eGNOSIS

 

Lech Robakiewicz (ur. 1954) — redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową — głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki — rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996), Teraz (2011).  Zamieszczone obok notatki pochodzą z przygotowywanego do druku tomu Lilitú.

 

 

Teraz
Pod Montségur

Lech Robakiewicz
 

 

Montségur — stela ustawiona u stóp jednej z ostatnich twierdz katarskich. Tu po poddaniu warowni — i odrzuceniu przez katarów propozycji wyparcia się wiary, zostali sprowadzeni, by zginąć śmiercią męczeńską — spłonąć na stosie 16 marca 1244 roku — dwieście dwadzieścia osób jednocześnie.

 

Co czuli, przywiązani do słupów, często po czworo, pięcioro do jednego, gdy płomienie ogarniały wiązki chrustu, na pryzmy których ich zapędzono? Co myśleli, patrząc poprzez pasma sinego, gryzącego dymu, na zadowolonych z siebie żołdaków antykatarskiej krucjaty — przechadzających się z kubkiem wina w dłoni, przyglądających z zainteresowaniem, co się tym razem dalej wydarzy. Kto zacznie krzyczeć, a kto złączy się z pozostałymi w uderzającej z ognia i z mocą ognia pieśni, która nie zagaśnie, póki powietrza płucom, póki światła oczom, póki krwi sercu starczy.

Kim być musieli nieszczęśni, którzy ich na pastwę płomieni wydali? Jak mogli się z tego cieszyć, ba, wiwatować, świętować, jeść wtedy i pić za zdrowie króla i papieża?

Przechodniu, patrz, tu płoniemy, tu leniwe płomyki liżą nasze stopy, tu siwy dym nas dusi, tu podnoszący swe chciwe ręce ogień sięga po wszystko. Teraz patrz, niech zieleń łąki nie zmąci ci wzroku, niech omszałe kamienie nie zwiodą. Tu wciąż jest 16 marca 1244. Tu czas się zatrzymał. Nasza skóra skręca się, zwęgla i odpada płatami, a my patrzymy na to, choć ból rozdziera setkami ostrzy rwąc nasze ciała na strzępy. Nasze oczy za chwilę się zagotują, z naszych opalonych dłoni sterczą już nagie, czerniejące w ogniu kości. Przyjrzyj się bacznie, a wszystko to w jednej chwili spostrzeżesz. Tu świat ginie dwieście dwadzieścia razy. Nie zginął, wciąż ginie, umiera wraz z nami. Niech twe oczy nie uronią jednej łzy — tej ulgi nam nie dano. Złącz się z nami w niebosiężnym śpiewie — niechaj przebije mrok, w którym, jak w wiecznotrwałym więzieniu tkwią nasi oprawcy, niech przeszyje jego ściany, ku wiekuistej wolności, i Światłu, ku Miłości. I zaświadczy, i zwycięży, i zbawi.

110202

 

Badanie fenomenologii zjawiska żąda od nas postawienia oczywistego pytania o przyczynę. Kto stał za tym paleniem (holokaust)? W czyim interesie było wyniszczenie, bestialska eksterminacja Doskonałych? Jakże chętnie zobaczylibyśmy w tym czwórpalcą dłoń mściwego Demiurga, jego oślepłych z wściekłości Archontów, rękę złego Ducha, arcydemona — Angra Mainju. Nazwalibyśmy krzyżowców demonami, jak oni nazywali nas. I byłoby to łatwe, mitotwórcze — świadectwo tego, że w dalszym ciągu posługujemy się pierwotnym myśleniem magicznym. Lecz jaka (i czy jakakolwiek) jest alternatywa? Alternatywą jest przyjęcie odpowiedzialności — nie na zasadzie pozaczasowego oddziaływania skutków na przyczyny — przez uświadomienie sobie, że to samo, co stało za tamtą „triangulacyjną” siecią płonących (wiecznie, jak powiada Borges) stosów, a stała żądza poznania, wejścia w posiadanie Prawdy, ale prawdy jedynej, jednoznacznie (słusznej, skutecznie) wyjaśniającej w obrębie jednego systemu mitów, pojęć i wywiedlnej z nich moralności — wszystko, gwarantującej poznanie i zbawienie. To samo stoi za naszymi aspiracjami wciąż. I wówczas i teraz pragniemy skonstruowania filozofii ostatecznej. Temu ta sieć koordynat unieruchamiających rzeczywistość miała służyć. Inna prawda, zwłaszcza poświadczona życiem przez Doskonałych, nie ma w tym samym continuum racji bytu. Ex definitione od Złego więc jest. I wszyscy jej poplecznicy. Inaczej wmusilibyśmy przyjąć, że to my sami, a do tego — przebóg — nie dopuścimy, bo to nazbyt już jawne bluźnierstwo.

Dopóki będziemy stosować ostracyzm, ekskomunikować, egzorcyzmować innych, dopóki nie przestaniemy się ich (panicznie) bać, nie przestaną płonąć stosy — to gorejące świadectwo szaleństwa naszego (ekskluzywnego) schematu poznawczego (mityczno-magicznego, przyczynowo-skutkowego, lękowo-pragnieniowego, biwalentnego) i etycznego (mityczno-magicznego, przyczynowo-skutkowego, krzywdo-nienawistnego, zbrodnio-karnego, biwalentnego). Bo to my podsycamy, a po prawdzie, podkładamy pod nie ogień.

Istnieje taki pęk prostych, które przenikając wszystkie węzły sieci, przechodzą też przez punkt widzenia. Kiedy te wszystkie stosy suną wzdłuż nich, w płaszczyźnie poznawczej ku wspólnemu centrum, nakładają na siebie, przemieniając w pożar poznania. Niewartościującego, achronicznego, bezprzyczynowego i bezskutkowego, bezpragnieniowego, a nade wszystko bezinteresownego. Dopiero wówczas ta (porażająca bezmiarem męczeństwa) sieć triangulująca przestrzeń (przerażenia, zagubienia) naszego, może przestać (w nas) płonąć.

To nie jest próba wywarcia emocjonalnej presji, przywiedzenia aprioryczną, bezsprzeczną, czy powszechnie zaakceptowaną słusznością kogo do czego. To tylko wskazówka. Tam. (Tu.) Ku pełnej pułapek, potu, krwi i łez drodze, na której w wymiarze bólu czeka nas coś więcej niż spalenie ciała (cielesne), a „nagrodą” jest „niepojęte”. Taki jest jednak prawdziwy wektor moralny tej rzeczywistości, jej „sens”. I kto tego nie dostrzega, temu biada. Jest ślepy („ślepy”). Hahaha. I pójdzie do piekła. Nie, jest w piekle (jak słusznie głosi Mani). A zaprasza się wszak do równie (i iście) piekielnych (mąk). Niechaj ogień naszego żaru (żarliwości) zwoli przejść temu, co jest w nas ogniem tożsamości poprzez ogień próby (rzućmy jego żarowi na żer to wszystko, co w nas nie jest <nie jest, powtarzam, nie jest> nami) i przedostać się ku ogniowi wiecznemu („i” „przedostać” „się” „ku” „ogniowi” „wiecznemu”) [o. centralnemu, wiecznej światłości, pozaświatowemu Ojcu, Abrasaksowi, Ahurze] poza (czasem, pojmowaniem, zrozumieniem, nazwaniem, światem), a jednak w. Gdzie tam jest tu.

110203

 

W międzyczasie dostałem odpowiedź od znajomego (Tadeusza), który uraczył mnie wyliczanką epitetów: „straszna jatka!”, „za dużo materialnego człowieka, takiego przypiekanego, jak ofiary całopalne z Testamentu Starego, tekst zbyt dużo narzuca, kieruje w materialność i moralność”, że dla niego to „dramat kosmiczny, cichy krzyk świadczy o dramacie”, a „w płomieniach, tej półmaterii wypala się Prawda i Duch”. Podniosłe, ale chyba jednak jedynie uwznioślone, przerozumowane, lucyferskie. Odpisałem:

Wydaje mi się, że pisząc „jatka”, domagasz się potraktowania sprawy z nadmiernym dystansem. Bronisz się. Dlaczego mielibyśmy się niby dystansować? Bo nas to nic nie obchodzi? Bo nas nie boli? Bo ich to nie bolało? Jakiej „półmaterii”? Wierzysz w to? Postaw siebie, przywiązanego do pala, niech ogień trawi Twoje ubranie, opala ręce — naprawdę będziesz czuł, że to „półmateria”? To by był — wybacz — skończony banał, niemal jakby byli poddani narkozie. Nie byłoby nikomu potrzebne consolamentum — pocieszenie, wszyscy z samego faktu przynależności, wtajemniczenia w prawdy katarskie, byliby definitywnie zbawieni! Jeśli jesteśmy z półmaterii, jedną nogą w niebiesiech (a po prawdzie cali), to o czym tu gadać? Nie, to nie jest dramat. Ktoś, wydaje mi się mówił Eli, Eli lama sabachtani. Czy ja mieszam pojęcia, czy jednak istnieje analogia — dająca wyobrażenie o tym, co wtedy się z człowiekiem dzieje? Nie zachowuję należytego dystansu? Tamten (Jeszua) nie był z tej półmaterii? A ja mam przeświadczenie, że jedno przystaje do drugiego dosyć dobrze.

Cali jesteśmy wciąż jak ze Starego Testamentu (pogańskiego w najgorszym tego słowa znaczeniu), będącym b. skrupulatnym świadectwem, katalogiem wręcz podłości, nikczemności, marności ludzkiej. I rozmaitych tej marności projekcji. Nie ma się co tego wypierać.

A czy mój tekst jest starotestamentowy? Nie namawia do wszak zemsty (co by o tym dowodnie świadczyło) — pokarania oprawców stosem, wręcz przeciwnie — przeczytaj jego dwa (równoległe) zakończenia: „kto złączy się z pozostałymi w uderzającej z ognia i z mocą ognia pieśni, która nie zagaśnie, póki powietrza płucom, póki światła oczom, póki krwi sercu starczy” i „Złącz się z nami w niebosiężnym śpiewie — niechaj przebije mrok, w którym, jak w wiecznotrwałym więzieniu tkwią nasi oprawcy, niech przeszyje jego ściany, ku wiekuistej wolności, i Światłu, ku Miłości. I zaświadczy, i zwycięży, i zbawi” — przebija ściany więzienia, a więc uwalnia, zbawia również i oprawców. Jeśli jest w tym Twoim zdaniem tchnienie ST — to chyba może w analogii do pieśni dobywających się spośród płomieni, skąd Szadrach, Meszach i Abednego chwalili Pana. Ty byś chciał analogii zupełnej — symetrii — jak księga Daniela próbuje świadczyć, budując na tandetnym cudzie (równie tandetną) wielkość Jahwe — widzieć ich przechadzających się wśród morza ognia, acz w powiewach chłodzącego wietrzyku i wyśpiewujących chwalby? Tak mieli odchodzić z tego padołu „półmaterii” katarzy? Otóż nie, tego rodzaju symetria obowiązuje wyłącznie w bajkach, mi chodziło o prawdę.

Chciałbyś (łatwego) (jak my wszyscy w gruncie rzeczy) cudu. Jednoznacznej interwencji mocy nadprzyrodzonych (czy to zewnętrznych, czy uruchomionych boskością z człowieka). Niczym z mdłej, przez jednoznaczność, doketystycznej wizji ukrzyżowania. To by jednak odjęło z nich uświęcające cierpienie, w jakimś sensie w ostatniej chwili odbierało, zaprzeczało ich człowieczeństwu, sprawiało, że ich wiara i życie w niezwykłej bliskości sacrum, byłyby daremne.

110207