Jan Anker Larsen
(1874-1957), autor m.in. takich - w latach trzydziestych tłumaczonych także na polski - powieści, jak Kamień mądrości czy Maria i Marta, słusznie uważany jest za czołowego protestanckiego mistyka przyrody, choć jemu samemu zapewne epitet „protestancki” nie spodobałby się.
We wszystkich jego powieściach - i w wielu opowiadaniach - może najbardziej niezwykłe partie stanowią opisy mistycznych przeżyć przyrody: roślin, drzew, zwierząt; rzadziej ludzi. Tak mógł pisać jedynie ktoś, kto miał autentyczne przeżycia tego rodzaju. Przeczucie to nie myli czytelnika: w czasie swej podróży po Szwajcarii w roku 1925 na prośbę słuchaczy, Larsen opowiedział o kilku ważnych momentach swego życia. Mówi o tym w uroczej książeczce Vor offener Tur (Przed otwartymi drzwiami), z której, za zachętą pani Elżbiety Czerwińskiej, zaczerpnąłem dwa fragmenty.
Pozwoliłem sobie zatytułować je Mowa niebiańska (termin zaczerpnięty z Kamienia Mądrości) i Drzewo życia. Część Mowy niebiańskiej cytuje wybitny filozof historii Theodor Lessing , o którym wspominałem w cz. I Tradycji i Zmartwychwstania. [Krzysztof Maurin]

Mowa niebiańska. Drzewo Życia

Jan Anker Larsen

 

Mowa niebiańska

 

W mowie i piśmie można kłamać, ale Mowa niebiańska jest życiem prawdziwej rzeczywistości w człowieku i płynie bezpośrednio od duszy do duszy tych, którzy naprawdę i rzeczywiście są w pełni żywi. Nie potrafię słowami opisać tego, co jest bez słów...
A jednak spróbuję teraz o tym opowiedzieć, tak prosto i naiwnie, jak tylko potrafię. Wybieram spotkanie czasu z wiecznością, które odbyło się pewnego letniego dnia - choć przecież trudno je opisać.
Siedziałem w ogrodzie i pracowałem. Właśnie skończyłem pracę. Po południu miałem pojechać do Kopenhagi, ale miałem jeszcze półtorej godziny do odejścia pociągu. Pogoda była piękna, powietrze klarowne i czyste. Zapaliłem cygaro i siadłem w wygodnym fotelu przed domem. Panowała cisza i spokój - wokół mnie i we mnie. W rzeczywistości zbyt dobrze, by o czymkolwiek myśleć. Po prostu siedziałem.
Wtedy zaczęła nadchodzić owa nieskończona łagodność, która jest czystsza i głębsza niż łagodność kochającego, niż łagodność ojca w stosunku do dziecka. Była ona we mnie, a jednak przychodziła do mnie, tak jak powietrze przychodziło do mych płuc. I oddech stał się dziwnie uroczysty, pełen nabożeństwa. Był teraz nie tylko cielesny: wdychałem ową łagodność. Nie muszę mówić, że cygaro zgasło. Nie odrzuciłem go od siebie jak czegoś grzesznego - po prostu nie było potrzebne.
Ta głęboka łagodność, którą najpierw odczuwałem w sobie, a później jeszcze silniej wokół siebie i nad sobą, rozszerzała się, rozprzestrzeniała się coraz bardziej, aż stała się wszechobecna. Widziałem ją; stała się wiedzą, wszelką wiedzą, stała się jednocześnie potęgą i mocą, wszechmocą i wciągnęła mnie w wieczne Teraz.
Dopiero w tej chwili spotkałem rzeczywistość; bo takim jest rzeczywiste życie: jakimś teraz, które jest - i jakimś teraz, które się dzieje. Nie ma początku ani końca. O tym teraz nie potrafię nic więcej powiedzieć. Siedziałem w ogrodzie, ale nie było żadnego miejsca w świecie, w którym nie byłem obecny. Ale przez cały czas miałem jasną, trzeźwą świadomość. Widziałem ogród i poznawałem go, uśmiechając się. Trzeba było się uśmiechać: bo czas i przestrzeń, właściwości tego teraz, które się wydarza i dzieje, były - że tak powiem - „na zewnątrz". Ale czymże jest to teraz, które się dzieje? Jest to ustawicznie dziejące się tworzenie, ze wszystkimi jego bólami porodowymi. Widziałem czas i przestrzeń jako narzędzie czy funkcję tego tworzenia. Pojawiały się wraz z nim i wraz z nim znikały. Nowo stworzone stoi w tym teraz i odrzuca owe narzędzia. Zaczyna się wolność, poczyna się rzeczywisty byt.
I co dalej? Miałem przecież jechać pociągiem do Kopenhagi. Dalej jest droga, której nie przeszedłem do końca, ale która wiedzie poprzez rzeczywistość, która, można powiedzieć, prowadzi w coraz gęstszą rzeczywistość. Bowiem to błogie teraz, które jest, i to dziejące się, pełne męki teraz są jednym i tym samym. Urzeczywistnianie tej prawdy jest tym zadaniem, które następuje po spotkaniu z wiecznym teraz. A to przecież znaczy: przeżywać w sobie ową wieczną i doczesną istotę bytu tak, by sprawić, że stopią się w jedno. W takim praktycznym życiu nikną jak mgła wszelkie teorie i wszelkie „światopoglądy": rzeczywistość spoczywa w jasnym świetle dnia.
Byt nie jest mają, nie jest zaślepieniem, ale to my jesteśmy zaślepieni, póki nasze oczy nie otworzą się w owym teraz, gdzie doczesność i wieczność stapiają się w jedno. Dzień powszedni staje się świętem, życie - sakramentem: jest ono poznawane owym teraz, które jest realizowane i urzeczywistniane w dziejącym się, wydarzającym teraz. Wieczne uświęca doczesne, doczesne urzeczywistnia wieczne.


Drzewo Życia

Owego czasu lubiłem mówić o „otwartym" i „zamkniętym". Pewna znajoma, która uważała się za wyraźnie „zamkniętą", powiedziała kiedyś do mnie: „Po wielu dyskusjach z tobą rozumiem teraz różnicę, którą czynisz między »otwartym« a »zamkniętym«, ale jest to zupełnie suche intelektualne rozumienie, pojmowanie teoretyczne. Żywe rozumienie otwartego jest mi obce”.
Któregoś dnia, kiedy znów się spotkaliśmy i rozmawialiśmy o błahostkach, spojrzała przypadkiem przez okno: stał tam buk, którego wierzchołek płynął w blasku zachodzącego słońca. I gdy jej spojrzenie padło na to drzewo, porwało ją głębokie szczęście, że owo drzewo tam rosło, i przepełniła ją głęboka wdzięczność, że dane jej było je zobaczyć. Wstrząśnięta, odwróciła się ku mnie, by mi to powiedzieć. Ale gdy za chwilę znów spojrzała na drzewo - było tam i jego korona nadal płynęła w świetle zachodu; było to to samo drzewo, a jednak zupełnie inne. Drzewo, które teraz widziała, było piękne i budziło estetyczne zadowolenie. W dodatku należało do niej i mogła z nim zrobić, co chciała: mogła kazać je ściąć lub pozostawić, mogła być dobra i rozdać drwa ubogim - wysoce etyczne zastosowanie drzewa. Ale w owej krótkiej, szczęśliwej chwili drzewo to nie należało do niej i nie było ani piękne, ani brzydkie; było drzewem, które tam stało i rosło, i napełniało ją szczęściem, że było - po prostu było, bez żadnych zbędnych myśli.
W tej chwili pochwyciła przebłysk rzeczywistości. Gdyby potrafiła w niej pozostać, to chwila ta rozpostarłaby się w jej zadziwionym sercu i widziałaby nie tylko to drzewo określonego gatunku, rosnące w tym określonym miejscu - widziałaby „Samo Drzewo, stojące pośród ogrodu", widziałaby drzewo życia, a śmierć przemieniłaby się z przerażenia w jej sercu w uśmiech na jej ustach.
Pełne wdzięczności szczęście, że rzeczy są tu - nie dla jakiegoś estetycznego zadowolenia, nie dla jakiegoś pożytku, który można z nich uzyskać - lecz ponieważ egzystują wraz z nami, a to właśnie jest oznaką tego, że widzi się samą rzeczywistość.
Gdy nie zapominamy, że te rzeczy, które są nasze, i radość, że należą do nas, toną w radości z tego, że istnieją, że są - wtedy płuca wieczności zaczynają oddychać. Wtedy powstaje w człowieku owa niezamierzona łagodność, która wypływa z jego istoty, bez względu na osobę. Jest to słońce wieczności, które oświetla sprawiedliwych i niesprawiedliwych...

 

Przełożył Krzysztof Maurin

powrót do strony GNOSIS 3    powrót do głównej strony GNOSIS