eGNOSIS

Tomasz Aleksander Mirkowicz (1953-2003). Tłumacz literatury anglojęzycznej, głównie amerykańskiej, prozaik i krytyk. Z wykształcenia filolog-anglista. Jako pisarz zadebiutował tomem Tunel (1984), wydał ponadto: Lekcję geografii (1996) oraz Pielgrzymkę do Ziemi Świętej Egiptu (1999); przełożył m.in. Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya, Przemiany Harry'ego Mathewsa, Rok 1984 George'a Orwella, Malowanego ptaka Jerzego Kosińskiego,
Szanghajski cyrk Quina Edwarda Whitemore'a, Szmirę Charlesa Bukowskiego; jego przekłady były wielokrotnie nagradzane. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Polskiego PEN Clubu.
Był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach (literatura, malarstwo, rzeźba, architektura, filozofia, religia i inne), był też zapalonym podróżnikiem (odbył m.in. cztery kilkumiesięczne podróże na statkach handlowych do Afryki i Ameryki Południowej).

Zamieszczony obok tekst stanowi fragment książki Pielgrzymka do Ziemi Świętej Egiptu (wydanej przez wydawnictwo WAB). Za zezwolenie na umieszczenie Apokalipsy Mojżesza Czarnego na naszej stronie serdecznie dziękujemy p. Julicie Wroniak-Mirkowicz.


 

Apokalipsa Mojżesza Czarnego

Tomasz Mirkowicz

 

 

Siedziałem w jaskini z moim uczniem Bagougiem i prawiłem mu o rzeczach świętych, gdy wtem usłyszeliśmy szum potworny i tętent kopyt tak donośny, że włosy stanęły nam dęba. Kiedy wypadliśmy z jaskini, ujrzeliśmy ogromnego białego rumaka z potężnymi skrzydłami, na którego grzbiecie siedział mąż o trzech obliczach, pięknych i strasznych zarazem, rosły niby palma. Bagoug tak się przeraził, że wskoczył do amfory na wodę, stojącej przed jaskinią, krzycząc: Zmiłuj się nad nami, Panie, synu Dawidowy! Gdyby nie to, że amfora była pusta, utopiłby się niechybnie. Ja zaś padłem na kolana przed jeźdźcem, dotykając czołem ziemi. A wtedy spytał: Czy wiesz, kim jestem?

Szczękając zębami z przerażenia, rzekłem: Nie wiem, panie.

Oznajmił mi: Jam jest serafin Uzza, jeden z czterech strażników Egiptu. Przybyłem, aby zabrać cię ze sobą i pokazać ci, co było i co będzie. To mówiąc, ujął mnie w swoją dłoń wielką i włochatą, posadził przed sobą na siodle, po czym dźgnął piętami skrzydlatego rumaka, a ten wzbił się w powietrze.

Lecieliśmy i lecieli na południe, aż minęliśmy ostatnią kataraktę. Tam ujrzałem trzy góry tak wielkie, że ich wierzchołki kryły się wśród chmur. Zapytałem Serafina, co to za góry, a on rzekł: Na szczycie tej po lewej jest Raj, a na szczycie tej po prawej Piekło. Nie powiedział, co znajduje się na szczycie najwyższej, środkowej góry, a ja lękałem się pytać. To właśnie z niej spływała święta rzeka.

Uzza skierował rumaka w stronę góry z Piekłem. Kiedy podlecieliśmy bliżej, ujrzałem na jej zboczach nieprzebrane tłumy ludzi podążających do szczytu. Choć góra była stroma, pięli się raźno, jedni wolniej, inni szybciej, i nikt nie zsuwał się w dół. Spojrzałem pytająco na Serafina, a ten rzekł: Łuski spadły ci z oczu i widzisz życie ludzkie tak, jak widzą je aniołowie. Każdy człowiek ma oprócz khu, swojej nieśmiertelnej duszy, również ka, swojego duchowego sobowtóra. Podczas gdy człowiek idzie przez życie, jego ka – zależnie od jego uczynków – wspina się na jedną z dwóch gór i albo dociera do Piekła, albo do Raju.

Spojrzałem w stronę góry mieszczącej Raj i przekonałem się, że na jej zboczach też jest aż czarno od ludzi; z odległości wydawali się nie więksi niż mrówki. Jedynie na stokach środkowej, największej góry nie było nikogo. Nie zdziwiłem się, dostrzegłem bowiem, że jej ściany są gładkie niby szkło; nikt nie zdołałby się na nią wspiąć.

Zapytałem: A co się dzieje, jeśli człowiek umiera, zanim jego ka dotrze na szczyt jednej z dwóch gór? Gdzie trafia wtedy?

Odparł: Jeśli ka nie osiągnie ani Raju, ani Piekła, wówczas rodzi się ponownie i kontynuuje wędrówkę. Może się nawet zdarzyć, że zawraca i zaczyna wspinać się na drugą górę, ale dzieje się tak niezmiernie rzadko. Wtedy zdobyłem się na odwagę i spytałem, co znajduje się na trzeciej górze, na co rzekł: Tego nie mogę ci wyjawić, bo kryje się tam Wielka Tajemnica, niedostępna zwykłym śmiertelnikom nawet wtedy, gdy dusza ulatuje z ich ciała. Ciesz się, że obejrzysz Piekło i Raj. Niech ci to wystarczy.

Wypowiedziawszy te słowa, poruszył lekko wodzami, a wtedy rumak złożył skrzydła i zniżył się nad czubkiem góry, na której jest Piekło. Ujrzałem pałace i domy ze złota oraz uśmiechy radości na twarzach tych, którzy właśnie dotarli na szczyt. Ale po chwili uśmiechy zastąpiły grymasy bólu i przerażenia, gdyż ze złotych domów wypadła sfora demonów i rzuciła się na przybyszy. Bo na szczycie góry znajduje się zarówno wspaniałe Miasto Zła, w którym żyją w luksusie Abaddon, Posriel, Belfagor, Jetrel, Kemuel, Belial i inni Aniołowie Ciemności, jak też ohydne i cuchnące Piekło, w którym grzesznicy cierpią najstraszliwsze katusze, jakie można sobie wyobrazić. Widziałem kłęby dymu, czułem woń płonącej siarki, słyszałem płacz i jęki męczonych. Widziałem rozległą pustynię, pełną grzeszników o spierzchniętych wargach i skórze pokrytej pęcherzami; choć na pustyni są trzy jeziora, w żadnym nie ma wody, aby mogli ugasić pragnienie. W jednym bulgocze płonąca smoła, w drugim roi się od węży i robactwa, trzecie zaś pełne jest śniegu i lodu, który się nigdy nie topi.

W pierwszym z jezior widziałem grzeszników i grzesznice, którzy stoją zanurzeni w płonącej, rozgrzanej do czerwoności smole. Wyją z bólu, bo spalone ciało kawałami odchodzi im od kości, po czym odrasta, znów odchodzi, i tak bez końca. Nad nimi krążą ze skrzekiem białe demony; co chwila któryś zniża się i to wydziobuje grzesznikowi oko, to wpija mu się w usta i odgryza wargi oraz język.

W drugim z jezior widziałem grzeszników i grzesznice, którzy stoją zanurzeni w kłębiącym się, oślizgłym robactwie. Węże i robaki wwiercają im się do nosa, gardła, odbytu, sromu, wyżerają im wnętrzności, po czym je wypluwają i zaczynają wyżerać od początku. Nad głowami grzeszników latają z piskiem zielone demony; co chwila rzucają się na któregoś, odgryzają mu dłonie i stopy, po czym wysysają szpik z kości.

W trzecim z jezior widziałem grzeszników i grzesznice, którzy stoją zanurzeni w śniegu i lodzie. Trzęsą się z zimna i szczękają zębami, a ich ciała są bledsze niż szkielety pozostawione latami na słońcu. Nad grzesznikami fruwają z chichotem czerwone demony; zieją im w twarz tak straszliwym ogniem, że ich gałki oczne pękają z trzaskiem od gorąca, przemarznięte nosy i policzki kurczą się, skwiercząc jak na patelni, wokół zaś rozchodzi się cuchnąca woń spalenizny.

Pomiędzy jeziorami krążą żółte i niebieskie diabły, znacznie większe od demonów. Jedne mają łby baranów, byków albo krokodyli, innym sterczą z głów kręte rogi ognia. Wszystkie są uzbrojone w długie noże, oszczepy, siekiery lub pejcze i znęcają się nad grzesznikami jęczącymi z pragnienia. Co jakiś czas łapią któregoś za włosy, wzbijają się z nim w górę, po czym ciskają go z wysokości do jednego z jezior. Niektóre diabły szczerzyły zęby w naszą stronę, ale gdy Serafin marszczył groźnie swoje trzy oblicza i dotykał miecza, natychmiast kuliły się lękliwie.

Serce mi się krajało na widok tak straszliwych mąk. Uzza tłumaczył mi, którzy grzesznicy za co cierpią, lecz ich krzyki i jęki oraz śmiech diabłów i demonów były tak głośne, że niewiele rozumiałem z jego słów. W końcu zawołałem: Dość! Nie chcę na to więcej patrzeć! Albo pokaż mi Raj, albo odwieź mnie z powrotem do jaskini.

Kiedy Serafin szarpnął wodze, rumak rozpostarł skrzydła i ponownie wzbił się w powietrze; po chwili wylądował na szczycie góry, na której mieści się Raj. Ujrzałem Miasto Dobra, całe ze złota, w którym mieszkają święci, serafini, cherubini i aniołowie różnych stopni. Miasto otoczone jest rzeką słodkiego mleka, przez którą srebrnymi łodziami przeprawiają się dusze tych, co trafiają tu po śmierci. W środku miasta znajduje się ogromny ogród, w którym rosną drzewa, palmy, krzewy i kwiaty. Palmy są o wiele niższe niż na ziemi, wystarczy podnieść rękę, żeby zrywać daktyle, za to każda ma tysiąc razy więcej owoców, każdy owoc zaś jest tak słodki, jakby zanurzono go w miodzie. Również każda kiść winogron jest tysiąc razy większa, a każde grono ma rozmiary arbuza. Ucieszyłem się, że taka wspaniała nagroda czeka tych, którzy wielbią Pana. I bez zazdrości patrzyłem, jak chodzą po onym ogrodzie, bo wiedziałem, że zasłużyli na to pobożnością i dobrymi uczynkami.

Przyglądałem się dwóm niewinnym młodziankom w białych szatach przetykanych złotem, którzy rozmawiali, siedząc przy kępie wonnych kwiatów, gdy wtem spadły na nich z nieba dwa skrzydlate diabły, złapały ich w szpony i odfrunęły. Zwróciłem się przerażony do Serafina. Co to ma znaczyć? zapytałem. Dlaczego diabły porwały młodzieńców i dokąd ich poniosły? Uzza wzruszył ramionami i odparł w te słowa: Jak to dokąd? Do Piekła. Diabłom nic nie sprawia takiej przyjemności, jak torturowanie niewinnych dusz. Gdy zawołałem, że to niesprawiedliwe i nieuczciwe, Serafin roześmiał się i rzekł: A od kiedy to diabły postępują uczciwie? Nigdy tak nie robiły i nigdy nie będą. Zresztą ci młodzieńcy są sami sobie winni, bo nie uważali.

Zapytałem: Nie odbijecie ich? Odrzekł: Nie. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Wtedy zapytałem: A czy wy, dobrzy aniołowie, porywacie dusze, które trafiły do Piekła? Zdumiony wielce, zawołał: Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy! Po pierwsze my, w przeciwieństwie do diabłów, zawsze walczymy uczciwie. Po drugie, po co mielibyśmy porywać grzeszników do Raju? Niech cierpią katusze, zgodnie z wyrokiem Bożym. Chodź, pokażę ci patriarchów, proroków, apostołów i świętych, a potem to, co było i co będzie.

Ponownie wznieśliśmy się na skrzydlatym rumaku, po czym wylądowali w części ogrodu tak pięknej, że widok zapierał dech. Zgodnie z zapowiedzią Serafina, widziałem Abrahama, widziałem Józefa, Jeremiasza, Eliasza, Ezechiela, a także świętych Piotra, Pawła, Tomasza i wielu innych. Widziałem też szczerozłoty pałac o tysiącu wież zdobionych drogocennymi kamieniami, w którym mieszka Bóg Ojciec, Duch Święty, Jezus oraz jego bracia. Wokół pałacu płynęła rzeka wina, z której każdy mógł pić do woli. Taka radość wezbrała w moim sercu, że myślałem, iż umrę z nadmiaru szczęścia. Nie interesowało mnie, co było i co będzie; chciałem pozostać w tym miejscu i karmić oczy wspaniałym widokiem. Wtem w gronie szacownych patriarchów i świętych ujrzałem olbrzyma bez głowy. Pomyślałem, że to Goliat, ale cóż Goliat robiłby w niebie? Gdy zwróciłem się z pytaniem do Serafina, ten odparł: To nie Goliat, tylko praprzodek Adam. Chcesz wiedzieć, gdzie jest jego głowa?

Zamieszał końcem miecza wino w rzece i skinął na mnie, żebym spojrzał w dół. Dostrzegłem łysą górę; na jej szczycie wznosiło się potężne drzewo, którego rozłożyste konary uginały się od ciężaru rosnących na nim ludzi. Popatrzyłem pytająco na Serafina, a wtedy splunął w dłoń i przemył mi swą śliną najpierw lewe oko, potem prawe. Poczułem się jak ślepiec, który nagle odzyskuje wzrok. Ponownie spojrzałem do rzeki i tym razem zobaczyłem, że łysa góra to ogromna biała czaszka, na której szczycie wznosi się nie drzewo, lecz Krzyż Zbawiciela, i wtedy zrozumiałem, iż patrzę na Golgotę, Miejsce Czaszki, w dniu śmierci Jego.

Uzza rzekł: A teraz pokażę ci, co było wcześniej. To powiedziawszy, zaczął cofać czas. Obrazy w rzece wina przesuwały się błyskawicznie, ludzie umierali, żyli i rodzili się w jednym mgnieniu oka i z chwili na chwilę ich ubywało, ale byli coraz więksi. Ujrzałem, jak woda przybiera i zalewa ziemię, po czym przemienia się w deszcz, który wzlatuje do nieba; ujrzałem, jak Noe i zwierzęta wysiadają tyłem z arki. Kiedy Noe począł rozbierać ją deska po desce, zakręciło mi się w głowie, więc zmrużyłem na moment oczy; gdy otworzyłem je znów, czas płynął już we właściwym kierunku: ujrzałem Adama i jego żonę Lilith, po chwili Adama i jego żonę Ewę, następnie podłego węża Apopisa, jak skrada się na czterech łapach do Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego i przymilnym głosem namawia Ewę, aby skosztowała wspaniałych owoców. Zobaczyłem Ewę częstującą Adama, byłem świadkiem wypędzenia ich z Raju przez archanioła z ognistym mieczem; słyszałem, jak Pan Bóg przeklina węża, mówiąc mu, iż odtąd on i jego potomstwo na brzuchu w kurzu czołgać się będzie.

Potem Serafin zaczął przyspieszać czas. Obrazy znów przelatywały mi przed oczami w zawrotnym tempie. Przesuwały się tak szybko, że wszystko zlewało się i rozmazywało; Uzza tylko z rzadka zwalniał bieg wypadków, pozwalając mi się przyjrzeć jakiejś scenie. Ale mnie wciąż nie dawał spokoju widok młodzieniaszków porwanych przez diabły. Zapytałem: Czy zawsze tak było, że diabły mogły porywać dusze z Raju?

Odparł: Walka Synów Światła z Synami Ciemności trwa dłużej, niż istnieje świat. I owszem, Synowie Ciemności od zawsze usiłują nam szkodzić. Kiedyś jednak wyglądało to zupełnie inaczej. Spójrz!

Gdy znów skierowałem wzrok na rzekę wina, ujrzałem w niej obraz Raju i Piekła sprzed dwóch tysięcy lat. Zwykłe anioły były większe niźli teraz Uzza i inni serafini, natomiast diabły i demony miały zaledwie rozmiary nietoperzy. Jeśli chciały wrzucić grzeszną duszę do jeziora smoły, musiały ją ciągnąć i popychać całą gromadą. A gdy któryś przelatywał zbyt blisko anioła, ten wyciągał rękę, łapał go jak muchę i rozgniatał w palcach na miazgę. Spojrzałem zaskoczony na Serafina, on zaś westchnął i rzekł: Tak było. Teraz pokażę ci, co będzie i jak to wszystko się skończy.

W rzece znów zaczęły zmieniać się obrazy. Widziałem potomstwo węża Apopisa, które rozpleniło się tak okropnie, że przejść nie było można bez stąpania po obłych cielskach. Widziałem kraj ogołocony przez myszy, które po zjedzeniu plonów zaczęły rzucać się na niemowlęta, chorych i starców, a potem nawet na zbrojnych wojowników. Widziałem najazd jasnowłosych, strasznych ludzi północy, którzy nie oszczędzali nikogo. Rabowali możnych i ubogich, a wszystko, co zagarnęli, ładowali na statki i wywozili do swoich nędznych, zimnych krajów. Widziałem jeszcze wiele potwornych plag, które dopiero spadną na ojczyznę moją. Widziałem latające po niebie żelazne ptaki, które zrzucały ogniste amfory na siedziby ludzkie. Amfory spadały ze złowróżbnym świstem, po czym rozrywały się na kawałki i niszczyły wszystko wokół. Najtęższe mury obracały się w gruzy, ziemia dygotała od zadawanych jej razów.

Łkając, zasłoniłem oczy, ale Serafin kazał mi odjąć ręce i znów przyspieszył czas. Minęły dziesiątki, a może setki lat. Ale tym razem, kiedy obraz zwolnił, widziałem nie ziemię, lecz Miasto Dobra. Atakowały je hordy żądnych krwi diabłów i demonów.

Potężne, o zwalistych cielskach czerwonej, zielonej lub białej barwy i o grubych łapach zakończonych ostrymi pazurami, były teraz o wiele większe od aniołów, a ich błoniaste skrzydła przynajmniej dwa razy dłuższe. Natomiast anioły i święci wyraźnie się skurczyli; ich członki były chude i słabe, twarze i brzuchy zapadłe, plecy przygarbione. Przerażony tym widokiem, zapytałem Serafina: Dlaczego diabły są takie dorodne, anioły i święci zaś tak zmarnieli? Co się teraz stanie?

Odrzekł: Diabły i demony mają się coraz lepiej, bo żywią się grzechami ludzkimi, tak jak anioły dobrymi uczynkami. Ale w epoce, którą oglądamy, połowa aniołów i świętych z głodu nie ma siły, żeby zwlec się z pościeli, bo ludzie nic, tylko grzeszą. Pytasz, co się stanie; patrz uważnie, a sam zobaczysz.

Widziałem, jak król Salomon każe serafinom rozwieszać pomiędzy dachami złotych domów i konarami dorodnych drzew olbrzymie magiczne sieci, które mają bronić dostępu Aniołom Ciemności. Widziałem, jak Maria i jej córki, Maria Magdalena, Salome oraz inne święte niewiasty wyplatają sieci z takim poświęceniem, że aż krwawią im palce. Widziałem, jak Metatron, który dowodził obroną, trzykrotnie posyłał archanioła Rafaela do złotego pałacu po Jezusa i jego braci, aby chwycili miecze i przybyli wesprzeć Siły Dobra w walce z Siłami Zła. Widziałem cherubinów ciskających w demony sześcioramiennymi gwiazdami z wypisanym na nich tajnym imieniem Pana.

Anioły broniły się dzielnie, ale były mniejsze i słabsze. Widziałem, jak diabły je łapią, odrywają im skrzydła, odgryzają głowy. Widziałem, jak drą magiczne sieci, wpadają do miasta i plują na obrońców piekielnym ogniem. Widziałem, jak włosy Marii Magdaleny stają w ogniu, jak święty Piotr pada z sercem przebitym czarną strzałą, jak przewraca się tron Chrystusowy.

Gdy Jezus i jego bracia, Jakub, Józef, Szymon i Judasz, wybiegli wreszcie ze złotego pałacu, było już za późno. Chociaż dwoili się i troili, wywijając złotymi mieczami, rzuciła się na nich taka chmara demonów i diabłów, że byli bez szans.

Zatkałem uszy, aby nie słyszeć jęków mordowanych aniołów i świętych; zamknąłem oczy, żeby nie widzieć świętej krwi płynącej szeroką strugą główną ulicą miasta. Ale Serafin kazał mi otworzyć oczy i odjąć ręce od uszu. Patrzyłem na straszną rzeź, aż usłyszałem nowy hałas od strony złotego pałacu o tysiącu wież. Kiedy skierowałem tam wzrok, ujrzałem, jak diabły wywlekają z pałacu samego Boga Ojca i ciągną przed złoty tron, na którym siedzi ich wódz, Abaddon. Obok siedziała wszetecznica Barbelo, za nią stała jej córka w złotej koronie, trzymając oburącz żelazny topór, którego ostrze lśniło jaśniej niźli księżyc w pełni. Gdy demony rzuciły Boga Ojca na ziemię, Abaddon zaśmiał się szyderczo i dotykając stopą Jego głowy, przemówił w te słowa: A widzisz? Zwyciężyłem cię, bracie! Mówiłem, że stworzenie ludzi to zły pomysł, ale nie chciałeś mnie słuchać. Teraz sam zginiesz, wszystko przez to, że w swojej pysze stworzyłeś rodzaj ludzki na własne podobieństwo. Ja zaś będę rządził wiecznie. Następnie zwracając się do córki Barbelo, rozkazał: Zetnij mu głowę!

Piękna diablica stanęła nad Panem Wszechrzeczy, uniosła lśniący topór, po czym spuściła go z siłą. Obraz pociemniał i znikł. Przerażony, trząsłem się na całym ciele. Wtedy Uzza rzekł: Kiedy wrócisz na ziemię, opowiedz ludziom, co widziałeś. Niech strach wielki padnie na ich serca, bo to przez ich grzechy taki koniec czeka anioły, świętych i Boga Najwyższego. Jedziemy.

Znów szarpnął wodze i skrzydlaty rumak wzbił się w powietrze. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie; również gdy dotarliśmy do Sketis, Uzza postawił mnie przed wejściem do mej jaskini i bez słowa odleciał. Padłem na ziemię i leżałem wiele godzin; nie miałem siły wczołgać się do środka. I gdy tak leżałem, ogarnięty straszliwym smutkiem, bardziej umarły niż żywy, przypomniałem sobie, jak w dzieciństwie matka opowiadała mi o Tej, z Której wszystko wzięło początek: ogień i woda, zwierzęta i rośliny, ludzie i bogowie. Skryta za siedmioma zasłonami, siedzi na szczycie wielkiej, niebosiężnej góry, a spomiędzy Jej ud wypływa święta rzeka. Jeśli jest zła, zaciska uda, a wtedy Nil się zwęża i w całym kraju panuje susza, albo rozszerza je tak, że powódź niszczy plony i ludzie też umierają z głodu. Ale zazwyczaj Nil przybiera tyle, ile powinien. I kiedy tak rozmyślałem, ujrzałem przy sobie Ją, Bożycę, Matkę Stworzenia. Była czarna, stara i brzuchata, nabrzmiałe piersi zwisały jej do kolan, wargi miała grubsze od moich. Pogłaskała mnie po policzku i dała mi się napić mleka ze Swoich wielkich czarnych piersi; wtenczas ogarnął mnie błogi spokój, jakiego nie czułem od lat. Zamknąłem oczy i zapadłem w sen.

Zbudził mnie mój uczeń Bagoug, gdy rano wyszedł z jaskini. Jej już przy mnie nie było. Wołałem Ją, lecz nie pokazała mi się więcej. Kazałem Bagougowi wziąć pergamin i trzcinę, po czym podyktowałem mu opis wszystkiego, co widziałem. Amen.

następny fragment Pielgrzymki do Ziemi Świętej Egiptu

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich powrót do strony eGNOSIS