eGNOSIS

Predator. Kto ty jesteś?

Lech Robakiewicz

Lech Robakiewicz (ur.1954) grafik, wydawca. Mieszka w Warszawie.

 

 

Predator — USA, 1987 — reż. John McTiernan — scenar. Jim Thomas, John Thomas — zdj. Donald McAlpine — muz. Alan Silvestri — scenogr. John Vallone; czas 107 min. — obsada: Arnold Schwarzenegger: Dutch, Carl Weathers: Dillon, Elpidia Carrillo: Anna, Bill Duke: Mac Eliot, Jesse Ventura: Blain, Sonny Landham: Billy Sole Richard Chaves: Poncho Ramirez, R.G. Armstrong: Major Phillips, Shane Black: Hawkins, Kevin Peter Hall: Predator.

 

Dutch — jako dowódca — z odziałem komandosów leci na ratunek porwanych dyplomatów w dżunglę Ameryki Południowej. Na miejscu sytuacja okazuje się gmatwać — odnajdują bowiem ciała komandosów amerykańskich (o których udziale w akcji nikt ich nie poinformował), odarte ze skóry, rozwieszone na drzewach. Są przekonani, że to robota partyzantów, którzy jeszcze mają w swoim ręku kilku ludzi. Obóz guerillas zostaje zdobyty po zażartej walce (ciekawostka, to unieszkodliwienie dwóch Rosjan, którzy w ostatniej chwili próbują ucieczki helikopterem), ale to dopiero przygrywka do zasadniczej części filmu. Ktoś obserwuje w podczerwieni poczynania oddziału Ducha. A niebawem przejdzie do czynu i zacznie polowanie. Po kolei padają ofiarą tajemniczej, niemal niewidzialnej, dwunogiej istoty, niewyraźnym konturem majaczącej na tle drzew, lian, paproci (jedynie na tle nieba postać odcina się wyraźniej). Zgodnie ze schematem gatunku, członkowie oddziału są sukcesywnie eliminowani: groza i poczucie osaczenia z jednej, a nienawiść do obcego — łowcy z drugiej, narasta. Predator (ang.: drapieżca, łupieżca) poluje, igrając ludźmi, niczym celami w trójwymiarowym labiryncie strzelnicy. Jego przewaga jest miażdżąca (2,20 wzrostu, zwinność i wprawa w poruszaniu się po drzewach Tarzana, widzenie w podczerwieni, „pokładowy” komputer z laserowym namiarem, potężna broń i czyniący go w świetle białym niewidzialnym — skafander). Z rozmysłem, wyzywająco ukazuje się ludziom na chwilę i ucieka... Dutch zostaje z bestią sam na sam. Musi walczyć pozbawiony broni. Predator wie i rezygnuje z części własnego ekwipunku. Po bezpośredniej konfrontacji — rzucony niczym szmaciana kukła, porażony mocą demonicznej istoty, Dutch ucieka jak zaszczute zwierzę. Wpada do rzeki, leci z wodospadem i wychłodzony, umazany w błocie unika stojącego o kilka kroków obcego, który poszukując ciepła zwierzyny, patrzy na niego i nie dostrzega. Chwila wytchnienia — Dutch szykuje pułapki niczym myśliwy z epoki kamiennej — a nuż się uda. Faktycznie — zręcznie zwabia obcego w miejsce, gdzie pionowo, niczym kafar, zwala się nań z wysokości ogromny kloc. Predator zostaje fizycznie zdruzgotany. Nie może pojąć, co się dzieje — z jego syntezatora wydobywa się bełkotliwe (powtórzone za Dutchem) pytanie: „Kto ty, do diabła, jesteś?”.

 

Po obejrzeniu filmu Predator, zacząłem się zastanawiać się, o czym właściwie jest?

 

W zewnętrznej warstwie jest filmem akcji — wydawałoby się — raczej do wyłączenia się i pogapienia, nie — analizy, czy roztrząsań. Zauważyłem jednak kilka niepokojących pęknięć w jego precyzyjnej dosyć układance. Niby w jakim filmie ich nie ma, dwie jednak rzeczy wydają mi się ewidentne i to one właśnie wyprowadziły mnie z obszaru bezrefleksyjnego patrzenia w ekran.  

Pierwszą było to, co zdarzyło się na samym końcu. Te wszystkie pokrzykiwania bojowe, ryki przy bolesnym opatrywaniu ran, to rzeczy „naturalne”, należące do porządku konwencji. Kiedy jednak Predator już leży powalony i decyduje: zginę, ale pociągnę cię za sobą — dzieje się coś, co konwencję łamie. Bestia zaczyna się śmiać. Albo więc to, co obserwował w zachowaniach ludzi, wydeptało sobie ścieżkę w jego psychice, bo okazało się adekwatnym instrumentem ekspresji, albo — owa bestia, to wcale nie Obcy, ale wbrew pozorom, człowiek. Śmiech jest przecież nawet na Ziemi cechą specyficznie ludzką. Nie chodzi mi tu o spekulacje na gruncie s-f: człowiek za milion lat, zmutowany, przepoczwarczony etc. (zdjęcia pokazują zdecydowanie nieludzką, odrażającą na każdym poziomie, nie mogącą z nas wykluć się postać). Traktuję to jako wskazówkę pozostawioną przez autora scenariusza. To jest wyróżnik, coś, co odstaje, o co się zaczepia uwaga. Uchylenie maski. A więc może reszta też jest umownością, kostiumem, alegorią?

Drugi taki punkt to to, że Predator skanuje otoczenie w podczerwieni, a sam się chowa się w ekranie emitującym obrazy, złożone ze składowych światła białego. Czy to tylko niedoróbka?
 

Czemu się śmiał? Nie ze swojej głupoty, nie sarkastycznie nad sobą i własnym zadufaniem. Uważał się za nieomylnego i ten wytworzony na własny użytek obrazek stał się jego grobem.

Jeśli jestem nieomylny, to nie przegram, nie przegrałem (!), bo nie mogłem przegrać. Wygrać to pokonać (czytaj: zabić) rywala. Zabijam rywala — wygrywam. Wygrywam — nie popełniłem więc błędu. Co z tego, że mnie nie będzie (to sprawa, którą zajmiemy się kiedy indziej), tymczasem ważne jest, że była walka, przeciwnik zaraz zginie, ja więc wygram haha hahha hahahah!!!

Predator jest zaślepiony żądzą zżarcia wszystkiego, co mu wchodzi w drogę. To trochę wygięte w tropikalnym upale celuloidowe lusterko. Odbija się w nim nie łowca z przestrzeni, obcy, ale — człowiek, obcy samemu sobie, walczący o dowiedzenie (też głównie sobie), że żyje, że istnieje. Dlaczego? To ważne pytanie.

Dlatego, że tak się boi, że aż nie myśli.

Poważni są bezrefleksyjni głupcy i mędrcy, którzy widzą podszewkę każdego paradoksu (ci potrafią się śmiać pozornie bez powodu — bo Słońce świeci). Predator nie śmieje się z siebie, bo na to musiałby w siebie uwierzyć.

Tymczasem boi się cały czas, lęk to jego racja istnienia. Wywołując w innych lęk, paniczny strach, niweluje swój lęk przed nieistnieniem. Obiektywizuje się. Poronna autoafirmacja. Musi wciąż pożerać, by swój lęk sycić. Niszczę — więc jestem. Boją się — więc jestem. Przegrana jest nie-do-pomyślenia. Przegranej nie ma. NIE MA! Kiedy wszystko wskazuje, że przegrywa jednak z tym pokurczem, postanawia wyłączyć świat, jak grę, w której mu się akurat nie udało. (To sprawa „honoru”.)

Co do jego widzenia otoczenia w podczerwieni: myślę, że to nie tylko trick. Jego widzenie jest zawężone. Ma (w postrzeganym widmie) klapy na oczach, jak koń. Widzi to, co może być zagrożeniem albo łupem — ciepłe i ruchome. Reszta się nie liczy. Reszty nie ma. I to, że tak widzi, że  w y b i e r a  takie widzenie, jest przyczyną jego postępującego osłabienia i w końcu klęski.

 

Walczyć, przezwyciężając walkę? Spluwa szacunku. Ból i strach. Pokazałem. Być, to pokazać. Rewers tego samego syndromu. To, to, to.

 

[zadnychniejsnosci]

 

Warszawa, 1996

 

PS. Niwatakawacza — klasa asurów (anty-bogów) indyjskich — ich nazwa znaczy: wojownicy-w-niewidzialnych-zbrojach. Według legendy mieszkają w niebiańskich pałacach, zbudowanych dla nich przez boskiego budowniczego Maję, a poruszają się latającymi żelaznymi fortecami. Również: Piśacza — pożeracze ludzkiego mięsa.

 

PS II. Ciekawa inspiracja scenograficzna twórców fizjonomii predatora.

 

 

powrót do strony KINEMA     powrót do strony BIBLIOTEKI GNOSIS