Zofia Rosińska
(ur. 1945), filozof, specjalistka w zakresie estetyki i psychologii głębi, autorka prac: Jung (1982) i Freud (1993).

Wpływ przemian postmodernistycznych na psychoterapię

Zofia Rosińska

 

Postmodernizm jest terminem wieloznacznym i nadużywanym do tego stopnia, iż traci siłę komunikacyjną. Często wyraża po prostu pragnienie mówiącego, aby znaleźć się w kręgu intelektualnej mody. Szanujący się myśliciel powinien od niego stronić, lub dokładnie określić, w którym ze znaczeń go używa i w jakim celu.

Do tego eseju kategoria postmodernizmu zostaje wprowadzona z tego względu, iż sami psychoterapeuci i psycholodzy konstruując nowy paradygmat terapeutyczny twierdzą, że czynią to pod wpływem przemian postmodernistycznych.

Używając określenia metaforycznego, postmodernizm to trzęsienie ziemi o wielu epicentrach. Trzęsienie ziemi, czyli kryzys kultury. Zastanawiające jest, iż stosunek do trzęsienia ziemi nie jest wcale jednolity. Są przerażeni, i tacy, którzy uważają, że jest ono konieczne, a także tacy, którzy zaprzeczają jego istnieniu. Żyją wygodnie w mocnych domach o szczelnie zasłoniętych oknach, z dala od epicentrów. Żadne trzęsienie ziemi do nich nie dociera. Są przekonani, że „kryzys kultury” jest jej stanem permanentnym, a idee, które uważa się za postmodernistyczne, zawsze były w kulturze obecne. Ci, którzy z tych wygodnych domów wyjrzeli na zewnątrz, wpadli w przerażenie, nie z powodu ogromu ludzkiego cierpienia, ale ze strachu, że trzęsienie ziemi mogłoby i ich samych dotknąć, a przecież nie są przygotowani do tego i w panice nawołują, aby stawić mu tamę, by nie zniszczyło ich mocnych domów. Inni — których domy się już rozsypały, ale sami wciąż żyją — a także ci, którym nigdy nie było wygodnie w tych wygodnych domach, i którzy postrzegali je jako okowy raczej niż domy, czują się jak ryby w wodzie. Są wreszcie i tacy — choć nie są liczni — którzy chcieliby uchronić swoje domy i starannie im się przyglądają. Chcą zrozumieć, jakie elementy konstrukcyjne były w nich błędne, jakie nie poddały się trzęsieniu i jak budować domy, w których każdy czułby się dobrze. Do tych ostatnich, sądzę, należy grupa terapeutów i psychologów, którzy podchodzą krytycznie do postaci terapii — różnego typu — ale ogólnie nazwanej modernistyczną i proponują jej nowy kształt — postmodernistyczny. Nazywają ją konstruktem społecznym. Innymi słowy, w ich przekonaniu, tylko taka psychoterapia może się ostać, która będzie świadoma siebie i będzie traktowała siebie jako twór społeczny. Przypatrzmy się tej metapsychoterapeutycznej myśli (rozważania na temat psychoterapii nazywane są metapsychoterapią) i zastanówmy się, jakie ma dobre, a jakie złe strony.

„Jeżeli kategorie przestają być święte, wszystko, co było bezpiecznie identyfikowalne, zaczyna rozlewać się wzdłuż granicy, łączyć i mieszać” — pisze Kenneth J. Gergen, główny eksponent koncepcji psychoterapii jako konstruktu społecznego. Jakie zatem kategorie odziedziczone z modernistycznego okresu przestają być święte i jakie są tego efekty?

Po pierwsze są to porządek i granice. Nie chodzi oczywiście o porządek na ulicach, którego przeciwieństwem jest brud, ale o porządek, którego przeciwieństwem jest chaos. Myśl modernistyczna w przekonaniu postmodernistów porządkuje świat i człowieka, dzieląc i odgraniczając, bo w ten sposób jest łatwiej kontrolować w dosłownym, militarnym, ale także ekonomicznym i intelektualnym sensie słowa. Jednak poza praktycznym znaczeniem podziałów i uporządkowania, czai się strach. Strach przed chaosem świata przypadkowego. Kategorie intelektualne umożliwiają istnienie i trwanie granic, czyli podziałów, umożliwiają porządek. Kategorie porządku i granicy te właśnie funkcje porządkujące pełnią. Postmodernizm jest wyzwaniem rzuconym porządkowi. W myśli o sztuce, symbolem zajmującym miejsce porządku, staje się kłębowisko. Oczywiście jest to także kategoria, ale z jej pomocą opisujemy świat bez porządku, świat, w którym nie ma dominującej szkoły, czy dominującego kanonu: świat, w którym jest oczywiście zmiana, ale nie ma kierunku, nie ma więc rozwoju. Zatrzymajmy się chwilę nad pojęciem zmiany. Jest ono ważne dla charakterystyki postawy czy wrażliwości postmodernistycznej w jej skrajnej wersji. Zmiana ma być nieustanna i prędka. Podlegają jej wszystkie sfery naszego życia: zmieniamy rzeczy, ubrania, uczesania, kolory, przyjaciół, współmałżonków, miejsca, prace, myśli, uczucia, nastroje. Świat staje się ogromnym sklepem z obfitością rzeczy, a liczy się radość z kupowania. Oznacza to oczywiście rozproszenie uwagi. „Niemożność — legitymizowana intelektualnie — dłuższego skupienia się, czy refleksji nad czymkolwiek. No bo niby po co?”

W przekonaniu Gergena — a jest to przekonanie dość powszechne — to, co się charakteryzuje ogólnie jako warunki kulturowe postmodernizmu, to technologie społecznego nasycenia. Postmodernistyczny stan umysłu, czy postmodernistyczna ideologia jest tego ubocznym rezultatem. „Technologiczne osiągnięcia ostatniego stulecia stworzyły radykalna zmianę w naszych wzajemnych stosunkach. W efekcie ich rozwoju radio, telefon, transport, telewizja, przekaz satelitarny, komputery, poczta elektroniczna — jesteśmy bombardowani różnymi bodźcami zewnętrznymi. Małe i trwałe społeczności z ograniczoną liczbą przyjaciół są zastępowane przez różnego rodzaju często przypadkowe związki i relacje międzyludzkie, które wypełniają czas i życie”. Wszystko to powoduje, że nasze codzienne doświadczanie siebie i innych radykalnie się zmienia. Wpływa też na relatywizację systemu wartości. Wiara w prawdę i dobro zależy od grupy ludzi, którzy podtrzymują się wzajemnie w swoich przekonaniach i można na nich polegać. W chwili, gdy więzi zostają zerwane, przekonania podawane są w wątpliwość przez konfrontację z innymi punktami widzenia. Dotyczy to również własnej tożsamości. Wysiłki aby ustalić naturę self zdają się być podejrzane. Cóż to bowiem jest self? — wola? intencja? aspiracje? zdolności? Świadomość czy nieświadomość? Podejrzliwość również budzi przekonanie o niezmienności self w czasie. Kwestionowanie koherencji rozumu, pociąga za sobą wątpienie w trwałość własnej tożsamości. Wstrząsu doznała też kategoria osobowości jako ta, przy użyciu której można określić choćby względną jednorodność i autonomię jednostki ludzkiej. Marcel Mauss pisze: „Kto wie, czy kategoria jaźni, o której wszyscy sądzimy, że jest ugruntowana, będzie zawsze postrzegana jako taka. Jest sformułowana tylko dla nas, pomiędzy nami [...] jest to wielki skarb w naszym posiadaniu, którego powinniśmy bronić. Wraz z nami i idea jaźni może zniknąć.”

Różnice w pojmowaniu jaźni dobrze oddaje następująca rozmowa pomiędzy matką a córką. Matka: „Nie mogę kupić tej sukienki nie byłabym w niej sobą”; córka: „Ależ weź ją. W tej sukni jesteś naprawdę kimś”. Matkę możemy nazwać modernistką, a córka wkracza w świat postmodernizmu, w którym nie istnieje nic takiego jak esencja czy istota indywidualności, której pozostaje się wiernym, więc prawdziwym. Tożsamość nie jest czymś danym, gotowym ani znanym. Raczej widziana jest jako stale się wynurzająca, zmieniająca wraz ze zmieniającymi się relacjami międzyludzkimi. Na pytanie „kim jestem” — odpowiadamy, że wylewającym się światem tymczasowych możliwości. Innymi słowy postmodernizm żegna się z koncepcją jaźni jako metafizycznego konkretu i usiłuje stworzyć koncepcję jaźni jako relacji. Stara się zamazać relacje pomiędzy ja i nie-ja.

Poza porządkiem i granicą zostaje więc poddane wstrząsowi pojęcie podmiotu. Z pojęciem podmiotu łączą się następujące kategorie, które go dookreślają: rozumność, stałość, ciągłość, uniwersalność. Te właściwości zostają podważone. Rozumność zostaje zastąpiona wrażeniowością czy percepcyjnością; stałość — zmiennością; ciągłość — niepowtarzalnością, a uniwersalność — prywatnością. Innymi słowy, kategoria podmiotowości zostaje zastąpiona kategorią subiektywności. Autonomia podmiotu zanika na korzyść relacji subiektywnych.

Warto zauważyć, że przemiany znaczeniowe nie nastąpiły jednego dnia, na mocy administracyjnych ustaleń. Formy znoszenia autonomii podmiotu obserwujemy już w filozofii na początku tego stulecia. U Husserla mamy na przykład do czynienia z „przedlogicznym strumieniem”, u Gadamera z „przedsądami”, o których czasem mówimy: „przesądy” i wreszcie z „nieświadomością” u Freuda. „Przedlogiczny strumień”, „przedsądy” i „nieświadomość” opisują obszary naszego życia psychicznego, które nie są identyczne z naszą wolą, racjonalnością, czy świadomością. Zwracają uwagę na uwikłanie naszej indywidualnej jaźni w coś, co nią nie jest, a co stanowi jej warunek, wpływa na nią i kształtuje ją. Ujawniają, że nie jest w pełni autonomiczna. Konsekwencją tego jest zatarcie granicy pomiędzy podmiotem, a przedmiotem. Podmiot zawsze wpływa na badany przedmiot, współkształtuje go, co jest szczególnie ważne w relacjach międzyludzkich, między innymi terapeutycznych, a zarazem sam jest zanurzony w przedmiotowości. To z kolei wpływa na sens pojęcia rzeczywistości, czy realności. Przestaje ono już być czymś niezależnym od nas, obiektywnym przedmiotem badania, naśladowania, czy odtwarzania. Staje się czymś stwarzanym przez nas. Pojawia się słowo simulacrum, oznaczające kopię bez oryginału. I wreszcie, konsekwencją tych wszystkich przemian pojęciowych i przemian w naszych postawach jest zanik „ducha powagi”, na korzyść zabawy. Nie ma już spraw i rzeczy bardziej i mniej ważnych. Wszystko jest jednakowo ważne, a raczej jednakowo nieważne. Jedynie wolność zdaje się stanowić wyjątek, nie można powiedzieć o niej, że jest nieważna. „Prawda i dobro zadbają o siebie. My musimy troszczyć się o wolność.” — pisze Rorty. Wolność wydaje się być nieograniczona.

Niektóre nurty postmodernistyczne nie rezygnują z rozumu na korzyść zmysłów, a jedynie multiplikują rozum. O ile więc w modernizmie rozum może być tylko jeden — powszechny, o tyle w postmodernizmie mówi się o rozumie mnogim. Oznacza to pluralizm poglądów i wartości. Charakterystyczna dla moderny abstrakcja, ogólność i formalność, zostaje zastąpiona konkretem, wyobraźnią i narracją.

Narracja jest po „zmianie” drugim pojęciem, któremu należy się bliżej przypatrzeć, gdyż zrobiło ogromna karierę. Zamiast bowiem o hierarchii wartości, o podziałach i klasyfikacji, o wyższej i niższej kulturze, o ocenach i autonomicznej jaźni mówimy o narracjach. Dopuszczamy wielość narracji w kulturze i w nas samych. Nawet definiujemy nasze ja jako „centrum przyciągania narracyjnego”. Kłopot, jaki tu się rodzi, to problem metanarracji, która umożliwiałaby komunikacje pomiędzy narracjami. W przeciwnym bowiem wypadku pozostajemy narracjami-monadami.

Narracja nie jest pojęciem, które pojawiło się w postmodernizmie i choć postmodernizm chętnie się nim posługuje, to w niektórych wypadkach poddaje je krytyce.

Jak te wszystkie przemiany odbiły się na myśli metapsychoterapeutycznej, czyli jak wpłynęły na kształtowanie się nowej koncepcji psychoterapii? Przede wszystkim pozwoliły dostrzec negatywne strony terapii modernistycznej, której pierwowzorem była terapia psychoanalityczna Freuda. Przypomnijmy, że Amerykańskie Towarzystwo Psychoanalityczne, które w dużej mierze jest odpowiedzialne za ukształtowanie wspomnianego pierwowzoru, było bardziej freudowskie niż sam Freud. Jest to możliwe dzięki temu, iż akcentowano wybrane, tylko niektóre jego myśli. Inne zaś ignorowano, zubażając tym samym całą koncepcję, która z wielowymiarowej i wielowątkowej stawała się dogmatyczna i płaska.

Według tego wzorca terapeuta powinien być widziany jako uczony. Pamiętać trzeba, że terapeutami psychoanalitycznymi do 1986 roku, mogli być tylko lekarze z dodatkowym treningiem psychoanalitycznym. Nie mogli być nimi psychologowie, ani też nikt bez gruntownego wykształcenia medycznego. Każdy, kto był w USA, wie, jak wysokim prestiżem społecznym cieszą się lekarze amerykańscy. Związane to jest oczywiście z wysokimi zarobkami, ale także z doskonałym wykształceniem i wewnętrzną kontrolą zawodową lekarzy. Nie chcę przez to powiedzieć, że amerykańska służba zdrowia jest godna bezrefleksyjnego naśladowania. Ma swoja drugą, ciemną stronę, ale nie jest to wątek do rozwinięcia w tym szkicu.

Psychoanalityk-terapeuta ucieleśniał sobą ten prestiż i autorytet. Funkcjonował jako uczony, który powinien: 1. zidentyfikować problem pacjenta, 2. postawić diagnozę i 3. przeprowadzić leczenie. Taki wzorzec funkcjonowania obowiązywał zarówno pacjenta jak i terapeutę. Obaj mieli w to wierzyć.

U podłoża takiego modelu leży optymistyczne przekonanie, z natury swojej oświeceniowe, o postępie naukowym. Wiara w to, że można zawsze pomóc, jeśli nie teraz to w przyszłości, kiedy nauka znajdzie odpowiedni środek leczniczy. Nie chcemy rezygnować z tego optymizmu. Jest wyrazem ludzkiego prawa do nadziei. Ale trzeba go lokować w odpowiednim miejscu.

Wizja terapeuty jako uczonego, co w paradygmacie modernistycznym oznacza neutralność i obiektywizm, jest poddawana w wątpliwość przez wiele środowisk, również przez same środowiska terapeutyczne. W teoriach i praktykach terapeutycznych dostrzegane są uprzedzenia ideologiczne. Terapeuci nie są aksjologicznie neutralni. Często, nawet nieświadomie, podtrzymują pewne systemy wartości, a także hierarchie przywilejów i układy polityczne.

Z obszarów terapii rodzinnej podnoszą się głosy krytykujące fakt nadmiernej koncentracji na jednostce jako autonomicznej izolowanej całości i poszukiwania źródeł jej złego funkcjonowania tylko w niej samej. W przekonaniu terapeutów rodzinnych, patologia indywidualna jest tylko miejscowym przejawem problemów, których źródło tkwi poza jednostką — w funkcjonowaniu rodziny, a funkcjonowanie rodziny często jest związane z kwestiami ogólnospołecznymi, takimi jak trudności ekonomiczne, stosunki w pracy, stopień wykształcenia, otoczenie itp.

Ruch feministyczny krytykuje z kolei opresyjny charakter praktyk terapeutycznych. Wyraża się on w tym, że kobiety obwiniane są o dysfunkcje umysłowe, o roszczeniowość, nadwrażliwość, nademocjonalność z punktu widzenia męskich kryteriów wrażliwości i emocjonalności. Leczy się je zatem z czegoś, co nie powinno być leczone i tym samym automatycznie podtrzymuje się patriarchalne stosunki społeczne.

Także byli pacjenci organizują się i występują przeciwko profesji psychiatrycznej, twierdząc, że aktualny system klasyfikowania patologii, jest nie tylko uprzedmiotawiający (zdaje się zapominać, że pacjent jest człowiekiem, a nie przedmiotem), opresyjny i umniejszający, ale także, zamiast służyć pacjentowi, służy psychiatrii.

Modernistyczny model terapeutyczny podważany jest przez niektóre kierunki filozoficzne, a mianowicie przez fenomenologię i hermeneutykę. Oba nurty podkreślają, że nie ma obiektywnej analizy stanów umysłowych. Interpretacja jest zawsze obciążona założeniami terapeuty. Nie może więc on funkcjonować jako „obiektywny ekspert”, który z dystansu analizuje, obserwuje, ocenia pomaga. Najważniejsze jest tu bowiem właściwe rozumienie osoby, która zwróciła się o pomoc. Wtedy i tylko wtedy jesteśmy w stanie jej pomoc.

Co to znaczy zrozumieć właściwie? Zrozumieć kogoś właściwie, to zrozumieć go w jego własnych terminach. Nie narzucać mu swojej interpretacji i swojego rozumienia. Nie zastępować jego narracji — narracją własną psychoterapeuty. Najwięcej psychicznego cierpienia rodzi się wtedy, kiedy osoba czuje, że nikt o nią nie dba, nie myśli o niej i nie troszczy się. Najczęściej to poczucie opuszczenia prowadzi osobę do psychoanalityka i zmusza do proszenia o pomoc. Sądzi się, że ten stan związany jest z okresem dziecięctwa i należy z niego wyrosnąć. Klasyfikujemy go jako infantylizm. Tymczasem nie jest to infantylizm, a autentyczny wysiłek uzyskania czegoś koniecznego do życia — uczucia dziecięcej niewinności, bezpieczeństwa, ochrony, wzajemnej miłości, zaufania, wiary. Terapeuta Aldo Carotenuto, nazywając psychoterapię najtrudniejszą sztuką, pisze: „naszą sprawą jest zrozumieć, co się dzieje, bez sądzenia. Sądy oceniające nie uczą nas niczego. Nasz związek z psychiczną rzeczywistością nigdy nie ma charakteru czysto intelektualnego, czy czysto racjonalnego. Rozumienie świata psychicznego jest możliwe wyłącznie przez osobiste doświadczenie — tak, jak robili to pionierzy psychologii głębi. Doświadczali przynajmniej jednego kryzysu w życiu. Wewnętrzne cierpienie pozwalało im zrozumieć i odpoznać prawdy, których nie można by było odpoznać w sferze tak zwanej normalności.”

Taka koncepcja rozumienia jest dyskusyjna. Można mieć bowiem uzasadnione wątpliwości, czy rzeczywiście warunkiem sine qua non zrozumienia jest własne doświadczenie. Czy rzeczywiście nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu „zapalenie płuc” w inny sposób, jak chorując na zapalenie płuc? Oczywiście nie chodzi mi o wyeliminowanie doświadczenia osobistego, a jedynie o nadanie mu właściwej wagi, podobnie jak myśleniu racjonalnemu, którego także nie chciałabym eliminować ani uniwersalizować.

Atmosfera stwarzana przez postmodernistyczne przemiany w kulturze, w świadomości społecznej sprzyja powyższej krytyce i przyczynia się do pomniejszenia roli terapeuty. Sami analitycy z psychoanalitycznych kręgów zmieniają także punkt widzenia. Marion Milner — brytyjska psychoanalityczka, po długich latach doświadczenia pisała w roku 1987, w książce pod znamiennym tytułem: Stłumiona choroba zdrowego człowieka: „co uzdrawia moich pacjentów? Nie ja. Ja jedynie usuwam przeszkody, kłody, aby mogli odnaleźć w sobie własną moc odkrywającą, wewnętrzną łaskę i mieli łaskę jej odpoznania”. Amerykański psychoanalityk Rangell w Kwartalniku Psychoanalitycznym z 1988 roku, w artykule Przyszłość psychoanalizy pisze: „Analityk jest przede wszystkim tym, który ułatwia stanie się analitykiem samego siebie, czyli pomaga w autoanalizie”.

Wraz z obniżaniem autorytetu terapeuty i wzrastającym respektem dla pacjenta sytuacja psychoterapeutyczna staje się rodzajem procesu dialogowego. Głównymi kategoriami pojęciowymi, które opisują ten proces, są: empatia, interpretacja, negocjacja. Terapia staje się procesem otwartym z niemożliwym do określenia zakończeniem.

Nie szokuje to nadmiernie, bo Freud także uwzględniał — w swym szkicu o skończonej i nieskończonej analizie — terapię charakteru, której końca nie można przewidzieć.

Czy można i należy wyprowadzić z dotychczasowych rozważań wniosek, że technopol, niszcząc tradycyjne więzi międzyludzkie, nie likwiduje ich pragnienia, które zostaje zaspokojone przez psychoterapię o nieskończonym kształcie?

powrót do strony GNOSIS 2     powrót do strony głównej GNOSIS