eGNOSIS

Ostatnie Kuszenie? Historie alternatywne.

Dr DyVanek

Dr DyVanek (ur. 1967) Pedagog. Zainteresowania: muzyka dawna, Glenn Gould i
świat herezji. Obecnie — dzieła R. Steinera. Miłośnik kotów. Chce pozostać anonimowy. Bo lubi.

Więcej szczegółów o autorze na stronie: www.dyvanek.chc.pl

 

 

Ostatnie Kuszenie Chrystusa USA/Kanada, 1988 reż. Martin Scorsese prod. Barbara De Fina scenar. na podst. powieści N. Kazantzakisa: Paul Schrader zdj. Michael Ballhaus muz. Peter Gabriel wyk.: Willem Dafoe, Harvey Keitel, Paul Greco, Steven Shill, Verna Bloom, Barbara Hershey, John Lurie, Harry Dean Stanton, David Bowie i inni.

 

 

Niełatwo jest pisać o filmie z aurą skandalizującego. Z własną Legendą. Tym bardziej, gdy nigdy nie dane nam było na dużym ekranie Kuszenia obejrzeć. A zdecydowanie tak powinno się ten film oglądać. Nie zapominajmy jednak, gdzie żyjemy i jaka poprawność religijna nas wszystkich dotyka. Na szczęście, istnieją dzisiaj DVD i divex-y. Ale jeszcze w 1998r. z powodu Kuszenia na Festiwalu w Wenecji dopiero w ostatniej chwili pojawił się arcyciekawy film Alessandro D`Aletriego — Ogrody Edenu, traktujący o Jezusie również w sposób nie ortodoksyjny. Tym razem jednak mimo spodziewanych protestów ani Watykan, ani Rabin Rzymu nie protestowali. Spróbujmy jednak gdzieś ten film obejrzeć!
 

Jak odbieram Kuszenie dzisiaj, po latach? Puszczane było kiedyś w studenckich klubach na starych ekranach z fatalnych kopii. Smakowało jak owoc zakazany. Może dlatego wciąż pamiętam z tamtych projekcji cudowną zieleń doliny Genezaretu, widoczną w chwili kuszenia. Gdy prowadzony za rękę przez kusicielkę (zastanawiająca jest płeć żeńska) Jeszua schodził w dół. Jakby autentyczny powiew wiatru otulał nas widzów wpatrzonych w ekran i coś-ktoś, prawie spoza ekranu szeptał słowa do głównego bohatera. Dopiero dzisiejszy ogląd tego filmu uświadomił mi, że to schodzenie, to było wędrowanie w krainy piekielne. A że cudownie zielone? niebywale piękne? Dobre pytania...
 

Obserwuję jak mój odbiór tego filmu zmienia się wraz z upływem lat. Z bardzo, może nawet za bardzo przesyconego muzyką (świetną, Petera Gabriela) od znajomości, której zaczynała się moja przygoda z tym filmem, przez scenę sennego — onirycznego kuszenia. Wszystko pomiędzy było jakby nieistotne, mało wyraziste, zbyt hollywoodzkie. Nawet wskrzeszenie Łazarza było dla mnie teatralnym, niezbyt dobrze wyreżyserowanym gestem.
 

Dzisiejszy ogląd jest pełniejszy. Oczywiście film, w moim mniemaniu nie dorównuje książce, ale w całym sosie Hollywoodu, pojawiają się wątki i motywy bardzo ciekawe, i namysłu godne. Pomimo zaokrągleń, jakich dokonał reżyser kosztem książkowej ostrości. By zbytnio nie urazić? Zminimalizował konflikty rodzinne, gwałtowne spory np. z matką, szereg pojawiających się wątków pominął (sparaliżowanego ojca Józefa), zostawiając wyłącznie ślady. Dobrze jest najpierw przeczytać książkę i dopiero obejrzeć film. Tylko gdzie można kupić książkę? Następne dobre pytanie...
 

Chociaż film powstał kilkanaście lat temu, i jego reżyserem jest Scorsese, już wtedy, głównym odbiorcą filmów była dziatwa szkolna i tzw. młodzież poszukująca w amerykańskich kinach głównie akcji, seksu i rozrywki biciem się wzajemnym zwanej. Stąd niektóre sceny Kuszenia (diabeł jako błysk), czy też zdania są dla uważnego widza wielce rozbrajające. „Będę mówił przypowieściami” — słowa, które wypowiada Jezusa, rozpoczynając swoje nauczanie (powinien jeszcze, wytłumaczyć źródłosłów :)), albo nieustanne rozmowy, prawie wyłącznie z Judaszem, pokazywane oczywiście w planie amerykańskim jakby żywcem wyjęte są z amerykańskich seriali. Można to określić jako drobne niuanse, wypadki przy pracy, ale odrobinę przeszkadzają w odbiorze. Szkoda również, iż zestaw aktorski to głównie amerykanie, bowiem ciut nie na miejscu jest język amerykański w scenerii Galilei sprzed 2 tysiąca lat.
 

Wiele oczywiście było już filmowych realizacji dziejów Jeszui z Nazaretu. Przypomnę w tym miejscu tylko Ewangelię wg Mateusza Passoliniego (udaną!), z Jego matką jako Matką Boską, czy na drugim biegunie ekranizacje F. Zefirellego — kicz poprawności katolickiej. Między tymi biegunami ekranizacji filmowych dziejów Jeszui przemyka genialna Mleczna droga Bunuela z fantastycznie śmiejącym się Jeszuą oraz gdzieś w tle hipisowski film Wajdy na bazie Bułhakowa oraz Jesusy Christusy Superstary i inne. 
 

Jako ciekawostkę traktuję fakt, iż ogrom literatury poświęconej Jeszui, różnorodność interpretacji, pomysłów, koncepcji przekłada się w sumie na niewielką ilość twórczych ekranizacji Jego losów. Tym ciekawsze są próby „heretyckie”. A do takich aspiruje Kuszenie. Marzy mi się, co prawda ekranizacja Spalonej powieści Gołosowkera, nie mówiąc o Mężu z Nazaretu Szaloma Asza, ale to są nierealne marzenia.
 

W islamie nie wolno przedstawiać Proroka, buddyzm raczej nie celebruje losów Nauczyciela w wersji filmowej. Dlaczego zatem chrześcijaństwo wciąż zmaga się nawet w materii filmowej z postacią Jeszui i co Kuszenie wnosi w naszą wizualną wiedzę o tej postaci?
 

Przed obejrzeniem filmu dobrze jest otworzyć szeroko oczy i poglądy, nie obawiając się szoków termicznych, które napotkać można w trakcie filmu. Zwłaszcza, gdy jest się przyzwyczajonym do religijnie poprawnych wersji obrazów o Jeszui.
 

To, kim dla Ciebie jest Jeszua z Nazaretu jest ważne, ale ważniejsze jest czy jesteś w stanie rozmawiać na temat poglądów, które będą odmienne od Twoich. Nawet jeśli mogą być szokujące.
 

Bo jest to film w swoim zamierzeniu idący tropem książki — szokujący. Ale jest to szok, który pozwolę sobie przyrównać do stanów pożądanych w zen. Szok, który może oczyścić umysł. Ukazać pełniej. Pod pozorem uchwycić zalążek prawdy.
 

Więc zamierzając oglądać ten film otwórz oczy, serce i pozwól ogarnąć się wizji reżysera. By móc po filmie porozmawiać swobodniej chociażby o Postaci, czy scenie kuszenia.
 

Pierwsze, co zaciekawia przy oglądaniu tego filmu, to umiejscowienie Jego akcji w czymś, co przypomina realną Galileę, Jerozolimę. Ludzie i zwyczaje są jakby przeniesieni z tamtej epoki. Wreszcie chciałoby się powiedzieć ubrania, ludzie i detale są dobrane adekwatnie do atmosfery tamtych lat.
 

Całkowicie poraża swoją scenerią i naturalizmem scena chrztu, zupełnie pozbawiona zwyczajowej ikonografii, i dobrze! Jakby szamańska magia mantr dźwiękowych towarzysząca tej scenie jest czymś całkowicie nowym w ukazywaniu dziejów Jeszui. Nie doczekamy się białego gołąbka! Podobnie jest z wędrowaniem na pustynię, ba! Wreszcie ukazano, chociaż zdawkowo, potencjalną esseńskość Jeszui poprzez zamieszkanie w jakby klasztorze. To zdecydowany przełom i nowe elementy w wizualnym obrazie Jeszui. Odrobinę teatralne, i mało przekonujące jest natomiast ukazywanie faz rozwoju Jeszui, zmiany Jego postaw, treści przesłania, czy nadzwyczajna zażyłość z Judaszem. Ale to są tropy autora książki, zatem pozostają w zgodzie z Jego koncepcją.
 

Jeszua jako Mesjasz, jako Zbawiciel. Dla niektórych nie istotny był i jest prawdziwie istniejący, realny Jeszua. Ważniejsza zdaje się inspirująca idea. Duchowa strona. Pięknie ukazane jest to w postaci Szawła w scenie kuszenia spotykającego Jeszuę i wyjaśniającego Mu, iż nie istotne jakim był naprawdę, ważne by ludzi uszczęśliwić! A oni bardzo potrzebują zmartwychwstałego Jezusa! Bez względu na fakty.
 

Niebezpieczeństwo wyłącznie duchowego traktowania postaci i przesłania Jeszui. W oderwaniu od realiów epoki, wierzeń, czy nawet zwyczajów. Coś co owocuje ludową pobożnością najlepiej unaocznioną przysłowiami typu: „Biły się dwa Bogi, nasz Pan Jezus, żydowskiemu chciał połamać nogi”, a z drugiej strony kosmicznym Chrystusem Teilharda de Chardin. Gdzie w tym przedziale mieści się Jeszua z Nazaretu?
 

Scena ukrzyżowania. Chyba pierwszy raz ukazano, że to Rzymianie ukrzyżowali Jezusa! Coś, co było marzeniem Dreyera, a co nie było dane mu sfilmować, otrzymujemy w wersji Hollywoodu. Dobre i to ;) Jak pisze L. Kołakowski (O Ukrzyżowaniu):

 

wielki duński reżyser, Dreyer zamierzał przedstawić śmierć Jezusa jako wynik konfliktu z rzymskimi władzami, na co znalazł potwierdzenie w dziele uczonego judaisty amerykańskiego, Salomona Zeitlina. Zeitlin w swoim dziele, dowodził, że Jezus mógł być ukrzyżowany wyłącznie przez władze rzymskie, nie zaś przez Żydów. Bowiem Sanhedryn, przed którym został postawiony, nie miał prawa wydawać żadnych wyroków. Jedyną władzą, jaka miała moc skazać Jezusa na śmierć i wyrok wykonać był namiestnik rzymski, Piłat z kolei miał przypuszczalnie wszelkie powody, aby skazać Jezusa jako przestępcę politycznego, skoro ten przedstawiał się jako oczekiwany Mesjasz i król żydowski z rodu Dawida, podsycał anty-rzymskie nastroje żydowskiej ludności. A mesjanistyczne nadzieje patronowały żydowskim ruchom wyzwoleńczym. Jezus został więc ukrzyżowany jako polityczny przestępca wzywający do buntu przeciw rzymskiemu panowaniu.
 

To koncepcja racjonalistów. A czym dla Ciebie jest scena na krzyżu?
 

Scena kuszenia. Scena, podstawa protestów, żalów i pretensji. W sumie nieporozumień podstawa. Bo trudno nie dostrzec nawet mało zaangażowanemu widzowi, że jest to rodzaj zwidy, półśnienia, maligny, które towarzyszą każdemu człowiekowi, i każdy z nas miałby prawo coś takiego przeżyć. Kuszenie czyni postać Jeszui jeszcze bliższą naturze człowieka. Tylko, gdzie w tej scenie jest obecny w Jeszui Chrystus? Gdzie jest Syn Boży w scenie maligny jakże realnej. Schodzi razem z Jeszuą w bramy piekielne? Nie ostrzega Go? Jest w nim, gdy ten kocha się z Magdaleną? W książce Jeszua bardzo długo wojuje z Bogiem nie chcąc przyjąć w s i e b i e  Boga wskazań. Ulega. Co jednak dzieje się na krzyżu, gdy wydobywa z siebie okrzyki rozpaczy pełne. Czemu kusiciel dostaje swoją szansę? A jeśli Chrystus Jeszuę opuścił, jak chcą niektórzy gnostycy, to czy ta śmierć jest tak samo istotna, czy ma zupełnie nowy sens?
 

A może to kuszenie było tylko ukazaniem późniejszej karmy Jeszui z Nazaretu? Czy bowiem na pewno Jego postać już dalej się nie wcielała? I czy aby na pewno sam Chrystus nie wcielił się już później w żadną istotę. Na przykład w zwierzę. Niemożliwe? Otwórzmy szerzej umysły. Kto wie... Jak przypomniał ostatnio W. Eichelberger, Budda we wcześniejszym wcieleniu oddał życie zwierzęciu, które bliskie było śmierci głodowej. Po prostu pozwolił się zjeść. Przerasta to nasze pojmowania, nawyki, ale czy jest wykluczone? Niebo, jakiekolwiek, bez zwierząt byłoby wszak dla części z nas puste...
 

Wykonało się zatem Boskie zamierzenie. Ale czy ostatecznie?
 

A może było też i tak... W 67 r. Stary rabbi Jeszua z Nazaretu, wraz z dziećmi wybiega przed dom, właśnie rozpoczęło się powstanie, burzona jest Jerozolima. Staje na wzgórzu i widzi płonącą stolicę. Spełniło się to, co głosił będąc młodym człowiekiem. W oddali widać walczące strony. Powstanie upadnie. Jeszua umrze zapomniany. Całe sześćdziesiąt lat z kawałkiem później lud będzie szeptał imię Szymona Bar Kochba. Obiecanego od wieków Chrystusa. Mesjasza. Aby się dokonało wyzwolenie Izraela. Walczy na czele oddziałów pobłogosławiony przez samego Rabbiego Akibę. Wreszcie się uda! Pan jest Wielki!
 

Zapada zmierzch. Płomienie dopalają powtórnie Jerozolimę. Gdzieś w oddali broni się jeszcze Masada.
 

Więc i Szymon Bar Kocha, Chrystus, namaszczony przez Rabbiego Akibe nas zawiódł...
 

Boże gdzie jesteś? Czemu znowu słychać szyderczy śmiech Kusiciela — Przeciwnika?
 

„Panie, panie, czemuś NAS opuścił...”
 

I nikt nie zauważył przyglądającego się płaczącym Kota.

 
 

powrót do strony KINEMA     powrót do strony BIBLIOTEKI GNOSIS