eGNOSIS

Andrzej Szmilichowski, urodzony w Warszawie, Skorpion. Od 1973 na emigracji. Osiem książek. Debiutował na łamach ITD w 1962 roku, pierwsza książkę wydał w 1985. Pisze do prasy emigracyjnej i do „Nieznanego Swiata” oraz innych periodyków krajowych. Jest healerem. Boi się złych ludzi. Brzydzi kłamczuchami.

Wiedzę potrzebną do napisania zamieszczonego obok tekstu, zaczerpnięto z książki Johna White’a What Is Enlightenment?: Exploring the Goal of the Spiritual Path (Paragon House, 1995). Książka  zawiera również teksty: Sri Aurobindo, Gobi Krishny i Jiddu Krishnamutriego, Alana Wattsa, Aldousa Huxleya i Rogera N. Walsha.

Duchowe oświecenie

Andrzej Szmilichowski

 

Tradycje judaistyczno-chrześcijańskie w istocie nie odwołują się do zbawcy, mówią o nauczycielu, o wzorze do naśladowania. Życie i nauki Jezusa dają początek nowemu człowieczeństwu. Wszyscy ludzie zostaną kiedyś Jezusami. Będą rozumieli, że posiadają wrodzoną świadomość kosmicznego istnienia.

 

Poszukiwania głębokich przeżyć duchowych kierują wielu ludzi urodzonych i wychowanych w „zachodniej” cywilizacji na wschód. Jakby zapomnieli, że ich korzenie tkwią w ich własnej kulturze religijnej, zwracają się ku innym religiom, gdyż te jakby klarowniej tłumaczą ludzkie możliwości i wskazują sposoby odnajdywania dróg prowadzących ku boskości.

Jeżeli rozjaśnienie jest wewnętrzną prawdą tkwiącą we wszystkich świętych tradycjach — jak twierdził Aldous Huxley, powinno istnieć również w tradycjach judaistyczno-chrystusowych, nawet jeżeli nie jest jasno wykładane w podaniach i księgach. Jeśli tak jest, a wiele wskazuje na to, że jest tak, nie ma potrzeby udawania się gdzie indziej, aby poznać owe egzystencjalne prawdy.

Nauki głoszone przez Jezusa biorą początek z rzeczywistych doświadczeń, z jego duchowych rozjaśnień, i są dla chrześcijan kluczem do królestwa niebieskiego. Niestety w czasie pierwszych stuleci po śmierci Jezusa (i później), posłanie jego obrosło dogmatami, przesądami i zabobonami, tak że duchowe ćwiczenia których celem było doświadczanie rozjaśnienia, zostały zapominane, niezrozumiane, lub wypaczone przez oficjalne formy chrześcijaństwa. To, co pozostało, stanowi w większości puste rytuały, dalekie od powszechnego zrozumienia powodów, dla których powstały, a zatem i głębokiego ich przeżycia.

Zauważalne zmiany zachodzące w łonie chrześcijaństwa pozwalają mieć nadzieję, że wierni otrzymają wreszcie obraz transcedentalnej jedności wszelkich świętych tradycji i zrozumieją tkwiącą w formach sakramentalnych rytuałów ich niezniszczalną mądrość. Tylko — czy chrześcijaństwo zdąży.

 

 

Wyższe człowieczeństwo

 

Temat pojawienia się na ziemi wyższego człowieczeństwa powraca stale. Wachlarz różnych wariantów i idei biorących początek z tego tematu jest ogromny, od wizji mistyka Sri Aurobindo po niejakiego Adolfa Hitlera. Nadczłowiek Nietzchego przybrał kształt w rasowych szaleństwach Trzeciej Rzeszy, ale i w postaci Supermana.

Francuski jezuita i filozof Pierre Teilhard de Chardin pisał o pojawieniu się wyższego człowieczeństwa, indyjski jogin i filozof Gopi Krishna zajmował się rozwojem człowieka poprzez energie zawarte w kundalini, Kenneth Ring odnajdywał symptomy wyższego człowieczeństwa w przeżyciach wokół śmierci. Tradycje ezoteryczne, jak: teozofia, antropozofia, wolnomularstwo, różokrzyżowcy, alchemia, kabała, kierowały swe myśli o rozwoju człowieka ku wyższym, kosmicznym poziomom.

Warto zapoznać się ze słowami kanadyjskiego psychiatry Richarda M. Bucke, który tak kończy swoją książkę Cosmic Consciousness:

 

[…] zupełnie jak dawno temu, gdy w najlepszych egzemplarzach i latach naszych przodków rodziła się osobista świadomość, która później stawała się powoli powszechna i budziła się w coraz młodszym wieku, tak jak dziś budzi się w prawie każdym człowieku mniej więcej około trzeciego roku życia. W podobny sposób nadchodzi czas, gdy kosmiczna świadomość będzie wiedzą codzienną całej ludzkości. Tej samej ludzkości i jednocześnie nie tej samej, gdyż ludzkość posiadająca świadomość kosmiczną będzie inną ludzkością niż jest dziś, na tyle inną, na ile współczesne człowieczeństwo różni się od tego początkowego, gdy rodziła się świadomość.

Na tej planecie żyli, czasami przez tysiące lat, ludzie, którzy okazywali pierwsze i słabe oznaki nowego człowieczeństwa. Chodzili po świecie i oddychali innym rodzajem powietrza, o którym wiemy dziś troszkę lub nic, ale bez którego nie istniałoby nasze dzisiejsze duchowe życie. To nowe człowieczeństwo właśnie się wśród nas rodzi i w niedługim czasie wypełni świat.[1]

 

 

Syn człowieczy

 

Dla większości ludzi wychowanych w zachodniej cywilizacji słowa Syn Człowieczy są od 2000 tysięcy lat synonimem Jezusa z Nazaretu.

Ale dlaczego Jezus mówiąc o sobie używał tego określenia? Inni nazywali go Synem Bożym, ale on sam mówił o sobie — Syn Człowieczy. Uważał siebie za dziecko tego świata, tłumaczył tym, co go otaczali, że mogą być więcej niż aniołami, że mogą czynić więcej niż on czyni, gdyż takie możliwości tkwią w każdym z nich, w całym człowieczeństwie.

Jezusa miał świadomość, iż jest spełnionym przykładem nowego człowieczeństwa, które niebawem nadejdzie. Nowego człowieczeństwa, które zawładnie światem, zrozumie Królestwo Niebieskie i da początek nowej erze. Główną rolą, jaką miał odegrać było uświadomienie wielu ludziom oczekującego ich wyższego człowieczeństwa. Wyjątkowe miejsce Jezusa w historii świata bierze początek z jego unikalnych umiejętności urzeczywistnienia wyższego pojmowania boskości. W jego osobę inkarnowała się wyższa świadomość, Świadomość-Stanowiąca-Podstawę-Wszystkiego.

Aramejskie słowo odpowiadające znaczeniowo greckiemu Kristos, brzmi Mesziha i jest zaczynem słowa Mesjasz (hebr. Masziah). Mesjasz zaś to nie nazwisko (jak by się mogło wydawać — J. Ch.) — a tytuł, i choć potocznie tłumaczy się: wyświęcony, namaszczony, znaczy raczej: doskonały, kompletny, oświecony. Jezus jest postacią historyczną, człowiekiem który żył na ziemi około dwóch tysięcy lat temu, natomiast miano Chrystus, Mesjasz mówi raczej o wiecznym stanie ludzkiej egzystencji, poziomu duchowego rozwoju, który wszyscy kiedyś osiągniemy. W tym sensie Chrystusem jest każdy rozjaśniony, każdy nawiedzony siłą ducha.

Jezus nigdy nie twierdził, że wyższa świadomość, która znalazła w nim urzeczywistnienie, była wyłącznie i na wieczność jego. Nie oczekiwał także ubóstwiania. Chciał tylko abyśmy za nim podążali, szli jego śladem, uczyli się na jego przykładzie życia niesamolubnego, żyli tak jakbyśmy byli nim, Jezusem. Jezus zapraszał do wzięcia udział w swym wewnętrznym życiu, wstąpieniu do innego świata, osiągnięciu nad-umysłowej świadomości. Uważał, że dzięki jego pomocy będziemy potrafili samodzielnie poradzić sobie z mrokiem zmysłów, odnowić siebie samego. Jezus nie miał zamiaru zrobić z nas chrześcijan, pragnął tylko abyśmy zostali Chrystusami. Chciał, tak jak tłumaczył w Nowym Testamencie, aby wszyscy zostali jednością w Chrystusie.

Aby stali się urzeczywistnionym pojęciem wszechboskości i w tym sensie jak gdyby przestał być osobą. Wszechboskość, królestwo boskie, jest w nas, zawsze było. Boskość została nam dana wraz z urodzeniem, jest ludzką dziedziczną własnością, bliższą człowiekowi niż jego ręce i nogi. Ale oko nie chce widzieć, a ucho nie chce słyszeć. Jezus był tym, który w miarę swych sił starał się mobilizować Izraelitów do mądrości przebudzenia, do porzucenia złych, bo ograniczających ich (nas) przyzwyczajeń, namawiał i zachęcał — nadszedł czas, królestwo niebieskie jest blisko, przejrzyj, zmień się!

 

 

Z powrotem do Boga

 

Jezus używał aramejskiego słowa tob, co znaczy „powrócić” — powrócić do Boga. W tłumaczeniu na język grecki najbliższe jest mu słowo metanoia. Metanoia ma dwa etymologiczne korzenie — meta znaczy „iść poza”, „iść wyżej niż”, noia pochodzi od nous i znaczy świadomość”. Metanoia znaczy więc „iść dalej niż zwyczajny stan umysłu”, co również oznacza, „wyjść poza -ja zorientowane ego”, być „zorientowanym ku Bogu”, lub „urzeczywistnionym w Bogu”.

Taki był centralny punkt starań Jezusa, to miał zamiar dla dobra ludzi osiągnąć. Zatem metanoia, to dążenie do zmian w myśli i działaniu, droga do pogłębionego rozumienia prawa przyczyny i skutku, podróż prowadząca do uzyskania stanu głębokiej, sięgającej poza czas i przestrzeń – świadomości. Słowem próba odnalezienia siebie w mistycznym współbrzmieniu, w jedności z Bogiem. Ten cel — summum bonum (najwyższe dobro), Jezus wskazywał człowiekowi i podając pomocną dłoń mówił: — Jestem drogą.

To o tym rozprawiają wszystkie religie — o drodze. Być religijnym znaczy bowiem być świadomym wiecznego i nierozerwalnego kontaktu z Bogiem, Stwórcą, Absolutem, Kosmosem, Tajemnicą.

W tym kontekście pojęcie grzechu nie oznacza złych i szkodliwych działań, znaczy minąć się z boskimi prawami, z prawami rządzącymi kosmosem, minąć się z celem życia. Religia jest zatem w swej istocie instrumentem służącym obudzeniu nas do procesów pozwalających mieć nadzieję na dotarcie do boskiej natury istnienia. Jest to w gruncie rzeczy cel wszelkiego kosmicznego istnienia. Żyć w grzechu, znaczy więc ominąć podstawowy cel, zagubić w myślach i działaniach świadomość własnej boskości.

Bóg nie ocenia ani karze, nie wybacza ani zbawia. Karzemy się sami poprzez głupie (grzeszne) działania.

Wybaczeniem zaś jest świadomość chwili, chwili, w której zwracamy się w swoim sercu do Boga. To jest ów punkt zwrotny, moment likwidacji osobistego egoaby zrozumieć wszystko, muszę wybaczyć wszystko. Jeżeli świat rzeczywiście żyje w grzechu, to jedynym lekarstwem na ten kłopot są zmiany w jego zbiorowej świadomości.

Kochając jak Jezus, bezwarunkowo, jest się poza wpływem tego-który-nie-kocha (ja nazywam go: Inny). I jeszcze jedno (ważne) — człowiek prawdziwie zatopiony w miłości nie może zostać skrzywdzony, gdyż pojęcie krzywdy w pogłębionym stanie miłości w ogóle nie egzystuje. Miłość jest tak ważna, ponieważ jest najefektywniejszą bronią przeciw Innemu. Czy nie tego właśnie uczył Jezus?

Świat nie będzie lepszy tak długo, jak ludzie nie będą lepsi. Gdyby na jeden krótki moment znikła boska miłość, gdyby Stwórca obudził się z dobroczynnego i wszech-miłosnego snu, w tej samej chwili zniknąłby wszechświat. Przestałby istnieć, gdyż jedynym jego budulcem jest miłość.

Metanoia i cały proces zrozumienia głębokiego sensu tego słowa prowadzi ludzką świadomość do poziomu, na którym będzie w stanie zrozumieć i zaakceptować jako swoje słowa Jezusa: — Ja i Ojciec to jedno.

 

 

Kosmiczna świadomość

 

To, co Jezus próbował nam uzmysłowić i nauczyć pojmować, to świadomość kosmiczna, świadomość pozwalająca na zrozumienie i odczucie przesączającej wszystko wolności doskonałej, bezpośrednie doświadczenie boskości. Chciał abyśmy zrozumieli, że w każdym człowieku tkwi możliwość osiągnięcia boskości, i że jest to jedyna droga do uwolnienia siebie i świata od największego grzechu — od grzechu niewiedzy.

Chrześcijański instytucjonalny Kościół mówi, że Jezus był jedno rodzonym synem Boga, a urodził się człowiekiem, aby umrzeć na krzyżu, co jest karą za grzechy ludzkości, i że tą ofiarą Jezus zbawia świat.

Tak ustawiana postać Jezusa jest niestety bladym i niewystarczającym odzwierciedleniem jego prawdziwego posłannictwa. Czyni go posiadającą magiczne siły postacią z bajki, a chrześcijaństwo upodobnia do kultu jednostki.

Emerson pisał, że instytucjonalne chrześcijaństwo jest bardziej — religią o Jezusie, niż — religią Jezusa. Emerson uważa, że Jezus nie zbawiał świata, nie miał nigdy takich ambicji, on go — uwalniał z zależności od ego. Esencją jego ziemskiej inkarnacji nie było iż — został człowiekiem, a odwrotnie, było unaocznienie nam, że jeżeli zechcemy, mamy możliwości zostać — bogami tak jak on jest Bogiem.

Jezus wskazywał drogę. Swoim życiem i naukami demonstrował, że wszyscy mamy w sobie boskie możliwości, że jeśli zechcemy, możemy dotrzeć do królestwa niebieskiego, że posiadamy możliwości pokonania wszelkich wad. I że nie powinniśmy bać się śmierci, i że niczego nie potrzebujemy się bać, a wszystkie obawy biorą początek z niepewności a zarazem zarozumiałości ludzkiego ego. Słowem — możemy wszyscy, jeśli tego zechcemy zostać świętymi mężami.

Swoją obecnością wśród nas pokazał, że niebo jest aktualną tu i teraz rzeczywistością, a nie przyszłą i odległą nagrodą. Swoją osobą udowodnił, iż śmierć ciała nie jest jednoznaczna ze śmiercią świadomości, że świadomość chrystusowa uczłowieczona w jego ciele, wykracza poza materię i biologię, że w rzeczywistości fizyka i biologia, w ogóle materia, jest podporządkowana świadomości. Tak więc bliższe prawdy jest mówić, iż — Jezus był Chrystusem, niż, że — Chrystus był Jezusem.

Nie musimy go traktować go jako zbawcy, a bardziej jako wzór do naśladowania. Winniśmy okazywać należny mu szacunek, ale nie ma potrzeby modlić się do niego. Jezus wskazywał drogę, swoją osobą jakby mówi – urodź się na nowo, pozbądź się starego ego, podwyższ swoją świadomość!

Aby wkroczyć do królestwa niebieskiego musimy umrzeć i narodzić się na nowo, być jak dziecko. Zostać niewinnym dzieckiem, oznacza w tym przypadku pozbycie się wszelkich złych przyzwyczajeń, znaczy pojmować, że niebo i piekło nie są konkretnymi miejscami a stanami umysłu, niebo jest związkiem z Bogiem, piekło od niego oddzieleniem. Jezus wskazuje drogi do nieba, Jezus prowadzi nas do niego, ale tę podróż musimy odbyć samodzielnie, własnym wysiłkiem, złożyć na ofiarnym ołtarzu swoje zafałszowane ego. (W tym względzie Jezus jest zgodny z Buddą który nauczał: Zostać zbawionym, znaczy nieustannie poszukiwać prawdy. Jezus zaś mówił: — Prawda uczyni cię wolnym.)

Słowem — wystarczy zapukać, a drzwi otworzą się same. Ale zapukać trzeba osobiście, nikt za nas tego nie zrobi, nikt, Jezus też nie.

 

 

Chrzest

 

Źródłem obrządku chrztu była prawdopodobnie próba jaką przeprowadziła wybrana osoba, najpewniej dawno dorosła. W ramach duchowych studiów zanurzyła się pod wodę i siłą woli powstrzymywała od wyjścia na powierzchnię, aż do — bez mała — utonięcia. Możliwe, że wtedy przeżyła fenomen opuszczenia ciała, obecność w metafizycznym świecie ducha, słowem wniebowstąpienie. Było to prawdopodobnie dramatyczne i bardzo rzeczywiste przeżycie, podobne temu, jakie przeżył Paweł — duchowa projekcja poza fizycznym ciałem, i opisał w liście do Koryntian.

Praktykowany na niemowlęciu obrządek chrztu nie pozostawia w świadomości ochrzczonego (z naturalnych powodów) wrażenia, że brał udział w wydarzeniu o ezoterycznym znaczeniu. A następujące po latach bierzmowanie, świadomości tej nie buduje w takim stopniu, aby zapadło w pamięć i duszę człowieka jako pierwsza styczność z Bogiem.

 

 

Jezus jako wzór do naśladowania

 

Tak długo, jak człowiek odczuwać będzie ogromny dystans, przepaść pomiędzy sobą a Jezusem, chrześcijaństwo nie spełni zadania, jakie przed sobą postawiło. Tak długo, jak uwaga skupiona będzie na naiwnym i sentymentalnym obrazie Jezusa, a nie Chrystusie,  trans-osobie, zasypującej przepaść pomiędzy człowiekiem a Bogiem, tak długo chrześcijaństwo nie spełni celu jaki postawił przed sobą jego pierwowzór — budowanie mostów.

Z dzisiejszego stanu chrześcijaństwa, widać, że dotychczasowe usiłowania nie przyniosły spodziewanych efektów, choć najwyższy autorytet rzymskiego obrządku, papież, nazywany jest: Pontifex Maximus (najwyższy budowniczy mostów).

Chrześcijaństwo w pracy z zwykłymi ludźmi, swymi wiernymi — przypuszczalnie za przyczyną stagnacyjnych, nieruchomych dogmatów, preferuje posłuszeństwo i obowiązek uczestnictwa w rytuałach. A to powoduje, że wierni, podlegający jednak prawu rozwoju, odczuwają coraz dotkliwiej pustkę i niedosyt. Czas historyczny biegnie powoli, ale kosmicznego powołania, nie można powstrzymać — choć można je spowolnić.

Duch, owa siła i wiedza duszy, każe iść dalej zostawiając za sobą skamieniałe i zestarzałe formy, gdyż nie jesteśmy tylko ludźmi, jesteśmy ludźmi w rozwoju.

Znajdujemy się pomiędzy światami, pomiędzy czasem a nie-czasowością, z wewnętrzną świadomością posiadania ducha zorientowanego ku kosmosowi. Tę świadomość i kontrolę nad własnym rozwojem zdobywamy bardzo powoli, poprzez eony czasu, ale stale budujemy ów osobisty most, kładziemy zręby pod nową (a jednocześnie najstarszą) jakość człowieczeństwa, innej drogi niema. Ale tego — uświadommy to sobie — nie robi się drużynowo.

 

 

Poprzez paranoję

 

Od ortonoi do metanoi poprzez paranoję (ortonoja — ego-zorientowanie na życie codzienne, metanoja — urzeczywistnienie w Bogu, paranoja — stan zdezorientowania zmysłów).

Konwencjonalna zachodnia psychologia traktuje paranoję jako chorobę i częstokroć się nie myli. Natomiast patrząc z perspektywy, z jakiej w tym tekście próbujemy rozejrzeć się wokół, paranoja nie zawsze musi być chorobą. Może być również przełomem, naturalnie nie tym ostatecznym, ale przecierającym drogę do królestwa niebieskiego.

Rozwój duchowy człowieka opisał w swym znakomitym artykule Developmental Stages in Eastern Ortodox Christianity John T. Chirban (Tranformations of consciousness, Shambhala Publications 1986), szkicując następująco stadia rozwoju duchowego:

 

1. Image

2. Metanoia — nawrócenie

3. Apatheia — oczyszczenie

4. Light — iluminacja

5. Theosis — połącznie z Bogiem.

 

Paranoja jest stanem umysłu, który miał i ma „dobrą prasę” w świecie mistycznych i świętych tradycji. Ćwiczenia, którym oddają się adepci różnych guru, mistrzów i przywódców duchowych, mają częstokroć jako cel ułatwienie drogi przez paranoję, tak, aby ten, kto ją przeżywa nie zgubił się w labiryncie mistycznych przeżyć.

Niestety twórcy współczesnej (w domyśle — zachodniej) psychologii i psychoterapii, w większości nie mający doświadczeń z obszarów metanoi, doprowadzili do tego, iż paranoja nie jest przez naszą kulturę w pełni rozumiana. Traktuje się ją bardziej jako pewnego rodzaju ślepy zaułek, niż drogę do wyższej świadomości. Jakby nie chcieli rozumieć, że dezorientacja i cierpienie, psychiczny chaos przeżywany w paranoi, polega w większości na iluzji, że są to protesty miażdżonego ego.

 

 

Rozprawa z ego

 

Nie jest przypadkiem, że ideałem człowieka jest postać świętego. Ale jaka jest tego motywacja? Otóż chyba taka, że każdy święty (z pominięciem postaci manipulowanych) wolny był (własnym wysiłkiem czy z urodzenia) od niepewności, wahań, szkodliwych fantazji, nienawiści, zazdrości, złości. Był wolny od presji ego.

Posłaniem chrześcijaństwa, nieco zakamuflowanym, jest w gruncie rzeczy wezwanie do wszechobejmującej świadomości kosmicznej. Chrześcijaństwo apeluje do wierności wszech-boskiemu królestwu niebieskiemu.

Stan, w jakim znajduje się dziś świat jest krytyczny, grozi kompletnym unicestwieniem. To nie są słowa bez pokrycia, ani fatalizm, to poważny i aktualny problem. Ale tak już na tym świecie (a może i na innych) jest, że żadnego problemu nie można rozwiązać na tym samym poziomie, na którym powstał.

Kryzysu trapiącego ludzkość nie można zneutralizować, opierając się na starej i wysłużonej świadomości, tej samej, która stworzyła pokusy, trudności i przeszkody, oraz największą z przeszkód — ego. Nasze kłopoty rozwiązać można jedynie poprzez odwołanie się do wyższej świadomości. Jedyną drogą wyprowadzającą świat z krytycznej sytuacji, w jakiej się znajduje, drogą prowadzącą na poziom nowych czasów, są zmiany w świadomości, pokonanie zwodniczej ja-świadomości, z której pochodzi wszelkie trapiące nas zło.

Metanoia – rozjaśnienie w Chrystusie, wskazuje naszemu światu drogę, być może jest to droga najlepsza, być może w ogóle jedyna. To właśnie — wskazać drogę, starał się czynić dwa tysiące lat temu syn stolarza, Izraelita z Nazaretu imieniem Jezus.

dPN


 


[1] Tłum. z jęz. szwedzkiego A.Sz.

       

powrót do strony Ksiazek starych i nowych    powrót do strony eGNOSIS