eGNOSIS

 

Lech Robakiewicz (ur. 1954) — redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową — głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki — rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996). Zamieszczone obok notatki pochodzą z przygotowywanego tomu Teraz.

Teraz
Zło 

Lech Robakiewicz

 

Zło jest tylko pojęciem z zakresu antropologii kulturowej, świadectwem poziomu refleksji ontologicznej. Liczmanem bez desygnatu — podobnie jak zimno (substancjalne), czy flogiston, którym żadna fizykalna postać nie odpowiada. To problem psychologiczny, socjologiczny, a może językowy, ale nie filozoficzny.

 

Zło — jako pojęcie — jest reakcją na fluktuacje prawdopodobieństwa — jego tajemnicze przypływy i odpływy, kształtujące zjawiska sprzyjające i zgubne dla jednostki i wspólnoty. Zabobony lęk przed zwichnięciem szczęśliwej passy. Poszukiwanie racjonalnej przyczyny, prawidłowości, mechanizmu, algorytmu — intuicyjne wyczuwanie plastyczności czynnika sprawczego, jego podatności, zgody na coś, co można by nazwać (specyficznym, kapryśnym) dialogiem. Narzucająca się obecność osobowego podmiotu — daimona.

 

Zło to fałszywa kategoria poznawcza, problem pozorny, problem ontologii cienia, skutek zwrócenia przez podmiot ostrza instrumentów badawczych ku samemu sobie. Kiedy nie wie, że zaczyna badać zasadę własnego istnienia, że znajduje się tym samym w warunkach brzegowych (że zaczyna dzielić przez zero), że nie rozumiejąc gramatyki stworzenia, próbuje autoanalizy bez powiedzenia ja — czego skutkiem (nieuniknionym, nieodwołalnym) jest paradoks w rodzaju bytu ujemnego — czyli, jak to pojmuje — zasada anty-bytu. To wprawia w przerażenie naszą skłonną z natury do dopatrywania się za każdym nieco dramatyczniejszym zjawiskiem daimonów, rudymentarną mentalność magiczną.

Owe osobowe czynniki sprawcze, to krok od skonstruowania zła podmiotowego i ontologicznej pułapki bez wyjścia — bo próba rzetelnego określenia owego „zła”, sama zostaje nazwana złem (zamiast realizować postulaty moralne <przykazania>, biorą się cynicznie za ich rozbiór), a co gorsza spiskiem, knowaniem złego (a więc próbując <po omacku, bo brak aparatury> wyznaczyć granice zjawiska psychologicznego, dajemy dowód na jego obiektywne istnienie). Tym sposobem nie tylko pozbawiamy się możliwości precyzyjnego określenia swego statusu ontycznego, ale przez magiczny konstrukt zła, tarasujemy wyjście z ontycznej matni. Błąd zyskuje status wykładni rzeczywistości, a (trudna) prawda jest za każdym razem — jako przerażająca (i jako taka — zła!) egzorcyzmowana.

Ale czy tkwienie w takim błędzie nie jest czymś złym, a więc może nawet złem? Bardzo możliwe — ale jedynie, że to świadectwo istnienia wspomnianej pułapki. Możliwe, że zjawianie się tego (mitologemu) w nas, jest (tylko) znakiem nierozumienia skutków problemu przyczynowości, następstwa zdarzeń — zwłaszcza kiedy bez świadomości tego, co robimy — sądząc, że coś całkiem innego — bierzemy się do analizowania jego mechanizmów. Entropia bada problem entropii.

Bagatelizując zasadę Heisenberga, zabieramy się do badania instrumentarium badawczego, nie wiedząc, co gorsza, o tym. To musi owocować, jako skutkiem sytuacji paradoksalnej — generowaniem i emisją demonów.
Zauważmy, że każde pouczenie o w właściwym postępowaniu, rodzi dyskwalifikację zachowania przeciwnego, jako niewłaściwego. A więc złego. To kruchy lód — przejście po nim ryzykowne, a omalże niemożliwe. Umysł, jego mechanizmy (język oprogramowania) stają się przeszkodą w wydobyciu się z tej obierzy. A więc może spróbujmy zmniejszyć kontrast (jest potrzebny umysłowi do wyodrębniania i nazywania procesów <chętnie określanych jako rzeczy, czy osoby>) wartościowania. Ergo: to nie takie złe, tylko niewłaściwe, błędne, mylne (wciąż próbujemy jednak odruchowo zakwalifikować jako złe), a ukierunkowujemy się (powiedzmy: skupiamy, choć to kolejny demon syntaxis) poznawczo i rozwojowo na wykroczenie poza horyzont — nie w pogoni za nim (wprost, wstecz, po spirali — wciąż w obrębie płaszczyzny), ale przekraczając rutynę, schemat, oczywistość — wyłamując się ruchem „prostopadłym” do rzeczywistości poznawanej, do „przestrzeni” naszego bytu.

 

Propozycja ruchu wertykalnego w rozumieniu tradycyjnym, jest tylko poszerzeniem widnokręgu (wbrew pozorom, z perspektywy pozaplanetarnej, horyzont nie znika, a jedynie ulega znacznemu poszerzeniu — granicznie obejmując niemal połowę globu).

Dopóki będziemy poruszać się od-do, z przeszłości ku przyszłości, z wysokiego potencjału ku niskiemu (zgodnie z gradientem entropii) — używać mikroskopu do poznawania zasad budowy tegoż mikroskopu — od zła ku dobru, nie uzyskamy prawdziwego oglądu.

 

Rzeczą wskazaną jest odsunąć oczekiwania i utemperować ciekawość (podsuwającą pewną skończoną ilość gotowych rozwiązań bieżącej narracji), oczyścić, opróżnić, wyciszyć umysł. Gdy przestaniesz się spodziewać i dziwić, to, co jest otworzy się samo.

 

Podnoszenie kwestii dobra i zła jest raczej podobne stwierdzeniu, że przeszłość jest przeszłością, a przyszłość przyszłością. Że jesteśmy poligonem realizowania się drugiej zasady termodynamiki, i od fatum śmierci cieplnej świata nie ma ratunku.

110123

 

Jedyne, co możemy określić jako zło, to nazwanie dysfunkcji — naruszenie homeostazy ustroju — czy to organizm biologiczny, czy społeczny. Zło, to rozpad, te czynniki, które do rozpadu prowadzą.

Ale nasze funkcjonowanie zasadza się przecież na rozpadzie, bez rozpadu nie byłoby łańcuchów pokarmowych w środowisku i cykli redukcji potencjału wysokoenergetycznych substratów (jak ATP) w procesie oddychania komórkowego.

A więc to nie rozpad jako taki, ale zaburzenie rozpadu, pewnych ścieżek rozpadu, wtrącanie metabolizmu na inną niż optymalna ścieżkę. Przetrącenie tożsamości biochemicznej?

Kiedy jest nam zimno, rozżarzony piec jest dobrem, ale w upał już będziemy w nim widzieć zło — a więc gorejącemu piecowi nie sposób nadać jednoznacznej etykiety moralnej.

Jakże trudno ze zła utkać byt „pozytywny”, czyli konstruktywnie istniejący dla siebie (bez względu na charakter jego stosunków ze światem zewnętrznym i tymi, co go zaludniają), jeśli racją jego istnienia ma być owego zła czynienie. To już raczej projekcja naszych obaw przed upośledzeniem, magicznie wklęta w kształt osobowy.

Jeślibyśmy wyobrazili sobie sytuację ludzi zamkniętych w głębi oceanu, w uszkodzonym okręcie podwodnym, jest rzeczą ewidentną, że w oczekiwaniu na pomoc, winni maksymalnie oszczędzać pozostały zasób powietrza. Tak więc wszystko, co potęguje jego zużycie — każdy nieuzasadniony wysiłek, każdy głębszy oddech, nosi znamię przestępstwa, godzącego w życie wszystkich i łatwo można sobie wyobrazić stworzony dla tych ekstremalnych warunków kodeks, karzący takie zachowanie śmiercią.

Nie istnieje nic takiego, to kategorie mityczne służące do manipulowania nami, do wielopiętrowego warunkowania. Tresury.

To, co opowiadają o, to zwykłe bajanie: to takie długie, białe, nieciągłe — co przywołuje na pamięć przypowieść o ślepcach i słoniu.

110124

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich   powrót do strony eGNOSIS