eGNOSIS

Małgorzata Bocheńska - absolwentka polonistyki UW. W stanie wojennym współpracowała z Komitetem Helsińskim. Od 1984 r. prowadziła Salon 101, w którym odbywały się spotkania elity intelektualnej (gł. opozycyjnej) i artystycznej. Do odzyskania niepodległości w 1989 działała jako reporter filmowy podziemia, filmując najważniejsze wydarzenia związane z działalnością „Solidarności”. W latach 1990-92 była redaktorem naczelnym Redakcji Społeczno-Politycznej TVP (autorskie programy: Zapis, Dziennikarze ujawniają). 1993-95 tworzyła program dla emigracji Studio Kontakt w TVP Polonia. Od 1995 jest doradcą w TV Polsat. W 2001 r. zainicjowała akcję Dnia Dobrej Wiadomości (8 września).
Jest autorką wielu filmów dokumentalnych m.in. kultowego Mistrz życia, biografia o. J. M. Bocheńskiego (1987) oraz książek: Dar intuicji (1994) oraz Ruchomy świat (2017). Fragmenty tego tomu pamiętników, zamieszczamy obok.​

 


Książka została wydana w serii bibliofilskiej Salonu 101, a dostępna jest w księgarni „Tarabuk”.

Ruchomy świat 
fragmenty II

Małgorzata Bocheńska

 

Mówił bardzo poważnie. Mówił o zerwaniu z przeszłością. Uświadamiał, że tam na pustyni to wszystko, co mnie stanowi, wszystko, co poznałam i czego mnie wyuczono, to tylko archiwum. Te rzeczy, którymi się sentymentalnie otaczam, to czas przeszły dokonany. Nieprzydatny. „Tam na pustyni to nie będzie miało znaczenia” - mówił.
Tak hrabia organizował naszą przyszłość. Wszystko przeszłe miało ulec zniszczeniu. Nie ma doskonałego zapomnienia — myślałam. Nie ma doskonałej niepamięci. Tak jak i to wszystko, co chcesz zatrzymać, zapamiętać, jest niekompletne.
— Nic nie mieć? Nic? Jesteś bezwzględny! — wydukałam, i nie wiadomo po co, i dlaczego, bezgłośnie zaczęłam płakać.
Zanim podeszłam do okna, teatralnym krokiem obchodziłam każdy kąt pokoju. Taka wizja lokalna. To był ten pierwszy raz w życiu, kiedy uświadomiłam sobie, czym są te wszystkie rzeczy, którymi się otaczam. Przedmioty to scenografia, ozdobniki. W drodze, do której się szykuję, to nic niewarty bagaż. Ciężar.
Po tamtej stronie rzeki, gdzie przeżyłam ponad dwie dekady, najważniejsze były tekturowe ciotki. Ich czas minął. Nie ma ich. Z domu-przytułku ocalały jedynie książki, jedyne moje wsparcie. Przyjaciele: Marcel Proust, Dostojewski z Czechowem, Conrad, Platon z Ucztą i Heidegger, Norwid samotnik, opierał się o Mickiewicza. Pascal i Spinoza razem. Szekspir i stary Faust też obok siebie, tak jak Wilk stepowy blisko Stu lat samotności. Cały regał moich przyjaciół był tu w blokowisku. Przywędrowali ze mną. Przewodnicy, obrazoburcy, mordercy, uświęceni ludzie, geniusze i przebiegli prostacy. Ustawieni w szeregu. Część lektur zakazanych leżała w paczkach i walizach. Zakazany owoc, drugi obieg. A teraz oni wszyscy stawali się przedmiotami, zbędnym bagażem. Obciążeniem. Na wyprawę zdecydowałam się wziąć tylko jedną książkę. Eseje Alberta Camus. Człowiek zbuntowany. Mit Syzyfa.
— Co z tobą?! — krzyknął hrabia.
A potem pojednawczo, łagodnie, dopytywał:
— Czy jesteś pewna, że chcesz za mną pójść, tam? Wiesz na pewno?
Dawne, natarczywe pytania wróciły.
— Niczego ci nie obiecuję, poza jednym, będę zawsze po twojej stronie. Warunek jest jeden, musisz znać swoje miejsce, a wtedy — nauczę cię żyć. Żyć w pełni. Przecież tego chcesz, prawda? — podpowiadał.
Podszedł do mnie.
— Wszystko będzie dobrze — wyszeptał bez przekonania. Pociągnął mnie w kierunku okna. — Patrz tam, przed siebie.
Trzymał mnie za ramiona, a po chwili poczułam, jakiś metalowy uścisk wokół mojej szyi. Dziecko we mnie drgnęło. Wywinęło fikołka. Hrabia pogłaskał mój brzemienny brzuch.
— To silna dusza — powiedział. Powinniśmy mieć dużo dzieci. Jesteśmy znakomicie dobraną parą, to się rzadko w świecie zdarza. Tylko czy zdążymy je wychować zgodnie z prawem natury.
— Prawem natury? — zapytałam niepewnie.
— Prawem natury wszechrzeczy — podkreślił. - Bez fałszu, lokajstwa i mrzonek.
Oparłam się o niego plecami. Hrabia mocno objął nas oboje. Mnie i nasze dziecko we mnie. Zza pleców dochodziło ciche jego szeptanie:
— Widzisz, dziewczynko, nie ma tęsknoty. Zawsze wiedziałem, że jest ktoś, kto pójdzie ze mną tam, w kierunku pustynnego słońca. Tam. Dobrze, że zgodziłaś się na mnie. Tak jest najlepiej...
Stałam przed oknem z zamkniętymi oczyma, bezpieczna.
Po chwili dotknęłam to coś, co zawiesił mi na szyi.
— To jest amulet. Ręka Fatimy, ręka Miriam. Ochrona przed złym okiem. Pomaga.
 




Tropiciel wracał na pustynię, a ja zaczynałam swoje życie. Przecinałam gęste od jego opowieści powietrze — nożem. Ciąć powietrze, żeby nie scaliły się, nie osiadły, nie zadomowiły jego demony. Tak uczyli Cyganie... Potem trzeba było zmyć wszystko wodą. Potem układać, nadać nowe znaczenie każdej rzeczy. Potem przestawić meble. Stół, krzesełka, wózek, zabawki, łóżka piętrowe. Wszystko pod okno albo odwrotnie: wózek, krzesełka, stół bliżej ściany koło drzwi. Ja na górnym łóżku, Maja-Iluzja na dolnym. Fatalny pomysł. Nocą ja na dolnym, bliżej wózka z Amirą, Iluzja na górze. Krzesełka jak w kinie, pociągu, albo wokół stołu. Z piętrówki zrobić bibliotekę i magazyn, a potem z dziećmi cichuteńko położyć się na szarej wykładzinie głową do balkonu. Tam, za nim, coś nie tak się dzieje, nie tak, a we mnie kosmos. Dziecko kopie, wali, przeciąga się. Chłopiec czy dziewczynka? Dziewczynka czy chłopiec? Sierpniowe noce. Miasto paruje, a ja wróżę z fusów, kart, obłoków. Nie mogę zawisnąć w świecie Wybranego. Tam wszystko wyryte inną czcionką. Niedostępny świat kresek i kropek, arabski szyfrogram.
 




Wszedł, chmurny, milczący, dziki. Znam to. Ona, ta dzikość, nie zapowiadała nic dobrego. Przeszedł przeze mnie, obok. Obcy. Nic, to przecież te złe wspomnienia, zła pamięć, co w nim tkwi — tłumaczę sobie.
Ubrana odświętnie w długą, chroniącą od słońca suknię, wchodzę do pokoju z zieloną herbatą. Tropiciel leży, oczekujący, zastygły w sobie. Patrzy, patrzy i patrzy na mnie, tak jak patrzą Oni na Niewierną, na białą dziwkę...
— Nie mamy o czym rozmawiać! Rób, co chcesz, dziewczynko! Rób, co chcesz! — ryczał. — Te twoje mrzonki o miłości, te nawiedzenia, tęsknoty, ale pieprzyć się z innymi mogłaś? Co ty nosisz w tym brzuchu? Nie myśl, że tylko ty się dobrze bawiłaś, kukło jedna! Byłem w kasynie, dziewczynko! Na pięknej wyspie byłem... Postawiłem sobie wszystko na jedną kartę, ciebie dałem w zastaw. Ha, ha, ha... Malta, moja kochanka, Malta! Piękna jest ta zabawa z przypadkiem i prawidłowością. Banzaj! Mogło się udać, mogło! Ale ty, dziewczynko, przesadziłaś! Niech Najwyższy będzie ze mną! Pustynia jest moim domem. Jestem jej synem! A ty rób, co chcesz! Przegrałaś mnie! Nas przegrałaś! Rób, co chcesz, mówię! Idź, gdzie chcesz, zwalniam cię!
Stałam, stałam i stałam. Patrzyłam, patrzyłam. Słuchałam. Nigdy nie podana herbata stygła. Wpadłam w coś w rodzaju katatonii. Pustynna róża.

Obyło się bez łez, bez słów. Kroplówka dla Amiry, kroplówka dla Marii Fatmy, Maja-Iluzja po bułeczki do sklepiku obok — i pakowanie, pakowanie, pakowanie, a potem zabawy z dziećmi na betonowym dachu domu. Widać stąd całą osadę i spadające gwiazdy, słychać głos muezina.
Jeszcze przez tydzień czy dwa smażyłam placki z jabłkami, mieszałam libijskie Bebiko, odczarowywałam rzucane na mnie i moje dzieci przekleństwo Beduinów.
Nie wydarzyło się już nic szczególnego. Może tylko to, że z pustynnej emigracji wracałam do domu-przytułku. Tam, gdzie kilka miesięcy temu zostawiłam dwie stare kobiety, które całe życie unikały siebie w milczącej pogardzie. One — bezdomna ostatnimi laty, nieznana mi, moja mama Helena i ciotka Stefa — czekały na mnie. Miałam do nich dołączyć, żeby się dopełniło przeznaczenie. On, bezimienny już ojciec dzieci, został na libijskiej ziemi. Lecąc nad Morzem Śródziemnym, zobaczyłam maleńką wyspę, Maltę. Moje przeznaczenie.
Na tej skale pomiędzy Afryką a Europą, kiedyś rozbił się statek ze św. Pawłem. Był więźniem. Ja byłam więźniem bezpłodnej pustyni, teraz na chwilę zawracałam do swoich łąk i bagnisk.
 




Złodziej Alosza Dieduszkin, pseudo Baton, nie wierzył w nic — ani w Boga, ani w piekło. Ale nie mógł zaprzeczyć, że dusza istnieje, bo czuł, jak go boli. A moja gdzieś uciekła. Wcześniej zrobiła porządki z moim szóstym zmysłem i zamieniła go na czujność. Smaki, zapachy, owo widziane i odczuwane przez dotyk, to co usłyszane, zamieniało się w czujność. To wszystko zaczęło się tam, w klasztornej celi, to wiem, ale nie bardzo umiałam sobie z tym nowym widzeniem świata poradzić. Zdecydowałam się na spotkanie z słynną jasnowidzącą, panią Hanką Różańską. Panna Hanka, Hanka, mieszkała na Mokotowie. Rzadko przyjmowała w domu, tylko wybranych. Zadzwoniłam. Wystarczył telefon.
— Nie każdy chce znać swoje dzieło — powiedziała. — No i co ty chcesz wiedzieć, Małgorzatko. Wplątałaś się w tę grę, to wymyśl sobie rolę i graj do końca. - Odłożyła słuchawkę. W takich sytuacjach szybko oddychałam przez nos. Ona wie! Bałam się jej, ale zadzwoniłam raz jeszcze.
— To znowu ty. Nie cierpię wizyt, ale przychodź.
Ledwo weszłam na jej teren, zaczęła mnie obwąchiwać, obmacywać. Ta niezwykła, bardzo elegancka pani wzięła mnie za rękę i przeprowadziła do rozjaśnionego pokoju. Usiadłyśmy przy wypolerowanym okrągłym stole. Czekałyśmy na kogoś albo na coś? Nie wiem. Coś mruczała do siebie. Po chwili zakrywając twarz, zaczęła beznamiętnie, punkt po punkcie, opowiadać historię mojego życia. Do przodu i w przeszłość.
— Jesteś jeszcze poczwarką, ale już fruwasz. Zjawiskowe. To rzadko występuje w przyrodzie. Masz już za sobą trzy dekady życia, ale eksperyment na twojej duszy i naturze nie kończy się. Jesteś już gotowa, aby twoje domowe duchy cię opuściły.
Nagle spoważniała.
— Przyszłaś tu, bo pojawił się ktoś z innego porządku świata. Co ciebie z nim łączy? Chcesz patrzeć inaczej na świat? Jego oczami? Uważaj, bo przestaniesz lunatykować. Oderwiesz się od imaginacji, wizje ulecą. Sierotka-stokrotka — z tym już koniec. Amen. Wejdziesz w to, co wszystkich łączy. Wiesz, co to jest? Pewnie nie, jeszcze nie, ale już w tym jesteś. Nie mieszaj do tego aniołów ani demonów, one robią swoje, a ty po swojemu. Czas przebóstwienia w człowieku zgasł. I tak przedłużone masz dzieciństwo. Kiedyś, jak przechodziłaś przez most na drugą stronę rzeki, prowadziła cię błękitna nić, prawda? Teraz przed tobą inny most. Wiadomo, do czego jesteś przeznaczona, ale musisz to rozpoznać sama. Masz prawo wyboru! Musisz z niego skorzystać. Przekrocz wielką wodę. Ta dekada, w której się spotkałyśmy, dla nas obu będzie znacząca. Ty poznasz swoją siłę i wszystkie ograniczenia, poznasz swoje przeznaczenie, ale bądź czujna.
Do końca jej dni, miałam kontakt z panną Hanką. Podarowała mi wszystko, co miała najpiękniejszego. Zamszowe pantofelki, sukienki wieczorowe, kożuszek, perfumy. Opowieściom o Lwowie i jej ukochanym Stefanie Ossowieckim nie było końca. Lubiła przy mnie grać na pianinie dawne szlagiery. Nie wiem, jak radziła sobie ze ślepotą, która w dzieciństwie zamknęła jej dostęp do światła. Często wspominała zapamiętane kolory. Teraz rozpoznawała je dotykiem. Hanka wiele spraw ukrywała, była mistrzynią dyskrecji. Umiała ukryć swój szpetny garb, który nazywała wystającym skrzydłem tęsknoty.
Najważniejszy dzień między nami przyszedł później i wyjaśnił łączącą nas zażyłość. Teraz pani Hanka dała mi nakaz:
— Ciało jest po to, żeby ukryć duszę. Dwadzieścia jeden gramów, to nie byle co. Każda dusza chce tu bywać. Żyj z entuzjazmem, zmieniaj rolę, Małgorzatko, nie daj się zabić — mówiła to, ot tak, mimochodem. Po czym, na domowym pianinie zagrała ukochane swoje scherzo.

Pani Hanka zapowiedziała nowy czas.

 

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich powrót do strony eGNOSIS