eGNOSIS

 

Friedrich Hölderlin (1770-1843) — jeden z największych poetów języka niemieckiego, obok Goethego i Schillera „trzeci wieszcz” niemieckiego romantyzmu. Za życia niedoceniony, po śmierci zapomniany, odkryty i uznany dopiero w wieku dwudziestym. Postać owiana legendą, „nawiedzony geniusz”, „profetyczny szaleniec”, autor skrzydlatych słów „po co poeci w czasie marnym?”. Jego twórczość stała się z czasem przedmiotem kultu: zachwycali się nią i odwoływali do niej m.in. Rainer Maria Rilke, Hermann Hesse i Tomasz Mann; czerpali z niej inspirację i analizowali wszechstronnie tacy myśliciele, jak Nietzsche, Dilthey i Heidegger. Również życiu Hölderlina poświęcono wiele uwagi: na kanwie jego biografii powstało wiele utworów literackich, a nawet film fabularny.
„Odmieniec”, „samotnik z Tybingi”, „natchniony pielgrzym” — najprawdziwszy Poeta.

Zamieszczone obok: esej i przekłady poezji pochodzą z nowego wydania Znaku.
 

 



Antoni Libera
(ur. 1949) — znawca i tłumacz twórczości Samuela Becketta, reżyser jego dramatów na scenach krajowych i zagranicznych. Przełożył także Antygonę i Elektrę Sofoklesa (wraz z Januszem Szpotańskim), Makbeta Szekspira, Salome Oscara Wilde’a oraz libretta operowe, m.in. do Czarnej maski Pendereckiego i Śmierci w Wenecji Brittena. Autor głośnej powieści Madame — laureatki głównej nagrody w konkursie wydawnictwa Znak (1998), nagrody im. A. Kijowskiego (1999) i finalistki międzynarodowej IMPAC Dublin Literary Award (2002) — powieści przełożonej na kilkanaście języków.

 

Co się ostaje, ustanawiają poeci

Friedrich Hölderlin

 

Ze Wstępu Antoniego Libery

 

Poetę interesują sprawy zasadnicze, ostateczne, o najdonioślejszym znaczeniu, takie jak: miejsce i rola człowieka w Naturze, pochodzenie i przeznaczenie mowy, sens stworzenia i ludzkich dziejów, obecność w świecie pierwiastka boskiego i sposób jego ujawniania się, możliwość i warunki komunikacji między bytem śmiertelnym a wiecznym. Hölderlin mierzy się z owymi zagadnieniami nie tylko na wysokim poziomie wtajemniczenia w to, co zostało już w tym zakresie przez wieki wypracowane, ale i w sposób daleki od założeń i metod takiej czy innej jednorodnej doktryny. W jego twórczości znaleźć można zarówno ślady animizmu i pogańskiego kultu przyrody, jak liczne treści i motywy chrześcijańskie; wyraźne elementy panteizmu Spinozy, a zarazem “naturalizmu” Rousseau; echa teodycei Leibniza, a przy tym wątki mistyczne w stylu Jakuba Böhmego; mamy wreszcie wszechobecną mitologię grecką, i to traktowaną z najwyższą powagą, a do tego jeszcze quasi-naukowe koncepcje dotyczące wędrówek ludów, rozwoju wspólnoty, przewrotów społecznych i rewolucji.

 

 — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —

 

A oto — w najogólniejszym zarysie — treść Hölderlinowskiego mitu:

Dane są Ziemia i Słońce, dane są Dzień i Noc, dane są Błękit i rozgwieżdżony Mrok. Natura jest sensowna i rozwija się w sposób celowy. Naprzód powstają góry (pierwsza generacja istot). Z nich wypływają rzeki (druga generacja), które torując sobie drogi ku wielkim wodom, użyźniają ziemię i dzielą ją na krainy bardziej lub mniej zdatne do życia. Nawilżona i opromieniona słońcem ziemia rodzi florę i faunę (trzecia generacja), które z kolei tworzą warunki do narodzenia się istoty ludzkiej (generacja czwarta i ostatnia). Człowiek, stworzenie najsłabsze, lecz i najbardziej przemyślne i ambitne, naprzód długo wędruje w poszukiwaniu najdogodniejszego dla siebie miejsca. Kieruje się przy tym wskazówkami swych przodków: zwierząt, rzek i gór. Aż wreszcie osiedla się na stałe — właśnie nad rzeką lub jeziorem, na ogół na równinie, lecz i w pobliżu gór (aby być „wyżej” i widzieć „jak najdalej”), najczęściej na kontynencie, ale także na wyspach (aby ze wszystkich stron roztaczał się „bezmiar”). W tych różnych, obranych na siedzibę miejscach człowiek poluje, uprawia ziemię, buduje osady i grody, ale poza tymi użytecznymi zajęciami „poetycko mieszka na tej ziemi” [podkr. A. L.]. „Poetycko”, to znaczy, dociekając sensu znaków, pozostawionych przez starsze generacje. Znaki te zaś zdają się kierować „wyżej” i „dalej”, ku jeszcze wcześniejszym bytom, ku nieśmiertelnym — Niebianom. Myślenie o Niebianach, wyobrażanie ich sobie przeradza się w stan oczekiwania i gotowości na spotkanie z nimi. Aż wreszcie przychodzi czas: bogowie zstępują na ziemię albo się ujawniają, i przebywają wśród ludzi. Jest to epoka święta, “Dzień Słońca” albo po prostu — Dzień. Taki Dzień już raz nastał, kilka tysięcy lat temu, w Grecji i w Azji mniejszej. Nieśmiertelne żywioły wcielały się w ludzką postać i zawierały z ludzkością nadprzyrodzony ślub. Ostatnim z tego „rodu” — rodu wcielonych bogów — był „cichy geniusz” Chrystus. Wraz z jego śmiercią, kiedy to “Promieniejące berło złamało się w boskim bólu, / Samo i dobrowolnie”, na ziemi zapadła Noc. Bogowie odlecieli. Teraz żyją gdzie indziej, „tam w górze”, „w innym świecie” i jakby przestali się ludźmi interesować. Na ziemi trwa noc dziejów. Trwa już blisko dwa tysiące lat. Kiedy zacznie znów świtać? Kiedy wzejdzie kolejny dzień nad ludzkością? Czy w ogóle dojdzie do tego? Od czego to zależy? Nie jest to jasne, wydaje się jednak, że aby bogowie wrócili, trzeba tego nie tylko chcieć, ale i robić coś w tym celu. Trzeba mianowicie przygotowywać im miejsce na powrót, trzeba ich nieustannie przyzywać. Tymczasem panuje powszechne zapomnienie i zobojętnienie. Wiara stała się rutyną, martwym obrzędem. Cud został oswojony i stracił dawną moc oddziaływania. W tym stanie rzeczy — w dobie letargu, metafizycznej inercji — ogromną, a być może naczelną rolę mają do spełnienia poeci. Oni bowiem są właśnie nosicielami owego pierwotnego ducha, który nie pozwolił człowiekowi zatrzymać się w granicach użyteczności, lecz kazał mu również „poetycko mieszkać na tej ziemi”. Oni są strażnikami pamięci o boskiej epoce Dnia, o „zaślubinach” i „uczcie”, i o tym, że los śmiertelnych w ogóle może być, choćby na chwilę, “wyrównany”; i oni też przechowują, w im tylko wiadomy sposób, powierzony wtedy „święty ogień”, by kiedyś znowu mógł w pełni zapłonąć. W „marnym czasie” naszej ery poeci są „jak kapłani wina chodzący z kraju do kraju”, którzy nie pozwalają ludzkości pogrążyć się w otchłani nieodwracalnego snu.

Szczególną rolę w spełnieniu owej misji mają odegrać pieśniarze „Hesperii”, czyli krajów zachodniej i północnej Europy (w domyśle: głównie Niemcy). Albowiem reprezentują oni ludy, które — zgodnie z zasadą „toru ekscentrycznego”, polegającą na podążaniu zawsze ku przeciwieństwom tego, co wrodzone czy pierwotne — wracają właśnie do twórczego początku. Przyrodzonymi właściwościami Greków były: entuzjazm, namiętność, patos i „niebiański ogień” (synonim szału twórczego); ich punktem dojścia zaś: umiar, trzeźwość i regularna forma. Z ludami Hesperii jest odwrotnie: wrodzona jest im trzeźwość, zmysł porządku i regularna forma. W naturalny więc sposób podążają oni ku entuzjazmowi, namiętności i patosowi. Nim jednak kondycja ta zostanie osiągnięta, pieśniarze „hesperyjscy” winni niestrudzenie i metodycznie wykładać sens i cel dziejów i podtrzymywać stan gotowości. W każdym razie „niemiecka pieśń temu służy”.

Zarysowany powyżej z grubsza Hölderlinowski mit nie mógł liczyć na zrozumienie i aplauz współczesnych poecie. Dominowały bowiem w owym czasie zupełnie inne tendencje i prądy umysłowe, zgoła przeciwne tej mrocznej, pesymistycznej, a jednocześnie tak archaicznej wizji. Dojrzewała właśnie oświeceniowa, „nowoczesna” świadomość, ufna w naukę i postęp, niechętna religii i mistycyzmowi, patrząca w przyszłość z optymizmem, a na człowieka jako na istotę o nieograniczonych możliwościach rozwoju. Musiało upłynąć blisko sto lat, aby wiara ta i związane z nią nadzieje zaczęły przygasać; aby dialektyka postępu pokazała złowrogie oblicze. Wtedy właśnie Hölderlinowska wizja okazała się prorocza i prekursorska.

Od tego czasu, czyli mniej więcej od przełomu XIX i XX wieku, proces, o którym tu mowa — korozja przestrzeni metafizycznej, zeświecczenie kultury, uwiąd wyobraźni — znacznie się posunął. Można wręcz mówić o stanie zapaści, do jakiej doszło, lub katastrofie na niespotykaną dotychczas skalę. Paradoks polega na tym, iż odbywa się to nie tylko w okolicznościach apokaliptycznych, za jakie uznać wypada scenerie i akcje dwudziestowiecznych wojen i rewolucji dokonywanych przez systemy totalitarne, lecz również, a może przede wszystkim, w warunkach z pozoru niewinnych lub neutralnych, jakie stwarzają wyspecjalizowane, sterylne laboratoria naukowe, konsorcja finansowe i systemy błyskawicznej komunikacji.

Cywilizacja rośnie, istota ludzka maleje. O świecie i jego prawach wiadomo coraz więcej, o sensie i celu życia — coraz mniej. Awans rodzaju ludzkiego do rangi władcy globu wiąże się z degradacją człowieka jako jednostki. Im większe wrażenie jawy w wymiarze materialnym, tym głębszy sen w duchowym.

Noc dziejów nadal trwa.

 

 

 

Co się ostaje, ustanawiają poeci

Trzy wiersze w przekładzie Antoniego Libery

 

 

 

 

Hyperiona pieśń Losu

 

 

Wy tam, na wysokości,

  Po jedwabistym gruncie i w świetle się przechadzacie,

      Błogosławione istoty!

         A boskie, świetliste powiewy

            Zaledwie was muskają,

               Jak palce muzykantki muskają święte struny.

 

Nieśmiertelni istnieją

   Jak śpiące niemowlęta,

      Nie podlegają Losowi.

         Ich duch

            W niewinnym pąku

               Przez całą wieczność kwitnie,

                  A oczom błogosławionym

                     Jawi się wiecznie jasność

                        Łagodna i niezmącona.

 

Nam zaś nie dane jest

   Zagrzać gdziekolwiek miejsca.

      My, ludzie, cierpiąc, znikamy,

         Spadamy gdzieś na oślep –

            Z godziny na godzinę,

               Jak woda

                  Z progów skalnych,

                     Przez wszystkie nasze lata –

                        W nieodgadniony dół.

 

1799

 

 

Chleb i Wino

     (fragmenty)

 

Heinzemu

 

1

 

Miasto już odpoczywa. Turkot ostatnich powozów

Migoczących światłami oddala się i ulica

Cichnie w poświacie latarni. Syci słodyczy dnia,

Ludzie śpieszą do domu, by tam w spokoju i ciszy

Ocenić zysk i stratę. Opustoszał też rynek;

Zniknęły ze straganów winogrona i kwiaty,

I wszelkie rękodzieło. Tylko z dalekich ogrodów

Dochodzi cicha muzyka. Struny potrąca zapewne

Ktoś zakochany lub taki, co jest sam i wspomina

Młodość i dawnych przyjaciół. Słychać też wieczne źródła

Bijące z wonnego gruntu, i dzwon w gęstniejącym mroku,

I głos czuwającej straży, gdy ogłasza godzinę.

I wiatr powiewa chwilami, wzburzając korony drzew,

I oto tajemniczo, niby cień naszej ziemi,

Wschodzi powoli księżyc. Nastaje noc, marzycielka,

Rozgwieżdżona, wyniosła, nie licząca się z nami,

I srebrna, zagadkowa, jakby z innego świata,

Króluje majestatycznie i smutno tam, nad szczytami.

 

 

6

 

— — — — — — — — — — — — — — — — —

 

Tylko gdzież one są? Gdzie jeszcze kwitną te słynne

Korony świętego czasu? — Ateny i Teby zwiędły.

W Olimpii igrzysk już nie ma: nie brzęczy oręż, nie słychać,

Jak pędzą złote rydwany. Któż zdobi korynckie okręty?

I czemu cisza panuje w antycznych, świętych teatrach?

Dlaczego się nie tańczy, aby wyrazić radość?

Czemu bóg już nikomu nie znaczy czoła jak dawniej,

Dlaczego nie odciska owego piętna wybraństwa?

W końcu przybył tu sam i przybrał postać człowieczą,

I, przynosząc pociechę, uwieńczył niebiańskie święto.

 

 

7

 

Ale my, przyjacielu, przychodzimy za późno.

Bogowie niby wciąż żyją, ale gdzie indziej: tam, w górze;

Działają w innym świecie i tak nas chcą oszczędzić,

Że zgoła nie zważają, czy w ogóle żyjemy.

Nieczęsto kruche naczynie zdolne jest ich pomieścić;

Człowiek tylko chwilami znosi pełnię boskości,

A resztę życia śni o niej. Niemniej błądzenie, jak sen,

Pomaga; noc i niedola hartuje nas i wzmacnia,

Nim w tej kolebce ze spiżu dorosną bohaterowie

O sercach, co siłą, jak dawniej, dorównają Niebianom.

Gdy przyjdą, będzie grzmiało. Tymczasem jednak dość często

Myślę, że lepiej już spać, niż żyć tak w osamotnieniu

I wiecznie czekać; i nie wiem, co robić ani co mówić,

I w ogóle na co komu w tym marnym czasie poeci?

Lecz mówisz, że są to jakby — kapłani boga wina,

Którzy w tę świętą Noc wędrują z kraju do kraju.

 

 

8

 

Zaiste, jakiś czas temu — nam się wydaje to dawno —

Ci, dzięki którym życie było szczęśliwe, odeszli,

A Ojciec odwrócił wzrok i oblicze od ludzi,

Pozostawiając ziemię w nieuniknionym smutku,

Aż w końcu się pojawił, niosąc niebiańską pociechę,

Ów cichy geniusz, który obwieścił koniec Dnia

I zniknął. Ale na znak, że był tu i powróci,

Niebiański chór nam w darze zostawił niejedno dobro,

Którym się teraz, jak dawniej, po ludzku możemy cieszyć;

A chociaż radość najwyższa, czysto duchowa, wciąż jeszcze

Jest dla ludzi zbyt wielka — nadal nie ma tak silnych,

Którzy by jej sprostali — po cichu żywimy wdzięczność.

Chleb jest owocem ziemi, lecz i za sprawą światła,

A radość budzona przez wino pochodzi od Gromowładcy.

I właśnie z tego powodu przywodzą one na myśl

Niebian, którzy tu byli i wrócą w swoim czasie.

I stąd poeci czczą w pieśniach starego boga wina,

A głoszona w nich chwała nie jest pustym wyrazem.

 

 

 

 

      Wspomnienie

 

 

Północnowschodni wiatr wieje,

Najmilszy mi, bo zwiastuje
Gorejącego ducha
I dobrą podróż żeglarzom.

Dziś jednak pędź pozdrowić

Piękną Garonnę i sady

W Bordeaux na skarpie wysokiej,

Skąd ścieżka wije się w dół

I strumień spada do rzeki,

Ale i gdzie, górujac,

Widnieje szlachetna para:

Dąb i srebrzysta topola.

 

Wciąż żywo mam to w pamięci:

Olbrzymie korony wiązów

Pochylone nad młynem,

A na podwórzu figowiec;

Smagłe kobiety idące

Po jedwabistej ziemi

W święta, porą marcową,

Gdy dzień zrównuje się z nocą,

A nad stromymi ścieżkami,

Kołysane przez wiatr,

Wisi senne powietrze

Brzemienne od złotych snów.

 

Niech by mi już kto podał

Aromatyczny puchar

Pełen ciemnego światła

I niech bym już odpoczął;

Byłoby słodko spać w cieniu.

Nie, myślenie o śmierci

To niedobre, bezduszne.

Trzeba rozmawiać, mówić

O tym, co czuje serce,

I słuchać, wiele słuchać

O dniach miłości i czynach,

Których dokonywano.

 

Ale gdzie przyjaciele?

Bellarmin wraz z towarzyszem?

Niejednego strach bierze

Przed powrotem do źródła;

Bogactwo przecież jest w morzu.

To oni, jak malarze, chwytają urodę ziemi;

Gotowi na wojnę skrzydlatą

I samotnicze życie

Przez lata pod nagim masztem,

Gdzie nocy nie ożywiają

Ani rozbłyski świateł świętującego miasta,

Ani dźwięki muzyki, ani tańce ludowe.

 

Mężowie ci poszli dzisiaj

Do Indów — tam, nad winnice,

Na szczyt, gdzie szaleje wiatr

I skąd się stacza Dordona

Do przepysznej Garonny,

Aby szeroką deltą

Wpłynąć z nią razem do morza.

Ale morze odbiera,

Chociaż i daje pamięć;

Miłość sprawia, że ma się

Oczy szeroko otwarte.

Wszelako co się ostaje, ustanawiają poeci.

 

1803

 

 

 

[Redakcja dziękuje Autorowi eseju o Hölderlinie, Antoiemu Liberze za zgodę
na umieszczenie fragmentów eseju i przekładów na naszej stronie oraz Wydawnictwu Znak.]

powrót do strony Na górze Helikonu    powrót do strony eGNOSIS