eGNOSIS |
|
|
Jarosław Markiewicz
(ur. w 1942, zm. 2010). Studiował
filozofię i historię na Uniwersytecie Warszawskim. |
Oko od bytu |
|
Jarosław Markiewicz |
||
* * *
Wiedziałem, że śni mi się prawda. Wreszcie, pomyślałem, szkoda, że tylko się śni. Na tyle byłem przytomny w tym śnie, że zapytałem czy prawda snu jest także prawdą po tamtej stronie drzwi umysłu,
drzwi otworzyły się bez klamki, poniżej zobaczyłem labirynt, kręte drogi obudowane wysokimi ścianami, zobaczyłem wejście i wyjście i drogę pomiędzy nimi, zszedłem w dół między wysokie ściany, poczułem się jak w domu.
Coś nie pozwalało mi cieszyć się chwilą, która rosła, powiększała się i była wciąż tą samą jedną chwilą, żywą, jak nieznana istota. Czułem narastające zagrożenie, byłem tu kiedyś, budowałem te mury, ślepe komnaty, skrytki, sytuacje bez wyjścia, każda cegła tego muru była wypalona w ogniu moich ukrytych i jawnych pretensji, kamienie znajdowałem na dalekich wyprawach w doliny rzek i górskie pustkowia, a piasek do zaprawy murarskiej gromadziłem jeszcze wtedy kiedy budowałem zamki z piasku
lecz nawet wtedy nie byłem panem świata.
* * *
Mędrzec wie, że jest głupcem, ale nie rozpowiada o tym, chyba że opęta go Bóg albo Diabeł. Wtedy musi być prorokiem, pokazywać flaki, że ma czyste intencje - a i tak po latach okazuje się, że Timoty Leary był nieświadomym agentem CIA, a Eliasz świadomym agentem Mosadu. Jezus, nawet ten wykrojony z czterech ewangelii, potrafił obchodzić się z Diabłem, a od Boga zachowywał człowieczy dystans. Tyś to powiedział!
* * *
przekręcam kluczyk w stacyjce chwila niepewności Allachu akbar Bóg jest potężniejszy diesel zaskakuje
* * *
Rosła, a razem z nią wznosił się poziom mojego widzenia
była naga, siedziała na krześle, krzesło stało w balii, w balii była woda, wokół balii ciągle przyspieszając biegli biało ubrani ludzie, dwie kobiety polewały ją miodem miód topił się jak wosk, zapalał we włosach, spływał po ramionach i łydkach, i mieszał się z wodą, która zaczęła bulgotać nieznaną mową, mowy tej nasłuchiwali biegnący i przyspieszali jakby dobiegali do mety i przyspieszali
* * * Ten, kto ma imię, może być wezwany. Nie będziesz wzywał Boga nadaremno.
* * * Tej nocy księżyc ruszył, spadał z otchłani, zbliżał się i nie powiększał, po tym poznałem, że pewnie śnię. A kiedy utwierdziłem się w tym, że to sen, księżyc wylądował w moich dłoniach. Leżałem na łące i trzymałem połyskującą kulę wielkości piłki nożnej. Ani ciężką ani lekką, przypominała główkę białej kapusty.
* * * Otworzyły się uszy i słyszę muzykę, słyszę ją wreszcie całą, a ta całość rośnie z każdego punktu i we wszystkich kierunkach, i nie mogę o niej powiedzieć, że kiedyś, kiedy byłem głuchszy, była mniejsza, choć teraz jest większa.
* * *
Śmierć jest cała od razu, bo z oddalenia, życie jest powolne, idzie drogą, która po zakręcie pokazuje całość niepodobną do tej, co już była. Tak powstają baśnie o nieciągłości światów, a to tylko świadomość przygasa w jednym, a rozpłomienia się w innym, przygasając więcej przenosi, w mroku jest głupia i bierze więcej niż może unieść.
* * * Ona stoi tam, w górach, które ciągle rosną, a chmury płynące z południa ucierają przyrost i niosą do portów na północy
a góry rosną, rosną bo trawa nie pozwala im zasnąć
a ona stoi na tych górach jak na podnośniku i nic nie robi, żeby się wznosić
A wznosząc się dogląda innych wzgórz, łysych, budzi je okiem bytu, kiedy zasypiają budzi je, żeby rosły
O świcie jej ciało pokrywają krople zielono błękitno różowe krople rosy, ona pokrywa się tą rosą dla mnie, powinienem ją zlizywać, żeby być zdrowym, ale mnie tam nie ma
Ona, wodząc palcem po ciele popycha krople ku sobie i one spływają w dół brzucha małym strumieniem, na samym dole podstawia liść łechtaczki i po liściu wprowadza krople do butelki - i tak jest każdego ranka aż do zmroku - odsącza swoje ciało z wilgoci
Wieczorem, kiedy góry przestają rosnąć, ona idzie na pocztę i wysyła butelkę na mój adres, bo ona wie gdzie mieszkam, ja niestety tego nie wiem jestem zagubiony w którymś z tych wielkich miast
Oko Doroty śni swój senD.W.-K.
Nie każdy może – powtarzała dziewczyna przez zaciśnięte wargi sromowe - chociaż jej rozchylone gościnnie uda zdawały się przeczyć tym zakazom coraz wilgotniejszym
- bo ona miała wizję tego Jedynego i zawsze była zawiedziona sobą, że w kroczu nie dotrzymywała kroku swojej wizji,
była zdania, że dobrze jest znać swoje miejsce w hierarchii bytu, a ponieważ była hierofantką - umiała brać bogów i służyć bogom ciałem i umysłem
lecz z biegiem lat musiała się godzić coraz częściej z tym, że ziemscy mężczyźni nawet kiedy wyglądem przypominają bogów, nie są nimi - i to westchnienie - niestety, budziło ją z głębokich snów na jawie, w których dawała bogom swoje ciało, a oni jedli je, chwalili i pragnęli więcej.
Grecy mieli swoją Doris, była uosobieniem szczodrości, dawała ludziom i bogom. Jeśli zaś idzie o kobiety, które oddawały się bogom z wyższego nakazu lub z upodobania - to bogowie nie tylko dbali o to, żeby były piękne, ale także obdarzali je rodzajem oszołomienia, które zwykli śmiertelnicy brali za sen.
Tych, które oddają się bogom, nie dosięgają żadne nieszczęścia, bo bogowie je chronią. Jedynym ich nieszczęściem może być to, że żyją w czasach, kiedy nie ma bogów, lub w miejscach, w których bogowie pojawiają się tak rzadko, że nawet najstarsze bajki już o tym zapomniały. Jednak poezja zawsze pamięta czasy, kiedy bogowie chadzali po ziemi, a Hezjod wspomina, że pod względem przyrodzenia bogowie przypominali osły – i że z tego też powodu kobiety porzucone przez bogów, (a bogowie nie byli wierni kobietom, wierni byli pięknu, a piękno przemija) często oddawały się osłom, co narażało je na obmowę pospólstwa.
*** Obrazy, którymi niebo patrzy w głąb mojego czoła, nie zatrzymują się we mnie
oglądam je i puszczam, mógłbym powiedzieć - wydalam
bo w dole dali widzę jak zdziwione niebo znowu bierze je do swego oka odbytu
* * *
Tysiąc lat odchodzi za wzgórza, mury stoją w słońcu, dziewczyny wodzą się po ścieżkach wypatrując czegoś, czego nie chcą widzieć, spragnione. Ta gra wprowadza je w śnienie i o to chodzi łowcy wrażeń, czesze góry i zbiera nieznaczne drżenia, mimowolne ruchy bioder i traw, dymu z komina, zawadiackie wymachiwanie ogonem, bo przybiegł pies i patrzy mi w oczy, patrzy czy widzę to, co on widzi, przesuwającą się nad górami sieć.
* * *
Słyszę, że jestem z przestrzeni zrobiony jak ze stali, która dźwięczy i pilnuje swego tonu.
Słyszę, że jestem z tego, co przestrzeń rozpuszcza i okrąża, i buduje w niej kominy i dzwony.
Słyszę, że niesłyszalność, cisza, głusza i głuchota grają na moich bębenkach usznych, na przeponie.
Słyszę, jak rozlega się boleśnie śmiertelny dźwięk ciała, które przez szum czasu wraca do nieśmiertelności.
*** Po wielu latach niejedzenia mięsa kobieta w czerwonej sukni wpuściła do kuchni kota i psa, które wykradły z lodówki polędwice, szynki, kiełbasy i salcesony
Biegałem za kotem i psem po zimowym, białym ogrodzie i odebrałem im w końcu porządnie ponadgryzane polędwice, szynki, kiełbasy i salcesony
Przyglądałem się tym ugryzieniom i widziałem ślady ogromnych szczęk o średnicy kół podniebnych wozów,
obudziłem się i pomyślałem, że może wyrwałem mięsa ofiarne ze szczęk bogów
*** Zasypiając - zostaw otwarte drzwi świadomości
* * * Energia, co bytem włada, niczego nie ujmuje, wkłada
wszystko do jednej myśli, obciążonej jak statek kosmiczny,
dla którego napędem są byty odmienne,
czarne dziury, mysie nory, waginy, puste w środku sznury,
którymi wygodnie podróżować w świetle
na przedproża myśli, o których się nie śni
nikomu w tym domu. |