eGNOSIS

 

Lech Robakiewicz (ur. 1954) — redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową — głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki — rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996). Zamieszczone obok notatki pochodzą z tomu Teraz.

Teraz
Przygody płonącej wody 

Lech Robakiewicz

 

Staszek Pierożek znowu siedzi na tylnych łapkach w swoim namiocie medytacji i uporczywie skrobie przednimi przezroczystą szybę drzwi. Trwa to zazwyczaj od pięciu do dwudziestu pięciu minut. Dziś przygląda się z wyraźnym natężeniem swym łapom, a potem samej szybie. Kilka dni temu podobnie biegał z jednej strony na drugą, drapał raz tu, raz tam — inteligentnie i szybko drzwi to otwierając, to zamykając. Musi w tym tkwić dlań wielka tajemnica, a ponieważ ma — przypuszczam — dość krótką pamięć, więc za każdym razem podchodzi do sprawy ze świeżym zdumieniem i poczuciem metafizycznej dziwności, czy deja vu. Jakbym już kiedyś coś takiego robił, coś podobnego odczuwał, był o włos od zrozumienia, i przejścia na tę drugą (zdawałoby się będącą tuż-tuż) stronę.

Jakże to bliskie moim niemal trzydziestoletnim rozważaniom o czwartym wymiarze. Dziś w nocy obudziłem się i myślałem o odbiciu lustrzanym i swoich eksperymentach z lat 80-tych z półprzepuszczalnymi zwierciadłami. Patrząc na żarówkę przez dwa ustawione pod niewielkim kątem — spostrzegłem, że wskutek wielokrotnego odbicia, powstaje obraz „linii” żarników ginących we mgle „nieskończoności”, zaś po dodaniu trzeciego — całe ich pole. Dodanie czwartego lustereczka (b. trudno utrzymać je razem w dłoni), powodowało zapełnienie świecącymi wężykami całej przestrzeni. Na czym eksperyment się kończył, bo piątego nie miałem (trzeba było jechać znów do PZO na Grochowską, co odkładałem, odkładałem i się jakoś rozpłynęło). Co by się w owym piątym lustrze okazało?

Kilka razy wracałem potem do rzeczy, ale zapału jednak nie starczało na 2-3 godzinną wycieczkę tramwajem. Więc tylko poskrobałem z jednej strony trochę, powytrzeszczałem oczy (przez to kilkucentymetrowe okienko) do zastanawiających, rozżarzonych czerwonawą poświatą, umykających w mrok (i by było jeszcze dziwniej — lekko zaginających się ku „horyzontowi”) przestworzom. Poskrobałem i zapomniałem.

Obudziłem się w nocy i myślę o nadsześcianie tessarakcie. Nie jestem pewien, czy redukcja jest pomocna, ale na tym etapie jest jedyną drogą dającą szansę na utrzymanie jakiej takiej orientacji w „chaosie”, „dezorganizacji”, w jaką są u progu wprawiane moje uwarunkowania, konwencje postrzegania świata, mój „software”. Przypominam sobie doświadczenie z kociętami (o kt. czytałem w 1976 r.), których połowa chowała się w pomieszczeniu pomalowanym w poziome paski, druga — w pionowe; i ich przygodach po wpuszczeniu do normalnego świata — gdzie nienawykłe do percypowania składowych (odpowiednio pionowych i poziomych), rozbijały sobie nosy o przedmioty otoczenia z nieznanych elementów przewagą. A więc nienawykły, tych „składowych” nie percypuję, nie mogę sobie wystawić. Skoro tak, tymczasem przynajmniej będę redukował — bryły czterowymiarowe — do trójwymiarowych, trójwymiarowe (o ile to konieczne, a dla klarowności — często) — do figur płaskich.

Wychodzę od „siatki” sześcianu narysowanej na płaszczyźnie — sześć kwadratów, no — dla mnie, patrzącego na to z góry — sześć kwadratów, a dla mieszkającego na ich poziomie, w ich „przestrzeni”, „płaszczaka”? Rodzaj wygiętego w kilku miejscach, zamkniętego muru. Przestrzeń zamknięta. Zaczynam wydobywać z tej przestrzeni (powiedzmy — wycinać) elementy siatki — co się wówczas dla płaszczaka dzieje? W chwili, gdy je podnoszę (zaginając w kierunkach prostopadłych do krawędzi), w jego świecie  z n i k a j ą ! Gdy więc cała bryła w trójwymiarze zostaje domknięta (wszystkie kwadraty podniesione), obszar zakreślony „murem” obwiedni kurczy się do jednego (spośród pierwotnych sześciu) kwadratu. Co się z resztą stało? — głowi się płaszczak i ma spory kłopot — przeszły bowiem w niepercypowalną dlań „nadprzestrzeń”. Mniej więcej podobnie dzieje się, kiedy przestrzenny „krzyż” (o dwu ramionach poprzecznych), „siatka” tessaraktu, złożona z ośmiu sześcianów zaczyna się „składać”, czyli zaginać (analogicznie) w kierunkach prostopadłych do ich boków (stycznych z sz. centralnym) — w miarę „unoszenia”, czy „wycinania”, nikną z naszego horyzontu percepcji. Po domknięciu tessaraktu, widoczny pozostaje tylko sześcian środkowy (odpowiednik środk. kwadratu w świecie płaszczaka). Wydawałoby się więc, że to, co było, znikło, i to momentalnie, bo „zagięcie” sześcianu w płaszczyźnie prostopadłej do jego boku (choćby o 0,00001o), powoduje wypadnięcie poza horyzont zdarzeń tego świata. A więc obecny w naszej przestrzeni sześcian, to aluzja do bytującego w czterech wymiarach tessaraktu, jego „przekrój”, „cień”, czy „odbicie” (ale też „stop-klatka” tego tes., który „jest” poza czasem, który przez czas „obchodzimy”, oblizujemy okiem z różnych stron), symbol powiązany z rzeczywistym desygnatem sprzęgiem z gatunku oddziaływań silnych, bo tożsamością.

 

Przygody płonącej wody.

 

 

To ,,alegorie” ruchów konkretnych składowych ,,płaskiej” siatki tessaraktu wyciętej z tworzywa przestrzennego.

Ciekawa rzecz, że krzyż, o którym wyżej, to siatka sześcianu, czyli odsyłacz, aluzja — symbol wyjścia poza horyzont tej rzeczywistości.

 

090424

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich   powrót do strony eGNOSIS