eGNOSIS

Tomasz Aleksander Mirkowicz (1953-2003). Tłumacz literatury anglojęzycznej, głównie amerykańskiej, prozaik i krytyk. Z wykształcenia filolog-anglista. Jako pisarz zadebiutował tomem Tunel (1984), wydał ponadto: Lekcję geografii (1996) oraz Pielgrzymkę do Ziemi Świętej Egiptu (1999); przełożył m.in. Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya, Przemiany Harry'ego Mathewsa, Rok 1984 George'a Orwella, Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego,
Szanghajski cyrk Quina Edwarda Whitemore'a, Szmirę Charlesa Bukowskiego; jego przekłady były wielokrotnie nagradzane. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Polskiego PEN Clubu.
Był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach (literatura, malarstwo, rzeźba, architektura, filozofia, religia i inne), był też zapalonym podróżnikiem (odbył m.in. cztery kilkumiesięczne podróże na statkach handlowych do Afryki i Ameryki Południowej).

Zamieszczony obok tekst stanowi fragment książki Pielgrzymka do Ziemi Świętej Egiptu (wydanej przez wydawnictwo WAB). Za zezwolenie na umieszczenie Apokalipsy Mojżesza Czarnego na naszej stronie serdecznie dziękujemy p. Julicie Wroniak-Mirkowicz.


 

Aneks I: List Teodora cz. II

Tomasz Mirkowicz

 

 

Tak to dzięki Sunu skończył się pierwszy kataklizm. On sam osiedlił się na ziemi, w której Apepa pokonał, i rodzinę założył. Z ludzi, którzy pomogli mu węże wytępić, ognie paląc, powstała kasta kapłanów – starzów, czyli strażników ognia świętego, do czego płomień trójjęzyczny na naszym herbie się odnosi. Pod wpływem Sarmatów, którzy Scytów wyparli, kult ognia i związane z nim wierzenia rozwinęły się w pełni, choć nie sposób ustalić, co w tych wierzeniach jest prasłowiańskie, co sarmackie, a co wniósł do nich Sunu. Własnej religii nie mógł starać się tubylcom narzucić, albowiem jak przekonać kogoś, aby lękał się strasznej Ammut, potwora pożerającego serca nieprawe po Sądzie Ozyrysa, łączącej w wyglądzie swoim cechy krokodyla, lwicy i hipopotama, skoro żadne z tych zwierząt nie jest temu komuś znane? Jak sprawić, by ktoś przyjął wiarę w Anubisa, boga, któremu mumifikacja podlega, skoro ma on głowę szakala, a więc znów zwierzęcia obcego? Można by go, od biedy, z głową wilka przedstawiać, ale co z tego, skoro mumifikacja, tak podstawowa dla religii Egiptu, jest niemożliwa w kraju, gdzie w ziemi wszystko się rozkłada. W tej sytuacji Sunu musiał zrezygnować z zapędów misjonarskich, jeśli takowe miał; mógł najwyżej pomagać wykształcić wierzenia miejscowe. Ale pozwól, że zamiast snuć na ten temat domysły, przejdę do następnego potopu, który zdarzył się tysiąc pięćdziesiąt lat później; jak już wiesz, chodzi o potop myszy.

Dlaczego akurat myszy? spytasz pewnie. Otóż przyczyną był gwałtowny rozwój rolnictwa, jaki w przeciągu tysiąca lat nastąpił, możliwe, że pod wpływem Sunu, którego ojczyzna była przecież przez wieki rolniczą potęgą – więcej nawet, spichlerzem świata antycznego. Rozwój ten spowodował, iż myszy, uprzednio w puszczach i kniejach rozległych pożywienie dla siebie z trudem znajdujące i przez swoich naturalnych wrogów tępione, zaczęły się rozmnażać i rozprzestrzeniać w tempie niebywałym. Pustoszały pola, znikały zapasy zboża, głód zaglądał w oczy, a z nim beznadzieja – po cóż siać, jeśli myszy znów wszystko pożrą? Nie wiadomo, czy głód był tak straszny, że dochodziło do ludożerstwa, jak to zdarzało się w ojczyźnie Sunu, bo nie ma zapisów tego okresu dotyczących; przetrwał tylko ślad owej plagi w postaci podania o królu przez myszy zjedzonym.

Sądzę, że nikt nie wiedział, jak pozbyć się żarłocznych gryzoni. Jedni na pewno ogniem świętym z nimi walczyć chcieli, tak jak niegdyś walczył z wężami Sunu. Pewnie nawet puszczali z dymem całe pola, lecz gdy na obsianym popielisku ponownie wyrastało zboże, znów zjawiały się myszy i zjadały wszystko. Ogień święty zawodny się okazał, nie pomagały licznie składane ofiary, zupełnie jakby potop był wynikiem srogiej obrazy bogów; zrozpaczeni ludzie zaczynali przeciwko kapłanom bluźnić lub też na południe przez Karpaty uciekać. Możliwe, iż falę słowiańską, sięgającą aż po Adriatyk, Bałkany i niżej, spowodował właśnie wiele lat trwający potop myszy, który głód srogi powodował, skłaniając Słowian do wielkiej migracji. W końcu jednak potomkowie Sunu, pamięć o ojczyźnie przodka zachowując przez lat ponad tysiąc, a pewnie i utrzymując z nią sporadyczne kontakty, wykoncypowali, jaki może być ratunek.

Domyślam się, jak bardzo wzmianka o kontaktach musiała Cię zdumieć. Ale zastanów się, ileż mamy śladów! Nie chodzi mi o drobne znaleziska, jak posążek Izydy czy kilka garści aleksandryjskich monet; są dowody ważniejsze, jak flaga i godło tego kraju. Tak jest; egipskie są nie tylko wpływy na wczesne wierzenia, wczesną architekturę, czy to w postaci podkrakowskich kopców, czy też ziemią obwarowanych grodów, nie tyle na wzór egipski, co pod wpływem egipskiej myśli inżynieryjnej wzniesionych; także orzeł Ptolemeuszy na piastowskiego przemianowany i biało-czerwona flaga, gdyż biel i czerwień to odpowiednio barwy Górnego i Dolnego Egiptu, reprezentujące boginie Nekhebet i Buto. Wierz mi, tu sięgały szlaki handlowe świata antycznego, którymi z obszarów obecnej Polski sprowadzano futra, wosk, bursztyn, a przede wszystkim – niewolników; w okresie, o jakim mowa, a więc na przełomie szóstego i siódmego wieku naszej ery, drogi zdążyły już nawet opustoszeć. Ale skorzystano z jednego ze starych szlaków, aby za radą potomków Sunu sprowadzić z Egiptu zwierzę, które zniszczyć myszy było władne. Tak jest. Wtedy to bowiem, nie mogąc inaczej opanować potopu kraj wyniszczającego, sprowadzono koty. Jak to?! zawołasz. Koty były tu zawsze! Otóż nie, tak tylko Ci się wydaje: w owym czasie kotów jeszcze nie było. Dawni mieszkańcy tych ziem hodowali krowy, świnie, kozy, owce, konie, psy i pszczoły, ale kotów nie znali. Trzymali po chatach oswojone łasice, też do ochrony przed myszami znakomite, lecz często – jako zwierzęta nie domowe, lecz dzikie – znów do lasu i swobody z siedzib ludzkich umykające. Do czasów naszych przetrwał po nich ślad w postaci wyrażenia „łasić się”, stosowanego do ich następców, kotów, przede wszystkim; ale koty trzeba było znad Nilu sprowadzić.

W Egipcie bowiem oswojone koty hodowano i czczono wówczas już przez trzydzieści, a może i czterdzieści wieków, choć kult świętych kotów sięgnął szczytu dopiero tysiąc lat przed naszą erą, kiedy to w uroczystościach w Bubastis uczestniczyło ponad siedemset tysięcy osób. Bubastis – miasto śpiewu, radości i tańca, stolica rozkosznej Kotki, opiekunki ciężarnych, któremu straszny koniec przepowiedział Ezechiel: Młodzieńcy miasta On i Bubasto od miecza polegną, a panny w pojmanie pójdą. Okrutne słowa, lecz Bóg Ezechiela w ogóle nie bardzo lubił Egipcjan. Nie szkodzi, własnych Bogów mieli pod dostatkiem, a wśród nich kociogłową Bast, uosobienie dobroczynnego Słońca, oraz jej towarzyszkę, lwiogłową boginię Sekhmet, która symbolizowała jego gwałtowne, niszczycielskie cechy. Obie utożsamiane były z prastarą boginią Mut, za żonę Boga-Słońca później błędnie uważaną, gdyż jako bóstwo o trzech głowach, kobiety, mężczyzny i sępa, wyposażone w ogromne skrzydła oraz w lwie albo kocie pazury, była samowystarczalna i męża nie potrzebowała. Tam, skąd kult jej prastary do Egiptu wraz z kotami dotarł, czyli w Nubii, bóstwem najwyższym była; w rozdziale Księgi Umarłych, w którym jako Sekhet-Bast-Ra, potężniejsza od bogów wszystkich, jest adresowana, pada jej imię nubijskie, długie i przedziwne: Tekaharesapusaremkakaremet. Jako inny symbol Słońca ogromny kot Mau występował; to on, blask słoneczny symbolizując, głowę węża Apophisa, pana mroku, ścinał, tego samego, z którym – jako z przeciwnikiem Ra – Sunu nauczył się walczyć urokami w świątyni tebańskiej.

Tak jest, w Egipcie koty utożsamiano ze Słońcem i dlatego wielką czcią darzono; ślady tych wierzeń zaszczepionych nad Wisłą przez naszych przodków przetrwały w postaci ludowej baśni o pięknej królewnie, córce Słońca, mieszkającej w niedostępnym zamku na szczycie stromej góry. O zmierzchu przemieniała się w kotkę i w tej postaci krążyła wśród ludzi, zaglądając do wiejskich chat, przysłuchując się rozmowom, przypatrując zabawom i obyczajom, a o północy powracała na zamek. Możesz powiedzieć, że to znów baśń tylko, lecz dla mnie to pozostałości dawniejszych słowiańskich wierzeń, właśnie pod wpływem kultu Bast ukształtowanych, a także ślad owego potopu myszy. Na to wskazuje imię królewny, jakie w przekazach i baśniach przetrwało: Klęska. Nazwana tak została, ponieważ klęskę spowodowaną przez myszy od kraju odwróciła, podobnie jak ktoś imię „Szwed” lub „Dunin” otrzymywał, jeśli wielkim męstwem się odznaczył, przeciw Szwedom czy Duńczykom walcząc. Nic więc dziwnego, że mimo wprowadzenia chrześcijaństwa sympatia do kotów przetrwała na tych ziemiach aż do czasów dzisiejszych i nigdy nie udało się Kościołowi natchnąć mieszkańców Polski taką do kotów nienawiścią, jako do zwierząt Szatana, jaka objawiała się w innych krajach Europy; stało się tak, ponieważ wdzięczność za uratowanie ziemi tej i jej plonów przetrwała stulecia.

W ten to sposób, dzięki egipskim kotom, drugi potop został odwrócony, a egipska bogini pod nową nazwą do panteonu słowiańskiego włączona została. Poza Polską i Egiptem jedynie w Irlandii koty czcią otaczano, o czym wspominam Ci tu po to, aby zwrócić uwagę Twoją na pewną zbieżność w dziejach tych dwóch narodów, tak różnych i tak podobnych zarazem. Tam też był potop węży; tam też koty szanuje się wielce, co jest pozostałością dawnego kultu kota-króla Irusana. Warto by kiedyś nad związkami między słowiańską Polską a celtycką Irlandią bliżej się zastanowić, ale mnie już chyba czasu na to nie stanie.

Alicjo! Jak strasznie żałuję, iż tak późno list ten pisać do Ciebie zacząłem, bo widzę coraz wyraźniej, że nawet części tego, co pragnę, przekazać Ci nie zdołam. Muszę się streszczać, coraz większe luki w relacji zostawiać, byle tylko zdążyć dojść do czasów współczesnych. Dziś jeszcze każę wysłać do Ciebie telegram. Przyjedź! Przyjedź koniecznie! Ale zanim to się stanie, będę dalej ciągnął tę opowieść.

Powinienem już przejść do potopu trzeciego i dziejów Abadiusza Mojżesza, który potop ten zażegnał, a także opowiedzieć, jak związki rodu naszego z Egiptem sam jeden wykryłem, ale muszę choć na chwilę się zatrzymać na postaci w historii rodu naszego najsławniejszej: palatynie Sieciechu, w którego ręce najwyższa władza w państwie o mało nie przeszła.

Nie wiem, czy Ci wiadomo, że nasz przodek ukazany jest na obrazie Jana Matejki, jak w 1096 roku wraz z Władysławem Hermanem przyjmuje poselstwo Żydów z Beniaminem z Tudeli na czele. Palatyn stoi za plecami księcia, wsparty o murek ganku, na którym królowa Judyta Maria ogląda ozdobną kasetkę. Widząc obraz po raz pierwszy, zdziwiłem się niepomiernie, gdyż żadne źródła nie wspominają o tym, aby Żydzi szukali schronienia w Polsce za panowania Władysława Hermana; zresztą Przemyśl już kilkadziesiąt lat wcześniej miał sporą kolonię żydowską. Jeśli Matejko chciał przedstawić ważne wydarzenie z dziejów stosunków polsko-żydowskich, powinien był pokazać Żydów na dworze Bolesława Pobożnego, który w roku 1264 wydał w formie przywileju statut zwany kaliskim, regulujący ich położenie prawne i zapewniający im ochronę. Albo na audiencji u Kazimierza III Wielkiego, który też był Żydom wielce przychylny.

Potem jednak pomyślałem, że spora grupa uchodźców żydowskich rzeczywiście mogła dotrzeć do Płocka z Nadrenii, gdzie wybuch fanatyzmu religijnego towarzyszący pierwszej krucjacie doprowadził do krwawych rzezi Żydów w wielu miastach. Polska była bardzo tolerancyjnym i gościnnym krajem; zaledwie dwa lata później osiedlili się tu Żydzi, którzy musieli uciekać z państwa Brzetysława. Kiedy w czternastym i piętnastym wieku wypędzano ich kolejno z Francji, Hiszpanii i Portugalii, też wielu znalazło schronienie nad Wisłą. Poczułem dumę, że Matejko uznał za stosowne przedstawić przybycie Żydów do Polski właśnie za rządów palatyna Sieciecha; dobrze to świadczyło o naszym przodku.

Jednakże im dłużej wpatrywałem się w obraz, tym bardziej nurtowały mnie pytania. Po pierwsze, dlaczego, choć widać, że jest środek lata, Sieciech odziany jest w gruby kożuch? Po drugie, dlaczego ukazany jest jako siwobrody starzec? Po trzecie, dlaczego poselstwu Żydów przewodzi Beniamin z Tudeli, sławny rabin i podróżnik, który w 1160 roku wyruszył z Hiszpanii i w ciągu trzynastu lat odwiedził Turcję, Persję, Indie, Liban, Palestynę i Egipt, a w dodatku przedstawiony jest na obrazie dotyczącym wydarzenia poprzedzającego o sześćdziesiąt cztery lata jego podróż również jako siwobrody starzec?

Historiozoficzne teorie Matejki w żaden sposób nie usprawiedliwiały tego rodzaju odstępstw od faktów, jeżeli brać pod uwagę tylko pierwszą warstwę znaczeniową obrazu. Najwyraźniej w trakcie studiów przygotowawczych, jakie zwykle prowadził przed przystąpieniem do malowania, Matejko natrafił gdzieś – może w starych dokumentach przechowywanych w Bibliotece Jagiellońskiej, może w zniszczonych później archiwach jednego z rodów magnackich albo w księgach udostępnionych mu przez gminę żydowską – na wzmiankę o powiązaniach naszego rodu z Egiptem, a nawet odkrył prawdę całą. Wierz mi, nie żałowałem czasu ani pieniędzy, żeby odszukać dokumenty, do których mógł mieć dostęp. Niestety, albo zginęły w pożodze wojennej, albo odnajdą się dopiero w przyszłości.

W każdym razie genialny artysta specjalnie namalował Beniamina z Tudeli tak, jakby ten swą wielką podróż – zakończoną pobytem w Egipcie – miał już za sobą. Podróż do Egiptu na obrazie Matejki ma za sobą również Sieciech; to dlatego, że przywykł do upałów egipskich, w Polsce w środku lata odziany jest w kożuch. I właśnie z tego powodu paladyn i rabin są podobni do siebie, obaj przedstawieni jako mądrzy starcy o długich, siwych brodach.

Choć w roku 1096 Sieciech miał dopiero opuścić kraj, Matejko zawarł na swoim płótnie także wiedzę o tym, że nasz przodek z czasem z Egiptu powrócił. A umieszczenie na obrazie Beniamina z Tudeli miało wskazywać, że to właśnie od Żydów, przez wieki utrzymujących kontakty z Egiptem, Sieciech dowiedział się, jak dotrzeć do ziemi przodków.

Ale dlaczego palatyn Sieciech miałby też z Egiptu powrócić? spytasz pewnie, zdziwiona. Po co w ogóle miałby tam jechać? Otóż wiedz, że palatyn musiał z Polski uchodzić, gdyż możnowładcy i synowie Władysława Hermana zmusili księcia, aby go wygnał. Oczywiste jest, iż książę uczynił to wbrew woli; jeszcze w ostatniej chwili wymknął się potajemnie do Sieciecha, żeby ustalić, co czynić. Nie było jednak wyboru, jeśli dalszemu rozlewowi krwi chcieli zapobiec. Marzenia Bolesława Szczodrego o Polsce potężnej, które snuł wspólnie z Sieciechem, nie mogły się ziścić.

Razem obmyślali politykę, która doprowadziła do koronacji Szczodrego w katedrze gnieźnieńskiej; niestety, niespełna trzy lata cieszył się król koroną utraconą przez kraj przed czterdziestu laty. Słuszna decyzja skazania na poćwiartowanie przewodzącego zdradzieckiemu spiskowi biskupa dała wielmożom pretekst do buntu, w wyniku którego Szczodry musiał uciec na Węgry. Wyniesiony na tron przez wielmożów Władysław Herman korony dla siebie nie pragnął, a swoje rządy traktował jako przejściowe, licząc, iż władzę odda albo starszemu bratu, kiedy ten powróci, albo Mieszkowi, jego prawowitemu spadkobiercy; dlatego Sieciecha, przyjaciela brata, zarządcą na kraj uczynił. Lecz Szczodry zgładzony został przez skrytobójców nasłanych z Polski, a królewicza otruto zaraz po powrocie do ojczyzny. W tej sytuacji, zgodnie z wolą Szczodrego, tron objąć miał Sieciech, jako kontynuator i współautor planów mających Polskę w prawdziwą potęgę obrócić. Książę Władysław Herman pragnął wolę brata wypełnić, lecz możnowładcy wystąpili przeciwko niemu, niby to w obronie jego synów, twierdząc, iż prawnie należne im dziedzictwo chce palatynowi oddać. W końcu wymusili na nim, aby odstąpił Zbigniewowi Wielkopolskę i Kujawy, a dwunastoletniemu Krzywoustemu Małopolskę, Śląsk i ziemię lubuską; Zbigniew i Krzywousty byli w ich rękach jak bezwolne, acz zachłanne kukiełki dające się kierować przeciwko własnemu ojcu. I z czasem zmusili go do wygnania Sieciecha. Cztery lata po śmierci Władysława Hermana, Krzywousty pokonał, uwięził i oślepił przyrodniego brata i panował sam jeden. Lecz nigdy nie zdobył korony, a swoim testamentem, przez papieża zatwierdzonym, doprowadził do podziału i w następstwie do rozbicia Polski na lat ponad dwieście. Czy nie lepiej by było, gdyby Sieciech na tronie zasiadł?

Zdobywszy władzę najwyższą, Krzywousty kazał wymazać z zapisków i pamięci wszelkie wzmianki o tym, jak wielką rolę odgrywali Sieciechowie, oraz że po śmierci Mieszka mieli stanowić kontynuację pierworodnej linii Piastów. Nie wiem, co Ci o tym okresie wiadomo, lecz pamiętaj, że większość informacji dotyczących palatyna Sieciecha pochodzi z Kroniki Galla, osoby od Krzywoustego zależnej, a tym samym bardzo mu życzliwej w swoim przedstawianiu dziejów, Sieciechowi zaś wrogiej. Dlatego też koronnym dowodem na to, iż Sieciech miał objąć tron, jest nie zapis kronikarski, lecz fakt, że po Mieszku I, Chrobrym i Hermanie właśnie Sieciech jest tym, którego imię – we wspomnianej formie ZETECH – na polskich monetach się pojawia; jak wiadomo, bicie monet to wyłącznie królów i władców przywilej. Krzywousty kazał przetopić wszystkie denary palatyna, lecz kilka sztuk przetrwało do naszych czasów. Dzięki temu wiemy, jak niewiele brakowało, aby dynastia Sieciechów zasiadła na polskim tronie i potomkowie Sunu nosili na swych skroniach koronę przybranej ojczyzny. Jakże inaczej przebiegałaby historia tego kraju!

Niestety, palatyn musiał z Polski uchodzić; udał się do Egiptu, z którym nasz ród – jak rzekłem – utrzymywał kontakty; w tym okresie głównie za pośrednictwem Żydów. Kto mu towarzyszył, czy dwaj bracia, o których historia milczy, choć miał ich niewątpliwie, ani jak wielki poczet wiódł, tego zgadywać nie chcę, acz sądzę, iż trasę do Egiptu pokonał raczej w gromadzie niewielkiej, bo inaczej na pewno przetrwałyby zapisy o jego wędrówce w krajach, przez które przejeżdżał, nawet gdyby incognito podróż tę odbywał. Wielce kusząca jest oczywiście myśl, iż się z krzyżowcami po drodze połączył i w zdobywaniu Jerozolimy brał udział, mimo iż  dowodów na to, że Polacy w pierwszej krucjacie uczestniczyli, nie znajduję żadnych, aczkolwiek, jak na ironię, trzej bracia Strzygonie mieli w niej wziąć udział, niby to przed Sieciecha zemstą uciekając.

Sądzę jednak, iż palatyn wcześniej do Egiptu dotarł, jeszcze zanim al-Afdal wojska do Palestyny przeciwko Frankom wyprawił, dlatego też mógł się tam czuć zupełnie bezpiecznie, albowiem nielicznym chrześcijanom, którzy z Europy do Egiptu za Fatymidów docierali, przed rozpoczęciem działań wojennych nie czyniono krzywdy. Egipt, jaki zastał, zupełnie inny niż ten, który jego przodek przed wiekami opuszczał, jak również zupełnie inny od tego, z którego na ziemie polskie koty sprowadzono, musiał Sieciecha zadziwić. Bo choć kontakty z dawną ojczyzną – jak wierzę – przez cały czas były utrzymywane, to jednak zaskoczenie dla kogoś, kto o zachodzących tam zmianach tylko słyszał, musiało być ogromne, gdy do Egiptu przybył. Lecz z drugiej strony, co właściwie palatynowi o ojczyźnie jego przodków mogło być wiadome? Kraj leżący wzdłuż Nilu za każdym razem równie silnie dziwić musiał przybyszy ze środkowej Europy; sądzę nawet, iż Egipt Fatymidów mniej się wydawał Sieciechowi obcy, niżby mu się wydał Egipt faraonów lub Egipt pod panowaniem perskim, z którego Sunu przed wiekami uchodził.

Myślę, że Sieciech opuszczał Polskę rozgoryczony i początkowo nie zamierzał do niej wrócić; dopiero później zmienił zdanie. Można by sądzić, że to dziwność ojczyzny przodków skłoniła go do powrotu do ojczyzny przybranej; jestem jednak pewien, że zmianę decyzji palatyna spowodowało coś, co uświadomiło mu, iż misja naszego rodu na ziemiach polskich nie została jeszcze zakończona, że po dwóch kataklizmach nastąpią kolejne, a zadaniem jego potomków będzie je zażegnać. Może dowiedział się o tym w którymś z klasztorów koptyjskich w Wadi Natrun lub nad Morzem Czerwonym, gdzie mądrość czasów dawniejszych największą szansę przetrwać miała?

Sieciechowo zbudowane po powrocie palatyna, to, w którym dom nasz obecny stoi, położone w oddaleniu od ówczesnych grodów, a później miast, nigdy rozkwitu nie osiągnęło. Żaden Sieciech też już nigdy nie doszedł do wielkich godności: specjalnie trzymaliśmy się na uboczu, czekając, aż znów będziemy potrzebni. Jak wtedy, gdy ojczyźnie Twojej zagroził trzeci kataklizm: potop szwedzki.

Alicjo! Jakżebym chciał Ci to wszystko w znacznie większych szczegółach opisać, wyjaśnić sprawy pewnie Ci nie znane, a nie tylko naszych przodków dotyczące, ale również ich dawnej zamorskiej ojczyzny! Podczas gdy państwo polskie dopiero się wykluwało i wkraczało na arenę historii, Egipt – w tej postaci, w jakiej istniał przez tysiąclecia – właśnie istnieć przestawał: wprowadzenie przez ewangelistę Marka chrześcijaństwa, jego rozwój za Klementa i Orygena, przyjęcie go przez ludność miejscową, przygotowaną do akceptacji nowego wyznania przez wiarę w Ozyrysa, ostateczny upadek dawnej religii po edykcie Teodozjusza I, następnie sobór chalcedoński i wyodrębnienie Kościoła koptyjskiego, błyskawiczny podbój muzułmański zaledwie w dziewięć lat po śmierci Mahometa i wielkie powstanie blisko dwieście lat później to kluczowe wydarzenia z nowożytnych dziejów naszej praojczyzny, które znać powinnaś, a o których pragnąłbym Ci opowiedzieć, gdyż ich znajomość pomogłaby Ci zrozumieć, jakimi drogami musiały przebiegać naszego rodu z praojczyzną kontakty oraz jak urywały się na przestrzeni wieków. Tak jak Ci to opowiadam natomiast, spiesząc się, by przynajmniej o najważniejszych faktach parę słów powiedzieć, poznajesz tylko wycinki historii niewielkie i w czasie odległe: nic dziwnego więc, jeśli uwierzyć Ci trudno. Gdybym wcześniej zaczął spisywać to wszystko, co przez lata udało mi się odkryć, może zdołałbym przekazać Ci większą część mojej wiedzy: lecz ja, niestety, dopóki pisać tego listu nie zacząłem, nie zdawałem sobie sprawy z ogromu przedsięwzięcia, jakim jest opowiedzenie Ci historii naszego rodu. Mam nadzieję, że przyjechać zdążysz, bo łatwiej się mówi, niż pisze: dziś prawie cały dzień pisałem, lecz widzę, że wyniki są mizerne, ręka mnie boli, myśli się plączą i coraz większa senność mnie ogarnia, a przecież czas nagli tak strasznie! I tak niewiele go zostało! Dwa dni tylko! Mam nadzieję, że mój telegram dotarł już do Ciebie.

Nastał dzień następny. Liczę, iż przynajmniej o Abadiuszu Mojżeszu, który kraj Twój z trzeciego wyratował potopu, uda mi się Ci dzisiaj opowiedzieć. Jak pamiętasz, napisałem wcześniej, iż zdołał rozbiorowi Polski zapobiec, gdy dotarł na dwór duński jako wysłannik Porty do specjalnych poruczeń po kilkunastoletnim w Egipcie pobycie; muszę Ci jednak wyjaśnić, iż, był on tylko wysłannikiem Porty domniemanym, choć rzeczywiście na dwór Fryderyka III nie bezpośrednio z Egiptu, lecz z Istambułu przybył, gdzie wcześniej bezskutecznie o pomoc dla Polski zabiegał. Dopiero gdy na dworze osmańskim nic wskórać nie zdołał, wpadł na pomysł szatański, by się podstępem posłużyć i tureckiego posła udając, Fryderyka III do wypowiedzenia Szwecji wojny nakłonić, perswadując mu, iż Porta zamierza potężną armię wysłać z pomocą królowi polskiemu, a więc uderzenie na Szwedów również i Fryderykowi gwarantuje sukcesy, gdyż Karol X Gustaw nie będzie dysponował wojskami, które by mógł przeciwko Duńczykom skierować. O tym, że podstęp udał się naszemu przodkowi, świadczy wypowiedzenie przez Danię wojny Szwecji w 1657 roku, choć aby ojczyznę ratować, Abadiusz Danię niemal totalnie pogrążył. Głucho o podstępie tym w źródłach historycznych, bo też Abadiusz posła nadzwyczaj tajnego udawał, aby wieść o celu jego podróży do Danii się nie rozniosła i Porta nie mogła niczemu zaprzeczyć, tym bardziej iż Turcja była jednym z państw, którym na osłabieniu pozycji Polski zależało najbardziej – i słusznie, bo gdyby wówczas Polska znikła z mapy Europy, nie byłoby siły, która ćwierć wieku później powstrzymała ekspansję turecką pod Wiedniem.

Lecz jak to się stało – spytasz pewnie – iż przodek nasz mógł posła tureckiego udawać? Żeby Ci to wyjaśnić, o lat kilkanaście w przeszłość cofnąć się muszę, gdyż to wtedy Abadiusz Sieciech, podówczas młodzieniec jeszcze, do niewoli tatarskiej się dostał. Był rok 1640 lub 1641 najpóźniej, na co wskazuje fakt, iż natychmiast odsprzedano go dalej, tak więc rodzina nie miała szans go wykupić. Po potwierdzeniu bowiem traktatu zawartego między Władysławem IV a sułtanem, w którym to dokumencie znalazł się punkt nakazujący zwolnienie wziętych do niewoli poddanych obu władców, Turcy zaczęli wysyłać niewolników aż na krańce cesarstwa, aby nie musieli ich za darmo oddawać. Tym to sposobem Abadiusz do Egiptu trafił; tak skher objawił się w jego przypadku.

Nie był Abadiusz oczywiście jedynym niewolnikiem polskim w Egipcie; jak wynika z relacji Miastowskiego, podkomorzego lwowskiego, który od Władysława IV do sułtanów Murada i Ibrahima posłował, w czasie, gdy porwano Abadiusza, polskich jeńców w Turcji było 150 tysięcy, z czego znaczna część – zwłaszcza ci na galerach pracujący, często nadzy zupełnie do ław przykuci – to żołnierze do niewoli pod Cecorą i Mohylowem wzięci, kiedy wojska polskie rozbite w pył zostały; reszta to przede wszystkim brańcy z kolejnych tatarskich najazdów. Wziętych w jasyr sprzedawano we wszystkie rejony otomańskiego państwa, w tym często właśnie do bogatego Egiptu.

Wiadomo Ci zapewne o janczarach, doborowej piechocie tureckiej, od około 1330 roku z młodych chrześcijańskich brańców, w muzułmańskim fanatyzmie chowanych, formowanej; odgrywali znaczną rolę w walkach o sukcesję na tronie sułtańskim, a począwszy od siedemnastego wieku sami liczne bunty przeciwko sułtanom wzniecali, co w końcu doprowadziło do ich likwidacji. Mniej Ci zapewne o mamelukach wiadomo, choć ich geneza, a także koniec dzieje janczarów w Turcji przypomina: jak nazwa ich wskazuje – mamluk znaczy "niewolnik” w języku arabskim – byli to niewolnicy od czasów Fatymidów do Egiptu sprowadzani, zwykle jako dzieci, i na żołnierzy szkoleni; koniec ich nastąpił w 1811 roku, gdy to Muhammad Ali na wielką ucztę do kairskiej Cytadeli ich sprosił, po czym Albańczykom pod wodzą Saliha Kusza kazał ogień do nich z murów otworzyć: zaledwie kilku mamelukom udało się ujść z życiem, w tym tylko jednemu bejowi, który wraz z koniem z muru Cytadeli skoczył. Ale zanim do tego doszło, mamelucy wiele tryumfów święcili, szczególnie od połowy trzynastego do początków szesnastego wieku, gdy to kolejni spośród nich na tronie sułtańskim w Egipcie zasiadali. Nie chcę Ci tu o dwóch dynastiach mameluckich opowiadać, czyli bahryckiej i burdżyckiej, tej drugiej o tyle ciekawszej, iż z Czerkiesów złożonej, a więc przystojnej nad wyraz, bo też i Czerkieski opinię najpiękniejszych niewolnic w całym państwie otomańskim miały; nie chcę też w dzieje ich kraju się zagłębiać, ciekawe choćby przez to, iż w szesnastym wieku chrześcijaństwo dla wiary muzułmańskiej porzucił, a więc uczynił to, czego Turcy za Murada od Polski żądali, grożąc jej podbojem; to wszystko teraz sprawy drugorzędne. O mamelukach wspomniałem Ci po to, aby Cię przekonać, iż w Egipcie młody niewolnik – taki, jakim Abadiusz był akurat w tym czasie – do znacznej mógł dojść władzy, pozycji i bogactw. Ponad sto lat po wyjeździe z Egiptu Abadiusza biały niewolnik znany jako Ali Bej proklamował się nawet sułtanem i uniezależnił od Turcji, podbił Jemen, Syrię, po czym z Wenecją i Rosją w układy przeciw Porcie zaczął wchodzić. Tak więc naprawdę nie ma nic dziwnego w tym, iż również Abadiusz Mojżesz, z Konstantynopola do Egiptu sprzedany najpewniej w okresie pełnienia funkcji gubernatora przez Maksuda Paszę, zdołał do czasu swojego wyjazdu nie tylko wolność odzyskać, lecz również bejem zostać, na co jego imię arabskie, Seseh Bej, wskazuje jednoznacznie.

Abadiusz, choć syn pierworodny, w chwili porwania był za młody, aby zostać wprowadzonym w historię naszego rodu i jego misję poznać, tak samo zresztą jak i ja nie dowiedziałem się niczego od ojca, gdyż zmarł zbyt wcześnie, aby mi tajemnicę powierzyć. Ale jak wiesz już, Abadiusz o ojczyźnie swojej nie zapomniał – jakby na ironię, nie wiedząc wcale, że tylko przybraną ojczyzną rodu jego jest, podczas gdy kraj, w którym przebywa, to ojczyzna prawdziwa – i gdy szwedzka nawała na Polskę spadła, do Istambułu wyruszył w celu skłonienia sułtana do walki w jej obronie.

Niewątpliwie nie występował na dworze sułtańskim jako osoba prywatna, lecz raczej jako przedstawiciel Omara Paszy, którego zdołał wcześniej namówić do swojego pomysłu, a pewnie nawet uzyskać od niego obietnicę przysłania żołnierzy egipskich, z których Porta chętnie korzystała w swych wojnach. Mimo tej oferty projekt Abadiusza odrzucony został, gdyż Porta w ratowaniu Polski nie widziała pożytku żadnego; Turcja prędzej sama na Polskę lub też na Rosję wówczas uderzyć byłaby gotowa, aby swoje obszary ich kosztem powiększyć. Jedynym argumentem przemawiającym za wojną ze Szwecją było to, że Polskę pokonawszy, wielką potęgą by się stała, w przyszłości zdolną cesarstwu otomańskiemu zagrozić, lecz argument ten nie wydał się sułtanowi zbyt przekonujący. Ściąganie zaś wojsk z Egiptu na obronę Polski bez poparcia Porty było zadaniem niewykonalnym, choć pewnie i ten pomysł przemknął naszemu przodkowi przez głowę, zanim zdecydował się na dwór Fryderyka III skierować, za posła się podając; lecz jak wiesz już, tak w końcu uczynił, od trzeciej klęski ojczyznę rodu naszego przybraną sposobem tym ratując.

Chętnie opisałbym Ci powrót Abadiusza z Danii do naszego rodzinnego Sieciechowa, tak samo zresztą jak dzieje jego w Egipcie, bo choć sam żadnej nie pozostawił relacji, czuję się władny na podstawie bardziej ogólnych wiadomości wszystko ze znaczną dokładnością odtworzyć. Niestety, nie pozwala mi na to czas, nieuchronnie postępujący naprzód – a właściwie nie tyle sam czas, co brak jego. Dlatego czym prędzej w lata znacznie nowsze się przenoszę, a dzieje Abadiusza dopowiem Ci, kiedy tylko przybędziesz, co, jak mam nadzieję, uczynisz przecież – lecz jeśli nie, to wówczas, choć wycinkowo tylko, całość dziejów rodu naszego, aż do współczesności, poznasz z pisaniny mojej.

Sądzę, że w całej tej relacji dziwić Cię musi wiele, bo przecież historię rodu najpewniej pierwszy raz poznajesz, ale szczególnie zaskoczyć Cię pewien drobiazg musiał, a mianowicie drugie imię Abadiusza Mojżesza, gdyż w ojczyźnie Twojej imię to wyłącznie przez Żydów noszone bywa, a akurat krew żydowska w naszych żyłach nie płynie. Zdziwisz się pewnie tym bardziej, bo nie sądzę, by Ci matka o tym mówić mogła, iż również ja na drugie imię mam Mojżesz, a tak samo też miał i ojciec mój, a dziad Twój, Gelazy Mojżesz Sieciech. Lecz zapewne w tym momencie się od razu i dziwić przestajesz, bo znając już z listu mojego związki naszego rodu z Egiptem, domyślasz się niewątpliwie, że do nich właśnie imię to nawiązuje, i podejrzewasz zapewne, iż dlatego w rodzie naszym z pierworodnego na pierworodnego syna przechodzi, bo tak jak Mojżesz z Egiptu wyprowadził ród Izraela, tak i Sieciech pierwszy, czyli Sunu, ród nasz z Egiptu wywiódł.

Znajomość dziejów rodu naszego zdaje się wyjaśniać dość prosto, dlaczego to imię jest od pokoleń w naszym rodzie dziedziczone; ale wiedz, że gdy ja sam zacząłem się losami naszego rodu interesować, imię moje drugie było – oprócz kilku historycznych o Sieciechach wzmianek – moim jedynym, i to niejasnym kluczem do bogatej historii rodu Sieciechów oraz jego misji. Nie wiem, czy Ci cokolwiek o Twoim dziadku, a moim ojcu, wiadomo; podejrzewam, iż po śmierci Jerzego oraz zerwaniu wszelkich kontaktów ze mną, matka mogła tak Cię chować, abyś niewiele o Swoich krewnych po mieczu wiedziała, dlatego wybacz, jeśli część tego, co Ci opowiem, będzie Ci znajoma. Tak się jednak składa, iż przynajmniej o śmierci ojca, a Twojego dziada, wspomnieć muszę, bo kiedy nastąpiła w 1928 roku, ja miałem lat trzynaście, a bracia moi, czyli Twój ojciec i stryj, odpowiednio 13 czerwca 1924 roku i 1 grudnia 1925 roku urodzeni, pierwszy niespełna cztery lata, a drugi zaledwie dwa lata i osiem miesięcy. Za młody byłem, zdaniem ojca, by mi mógł historię rodu powierzyć, ale wyjeżdżając na kurację, świadom, iż choroba znaczne poczyniła spustoszenia w jego organizmie, oprócz testamentu długi list do mnie adresowany napisał – niczym ja do Ciebie teraz piszę – który to dokument, u adwokata złożony, miał przekazany mi zostać, gdy lat dwadzieścia jeden skończę. Urodziłem się 23 stycznia 1915 roku; jak więc łatwo obliczyć możesz, list ojca miał mi zostać wręczony na początku roku 1936. Niestety, rok wcześniej w budynku mieszczącym kancelarię adwokacką wybuchł pożar i wszystkie zdeponowane w niej papiery spłonęły. Szkoda, że ojciec nie rozporządził, aby dokument przekazano mi w moje osiemnaste urodziny, choć wówczas nie tyle poznałbym z niego prawdę, co dla własnych odkryć znalazł potwierdzenie, gdyż sam o związkach naszego rodu z Egiptem wiedziałem już wtedy sporo.

Możliwe, że gdyby w roku 1928 żyli jeszcze bracia ojca młodsi, bliźniacy Eugeniusz i Elpidiusz, jednego z nich by w dzieje rodu wtajemniczył, lecz tak się złożyło, że obaj polegli niemal równo osiem lat wcześniej pod Myszyńcem, broniąc przejścia kawalerii Gaj Chana, umykającej po klęsce spod Warszawy; nie żył też Merkuriusz Mojżesz Sieciech, dziad mój, ani bracia jego, z których jeden jako kilkunastoletni chłopak w rzece się utopił, a drugi w czasie wojny rosyjsko-japońskiej zginął, choć gdzie i kiedy dokładnie, tego rodzinie ustalić się nie udało. Ojciec nie miał komu powierzyć tajemnicy, tak więc złożenie listu z dyspozycją, by mi go przekazano, gdy do dorosłości dojdę, lub gdyby mnie się coś stało, to któremuś z braci moich, kiedy oni z kolei odpowiedni wiek osiągną, było wyjściem rozsądnym i praktycznym. Z tym się zgadzam, choć Tobie wydawać się może, że przecież ojciec mógł o wszystkim opowiedzieć naszej matce, czyli babce Twojej, kobiecie mądrej i pięknej; lecz ja rozumiem, czemu tego nie uczynił, nie chcąc się tradycji wiekowej sprzeniewierzać, w której to do tajemnicy rodu naszego kobiety nigdy dopuszczane nie były. Dopiero ja tę tradycję przełamuję, o wszystkim Cię powiadamiając, ale wierz mi, zastanawiałem się nad tym krokiem długo i czynię to, dopiero pojąwszy, że los chce, aby odtąd nie synowie, lecz córki rodu spełniały jego misję dziejową. Zresztą, nawet gdybym się mylił – choć ta możliwość, pewien jestem absolutnie, w ogóle w rachubę nie wchodzi – to i tak wyboru nie mam, bo tylko Ty jesteś naszą potomkinią, a więc gdybym nie powierzył tajemnicy Tobie, nie mógłbym jej powierzyć nikomu zupełnie.

Myślę, że gdybym nie powinien był Ci jej wyjawić, los by sprawił, aby list ten nigdy do Twoich rąk nie dotarł. Nie wiem zresztą, może tak się stanie? Może nie przeczytasz go nigdy, a ze mną się zobaczyć nie zdążysz? Choć ta druga możliwość, ku mojemu wielkiemu smutkowi, coraz bardziej realna się wydaje, to mimo wszystko sądzę, iż masz być moją następczynią, przejąć rodową misję, a słowa do Ciebie te kreśląc, czuję, że działam nie tylko i wyłącznie z woli własnej, lecz jako narzędzie skher.

Choć, jak wspomniałem, rozumiem, dlaczego ojciec matki mojej nie chciał w sprawę misji rodu naszego wtajemniczyć, to i jej, i mnie wiele by zaoszczędził bólu, gdyby przynajmniej część prawdy jej wyjawił, zwłaszcza tę imion moich dotyczącą, bo to, co mi powtarzała, gdy z płaczem się jej zwierzałem, iż, inni chłopcy w internacie wyśmiewają się ze mnie, Żydkiem nazywając, a mianowicie, iż tradycja rodzinna wymaga, abym na drugie imię miał Mojżesz, wystarczające nie było, by moje cierpienie i jej smutek złagodzić; tradycja mogła przecież wymagać takiego mnie nazwania, gdybyśmy się od Żydów przechrztów wywodzili. Zdziwi Cię pewnie, skąd problem tak wielki, skoro tylko drugie imię moje jest żydowskie, a tego przecież używać wcale nie musiałem, w dzieciństwie szczególnie, ale ja wówczas również pierwsze imię pozornie żydowskie nosiłem, mimo matki i księdza oporów na chrzcie mi dane, które na Teodor zmieniłem dopiero pełnoletność osiągnąwszy. Choć więc Ty znasz mnie pewnie wyłącznie jako Swojego stryja Teodora, to jednak przedtem nazywałem się Eliasz Mojżesz Sieciech. Cóż z tego, że imię zmieniłem, skoro od przekleństwa z nim związanego uciec nie zdołałem, acz nowe imię pomogło mi przetrwać okupację, bo nosząc imię Eliasz zginąłbym niechybnie. Lecz czy gdybym się inaczej nazywał, poznałbym prawdę o rodzie naszym? Może dlatego los mi kazał, niczym piętno, właśnie te imiona nosić, żebym sam odkryć zdołał tajemnicę przez ojca do grobu zabraną? Czy gdybym inne miał imiona, w ogóle pochodzeniem swoim zacząłbym się interesować? Sądzę, że nie; to ich posiadanie tak pokierowało moim dzieciństwem i rozwojem, bym prawdę odkrył i Tobie mógł przekazać, że nie z Żydów, lecz od ich starożytnych ciemięzców się wywodzimy, na których to Bóg żydowski dziesięć plag zesłał. To, że tyle się wycierpiałem w dzieciństwie i młodości nawet, że rosłem sam, bez przyjaciół, to w sumie koszta niewielkie; i choć rola, jaką los mi przeznaczył, nie wydaje się tak wielka jak Sunu czy Abadiusza, którzy osobiście kraj ten od klęsk salwowali, w rzeczywistości jest nie mniej doniosła od ichnich, gdyż dzięki mnie pamięć o naszej misji nie zaginęła; teraz przekazuję ją Tobie, aby następne pokolenia znów mogły kraj ten od zguby ratować. Jestem tylko jednym z ogniw w łańcuchu łączącym przodków i potomków, lecz jakże istotnym ogniwem: tym, które spina męski odcinek z żeńskim. Może gdyby nie moje imię pierwsze, nigdy bym towarzystwa dziewcząt nie unikał, tak jak to czyniłem w obawie, że gdy tylko się przedstawię, za Żyda mnie wezmą i wyśmieją, a tym samym niechęci do nich nie zacząłbym silnej odczuwać, ze strachem przed nimi połączonej; podobnie może i gdyby w dzieciństwie tak strasznie nie zależało mi na posiadaniu przyjaciół, choćby kolegi jednego, podczas gdy w internacie nikt się ze mną zadawać nie chciał, a dokuczano mi powszechnie, cechowałby mnie również odmienny stosunek do mężczyzn w późniejszym wieku; tak, to wszystko bardzo prawdopodobne, lecz czy będąc innym, mógłbym należycie swoją rolę ważnego ogniwa wypełnić? Jak już rzekłem, bardzo to wątpliwe: to przez imiona, przez los i tradycję mi wyznaczone, tak, a nie inaczej ułożyło się moje życie i dlatego udało mi się cel naszego rodu przeniknąć.

Aczkolwiek wówczas nie wiedziałem jeszcze, że na tym będzie polegać moja życiowa rola, już wkrótce po śmierci ojca własnym pochodzeniem interesowałem się bardzo. Wbrew temu, co mówiła matka, uwierzyłem swoim prześladowcom, że w moich żyłach krew żydowska płynie, lecz też od momentu tego przestałem się w swym domniemanym żydostwie dopatrywać jedynie własnej krzywdy, a wręcz przeciwnie, zacząłem dostrzegać powód do radości i dumy. Choć widywałem Żydów, jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, by utożsamiać moje żydostwo z ichnim; nie, widziałem w nim raczej coś, co różniło mnie od niechętnych mi kolegów z internatu, a także od braci moich, bo skoro obaj, Jerzy i Wiktor, chrześcijańskie nosili imiona, normalnym zupełnie wydawało mi się, że ja jeden w rodzinie naszej jestem potomkiem wielkich bohaterów żydowskich, o których co noc z pałającymi policzkami w Starym Testamencie czytałem. Wciąż studiowałem Biblię, z niej czerpiąc racje do poczucia wyższości nad rówieśnikami; mogli się ze mnie śmiać, lecz to ja, a nie oni, nosiłem imiona wielkiego proroka i przywódcy ludu mojego; o moim ludzie pisała księga również dla nich święta, acz o Polsce nie pada w niej choćby jedno słowo. Nie pamiętam już, jak długo trwał w moim życiu okres, gdy za Żyda się miałem, chyba ze trzy czy cztery lata, dłużej może, bo nawet gdy już rozumiałem, iż nie jestem z plemienia Judy, to przed sobą samym wciąż Żyda udawałem, w tym widząc przyczynę swojej inności. W końcu pojąłem, iż przekonanie o żydostwie własnym muszę porzucić, bo nic na to, bym Żydem rzeczywiście był, nie wskazuje. Ale dlaczego nosiłem imiona z Testamentu Starego się wywodzące, w dodatku ja jeden? Dopiero gdy po latach historię Abadiusza Mojżesza poznałem – któremu epitafium ufundowałem w kościele naszym – odkryłem przodka, który również żydowskie imiona nosił; dobrze, iż nie miałem o tym wcześniej pojęcia, bo wówczas trudniej byłoby mi się wyrzec myśli, iż Żydem jestem. Tymczasem do imienia Eliasz zupełnie inny klucz znalazłem, w jednej z czytanych przez siebie książek natrafiając na wzmiankę, iż prorok ten w wielu religiach bogów dawniejszych zastępował, gdy chrześcijaństwo zaczęło pokonywać religie pogańskie, i tak w Estonii czczony był zamiast Ukko, w Gruzji zamiast Elwa, w Grecji zamiast Zeusa, a wśród Słowian przejął rolę gromowładnego Peruna. Była to najcudowniejsza woda na młyn mojej wyobraźni – zupełnie jak Tuchaczewski, który w Ingolstadt okrzyknął Peruna swym bogiem osobistym, ja uznałem go za swojego patrona i – na ile pozwalała mi moja szkolna łacina – zacząłem wertować historyczne księgi w celu dowiedzenia się o nim i innych bogach słowiańskich jak najwięcej. Nim jednak zdołałem się zupełnie w poganina przekształcić, tak się złożyło, iż w jednej z ksiąg natrafiłem na wzmiankę o świętym Eliaszu, męczenniku. A więc wbrew temu, co sądziłem ja, matka oraz proboszcz naszej parafii, święty o tym imieniu istniał! Okazało się, że ja, który dotąd obchodziłem wyłącznie urodziny, mogę 16 lutego imieniny obchodzić! Nie wszystko o świętym Eliaszu od razu odkryłem, i nawet gdy w żywotach świętych zacząłem się rozczytywać, wciąż niewiele się zdołałem o nim dowiedzieć ponad to, iż był jednym z pięciu chrześcijan egipskich, którzy do Palestyny przybyli, by z własnej woli pomagać współwyznawcom na roboty w kamieniołomach skazanym. Choć przed ścięciem wzięto ich na tortury, podali tylko swoje imiona: Eliasz, Jeremiasz, Izajasz, Samuel i Daniel. Ale to mi uzmysłowiło, iż były czasy, gdy chrześcijanie również imiona ze Starego Testamentu nosili! Gdybym wiedział o tym wcześniej, ile cierpień i przykrości bym sobie zaoszczędził! Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, że nie na cześć tego świętego Eliaszem nazwany zostałem; o tym dopiero później miałem się przekonać, tymczasem zaś ze zdumieniem ogromnym odkryłem, że choć w Polsce zupełnie nieznany, bo 28 sierpnia, czyli w dniu jego śmierci, wyłącznie do świętych Augustyna i Hermesa modlitwy się wznosi, w katolickim kalendarzu kościelnym figuruje również święty Mojżesz, Czarnym zwany, mnich egipski zamordowany przez Berberów. Tak więc, acz można by podejrzewać, że do Mojżesza biblijnego i jego związków z Egiptem odnosi się imię Mojżesz pierworodnym synom w rodzie naszym jako drugie nadawane, naprawdę to Mojżesza Czarnego czci nasz ród w ten sposób. Fakt, że święci Eliasz, Mojżesz i Gelazy, którego imię mój ojciec nosił, wszyscy trzej akurat z Egiptem związani byli, skierował moje poszukiwania w tego kraju stronę. Wkrótce odkryłem, że również moi młodsi bracia Jerzy i Wiktor wcale nie na cześć świętych uznawanych przez Kościół katolicki tak nazwani zostali, lecz podobnie jak ja i ojciec, a także nasi przodkowie, na cześć świętych egipskich; podobnie też i Ty, aby tradycji stało się zadość, powinnaś się nazywać nie Alicja, lecz Longina, bo przecież 1 listopada na świat przyszłaś, a w dniu tym kościół egipski cześć świętemu Longinowi oddaje. Po tych odkryciach, przede wszystkim imion dotyczących, nastąpiły kolejne, aż wreszcie stało się to, co się stać musiało: odkryłem historię i misję rodu naszego.

Alicjo! Longino! Nie myśl, że to, co do Ciebie napisałem, w jakimkolwiek stopniu całość wiedzy mojej wyczerpuje, jest to bowiem zaledwie cząstka podobna do szczytu ogromnej podwodnej góry, wystającego nad powierzchnię morza. Starałem się przekazać Ci garść faktów najważniejszych, ale jest to garść tylko. Żałuję, szczerze żałuję, iż nie przybyłaś zobaczyć się ze mną; mam nadzieję, że przynajmniej list ten do rąk Twych dotrze i z jego treścią się zapoznasz. Niestety, żadnych dowodów na to, co opisuję, przedstawić Ci nie mogę, gdyż wszelkie papiery rodzinne, a także pamiątki zwożone z Egiptu przez przodków w przeciągu wieków, spaleniu uległy, gdy pod sam koniec wojny bomba spadła na dwór w Sieciechowie i wywołała pożar, który pochłonął wszystko. Po wojnie zdołałem dom odbudować, lecz jest to tylko pusta skorupa, pozbawiona owych cennych pamiątek, wśród których dorastałem. Trudno; mój list musi Ci wystarczyć. Żałuję, że Cię nie zobaczę i nie zdążę z Tobą porozmawiać, lecz czuję, że koniec, którego się spodziewam od dawna, jest coraz bliższy, tak bliski, że nie będę miał więcej czasu na pisanie. Tak być musi. Żegnaj, i niech mój umiłowany patron, Teodor Stratelates, ma Cię w swojej opiece; teraz w Twoich rękach i na Twoich barkach dalsze losy rodu Sieciechów będą spoczywały. Zacznij, proszę, od pielgrzymki do Ziemi Świętej pierwotnej ojczyzny rodu naszego. Jak z testamentu mojego się dowiesz, gdy jego otwarcie nastąpi, zabezpieczyłem na ten cel odpowiednie środki. I jeszcze jedno, zanim pisanie ostatecznie zakończę: proszę Cię bardzo, byś przed wyjazdem do Egiptu nic matce o liście moim nie mówiła; czy wobec innych też będziesz chciała wszystko w tajemnicy zachować, tak jak przez wieki dotąd zawsze było to tajemnicą po pierworodnej linii męskiej przekazywaną, to już sprawa Twojej decyzji i Twojego sumienia; skoro od Ciebie się linia żeńska ma zacząć, władna jesteś postępować zgodnie ze Swoją wolą i dla dalszych pokoleń sama ustanawiać prawa. Tak chce skher! I prawa, i znak rodu tajny, który cartouche Kakau zastąpi, zależą wyłącznie od Ciebie. Żegnaj, moja sat i następczyni!

 

Teodor M. Sieciech

powrót do poprzedniej Listu Teodora powrót do strony eOpowieści Wizjonerskich