kolegą pracującym w innym dziale. M. była i jest wiedzą ezoteryczną.
2. Panuje - nie tylko wśród „profanów” - zupełnie fałszywe wyobrażenie o m., np. że komputery usuną potrzebę uczenia się jej.
3. Powyższe punkty pokazują dobitnie, że jest niemal niemożliwe - w krótkim artykule, przeznaczonym przecież dla szerszego kręgu odbiorców - dać wyobrażenie o naturze szkoły matematycznej.
4. W szerokich kręgach naszego społeczeństwa panuje „legenda PSM”, która, niestety zupełnie odbiega od istoty i historii PSM.
Mimo powyższych trudności, obiekcji i niebezpieczeństwa „szargania świętości” podaję następującą charakterystykę: M. jest: a) językiem i b) pismem, c)
sztuką, d) życiem idei i, oczywiście, e) nauką f) logosem fizyki.
M. jest bardzo bogatym językiem w pojęciu, jakie wypracowała współczesna hermeneutyka, zbliżonym do prastarej, symboliczno-mistycznej teorii języka. Dopiero język tworzy rzeczywistość, bez języka nie ma rzeczywistości. Na pytanie: kto mówi językiem, Heidegger odpowiada: „mowa (język) mówi”. Innymi słowy Logos (mowa) kształtuje rzeczywistość, przez człowieka mówi Logos. Mało tego: Logos jest potęgą, która jednak potrzebuje „współpracowników” w nieprzerwanym tworzeniu rzeczywistości (
creatio continua). Świat idei nie jest gotowy, jest raczej nie uformowaną potężną energią, zespołem kiełków idei ( logoi spermatikoi - logosy nasienne), które do swego pełnego ukształtowania potrzebują ludzkości. Jeszcze inaczej: owe kiełki idei „chcą” być poznawane i kształtowane, „chcą” się rozwijać, „poszukują” gleby i szansy rozwoju. Jest nią ludzkość, przede wszystkim potencjalni twórcy: poeci, artyści, filozofowie, uczeni. W przypadku dziwnego logosu, jakim jest m. - potrzebują i poszukują ludzi zwanych matematykami. Ale, podobnie jak inne języki (np. j. polski, czy muzyka), do przekazywania twórczej energii konieczni są także „zwyczajni ludzie” (rodzice przekazujący dziecku mowę ojczystą, nauczyciele muzyki, matematyki). Przecież nawet największy matematyk potrzebował nauczyciela „szkolnej matematyki”.
Ale nie każdy język dysponuje pismem! M. nie da się pomyśleć bez niezwykle bogatego pisma, nie ma m. bez tysięcy znaków ( często zwanych „symbolami matematycznymi” ). Jak podkreślał Kähler -
matematyka jest pismem.
Skoro m. jest życiem idei - rozwijających się, zapładniających nawzajem, umierających, rodzących się na nowo w nowej postaci - to zrozumiałe staje się jej wielkie znaczenie dla filozofii. Platonicy zdawali sobie zawsze sprawę, że najlepszym - o ile nie jedynym - dostępem do świata idei (
kosmos, noetos), propedeutyką filozofii jest matematyka. Legendarny napis przy wejściu do „akademii platońskiej” głosił: „- Niech nie wkracza tu nikt, kto nie zna geometrii (matematyki)”. Może teraz nie wyda się zaskakująca piękna wypowiedź Kählera (z r. 1939):

M. jest organem poznania i niesłychanym usubtelnieniem języka potocznego. Wznosi się z języka potocznego i świata wyobrażeń jak roślina z gleby, a jej korzeniami, są liczby i proste wyobrażenia przestrzenne. Nie wiemy jeszcze jaka to treść domaga się języka matematyki. Nie możemy nawet przeczuwać, w jakie dole i głębie pozwoli spojrzeć ludziom to duchowe oko, jakim jest matematyka.

Udział człowieka w życiu idei nazywa się poznawaniem. Największy ma tematyk XX stulecia, Hermann Weyl, podkreślał zawsze jedność matematyki. i fizyki (był on także wybitnym fizykiem i interesującym filozofem!). Jedność ta, dla dawnych pokoleń była tak oczywista, że fizyków do niedawna jeszcze nazywano „geometrami” lub „matematykami”. Dla wielu matematyków, a także fizyków wieku (w tym, niestety, dla PSM), jedność ta przestała być oczywista. Stąd częste zdziwienie i zachwyt dla „niezrozumiałej adekwatności matematyki i fizyki” (E. Wigner). Ostatnia znów wybitni matematycy i fizycy są świadomi jeśli nie jedności, to zapładniającej roli owych „dwóch różnych nauk”. Interesująca jest w tym względzie ewolucja spojrzenia wielkiego Einsteina na matematyk. Młody Einstein miał do matematyki stosunek niechętny (słabo ją znał), później zaś uważał (fałszywie!), że „w fizyce naprawdę twórczym elementem jest matematyka”.


Czym jest Szkoła matematyczna?

Zasadniczą cechą
wszelkiej szkoły jest relacja nauczyciel - uczeń, czy też mistrz - uczeń. Nie wszystkim było dane mieć prawdziwego nauczyciela mistrza). Trzeba sobie uprzytomnić, że każdy człowiek ma dwojakiego rodzaju rodziców i przodków: biologicznych oraz duchowych - właśnie nauczycieli. Ta druga, „pionowa” (w odróżnieniu od pierwszej „poziomej”) relacja nazywa się filiacją. To, co powiedziane było o życiu idei i roli ludzi w owym procesie czyni pojęcie filiacji niemal oczywistym. W życiu idei matematycznych musimy rozszerzyć pojęcie nauczyciela - mistrza, duchowego ojca” także na ludzi nie spotkanych bezpośrednio. Dla wielu matematyków dużo ważniejsze były publikacje nieżyjących już badaczy (interesująca jest analogia z podstawową ideą ezoteryki żydowskiej „Szkoły - objawienia Proroka Eliasza”), niż ich kontakt z żyjącymi, nie zapładniającymi ich duchowo nauczycielami uniwersyteckimi. Tradycja matematyczna jest zatem filiacją. A więc dla twórczości matematycznej nie jest konieczna „szkoła matematyczna”, która - jak wspomnieliśmy - jest rzadkim zjawiskiem w życiu m., trwającym ponad 2590 lat.
Każda ze szkół ma swych ojców, ma swą tematykę badań, styl pracy. Na czym polegał cud powstania, specyficzność PSM? Wielkie, płodne idee, ważne inspiracje potrzebują przygotowanego gruntu, są to właśnie kiełki, nasiona, które chcą wzejść w umysłach i sercach ludzi. Często rolę ich pełnią outsiderzy, nie należący da żadnego „establishmentu”, a więc nie wyżsi urzędnicy ani też członkowie hierarchii wyższych uczelni. Mocne, sztywne struktury akademickie - aczkolwiek pożyteczne, a nawet konieczne - bardzo silnie kształtują swych członków i często patrzą podejrzliwie na zupełnie nowe koncepcje, czy idee. Przykładów jest legion: kościoły i sekty, medycyna uniwersytecka patrząca niechętnie na „ medycyny alternatywne” (np. homeopatię, akupunkturę), historia psychoanalizy. czy jungowskiej psychologii głębi, przemysł farmaceutyczny bojkotujący różnego rodzaju preparaty ziołowe, homeopatyczne itp. Tak zapewne było zawsze, tak jest i „być musi”. Nowe jest zupełnie obce i niedoskonałe, pozornie słabe, ale żyje w nim niezwykła duchowa siła. Wczesne chrześcijaństwo zwalczane było przez ówczesny establishment - synagogę. Gdy okrzepło i stało się potężną instytucją, zwalczało bezwzględnie wszelkie nowe ruchy, nazywając je herezjami. Młody chasydyzm zwalczany był zajadle przez rabinat, który nie cofał się nawet przed fałszywymi donosami do władz carskich.
Życie i działalność Stanisława Michalskiego
jest przejmującą ilustracją powyższych ogólnych rozważań. Młody inżynier, absolwent politechniki moskiewskiej, Wołyniak - organizuje jeszcze w Moskwie bibliotekę Związku Młodzieży Akademickiej. Biblioteka mieściła się w sali rysunkowej Politechniki, a „bibliotekarz miał dużo kłopotu z doborem książek i lektury dla kolegów”. Jeszcze bardziej odczuwał potrzebę wskazówek, gdy przybył w roku 1890 do Warszawy, gdzie jako mody inżynier pracował w fabryce Rudzkiego. Później, gdy przeniósł się na „Kolej Wiedeńską”, zaczął sprawować nieoficjalną funkcję „kolejowego ministra oświecenia publicznego”. Jeszcze wcześniej zajął się legalną pracą oświatową, którą właściwie rozwinął i pozostawił na należytym poziomie. Był duszą i, przez dziesiątki lat, sekretarzem Towarzystwa Dobroczynności w Warszawie - instytucji założonej przez J.T. Lubomirskiego w roku 1861. „Wszystkie prace, do których wchodził młody inżynier, nabierały mocy i barwy i stawały się ważnymi placówkami kulturalnymi. Michalski umiał w nie wlać energię, wolę wytrwałą pracę” (podkr. K. M.). Czytelnie stały się szybko ośrodkiem pracy dziesiątków i setek ludzi dobrej woli, którzy niezależnie od przekonań, prowadzili wspólną pracy oświatową.
Trzeba uprzytomnić sobie atmosferę tamtych czasów w Kongresówce. Warszawa i całe Królestwo żyło niezwykle intensywnym życiem podziemnym. Świetne ujęcie problemów i atmosferę tamtych czasów zawdzięczamy klasycznej dziś już monografii Bogdana Cywińskiego
Rodowody Niepokornych. (Pamiętam, jak na kilka lat przed napisaniem owej słynnej książki, przyszedł do mnie jej Autor, proponując mi współpracę nad nią. Musiałem mu wtedy odmówić - nie byłem kompetentny, a nadto zajęty pisaniem monografii i podręczników matematycznych, pracą nad budową nowej katedry. Częściowo spłacam ów „dług” niniejszym artykułem.) Wystarczy wspomnieć w tym miejscu „Latający Uniwersytet” (dokładniej: „Kursy Lotne Naukowe”). Te tajne wykłady na poziomie uniwersyteckim były osobliwością Królestwa i trwały do roku 1905. (Idea odżyła w czasie okupacji hitlerowskiej, nigdy młodzież nasza nie uczyła się z takim zapałem i oddaniem, z dosłownym narażeniem życia. Dane mi było - jako studentowi - brać udział w tym niezwykłym wydarzeniu!)
Pamiętajmy, był to okres polskiego „pozytywizmu”, „organicznej pracy od podstaw”, samouctwa. Zdawano sobie jasno sprawę, że „nauka to potęga”, że nie będzie Polski bez polskiej kultury i nauki. Ofiarność i bezinteresowność owej epoki jest niemal nie do pojęcia dziś, gdy panoszy się malkontenctwo, jałowa zawiść i „prywata”. Na tamten grunt padały nasiana rzucane i pielęgnowane przez Michalskiego i jego współpracowników. Kiełkowała w nim idea
Poradnika dla Samouków, pracowała w jego podświadomości i długo go męczyła. „Michalski od najwcześniejszej młodości miał aspiracje naukowe, jakąś romantyczną tęsknotę do nauki. Zajmował się w szkole wyższej gruntownie matematyką, a później tęsknił za psychologią i pedagogiką. Początki idei Poradnika zrodziły się w 1897 r. Pomógł mu Aleksander Hefllich, prokurent bankowy i ideowy pracownik czytelni bezpłatnych, obejmując techniczną organizację wydawnictwa. Obaj stworzyli bezinteresowną spółkę wydawniczą, której celem miało być wydanie Poradnika, obliczonego na 3-4 tomy. Mimo że idea Poradnika leżała niemal na ulicy, to jednak zrozumienie zasad przyszłego wydawnictwa spotykało się z dużym oporem specjalistów. Poradnik od razu stał się ośrodkiem impulsów, tętniącym nowym życiem. Mieszkanie Michalskiego przy ulicy Nowogrodzkiej przekształciło się w istną siedzibę naukową. Schodzili się tam wszyscy, proszeni i nieproszeni, uczeni i dyletanci, młodzież szukająca wiedzy i pomagająca w pracy. Wydawnictwa nabrało rozgłosu, zwłaszcza po wydaniu - z pomocą Kasy Mianowskiego - I tomu. Książka, wydana w 2,5 tys. egzemplarzy, rozeszła się w ciągu 1-2 miesięcy, wywołując powszechny entuzjazm i niecierpliwe wyczekiwanie reszty tomów.
Dla nas niezwykle cenne jest porównanie pierwszego wydania Poradnika
z drugim. Pierwsze jest jeszcze bardzo skromne, stosunkowo mało ambitne, bardzo elementarne, zwracające się do szerokiej rzeszy czytelników, mających jedynie podstawowe przygotowanie. Wydanie drugie jest dziełem zupełnie nowym, przede wszystkim zaś tom poświęcony matematyce. Dopiero to dzieło zadowoliło Michalskiego w zupełności. Nie byłoby ono jednak do pomyślenia bez niezwykłej, twórczej inicjatywy młodziutkiego Zygmunta Janiszewskiego.

Narodziny Polskiej Szkoły Matematycznej

Niedługo po zakończeniu II wojny światowej zaczął działać, oficjalnie już, Uniwersytet Warszawski. Było nas około 30 studentów sekcji matematyczne-fizycznej wydziału „matematyczno-przyrodniczego”, bez podziału na lata studiów. Pamiętam niewiele wykładów kursowych i monograficznych oraz dwa seminaria (w tym jedno na bardzo elementarnym poziomie). Na wykłady z matematyki i fizyki uczęszczali wspólnie studenci chcący poświęcić się matematyce bądź fizyce. Seminarium Matematyczne gnieździło się w trzech maleńkich pomieszczeniach odstąpionych gościnnie przez Instytut Fizyki Doświadczalnej. Jeden pokój zajmowała biblioteka z księgozbiorem Samuela Dicksteina, przeniesiona z Pałacu Staszica, drugi służył wykładom monograficznym i seminariom, trzeci był wspólnym gabinetem naszych wybitnych nauczycieli: Sierpińskiego, Kuratowskiego, Borsuka, później Nikliborca i Mazura.
W tym czasie dane mi było spotkać się z niezwykłym człowiekiem, przyjacielem Janiszewskiego i Micha1skiego, wielkim badaczem lodów, geologiem, Stanisławem Bronisławem Dobrowolskim. Człowiek ten był ucieleśnieniem niezwykłej epoki, w której powstał m.in.
Poradnik dla Samouków i rodziła się Polska Szkoła Matematyczna. Ów starszy już wówczas człowiek promieniował pogodną, pozytywistyczną wiarą w naukę, która stanowiła dla niego prawdziwą religię. Gdy Dobrowolski dowiedział się, że chcę poświęcić się matematyce, opowiedział mi o swym spotkaniu z Janiszewskim, kiedy był świadkiem bólów porodowych PSM. Postaram się wiernie oddać słowa Dobrowolskiego, bo nie chciałbym, by zeszły ze mną do grobu:

Było to na kilka lat przed wybuchem I wojny. Lato spędzałem w zaprzyjaźnionym dworze. Było tam sporo młodych ludzi, pogodna atmosfera. Młodzi flirtowali, chodzili na wspólne spacery; wieczorami grali w karty, tańczyli. Pojawia się tam któregoś dnia miody matematyk, Zygmunt Janiszewski. Byłem jedynym, które chciał go wysłuchać, »rozmawiać z nim«. Tygodniami chodziliśmy po dworskim parku, polach, lesie, a Janiszewski mówił do mnie. Wylewały się z niego matematyczne pomysły, idee. Niewiele z tego rozumiałem, ale zdawałem sobie sprawę, że muszę go słuchać, towarzyszyć mu w jego deliberacjach, bo inaczej on oszalałby. Dziś, po przeszło czterdziestu latach widzę, że byłem przy narodzinach Polskiej Szkoły Matematycznej.

Opowiadanie to uprzytamnia niemal dotykalnie działanie idei, tutaj: matematyki. Jej przemożne parcie przypominało stan opętania wielkiego twórcy. Możemy sobie wyobrazić, jak szczęśliwe chwile przeżywał Stanisław Michalski mówiąc Janiszewskiemu o idei Poradnika
i widząc, że iskra zapala się wielkim płomieniem, że przyświecająca mu idea nabiera kształtów i siły, o której nawet w najśmielszych swych marzeniach nie śnił.

Dar bogów

Powróćmy na koniec do charakterystyki matematyki, by podkreślić jej jedność jako organicznej całości życia idei. Matematyka jest całością wzajemnie powiązanych i oddziałujących na siebie organów, którymi są poszczególni matematycy, ich ugrupowania, szkoły. Tak tłumaczy się fakt, że: 1) konstrukcja lub odkrycie matematyczne dokonane przez jednego matematyka, czy ośrodek badawczy, niemal jednocześnie zostaje dokonane przez innych, mimo braku zewnętrznych kontaktów; 2) gdy jakaś teoria matematyczna dojrzeje, rozwinie się, pojawiają się nieznane dotąd i nieoczekiwane powiązania z odległymi dotychczas działami matematyki; 3) ale jedność ta nie jest czymś gotowym i nie zagrożonym. Musi być ustawicznie odnawiana, przekazywana, przeżywana. Na skutek swego ogromu współczesna matematyka jest stale zagrożona rozpadem, dezintegracją, utratą wspólnego języka. Interesujące, że pomocna w integracji jest i dziś fizyka - jej teoretyczne-magmatyczne problemy.
Ciągłość i trwałość matematyki jest gwarantowana w dużym stopniu tym, że matematyka jest także pismem. Jak już wspomniałem, ezoteryczność współczesnej matematyki związana jest z setkami (tysiącami?) znaków matematycznych, które nie wtajemniczonemu nic nie mówią, jak hieroglify, czy nuty. Rzeczywiście, owe „symbole” przypominają nieraz pismo obrazkowe, hieroglify, czy pismo chińskie, które, studiowane przez długie lata, zaczynają coraz pełniej przemawiać do badacza, pozwalają mu mówić owym językiem, zwanym matematyką, a w szczególnych przypadkach utalentowanych matematyków rozwijać ten język i pismo.
Zawsze, we wszystkich religiach i ich mitach wiedziano, że język i pismo są darami bogów. Może najpiękniej przedstawia to mitologia Greków. Sztuki, kunszty, nauka są darem Muz (stąd
musiké); poeta, matematyk, jest tylko organem Muzy: poprzez niego śpiewa ona, sławiąc boski twór Kosmosu (jeszcze wielki Kepler wiedział, że „matematyka <geometria> jest archetypem piękna świata”). Wielce wymowne jest, że muzy są dziećmi Zeusa i tytanki Mnemosyne (pamięci, przypomnienia). Przewodnikiem Muz - musagetem - jest Apollo, one zaś są jego organami i wysłanniczkami (angeloi). Z początku było ich trzy: Mneme (pamięć, wspomnienie), Melete (ćwiczenie - praxis), Aoide (pieśń, śpiew). I tak matematykę tworzy człowiek entusiasmowany (czyli napełniony bogami), dzięki Pamięci-Wspomnieniu (Mneme), ustawicznym ćwiczeniom - Praxis (Melete) i śpiewaniu czyli sztuce-kunsztowi-poezji (Aoide), tj. pracom-publikacjom, wykładom będącym pismem-literaturą, nieraz kunsztem-sztuką, dającą wzruszenie nie tylko estetyczne. Dziś zapomnieliśmy, że matematyka jest darem-podarkiem, wymagającym pamięci i ustawicznego ćwiczenia-przypominania - anamnezją, tradycją, która „nie jest konduktem pogrzebowym, lecz ciągiem zmartwychwstań - rodzenia się w nowej postaci”.
Na zakończenie przytaczam piękną formułę, nad którą pracowały przez 150 lat - począwszy od Riemanna - pokolenia największych matematykó
w. Nosi on mianu wzoru Wolperta.


powrót do strony GNOSIS 10    powrót do strony GNOSIS głównej