Jerzy Prokopiuk (ur.1931), antropozof, tłumacz C. G. Junga, propagator psychologii głębi, religioznawca. Światosław F. Nowicki (ur.1947), filozof heglista, zajmuje się ezoteryką, zwłaszcza astrologią. |
Steinerowska demonozofia
|
|
Wykład Jerzego Prokopiuka opracował Światosław Florian Nowicki |
||
Zgodnie z obiegową koncepcją chrześcijańską po
jednej stronie jest Chrystus, a po drugiej Jego Przeciwnik, Diabeł,
Szatan – jako w zasadzie jedna istota. Natomiast u Steinera mamy wyraźnie
układ składający się z trzech elementów – za chwilę okaże się,
że można na to spojrzeć jeszcze inaczej, ale na razie weźmy tę
klasyczną koncepcję Steinerowską – z których wiodącym jest Logos,
czy Chrystus, Kreator, faktyczny Kreator tego Kosmosu, a obok są dwie
istoty, które genetycznie pochodzą z szeregów anielskich, czyli
pierwotnie były jasne, czy dobre, a ciemne, czy złe stały się dopiero
stopniowo. Przy czym Steiner wielokrotnie podkreśla, że same w sobie są
one jak gdyby dalej dobre i jasne, a tylko w naszym kosmosie odgrywają
taką rolę, ponieważ to jest ich forma poświęcenia się dla człowieka.
Jest to sytuacja, mówiąc łagodnie, bardzo dialektyczna, dlatego, że
istoty te wprawdzie z jednej strony się poświęcają, ale przecież
wcale nie zmienia to faktu, że na naszym poziomie są złe i groźne. To
nie jest tak, że jak odsłonimy ich dobre jądro, czy rdzeń – choć
niejednokrotnie o to właśnie chodzi – to tym samym możemy już
lekceważyć ich złe działanie. Wręcz przeciwnie. To są jak gdyby dwa
całkiem różne poziomy. I trzeba o tym pamiętać. My mamy do czynienia
z poziomem takim, na którym one są ciemne i złe, a są takie dlatego,
żebyśmy mieli wolność. To jest właśnie u Steinera generalne
uzasadnienie, nieustannie powracające. Gdyby nie istnienie ciemności i zła,
nie wiedzielibyśmy, co to światłość i dobro. Starszą w tej parze
postacią jest Aryman, który oddzielił się wcześniej niż Lucyfer od głównego
nurtu rozwoju anielskiego, dokonującego się w ramach hierarchii,
opisanych przez Dionizego Areopagitę. Otóż i jeden, i drugi ma całą
bogatą historię. Steiner głównie opowiadał historię Lucyfera. Gdyby
ktoś chciał napisać – bo jeszcze nikt nie napisał – pracę na ten
temat jako monografię: Lucyfer w dziełach Rudolfa Steinera, to byłoby
to zapewne grube, potężne i skądinąd fascynujące dzieło. Do tego
stopnia, iż spotykałem ludzi, którzy twierdzili, że sam Steiner – to
taka mała dygresja – był istotą lucyferyczną, która powróciła do
Chrystusa. Bo właściwie coś takiego jest przewidziane na przyszłość,
a skoro tak, to kiedyś przecież musi się to zacząć i w tym wypadku to
się już jak gdyby zaczęło – w biografii Steinera. I nawiasem mówiąc,
w odniesieniu do Steinera, masa ludzi zadaje sobie pytanie, skąd ta
nieprawdopodobna zupełnie fontanna, krynica kreacji, obejmująca tak
ogromną liczbę dziedzin... Steiner to faktycznie człowiek, który
potencjalnie tworzy właściwie całą alternatywną cywilizację, czy też
jej zrąb. Nie ma tematu, na który by się nie wypowiadał w sposób twórczy.
Jest to taki człowiek, który w oczywisty sposób ma do dyspozycji
wszystkie pojęcia, to znaczy, że nie musi ich sobie dopiero wykuwać, bo
są mu one dane, bo ma bezpośredni kontakt z całym światem idei. A taki
kontakt może mieć właściwie tylko istota anielska. I niejednokrotnie
sposób, w jaki Steiner pisze o Lucyferze, sprawia wrażenie, jak gdyby była
to, jak niektórzy mówili, poniekąd złośliwie, po prostu apologia pro
domo sua. Bo rzeczywiście ton, w jakim Steiner pisze o Lucyferze,
jest niekiedy pochwalny. Ale,
oczywiście, powstaje pytanie natury historycznej: istota lucyferyczna,
ale w jakiej fazie? Bo istoty lucyferyczne też się rozwijają. Jak zaczęły
upadać, tak, jak się zdaje, upadają do dzisiaj, i to bardzo
intensywnie. Na tym w zasadzie ten „rozwój” polega. O ile więc
przedtem niewątpliwie były dokładną odwrotnością istot arymanicznych
– trudno powiedzieć kiedy, ale w każdym razie kiedyś były taką
odwrotnością – o tyle teraz (mimo że w dalszym ciągu są właściwie
ich antyteza) współpracują z istotami arymanicznymi. To się, oczywiście,
łączy z postacią Antychrysta, który będzie istotą lucyferyczną, o
ile już nie jest, i Arymana, czyli tego właściwego inkarnowanego
Szatana, którego ów Antychryst poprzedza. W
różnych antropozoficznych pracach demonologicznych wprowadza się
istotne rozróżnienie: powiada się, że Diabolos to właśnie
Lucyfer, a Satanas to Szatan, czyli Aryman. Najogólniejsza ich
charakterystyka byłaby taka, że w ramach utrzymywania człowieka w polu
wolności, jeśli tak można powiedzieć, w tym napięciu pomiędzy
Arymanem i Lucyferem, droga Chrystusowa jest drogą środkową, która jak
gdyby korzysta z tych dwóch biegunów, ale prowadzi pomiędzy nimi. Otóż
Lucyfer inspiruje człowieka jednostronnie do świata duchowego, tzn. do
świata wyłącznie duchowego. W związku z tym jest patronem wszelkiego
rodzaju idealizmu, sztuki (o tyle, o ile jest ona ekstatyczna, wychodzaca
poza materialność), mistyki, zwłaszcza orientalnej – tu od razu
trzeba dodać, że zdaniem Steinera Lucyfer inkarnował się trzy tysiące
lat przed Chrystusem, w Chinach, i to właśnie on dał impuls wszelkim
religiom orientalnym. Niedokładnie może wszystkim, bo są tam także wątki
pochodzące wyraźnie od Chrystusa, powiedzmy w idei bodhisattwy, w
mahajanie. Ale wszędzie tam, gdzie pojawia się jednostronny ascetyzm,
wrogość względem ciała, skrajny idealizm, szczególnego rodzaju
eskapizm, mamy do czynienia z inspiracją Lucyfera. A takie są właśnie
głównie religie orientalne. A
z drugiej strony należy tu, oczywiście, także sporo elementów występujących
w religiach europejskich, tzn. na pewno będzie to w dużej mierze
gnostycyzm, powiedzmy to sobie otwarcie. Steiner nawet twierdził, że
gnoza to jest sposób, w jaki widziano Chrystusa i fakt Jego Inkarnacji z
perspektywy lucyferycznej. Bo widziano ten fakt doketystycznie, nie
dopuszczano jak gdyby możliwości przeniknięcia przez ducha materii do
końca. Można by w związku z tym zapytać, czy nie można było inaczej.
Oczywiście, można było, ale docenić wielkość faktu, jakim była
Inkarnacja Chrystusa, byli w stanie tylko wcześniej inicjowani,
naturalnie tylko oni widzieli całą ogromną
kosmiczną skalę tego faktu. A jaką mieli oni inicjację?
Naturalnie lucyferyczną, bo wtedy po prostu nie było innej. Przed
Chrystusem nie było inicjacji Chrystusowej, to jest jasne. W związku z
czym patrzyli oni na postać Chrystusa z ogromną rewerencją, jeśli tak
można powiedzieć, na klęczkach, ale widzieli Go w sposób lucyferyczny.
Tak powstała gnoza. Taka jest w każdym razie teza Steinera. Otóż
sama antropozofia jest poniekąd lucyferyczną gnozą – na wejściu, jeśli
można użyć tego określenia – bo zaczyna się od pewnej fascynacji.
Na ogół człowiek zwraca się do antropozofii zafascynowany – oczywiście
wiedzą tajemną – a potem dopiero dowiaduje się, że powinien ją
chrystianizować poprzez rozwijanie miłości, podziwu, pozytywnego
stosunku do wszystkiego, co dobre, mądre i prawdziwe w świecie. Tyle
więc o orientalnym, czy – ściśle biorąc – lucyferycznym
charakterze wielu religii. Ale Lucyfer w ramach swojego dalszego upadku ma
– poza tym – jednostronnie idealistycznym, ale przecież wspaniałym
aspektem, także pewien inny aspekt. Bo, na przykład, niewątpliwie
inspiruje on ekstazy erotyczne, trudno powiedzieć, czy seksualne w takim
wąskim, że tak powiem, „bydlęcym” rozumieniu. Powiedziałbym
raczej, że jego inspiracje widać wszędzie tam, gdzie jest namiętność,
gdzie jest fascynacja, gdzie jest widzenie albo więcej, niż jest w
przedmiocie miłości, albo więcej, niż może dojrzeć zwykły zjadacz
chleba. Bo istnieją przecież także inicjacje lucyferyczne. Z tym, że
pokazują one światy, zdaniem Steinera, właściwie ułudne – tzn.
pewnie w ramach swojej ułudy realne, bo, jak wiadomo, to zależy od tego,
jak na nie popatrzeć, od wewnątrz, czy też od zewnątrz. Jak na to
spojrzeć od zewnątrz, to jest to pewnie ułudne, ale jak się
„siedzi” w ich środku, wygląda to bardzo realnie. I to będą,
oczywiście, jakieś niesłychane światy umieszczone w astralu. Otóż Steiner łączy Lucyfera w jakiś sposób z
Wenus i z Merkurym, właśnie z tymi dwiema planetami. W tym mianowicie
sensie, iż powiada, że ponieważ Wenus jest
odpryskiem starego Księżyca, który był kiedyś ojczyzną istot
lucyferycznych, to one tęsknią do Wenus i tu na Ziemi czują się właściwie
na wygnaniu. Są jak bogowie na wygnaniu. Tęsknią do Wenus i jak gdyby
przez to pociągają wielu ludzi w jej stronę. I cała ekstatyka miłosna
ma prawdopodobnie taki właśnie podkład duchowy. Tyle na wstępie o
istotach lucyferycznych. Natomiast o istotach arymanicznych trzeba powiedzieć,
że stanowią one dokładne przeciwieństwo istot lucyferycznych w tym
sensie, że inspirują człowieka jednostronnie do świata materialnego,
chcą go kompletnie pozbawić kontaktu ze światem duchowym. A wykorzystują
do tego celu głównie materialistyczną naukę, materialistyczną technikę,
materialistyczne systemy polityczno-społeczne, tzn. systemy oparte na
terrorze. Bo o ile Lucyfer to ekstaza, o tyle Aryman to zimny intelekt i
terror – to są dwa, że tak powiem, podstawowe jego elementy. I dlatego wystepuje też jeszcze inny podział.
Steiner powiada, że jeśli jawią nam się demony w postaci kobiecej, to
są to istoty lucyferyczne, jeśeli zaś w postaci męskiej – to są to
istoty arymaniczne. Przeważnie będą to więc pewnie, z jednej strony,
jakieś piękne diablice, a z drugiej strony, mężczyźni, raczej w
zdecydowanie starszym wieku, albo przynajmniej dojrzali, z krogulczym
nosem, będzie to zatem do pewnego stopnia jakiś rodzaj diabła-starca.
Otóż właśnie za pośrednictwem takich dziedzin życia – jak nauka,
technika, czy polityka materialistyczna – istoty arymaniczne chcą człowieka
dosłownie „uziemić”, tzn. stworzyć z niego istotę, którą trzeba
by nazwać kombinacją zwierzęcia z maszyną. Zwierzęcia przez to, że
jest to jak gdyby próba odcięcia mu łączności między duszą a
duchem. Na tym chyba właśnie polega istota grzechu przeciwko Duchowi źwiętemu,
jest nim to wszystko, co odcina człowieka od ducha. A niewybaczalny jest
on w tym sensie, że – po prostu – jak już człowiek zostaje odcięty
od ducha, to przestaje być człowiekiem, jest oderwany od swojej matrycy,
jako człowiek się kończy. I co wtedy pojawia się na jego miejsce? Powstaje
mianowicie bestia, bo ciało + dusza to jest już tylko bestia. Każde
zwierzę ma przecież wraz z cielesnością także taką swoją quasi
duszyczkę. I właśnie jednym z tych czynników w pewnym sensie
poprzedzających dominację materializmu w naszych czasach jest uznanie w
Kościele katolickim dogmatu o tym, że człowiek ma tylko cechy duchowe,
a nie ma ducha, to znaczy, odebranie mu ducha, stwierdzenie, że jest on
tylko sklejką psychofizyczną (Konstantynopol, 869-870). I to był ten
pierwszy krok w kierunku animalizacji człowieka. Człowiek nie wywodzi się
ze zwierząt, ale może do ich rzędu spaść. W takiej sytuacji człowiek
staje się jak gdyby bestią. Ta jego bestialskość przejawia się w
szczególności w dwojaki sposób. Mówię w tej chwili nie o jakichś
zewnętrznych sprawach, takich jak okrucieństwo, ale o tym, co stanowi tu
istotę rzeczy. Mianowicie pierwszą sprawą byłaby zatrata potrzeby
poznania prawdy dla niej samej, potrzeby bezinteresownego poznawania
prawdy. A drugą sprawą jest zatrata bezinteresownej moralności, dobrego
działania dla samego dobra. Wiemy, że komunizm – i nie tylko zresztą
komunizm, bo przecież poniekąd i różne faszyzmy, np. hitleryzm –
hodowały ludzi wyraźnie w tym kierunku. To znaczy odbierały im i prawdę,
czy dążenie do prawdy tak pojęte – jako coś bezinteresownego – i
tak samo dążenie do dobra. Dobro miało być albo rasowe, albo klasowe,
zawsze musiało być jakoś tam pochodne. Człowiek nigdy nie działa
bezinteresownie – rzekomo. Nie mówiąc już o tym, że nie wychowywano
ludzi w tym kierunku. I to byłby jeden czynnik. Wskutek tego powstaje coś
w rodzaju inteligentnej bestii. Bo intelektu to nie musi nadgryzać.
Intelekt może być niesłychanie sprawny. I znamy przecież wielu myślicieli
komunistycznych, czy hitlerowskich o bardzo wysokiej klasie intelektualnej
w pełni oddanej na służbę bydlęcości i, że tak powiem, obrony
bestialstwa. A drugim czynnikiem, o którym wspomniałem, jest
czynnik mechanizacji człowieka. A przejawia się to jakby w dwojaki sposób.
Na niskim poziomie, takim, powiedzmy, jak w naszych czasach, jest to
okoliczność, że można mieć już serce jako maszynę, że można mieć
dowolny niemal organ jako maszynę. Czyli właściwie, jak tak dalej pójdzie,
przy dalszym udoskonalaniu tej techniki dojdzie do tego, że w zasadzie człowieka
będzie można pewnie fizycznie wymienić do końca, lub prawie do końca. Jest jeszcze drugi czynnik, mianowicie taki, że człowiek
zaczyna zachowywać się jak maszyna. Mam na myśli pewien typ wychowania
– chodzi mi nie tylko o wychowanie w sensie istnienia określonych typów
pedagogiki, ale również o wychowanie stanowiące rezultat oddziaływania
pewnych systemów, takich właśnie jak komunizm, czy faszyzm (ale nie
tylko, także, powiedzmy, widać to w kwitnącym kapitalizmie,
demokratycznym rzekomo, na Zachodzie) – typ wychowania sprawiający, że
ludzie zaczynają zachowywać się po prostu jak maszyny. Ja bym powiedział
tak: behawioryzm nie jest prawdziwą koncepcją człowieka, ale można
taką sytuację stworzyć, że stanie się prawdziwą. I wtedy mamy
do czynienia z sytuacją, w której człowiek przestaje mieć własne
inicjatywy, od wewnątrz na zewnątrz nie wychodzi nic, jest wyłącznie
zbiorem reakcji na bodźce. No i mamy już maszynę, bo maszyna jest wyłącznie
zbiorem reakcji na bodźce. Jeszcze jednym przykładem na
„mechanizowanie” człowieka niech będzie masowe zjawisko dawania mu
ersatzów mechanicznych zamiast nowych rozwojowych możliwości duchowych:
telewizji zamiast poznania imaginatywnego, audioaparatów zamiast poznania
inspiratywnego, komputerów i „rzeczywistości wirtualnej” zamiast
poznania mistycznego. Tak by się więc ogólnie przedstawiała istota
arymanizmu. Ale obecnie Lucyfer i Aryman współpracują ze sobą.
O co im chodzi? Steiner powiada, że nie chodzi tu tylko o to, żeby zawładnąć
Ziemią. Bo zapewne Arymanowi chodzi przede wszystkim właśnie o to, ale
Lucyfer nie interesuje się Ziemią, Lucyfer chce innego świata.
Natomiast i jeden, i drugi chcą możliwie maksymalnej ilości ludzi jako
swoich poddanych, jeśli tak można powiedzieć, używając języka
feudalnego. Żeby to sprecyzować, trzeba oczywiście powiedzieć, że
przecież istoty duchowe żywią się po prostu innymi istotami duchowymi.
To polega na tym, że karmią się naszymi myślami, naszymi uczuciami,
naszymi aktami woli. To, co dla nas jest myślą, to dla innych, dla istot
hierarchicznie wyższych, jest rodzajem, mówiąc żartobliwie, śniadanka,
obiadku, czy kolacyjki. Oczywiście te istoty, jak Steiner zawsze to
podkreślał, mają poniekąd swoje miejsce w ekonomii Kosmosu. One mają
prawo do takich „rzodkieweczek”, jak mówił Robert Walter. Ale „rzodkieweczki”,
jak wiemy, same się do nich garną. Przytoczyłbym tu przykład Babadżiego, który
jest klasycznym przykładem inkarnowanej istoty lucyferycznej. Ma on po
prostu swoje spore grono wyznawców, którzy łączą się z nim. I sami
tego chcą, bo przecież on im proponuje połączenie się z nimi przez
ekstazę, tak jak to jest w wersji orientalnej: kropla wraca do oceanu w
ekstazie. Nie jest to bynajmniej śmierć mistyczna, to nie dokonuje się
przecież w cierpieniu, człowiek sam tego chce. Jest to więc całkowity
kontrast w stosunku do propozycji, jeśli można użyć tego słowa,
Chrystusa, który powiada: śmierć – tak, i to w cierpieniu najczęściej,
ale potem zmartwychwstanie. Natomiast Lucyfer ani Aryman nie proponują żadnego
zmartwychwstania. Aryman, oczywiście, ex definitione, bo bydlę po
prostu nie ma co zmartwychwstawać, nie ma co w ogóle pchać się do
zmartwychwstania. W wariancie podsuwanym przez Lucyfera może być,
owszem, właśnie tak, że człowiek jak gdyby się w nim roztapia – byłaby
to więc poniekąd doprowadzona do końca sytuacja „kolacyjki”. Ale
jest jeszcze pewna inna wersja, mianowicie taka, że człowiek pojawia się
po śmierci, jakiejś tam śmierci, która nie jest, oczywiście, śmiercią
zupełną, w świecie Lucyfera. I to jest właśnie ten świat, który
budują i Lucyfer, i Aryman gdzie indziej, w pewnej innej sferze, a który
Steiner nazywa ósmą sferą. Osobiście podejrzewam, że część tzw.
„wzięć” przez UFO to właśnie porwania do tej sfery. Otóż pomijając sprawę, jak to wygląda w tym właściwym
świecie Lucyfera, tu, na Ziemi, inspiruje on ludzi do wolności, ale
jakby w tym sensie, żeby człowiek zbuntował się przeciwko Bóstwu wiodącemu.
I to ma, oczywiście, swój sens. I to też było potrzebne jako pewien
sposób postępowania. Steiner podkreślał zawsze, że to było
potrzebne, aczkolwiek przedwczesne, że właściwie Bóstwo dałoby człowiekowi
wolność, ale dopiero wtedy, kiedy człowiek dorósłby do niej. A
Lucyfer człowiekowi zaproponował wolność, bunt za wcześnie. Owo „za
wcześnie” to jest właśnie bardzo często chwyt istot lucyferycznych,
czy arymanicznych. Podejrzewam osobiście, iż wmawianie nam, że już
wkroczyliśmy w Epokę Wodnika, to jest właśnie jeden z tych chwytów. Taka byłaby ta najogólniejsza teoria, która
trzeba teraz jeszcze
skwalifikować i dodać do niej pewne dalsze elementy, coś, co ją nieco
skomplikuje. Mianowicie w przedostatniej, czy ostatniej fazie swoich
rewelacji Steiner wprowadził trzecią kategorię istot demonicznych. Są
to mianowicie istoty, które nazwał Assurami, istotami assurycznymi.
Assury są, jako demony, istotami jeszcze starszymi od Arymana, czyli,
innymi słowy, pochodzą z Saturna, z tej pierwszej planety, najstarszej w
całym układzie (Aryman pochodzi ze starego Słońca, Lucyfer – ze
starego Księżyca). Steiner mówił o nich bardzo niewiele. Z tego, co
wiem, wynikałoby coś takiego: istoty lucyferyczne gnieżdżą się w
ciele astralnym, czy też atakują ciało astralne człowieka, co oznacza,
że obierają sobie za przedmiot jego namiętności, popędy, uczucia; z
kolei istoty arymaniczne atakują ciało eteryczne człowieka, w związku
z czym są groźniejsze, bo atakują jak gdyby bios ludzki, czy
podstawy ludzkiego biosu – i stąd Steiner twierdził, że rak,
jako choroba będąca efektem działania istot arymanicznych, ma swą
siedzibę, że tak powiem, w ciele eterycznym, a nie fizycznym i dlatego
jest tak trudno uleczalny; natomiast istoty assuryczne atakują ludzkie
„ja”, centrum samego człowieka. Jest to – chciałoby się tu
nieomal użyć tego określenia Alfreda Jarry'ego – „wymóżdżanie”,
ale nie chodzi o mózg, jest znacznie gorzej, jest to „wyjaźnianie”
człowieka, jeśli można tak powiedzieć. I tu widać wyraźnie, że
assury idą ręka w rękę z istotami arymanicznymi, to znaczy, z jednej
strony, mamy arymaniczne materializowanie człowieka, a z drugiej strony
– zabieranie mu przez assury „ja”. Po prostu. Steiner wyróżniał jedną z tych istot, nazywał
ją Soratem i mówił o nim, że jest to Demon Słoneczny, tzn. ten, który
w Apokalipsie występuje jako bestia 666. Jest cały cykl wykładów
Steinera na temat Apokalipsy i tam jest o tym mowa obszerniej i
precyzyjniej. Istoty assuryczne wkroczyły w historię ludzką stosunkowo
niedawno. Osobiście podejrzewam, że wiążą się z nimi te wszystkie
zjawiska w naszej cywilizacji, które wprost atakują ludzkie „ja”. I
to nie tylko przez to, że czynią z człowieka coś w rodzaju maszyny, bo
do tego wystarczy po prostu przecięcie owej więzi pomiędzy „ja” a
resztą, czyli duszą i ciałem. W działalności assurów mamy bowiem do
czynienia z atakowaniem samego „ja”. I czasami ma się po prostu wrażenie,
przy bezpośrednim kontakcie z pewną kategorią ludzi – a mówi mi o
tym nie tylko moje bezpośrednie doświadczenie, lecz także ukazuje to też
w wyraźny sposób wiele opisów literackich – że mamy
do czynienia z istotami, które mają ciało ludzkie, duszę
jeszcze ludzką (w tym sensie, że występuje u nich jakieś tam działanie
intelektu, uczuć, woli), ale brakuje „ja”. Czuje się, że jest to
tylko jakiś taki rodzaj patiomkinowskiej fasady. Pozór jest ludzki, a w
środku tego – „ja” ludzkiego już nie ma. Gdybym chciał być złośliwy,
to powiedziałbym, że można coś takiego zauważyć u niektórych urzędników,
ale, oczywiście, nie twierdzę, że to jest specialité de la maison
akurat urzędników. można się z tym spotkać prawdopodobnie w każdej
warstwie społecznej. Tak więc w wyniku działalności Assurów
pozostaje pewnie tylko jakaś taka pragmatyczna resztka „ja”, która
powoduje, że ta całość trzyma się jeszcze w ogóle kupy, jeśli można
się tak brzydko wyrazić. Natomiast prawdziwego „ja”, w znaczeniu
bezinteresownego zwrócenia się ku prawdzie, dobru i miłości, tego po
prostu tam już nie ma. Trudno powiedzieć coś więcej, bo, jak sądzę,
niestety, dopiero przyszłość pokaże nam naprawdę istoty assuryczne w
akcji. Ale w różnych antropozoficznych refleksjach na temat AIDS spotykałem
domysły, czy domniemania, że AIDS jest swego rodzaju produktem ubocznym,
czy symptomem – może tak lepiej powiedzieć – zatracania „ja”
przez człowieka. że temu, co dzieje się na płaszczyźnie duchowej,
czyli temu, że „ja” zostaje zniszczone, zabrane, zeżarte –
wszystko jedno – na płaszczyźnie fizycznej odpowiada właśnie AIDS.
Taki jest domysł. Oczywiście, nie będę tego w tej chwili rozwijał, bo
dla naszych celów nie jest to przecież konieczne. Mamy więc tu właściwie dwa schematy. Jeden to
jest ten triadyczny: Chrystus po środku, Aryman i Lucyfer po obu
stronach, tak jak dwaj łotrzy na krzyżu, po obu stronach Chrystusa.
Ciekawa rzecz, że jest to właśnie dokładny odpowiednik tego
triadycznego schematu. W literaturze antropozoficznej powiada się, że
ten dobry łotr to jest Lucyfer, a zły – to naturalnie Aryman. Bo
mianowicie – i to jest szalenie ważna sprawa i trzeba to koniecznie
powiedzieć – i Lucyfer, i Aryman będą kiedyś zbawieni. Oczywiście,
trzeba pamiętać, że są to istoty kolektywne, to znaczy, że istnieje
wiele istot lucyferycznych i wiele istot arymanicznych, w związku z tym
można powiedzieć, że zapewne część z tych istot będzie przywrócona
Chrystusowi. O tym Steiner mówi już w Wiedzy tajemnej. Natomiast
nic nie mówi na ten temat, jeśli chodzi o istoty assuryczne. A drugi schemat jest taki, że mamy do czynienia z
trzema kategoriami demonów, stosownie do nasilającej się intensywności
zła, i mimo woli nasuwa się tu zestawienie z Trójca Świętą. Byłaby
to taka jakby czarna Trójca. Można by nawet dopasować, kto tu
przeciwstawia się komu, jakkolwiek, oczywiście, nie jest to takie
prostackie. Mianowicie istoty lucyferyczne przeciwstawiają się Duchowi
Świętemu, Duchowi Prawdy – one tworzą iluzje, a On jest Duchem
Prawdy. Steiner powiada w pewnych tekstach, mało kto z antropozofów o
tym w ogóle wie, że obecny, że tak powiem, wiodący Duch Święty –
bo to znów jest cała grupa istot – jest to przemieniona istota
lucyferyczna z poprzedniego kosmosu. Aryman przeciwstawiałby się
Chrystusowi, tzn. zimną nienawiść, terror – Miłości. I wreszcie
Sorat przeciwstawia się Bogu Ojcu, rozumianemu jako byt, jako podstawa
wszystkiego. Sorat jest od niszczenia podstawowej rzeczy, jaką jest
„ja”, jest on, można by rzec, Nihil. I ciekawa rzecz, że średniowieczni
katarzy rozróżniali trzy istoty demoniczne: Lucybela (wyraźnie chodzi
tu o Lucyfera), Szatana (jako odpowiednika Arymana) i Nihil (tego, który
jest nicością, i jest to, oczywiście, Sorat, czyli, ściślej mówiąc,
Assur). Na zakończenie trzeba by też coś powiedzieć o
Chrystusie. Mianowicie bardzo często mam wrażenie – nie ja jeden
zresztą – że w tekstach antropozoficznych, już trochę u Steinera,
ale także u różnych jego uczniów, dużo można się dowiedzieć wprost
o Lucyferze, czy Arymanie, gorzej natomiast jest z tym aspektem
Chrystusowym. Jak gdyby łatwiej było powiedzieć, o co nie chodzi, niż
o co chodzi – w sensie jakichś głównych wyznaczników. Naturalnie,
jak przejdziemy już do pewnego rdzenia samej antropozofii, to oczywiście
wtedy chrystusowość zaczyna się wybijać coraz bardziej. I to jak gdyby
w dwóch punktach. Jeden to jest sama droga inicjacji, a drugi to, oczywiście,
zasada miłości. Jest to centralna sprawa. To znaczy, tam, gdzie jest miłość,
tam jest Chrystus. To jest jednoznaczne. Nawet począwszy od najbardziej
niskich jej form. A kończąc, oczywiście, na najwyższych. jeżeli
chodzi o wpływy Lucyfera w tej dziedzinie, to wiążą się one nie tyle
z miłością, co raczej z fascynacją. Dopóki trwa fascynacja, to może
jest to jakaś lucyferyczna miłość – w tym sensie, że ja czegoś
pragnę, czy czegoś pożądam, czyli na swój sposób kocham, bo mnie to
fascynuje, jak gdyby wsysa, wciąga – i to właśnie jest specyficznie
lucyferyczne. Ale tam, gdzie zaczynamy uczyć się miłości ze względu
na drugą osobę, ze względu na drugiego człowieka – i to właśnie miłości
bezinteresownej i nieegoistycznej, nie zaspokajającej wyłącznie mojej
potrzeby – tam mamy już do czynienia z miłością Chrystusową. I u
Steinera jest to bardzo mocno zaakcentowane, wspomina o tym w bardzo dużej
ilości wykładów, właściwie nieustannie. Ale rzecz ciekawa, że u
takiego „szeregowych” antropozofów, jeżeli wolno użyć tego określenia,
mało się o tym mówi. Raczej są to fascynacje poznawcze, czasami wręcz
całe spekulacje, obracające się w tym polu pomiędzy Lucyferem a
Arymanem, utrzymane w tonacji na ogół zresztą lękowej, sugerujące
jakby, żeby się wystrzegać jednego i drugiego. Steiner, wręcz
przeciwnie, mówi, że nigdy się nie należy wystrzegać, przeciwnie,
należy wychodzić im naprzeciw – poznawczo i etycznie, bo to są dwa
sposoby na pokonanie obu tych istot, a zarazem na ich zbawienie. Bo i my
mamy brać udział w ich zbawianiu – Steiner twierdził, że
manichejczycy, tak potwornie prześladowani wszędzie i przez wszystkich,
przechodzili te ciężkie wcielenia poniekąd jako rodzaj treningu: po to,
żeby zaznać zła do maksimum i w przyszłości być tymi, którzy będą
zbawiać Lucyfera i Arymana. Życie tutaj – jak mawiał Gałczyński –
„nie jest maliną”. I my na co dzień możemy robić to samo, z jednej
strony, poznając te istoty, a więc żadna miarą nie uciekając przed
nimi – tu jest absolutnie proponowana postawa faustowska: wyjść
naprzeciw – a z drugiej strony, kierując się miłością. Wtedy jesteśmy
zabezpieczeni przed wpływami lucyferycznymi i arymanicznymi, i pomagamy
tym istotom w procesie ich zbawienia. Tak twierdzi Steiner. I jeszcze tylko taki mały appendix. Steiner
podkreśla fakt, że Chrystus jako Najwyższa Istota Słoneczna, czy
poniekąd pomimo to, jest związany z Ziemią, złączył się z
eterycznym ciałem Ziemi i przebywa jak gdyby w tym rejonie. A Lucyfer
mimo wszystko związany jest ze Słońcem. Tylko tutaj cały czas trzeba
pamiętać, że to chodzi o różne etapy. Bo my, zwracając się do tych
istot, nie zawsze wiemy, do którego etapu ich rozwoju się zwracamy. Pamiętajmy,
że zachodzi pewna inkongruencja pomiędzy naszą czasowością, a
bezczasowością tamtych, czy też może raczej ponadczasowością. I to
„wstrzelenie się” jest bardzo trudne, na przykład Steiner mówi, że
w hinduizmie Wisznu to Chrystus, a Siwa to Lucyfer. Ale z czasów, kiedy
jeszcze byli braćmi – bo są braćmi – i to stojącymi na tym samym
poziomie. Tylko Chrystus zaakceptował rozwój świata taki, jaki
zaplanował Bóg Ojciec, a Lucyfer odrzucił ten projekt. W związku z
czym Chrystus zaczął się rozwijać razem z tym światem, a Lucyfer stał
się kijem wkładanym w szprychy. Otóż w takiej sytuacji, jeżeli jakiś
pobożny Hindus zwraca się do Siwy, to zwraca się do Lucyfera wprawdzie,
ale z czasów, kiedy Lucyfer był jeszcze prawie całkiem „dobry”, i
jak gdyby w ogóle nie było tu żadnego problemu. więc dlatego często
spotykamy się – na płaszczyźnie
ludzkiej – z sytuacjami na pozór paradoksalnymi. Na przykład Yogananda
w swojej Autobiografii jogina mówi o tym, że miał wizje
Chrystusa, a nawet spotkanie z Chrystusem, ale nie został chrześcijaninem,
bo po prostu w jego wypadku nie było takiej potrzeby, należał on
niejako do innej linii rozwojowej. |