eGNOSIS

Po przeszło czterech latach można uchylić rąbka — skonstruowanej wówczas w katakumbie tCHu — tajemnicy. Za zgodą autora, Jędrka Barwicza, L.R. poszerzył przygotowywany do druku maszynopis Stygmaciarza o wątek grecko(orficko, misteryjno)-heretycki.

Lech Robakiewicz (ur. 1954) — redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową — głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki — rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996). Zamieszczone obok notatki weszły do tomu Teraz (2011).

 

Andrzej Barwicz (ur 1958 r.) – pisarz, autor dwu powieści: Kochainy i Stygmaciarza. Studia kulturoznawcze i burzliwy życiorys globtrotera nie tylko nie odwiodły go od uprawiania filozofującej literatury, ale wręcz – jak twierdzi – do tego zmusiły. Pracował jako dziennikarz, następne etapy to - budowy w Nowym Jorku, kwiaciarnie, butiki i samochody, a także założone w Bydgoszczy Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Izraelskiej z kulminacyjną wizytą w Jerozolimie. Mając dwadzieścia lat marzył, by zostać pisarzem, na pisanie nie miał jednak czasu i ochoty. Pisać jednak musiał i robił to w wożonych po całym świecie brulionach, na luźnych (rozsiewanych po tanich hotelikach w Tajlandii i Pakistanie, a odnajdywanych niespodziewanie w Indiach, czy Nowym Jorku) kartkach. Dzisiaj (twierdzi prowokująco) od poezji woli fizykę, od prozy - kosmologię. Obecnie tworzy kolejną powieść.

Zamieszczony obok fragment pochodzi z książki Stygmaciarz, wydanej w roku 2007 przez doM wYdawniczy tCHu.


 

Stygmaciarz.
Persefone-Hades    cz.II

Lech Robakiewicz

 

 

Skąd on to wszystko, łobuz jeden, wiedział? I co to wszystko jest? I jak się ma (jeśli jakoś ma mieć) do tego mojego darcia się na torowisku? Zresztą torowisko, tor, koleina — symbol całkiem czytelny. Persefona również nie taka teraz trudna. Inny porządek stworzenia. I — myślenia. Jak to się nazywało? Palinodia. Piosenka zaśpiewana od końca. Żeby. Żeby co? Żeby się odstało? Ale co? Życie? Życie miałoby się odstawać? Banał. Jak to przebiegające przed oczami — niczym przyspieszony film — w ostatnich chwilach? Tylko ŕ rebours. To co ma się odczyniać, do diabła? Może właśnie jakaś warstwa, jakaś farba? I kiedy się odfarbi, to zostanie... to się stworzy. Się stanie biała szata. Znowu jakiś tor, jakiś kanał. No, odejść od tej warstwy widocznej, od tych przywiązań kształtów. Może wtedy? Kore — straszna i niewidzialna. Więc i szata niewidzialna. Więc — biec i krzyczeć niewymawialne imię. A więc takim — wewnętrznym krzykiem. A to znaczy wołanie, przywołanie nie jej obrazu, kształtu, ale treści, prawdziwej treści Kore. Prawdziwego znaczenia. Znaczenia osoby jako. Jako tajemnicy, formuły, konformacji, stale przemieniającego się upostaciowania. Jako bycia niewidzialnym dla tego wyobrażeniotwórczego oka, dla przywiązania do wyobrażeń. Jako rodzaju wskazówki, przykładu, czy jak to nazwać — wcielenia, w które można wejść. Stać się niewidzialnym dla strasznej bogini, to stać się nią samą.

Korénei pisze o numinosum — taką straszliwą (dla naszego miałkiego, przywiązanego ja) istotą stać się musi każdy z nas, musi to tremendum w sobie wywołać, by odnaleźć zapomnianą (choć wciąż obecną) boskość. Jakkolwiek bezsensownie (dla tego uwarunkowanego ucha) to zabrzmi, ale — musi stać się boginią. I to chyba prawdziwy sens misteriów orfickich, czy eleuzyjskich. Doprowadzić do objawienia treści, rzeczywistego podmiotu życia. I to dlatego bogini była zwana Persephone Soteira — zbawiająca.

Nie byłby pewnie sobą, gdyby nie postarał się o błyskotliwe potwierdzenie tezy, przywołując credo epistemiczne z odmiennej — zdawałoby się — tradycji: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz”.

Z nią/nim twarzą w twarz. Wreszcie. Ze sobą.

Obfitość — w wieczności błyskawicy.

Te brwi. Skrzydła (złote). I bieg. […]

[s.157]

 

Orficy pisali: Raduj się, cierpiąc cierpienie: jeszcze zanim je przecierpiałeś, bogiem się stałeś z człowieka. Korénei zastanawia się, czy to jest właśnie owa niewyczerpana rajska obfitość, która obdarowuje człowieka życiem wiecznym. Moje usta same szepczą, powtarzają za nim: w wieczności uderzającego gromu, rozłupującego i unicestwiającego grób (sema) w nas. […]

[s.185]

 

Pomyślałem sobie tak trochę o moim hivie. Toż to lichota jest, a nie stygmat porządny jakiś. Wszyscy, którzy biorą leki i dobrze się prowadzą, żyją. Ja też nawet mniej choruję niż kiedyś, zanim się trafiłem. Najgorsze jest to, że po tym już w całości odeszła mi ochota na nowe stygmaty. Trudno, pomęczę się z tym tylko, co mam. Już nie tęsknię chyba do tamtej wzniosłości, którą karmiłem się przez kilka przynajmniej lat, o której z takim zapamiętaniem czytałem: Sens stygmatów — to kąsanie, ranienie, uszkadzanie tych, którzy się zbliżyli zanadto, będąc dla Niej wciąż widzialnymi, bo obciążonymi somatycznymi nawykami, odruchami, całą fizycznością. Pozostawia w (na) nich swój znak (sema), znamię, piętno. By czuli się naznaczeni, jako poddani próbie i do prób przeznaczeni, by się z sobą pasowali, aż stigma nie zniknie... I sami. […]

[s.189]

 

Oko mruga: Odwracanie zdarzeń, to najbardziej naoczny przykład rozprzęgnięcia, podania w wątpliwość, podważenia oczywistości jednokierunkowego charakteru wynikania przyczynowo-skutkowego. Tradycja dualistyczna twierdzi, że jest to główne narzędzie naszego zniewolenia przez Demiurga, demona, któremu udało się nas usidlić, spętać, opętać. Łaska odwracania zdarzeń przez boga (Hades-Persefona, Aides Persephone, Fanes) „podziemi” (świat pod-ziemny należałoby interpretować jako istniejący pod powłoką <kurtyną>, a nie pod powierzchnią ziemi, a więc jako skrywany przez jej zasłonę <w kolorowe obrazki, papugi i pawie>) — objawiona jest Orfeuszowi, który swym śpiewem perswaduje (w znanej wersji mitu pokutuje ewidentny błąd — nie ma bowiem mowy o oczarowaniu widzącego) Persefonie konieczność uwolnienia Eurydyki. Ów „śpiew” to de facto stan natchnienia, wieszczenia, „owładnięcia przez boga”, objawienie sensu, znaczenia świata, a przynajmniej uartkułowanie jego mgnieniowego „przekroju” (kiedy Orfeusz „śpiewa”, czas zamiera w biegu — koło Iksjona, kamień Syzyfa, a nawet Cerber — nieruchomieją, Tantal zaś może na moment zapomnieć o swych mękach) — stąd może wiedzie się etymologia słów mysterion (μυστήριον — misterium) i mystes (μύστης — wprowadzony, inicjowany) — od μυάω (miao — zacisnąć), a to od μυώ (mio — zamknąć; w odniesieniu do oka — zmrużyć) — a więc: mgnienie, mrugnięcie; „prostopadły” „przekrój” świata, jego mgnieniowe „zdjęcie”, objaśnienie przez ów „przekrój”, nazwanie świata adekwatnym, prawdziwym imieniem. Co — wracając do mitu — znaczy ni mniej ni więcej, że wieszcz objawia, że E. (będzie) została światu przywrócona, a także czyni logicznym tragiczny koniec: Orfeusz (najwyraźniej wytrącony ze stanu „śpiewu”) na Eurydykę spogląda, zawiesza działanie łaski (moc „mgnienia”), „film” zaczyna na powrót biec „w przód” (albo „w wierzch”) i kochankowie zostają rozłączeni na zawsze. […]

[s.191]

 

Co prawda powiada się, że kult tajemny, w jaki Demeter wprowadziła władców Eleusis, to rzeczy, jakich wypowiadać, ani słuchać się nie godzi, gdyż słowa same zamierają na języku w obawie przed bogami, a jednak to nie związanie przysięgą tajemnicy, nie kara, klątwa czyhały na epoptoi, że nie mówili nic o sanctum sanctorum, ale sama jego istota. Bo doświadczenie wypowiedziane, traciło wszystko, co w nim ważne, stwórcze, żywe, zamieniało się w płaski (niemy) banał. Nie tylko nie dałoby pojęcia, ale stanęło murem między profanem a bóstwem.

Stałem, on mówił, śpiewał, tańczył, a potem śpiewałem tańczyłem i przybyła Ona. I się stałem enohpesrep sedia. I byłem tam, gdzie ćśołimmycąlapmycązrwmyndejezswazmycązrw-zaretmycązrwmyndejtsejęisejatsoktsyzsw. I co, jakie zrozumienie, przybliżenie istocie „zjawiska” z tego wynika? Podobne może przedstawianiu dziesięciu poematów — na wyprzódki, kto głośniej, przez dziesięciu lektorów — przy czym połowa z nich je wyśpiewuje, a połowa czyta wspak.

Potrzebne są nowe słowa, nowa gramatyka, nowy język i nowe — do nich — uszy. By się prawda mogła przez nie nareszcie przecisnąć. […]

[s.200]

 

 

Czytam, co też ten cholerny gaduła znowu wymyślił, przerzucam kartki, od czasu do czasu zatrzymując wzrok na wytłuszczonych śródtytułach. Na przykład coś takiego:

 

Perseusz — przyrodni brat Persefony poczęty w sposób równie jak ona tajemniczy, z powodu wyroczni, narodził się z córki króla Argos, Akrisiosa — Danae, którą posiadł pod postacią złotego deszczu Zeus. Król, uprzedzony, że padnie z ręki wnuka, uwięził córkę w podziemnej komnacie, co zamiarom gromowładnego nie stanęło na przeszkodzie. Gdy władca dowiedział się o przyjściu na świat Perseusza, rozkazał go, wraz z matką, cisnąć w drewnianej skrzyni w fale. Szczęściem morze wyrzuciło nieszczęsnych u brzegu Serifos, wyspy, gdzie pod swój dach przyjął ich rybak Diktys, brat miejscowego tyrana Polidektesa (kt. imię znaczy tyle, co Polidegmon <biorący wielu> — jeden z przydomków władcy podziemi), który zapałał niesłabnącym przez lata afektem ku Danae.

Meduza (o której zaraz) była nie tylko piękną dziewczyną, ale i — w szeregu przedstawień — klaczą o ludzkiej głowie (w tej postaci posiadł ją przeistoczony w ogiera Posejdon). Tak więc na uczcie jubileuszowej Polidektesa, już jako młodzieniec, Perseusz przelicytował współbiesiadników (ofiarowujących monarsze — jako godne go dary — rumaki) jedynie „ilościowo”, chełpiąc się gotowością sprezentowania mu niezwykłej klaczy — Gorgony właśnie. Wiedząc, że Gorgony żyją u skraju świata, Perseusz udaje się najpierw do siedziby trzech dziewic-staruch — Graj, strzegących pieczęci drogi (odbiera im wspólne <i jedyne> oko oraz ząb, i wydobywa z nich tajemnicę), trzech nimf (wyposażających go w niezbędne „klucze <syntaktyczne> sytuacji” — uskrzydlone sandały, czyniący niewidzialnym hełm Hadesa, sierpokształtny miecz harpe, wypolerowaną tarczę oraz specjalną sakwę, kibisis), a wreszcie, u celu podróży — trzech Gorgon (straszliwych <gorgos>), z których tylko śpiąca właśnie Meduza była śmiertelną. Poinstruowany przez Atenę, Perseusz patrzy w tarczę, gdy zamierza się do ciosu, wiedząc, że jedno bezpośrednie spojrzenie na łeb, na którym w miejscu włosów kłębią się węże, pozbawi go tchu i obróci w kamień. Odciętą głowę Meduzy wrzuca do sakwy i umyka — pogoń jej sióstr jest daremna. Mimo, że heros pokonuje jeszcze etiopskiego potwora, uwalnia Andromedę i dopiero zwraca się ku Serifos, nadąża z przybyciem nim uczta urodzinowa dobiegnie końca. Tyran ogłosił go właśnie oszustem i z pomocą biesiadników nastawał na Danae, zmuszoną szukać ocalenia w świątyni, Perseusz więc (nie mieszkając) okazuje zgromadzonym (z wiadomym skutkiem) ukryty w kibisis fant. Chcąc pojednać się z dziadkiem, odnajduje go w Tesalii. By jednak przepowiednia się wypełniła, rzucony przezeń w czasie igrzysk dysk, godzi starca w nogę, wywiązuje się zakażenie i Akrisios, ku rozpaczy Perseusza, umiera.

 

Zone de passage Rozebrać, rozprząc tę całą maszynkę automatyzmów, transmisyjną pętlę oczywistości, samoczynnego wynikania, które odbierają życiu życie, element, który różni je od kina — świadomy wybór, nadający ontycznie konstytutywny charakter świadomości podmiotu. Wolność spełnia się w zdolności, gotowości do przekroczenia paradygmatu, do odrzucenia — niczym powłoki larwalnej — całego własnego doświadczenia, tak cennej zawartości pamięci, nawyków i przywiązań, ciała i imienia, by po zdarciu tych łusek móc otworzyć prawdziwe oczy. To, co stanowi o boskości bogów, to nieograniczona zdolność przekraczania zasad rządzących życiem śmiertelników (doczesnością), mienienie się (kształtami, fabułami, tożsamościami), migotanie — niczym na trójwymiarowym ekranie, na który rzutowane są (jak słowa na papier) całe osobowości (pod bardzo różnymi postaciami).

Ludzie, którym ich czyny nadały nieśmiertelność, potrafią jednorazowo ową boskość transgresji w sobie wzbudzić i dokonać (choćby jednokrotnego) wyboru, który stawia ich ponad owej doczesności porządkiem. Orfeusz, czy Perseusz nie dokonują czynów jedynie niezwykłych, zdobywają się na zakwestionowanie, zamach na prawa tego świata, a więc w pierwszym rzędzie na własne przywiązanie do bezpiecznego, stabilnego statusu ontycznego. Ten akt odwagi zmienia ich zasadniczo i nieodwracalnie. Umożliwia wstąpienie do innej rzeczywistości, z której Orfeusz — artysta — powraca kapłanem, a Perseusz przywozi (przywleka) materialne świadectwo niepojętego alternatywnego porządku, węzeł osobliwości w tym świecie, artefakt zwany głową Meduzy (przed którego zgubnym wpływem nawet sam heros musi się strzec specjalnym <ekranem> sakiem kibisis). [...]

Mityczne monstra (okazy, pouczenia) to węzły, centra „atrakcji” (przyciągania) znaczeń, zawieszenia tego grubego, łatwego, znajomego porządku, to przechadzające się po przestrzeni i czasie drogowskazy, zwierciadła odbijające nasze prawdziwe oblicza, zapraszające do wstąpienia w istotną treść. [...]

Pindar o Meduzie pisze, że raz na tysiąc lat zrzuca kształt potwora i jest na powrót hożą kore sprzed gwałtu dokonanego na niej przez boga mórz.

To, co w tej propozycji zastanawia, to zdumiewające podejście do oczywistej dla nas, nieodwołalnej linearności zdarzeń — Meduza wciąż „tam”, jakby poza czasem jest, nienaruszona, dziewicza i tajemny „jubileusz” ją stamtąd wydobywa, otwiera nawias tego porządku i objawia prawdziwy, pozaczasowy, pozaprzyczynowy, rzeczywisty. [...]

 

Tanatomachia W młodości czas i śmierć zdają się nie istnieć. Doświadczenie osobiste, pojęte jako ciągłość własnego istnienia zadaje im kłam. Wykluwa się sugestywna iluzja wieczności, (raju) pól elizejskich, obciążająca bardzo sugestywnym bagażem doświadczeń. I przywiązań. Natomiast zbliżenie do śmierci to nie wychylanie się z gmachu tak powstałej złudy, nie balansowanie w pobliżu „przejścia”, to nie ryzykowne wkładanie ręki w ogień. To pogrążenie zupełne w doświadczeniu kompletnie rekonstruującym, redefiniującym wszelką treść osoby, wszelki jej wewnętrzny porządek, to gotowość na całkowite przeobrażenie, przeistoczenie. Bo śmierć to cały równoprawny kosmos znaczeń, porządków, o wielu wspólnych wektorach, wyznacznikach, będących „constans” istnienia we wszystkich „aspektach”, „poziomach”, „wymiarach”. I wbrew obiegowym poglądom, śmierć to nie chwila, nie „moment zakończenia żywota”, ale całe („palinodyczne” może) continuum, „symetryczne”, równoprawne, równe mocą znaczenia, o własnym, suwerennym, choć całkiem odmiennym porządku stawania się — i świata, i zanurzonego w nim podmiotu. [...]

Przebicie powłoki znaczeń, sfałdowanej i uwarstwionej struktury „krezki”, faz tego, co nazywamy rzeczywistością. [...]

 

Sarkofagia, teofagia Prawdziwi a-teiści to nie sceptycy wątpiący o istnieniu bogów (bo to zdrowy odruch umysłu badawczego), ale ci, którym odebrano (za karę pewnie) łaskę wglądu, introspekcji objawiającej — przy całej skromności, pokorze, jako warunku sine qua non owego wglądu właśnie — boskość tkwiącą w samej esencji człowieczeństwa, dzięki której, którą jesteśmy, która jest prawdziwą (pozaobrazową, pozawerbalną, afabularną, a więc dyschroniczną) podmiotowością człowieka. Można więc bez ryzyka popełnienia błędu, orzec, że to ludzie de facto podający w wątpliwość sens własnego istnienia. Trawią żywot na konsumowaniu potencjału (uorganizowania znaczeń, rozpoznawania węzłów drzewa zdarzeń) „zaklęć” entropijnych kaskad, jakie otrzymali przy narodzinach, zjadają własny „napęd”, własne stające się ciało. [...]

Trzy osoby boga — dwa wymiary pola wyborów, płaszczyzny rozstrzygnięć zwanej moralnością i trzeciego, który uruchamia bieg „gry” — czasu. Człowiek pragnie obiektywizacji (absolutyzacji) swej doczesnej, sensualnej podmiotowości — poddania skutków upływu czasu swej władzy, chce „wyjść” poza jego wpływ, stać się dlań niewidzialnym (hełm Hadesa <mającego moc odwracania zdarzeń> czynił takim <haides>), pozostając sobą — a więc strumieniem procesów biegnących w strumieniu czasu. Wtajemniczenie to poznanie własnej „pozaczasowej” i pozamoralnej istoty — prawdziwe zbawienie (soteria). [...]

Teofagia symbolizuje rozstanie z ubóstwioną („zobiektywizowaną”, „zuniwersalizowaną”, a de facto zabsolutyzowaną przez tę formację kulturową) postacią naszego istnienia, nakarmienie „samego siebie” „samym sobą”, sczepienie „przyczyny wszystkiego” ze „skutkiem wszystkiego”, wejścia z wyjściem — skierowanie jego destrukcyjnych, rozprzęgających uwagę, energeję, trawiących czas wysiłków — na główny (i tak) obiekt zabiegów — samego siebie. Niechaj siebie poznaje, się sobą napawa do sytości. Niechaj siebie, swoje wyroby spożywa — niczym Urobor trawiący własny odwłok.

Tak więc „bóg” (mniemany) zostaje ofiarowany i zjedzony w rytualnej uroczystości, i ci, którzy widzą jej sens, składają swą postać w ofierze, rozstają się z tym sobą i mogą podążyć dalej, poprzez horyzont zdarzeń, skąd światło zrozumiałe dla tych tu zmysłów już nie dobiega. Zresztą, o czym mieliby stamtąd donosić ci, którzy tu w sposób spektakularny rozstali się z „życiem”? Ich (dla nas, pozostałych) już nie ma.

 

Kore. Mitomachia Zachwianie sprzęgu oczywistości, automatyzmów wynikania. Zwłaszcza zakleszczonego (i samozwrotnego), obezwładniającego, paraliżującego w sensie epistemicznym syndromu soma-sema (ciało — znak <grób> — będącego piętnem prowincjonalności, niedojrzałości, a wreszcie niesuwerenności — przyjęcia przez podmiot, że jego „wcielenie” dokonało się, że stał się tym, kim miał <był w stanie> się stać, kreujący — tym samym — skończony znak <samookreślenie, przyjęcie tytułu>, zamknięcie się w jego skorupie, jakże podobnej putryfikującemu futerałowi, a de facto grobowi <p. sarkofagia> właśnie). Uwolnienie (zbawienie — soteria) od przywiązania, identyfikacji — zrazu grubej, cielesnej, później mitologii osobistej, bagażu doświadczeń, opróżnienie z krępujących nawyków, schematów zachowań, słów, a w końcu i myśli. Obnażenie ze wszystkich łusek, skorup, wyobrażeń, przyzwyczajeń.

Najboleśniej, najdotkliwiej, najskuteczniej skrawa narośla, przywarstwienia nóż ukuty z własnego kruszcu, materii osobistego, przetworzonego mitycznie doświadczenia. W mit zostają zaklęte jego punkty zwrotne, najważniejsze zworniki konstrukcji. „Uświęcone” w nim, „umieją” później w akcie (apokatastazy) uwolnienia, zdjęcia „czaru”, odszukać własne archetypy w strukturze „osoby”, wydobyć, rozpoznać prawdziwie (ogarnąć) i odgarnąć. [...]

Zderzanie ze sobą całych mitów, przywodzenie największej ich ilości ku sobie i „rekonstruowanie” „zdarzeń”, a raczej rekonstruowanie naszej wyobraźni, mozolne przystosowywanie do widzenia wieloaspektowego, „wielowartościowego”, a wreszcie „wielowymiarowego”. [...]

Perseusz otrzymać miał od rodzicielki imię Eurymedon, co oznacza oblubieńca Meduzy. Cóż może kryć tajemnicza antynomia? Oblubieniec i zabójca. Obcięcie głowy odbitej w zwierciadle (tarczy)? Obcięcie  o d b i c i a ? Czegoś w rodzaju simulacrum? Eidolonu?

W istocie mamy do czynienia (w różnych wcieleniach, postaciach, w różnych konfiguracjach mitologicznych zapisów) z dwu rzeczywistymi podmiotami — ja oraz ego, będącym czymś w rodzaju zaimplementowanej w nas (połyskliwej) tarczy, w której przegląda się władca (i stwórca) świata (którego też ego jest reprezentacją <odbiciem>) o imieniu wąż lub czas. W micie stygmatyzowana jego znakiem (dla wzmocnienia efektu zwielokrotnionym) jest postać Meduzy (władczyni). Tak więc Perseusz (którego imię to Zniszczyciel, albo wręcz Obcinacz) odejmując głowę Meduzie, odcina ją (w odbiciu ego) sam „sobie”. Owemu ego, z którego substancji (kruszcu) ma właśnie uczyniony miecz (i w którym — jako tarczy — się przegląda). Uwalnia się od swej pseudopsychiki (której jest „oblubieńcem”), uzurpującej sobie prawo do podmiotowego bycia (nim).

A więc możliwe, że dokonuje się na naszych oczach niejako podwójne ocalenie –— i owego zniszczyciela (jakże często mieli tak określać samych siebie wielcy prorocy), który odzyskuje niepodległe istnienie, i Meduzy, która przestaje być zmorą, potworem, ciemiężcą — zostaje wrócona jej niewinność i („jubileuszowa”) postać „pięknej dziewicy”.

Przekaz można więc — po odkodowaniu — zreasumować: Każdy z nas jest poddany terrorowi wielostronnie warunkującego (i mającego władzę karania) monstrum, i póty jest zdany na jego moc i prawa, na (kapryśnie udzielane) niby-życie, póki nie znajdzie (w sobie) (Perseusza, zniszczyciela) zabójcy formy (funkcji) meduzy, by odciąwszy „obrzydły łeb”, odrzucić uwarunkowania (rozedrzeć tkaninę) ontycznego snu, zaprogramowanego letargu i — poprzez tę śmierć — powrócić do trudnej, może i zrazu przerażającej, lecz stwórczo pięknej suwerenności (sacrum) jawy. [...]

Nareszcie trudne pytanie o rzeczywistą tożsamość Meduzy (a i Perseusza). Kto za tą maskowatą twarzą się kryje? Kto został napadnięty i „porwany” spośród kwiatów, potem zaś posiadał tak straszne oblicze, że sam widok odbierał dech i przemieniał w kamień? Podobnie też, niczym (opisany w innym miejscu wraz z wężowością) aspekt Kore, Gorgony miały mieć złote skrzydła. Persefone — śmiałkom, którzy (przed czasem) zapuścić się chcieli w niedozwolone rewiry świata podziemnego — pokazywała głowę Gorgony — a może tylko ku nim się tą głową zwraca?

Trzy Graje, trzy wężowłose gniewne Erynie, zapewne tożsame z trzema (prządkami losu) Mojrami, troista Hekate — bogini rozdroży, a więc wyboru (ergo — losu), czarów i płodności, nade wszystko zaś śmierci — pomocnica, a może — jak pozostałe — hipostaza Persefone.

Jak brzmi przekaz? „Patrz” dobrze, a miriada drobnych, punktowych narracji, zagęszczeń legend, dokonując obrotu w czasie, zbuduje pełnowymiarową osobowość, iluzję zupełną, eidolon żywej postaci. Ciebie. Który czytasz. Próbuj odpoznać. [...]

powrót do poprzedniego fragmentu o Persefonie, Fanesie, Hadesie   powrót do strony eGNOSIS