eGNOSIS

Zanim nadejdzie niespodziewanie...
o Aniele Zagłady - L. Bunuela 

Dr DyVanek

Dr DyVanek (ur. 1967) Pedagog. Zainteresowania: muzyka dawna, Glenn Gould i
świat herezji. Obecnie - dzieła R. Steinera. Miłośnik kotów. Chce pozostać anonimowy. Bo lubi.

Więcej szczegółów o autorze na stronie: www.dyvanek.chc.pl

 

 

Do domu na ulicy Opatrzności, pewnego wieczoru przychodzi grupa elity miejscowego miasta, po przedstawieniu teatralnym Łucji z Lamermur. Zaproszeni przez gospodarza domu na uroczystą kolację. Jednakże zanim kolacja się rozpocznie dom opuszczają, najpierw służący, daremnie powstrzymywany przez głównego kelnera, a następnie w krótkim okresie czasu kucharze, i pozostali kelnerzy. Kucharki prawdziwie uciekają, kryjąc się przed wchodzącymi do domu gośćmi. Gdy one wybiegają schodami w dół, to w górę tymi samymi schodami wchodzą goście. Rozpoczyna się kolacja, toczą się rozmowy, Gospodyni zachwala zmianę menu. Następnie wchodzi kelner z tacą i się wywraca! Goście się ożywiają, mówiąc złośliwie, że gospodyni potrafi zaskakiwać gości. Gospodyni idzie do kuchni, rozmawia z głównym kelnerem, który mówi jej o niepokojących odejściach, każe mu wyprowadzić niedźwiedzia i barany do ogrodu (nie dowiemy się, po co były potrzebne) i rozmawia z głównym kucharzem, pragnącym odejść, który tłumaczy, że dobrze mu się u niej pracuje, „ale proszę wybaczyć, jutro będziemy z powrotem”. „Ale dlaczego?” - pyta gospodyni domu. Nie uzyskuje odpowiedzi. W domu pozostaje tylko jeden kelner, gospodarze i goście. Goście tańczą, rozmawiają, część przeszła już do salonu by słuchać muzyki granej na fortepianie. Stopniowo kolejni z gości dochodzą do słuchających. W końcu wszyscy znajdują się w salonie i słuchają muzyki. Dwóch mężczyzn wymienia znaki masońskie, a kobieta wyjmuje z torebki chustkę, widać kurze nóżki (?!) Właśnie kończy się sonata, następuje wymiana grzecznościowych pochwał. Artystka odmawia zagrania jeszcze jednego utworu, gdyż jest zmęczona. Gospodarz prosi kelnera o przyniesienie płaszczy. Goście się zbierają, tak mówią... Ale nie są w stanie opuścić salonu, w którym się znajdują. Również kelner po wjechaniu wózkiem z kawa, pozostaje w salonie. Od tej chwili nikt nie potrafi opuścić tego miejsca. Z każdym dniem sytuacja psychiczna i fizyczna uwięzionych się pogarsza. Umiera jedna osoba („cieszę się, że nie będę widział zagłady”), a dwójka zakochanych, młodych ludzi popełnia razem samobójstwo. Pogoda się zmienia, pada deszcz, bywa słonecznie, dzwonią dzwony... Pojawia się też czarna przestrzeń nad tym domem... Pewnego dnia przed uwięzionymi stają trzy barany, natychmiast porwane dla żywności. Nawet dziecko nie potrafi powiedzieć, dlaczego zawraca przed pójściem do wnętrza domu. W końcu zdesperowani masoni wypowiadają „niewypowiedziane słowo”. Szepczą je. Dzwony dzwonią po raz drugi. Przez głowy mieszkańców uwięzionego domu przelatują myśli, o ważnych i mniej ważnych sprawach. Pojawiają się chmury a wśród nich twarz. I znów nastaje ciemność, czerń nieba. Widzimy jak powraca służba, kucharze, kucharki. Rozmawiają jakby wczoraj tylko wyszli z tego domu. Nie wiedzą, dlaczego wrócili o tym samym czasie. Wewnątrz domu ludzie tracą resztkę rozsądku, chcą zabić jednego z siebie. Biją się. I w chwili, gdy gospodarz zgadza się umrzeć, jedna z pań spostrzega, że znów siedzą tak jak owego niefortunnego kolacyjnego wieczoru. Dokładnie tak samo! I odtwarzają tę sytuację I wołając: Należy nam się odpoczynek! - wychodzą krzycząc z radości. Na schodach spotykają służbę, policję.

Widzimy koniec mszy świętej, twarze uwięzionych są bardzo poważne. Nikt się nie cieszy. Wszyscy ubrani są na czarno. Trzej księża zmierzają do wyjścia, ludzie również. Nikt jednak nie może opuścić katedry. Biją dzwony. Flagi na katedrze. Policja strzela do ludności zgromadzonej przed katedrą. Stado baranów zmierza do katedry.

 

 

 

pamięci M.

 

 

Można omawiać ten film na różne sposoby. Zgadzając się z reżyserem, mówiącym we swoich wspomnieniach, że dla Niego jest to film przedstawiający grupę ludzi, którzy nie mogą zrobić tego, czego ogromnie pragną, czyli nie mogą wyjść z pokoju. Możemy na ten film patrzeć pod kątem analizy zachowań ludzkich w sytuacjach ekstremalnych, dramatyzmu sytuacji bez wyjścia, porzucania konwencji zachowań przyzwoitych pod jej wpływem, surrealizmu, jaki ciągle przyczepiano Bunuelowi, czy powtórzeń i ich znaczeń, którymi przesycony jest film np. pod różnymi kątami widać wchodzących do gmachu na kolację gości, a te dwa powtarzające się ujęcia dzieli jedynie ujęcie z uciekającymi kucharkami, tak więc bardzo trudno jest wychwycić przy pierwszym oglądzie te powtórzenia itd. Możemy analizować ujęcia, montaż i mistrzostwo formy reżysera. Możemy tak prawie bez końca...

Co jednak uczynić z niepokojem, jaki wzbudza we mnie oglądanie tego filmu? Pomimo tego, że dysponuję zabawną video wersją; bowiem film jest po hiszpańsku, na obraz nałożone są angielskie napisy, no i oczywiście na dodatek jest obowiązkowy u nas lektor. Pełen komfort! ;) to jednak uważna i kolejna filmowa lektura tego obrazu coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to film... religijny. Dlatego tak niepokojący.

Celowo używam słowa religijny, ale myślę tu o religii wyłącznie jako o tej dziedzinie ducha ludzkiego, która ukazuje inny wymiar duchowy wszech-świata obecny obok naszej przestrzeni, czasami się z nią mieszający, ujawniający, czy też oddziałujący. To o tyle ważne, ponieważ byłby to film religijny zrealizowany przez reżysera ateistę. Co zatem udało się Bunuelowi uchwycić, pomimo swojego nastawienia, a co dostało się do filmu p o m i m o, jakby niezależnie od woli autora. Przenikając sobie znanymi ścieżkami. Na ile autor był przekaźnikiem... i jeśli już, to kogo i w jakim celu.

Coś, co ułatwia powyższy trop to świadomość tego, że Bunuel był reżyserem uwielbiającym niedopowiedzenia, wieloznaczne odczytania, interpretacje. Jak sam przyznawał, sceny z baranami i niedźwiedziem oczekującymi w kuchni na wejście do sali, gdzie odbywała się kolacja, sam nie chciał nawet interpretować, pozostawiając jej odbiór wyobraźni widza. Chętnie dawał się ponosić różnego rodzaju impulsom i wpływom intuicji. Przy czym chronicznie nie znosił dokładnych analiz, interpretacji.

Na ile kontrolował treść filmu? W swojej wypowiedzi wspomnieniowej napomyka, że Anioła Zagłady, jako jednego z nielicznych swoich filmów oglądał dwa razy. Dlaczego? Czy tylko by sycić oko, ukrytymi zmyślnie przed jednorazowymi widzami powtarzającymi się scenami? (sam reżyser przyznaje się do przynajmniej 10 takich scen w filmie), czy też może samemu zastanawiając się w ciszy i mroku salki kinowej nad sensem tego filmu? Bo muszę przyznać się w tym miejscu, że moim zdaniem film ten przekroczył zamierzenia autora. Albo co też prawdopodobne, że reżyser skrył je przed nami. Przypadkowymi widzami. Dał dawkę tak lubianego strachu i zadziwienia, ale pozwolił też na to by film przeniknęły siły duchowe. By osiągnął wymiar niepokojący właśnie.

Kilkakrotna filmowa lektura tego obrazu utwierdza mnie w przekonaniu, że pod pokładem treści zamierzonych są i inne. Bunuel żartobliwie, wszak któż poważnie traktuje Apokalipsę na tzw. Zachodzie kieruje tropy tytułowe w stronę Apokalipsy. Jakoby tylko dla uświadomienia skąd zaczerpnął tytuł, tak by nie płacić copyrightu, ale...

Podążmy tym tropem nie zważając na szyderstwa. Fragment Apokalipsy, który mógłby pasować do powyższego tytułu to dziewiąty rozdział, a dokładniej 9, 11-12. W owym fragmencie mówi się o ABADDONIE, królu – aniele Czeluści, który to w greckim języku ma imię APOLLYONI. Czeluść, otchłań... według tradycji, dopiero upersyfikowany Abaddon staje się ciemnym aniołem śmierci. Znamy go chociażby z Mistrza i Małgorzaty, gdzie skrywał swoje oblicze. Idąc tropem anielskim należy wspomnieć iż, według Davidsona aniołami zniszczenia kieruje Kamuel ich wódz. Same zaś anioły zniszczenia często karząc świat mają prawo posługiwać się mieczem bożym. Co warto zapamiętać... I wszelkie nieszczęścia dziać się mają z Ich powodu. Natomiast jedynymi aniołami zagłady, o których pisze Davidson, są Harbona i Hesmed. Ale jak dodaje istnieją też bezimienne anioły zagłady. Więc już widzimy, że tytuł jest wieloznaczny, może być igraszką ku uciesze publiczności, ale może też być przypowieścią...

Te bezimienne anioły zagłady intrygują, ale bardziej ta para Herbon i Hesmed. To one byłyby odpowiedzialne za to uwięzienie? Dlaczego reżyser mówi o jednym aniele? Fałszywy trop? Czerń nieba w filmie przeplata się z dniami jasnymi. Powtarzająca się scena ze schodami dzieje się w tonacji raz jasnej, raz ciemnej. Od razu mnie to zaintrygowało! Teraz wydaje mi się to coraz bardziej zastanawiające...

I myśli ludzie już całkowicie zrozpaczonych, też właśnie na zmianę są ukazywane, raz mężczyzna, a raz kobieta. I para młodych ludzi, którzy mieli się za pięć dni pobrać popełniająca samobójstwo, z miłości do siebie, z pragnienia bycia razem. Dlaczego tak piękne twarze ukazane są po ich śmierci? W czerni i bieli wyglądają nieziemsko pięknie. I dopełniają się. A może ich miłość jest marzeniem Harbony i Hesmeda? Anioły zagłady kochające? Czy to jest niemożliwe? Cierpią z nami zadając nam ból, nie mogąc kochać? Czy tylko posłusznie wykonują swoje role? Pytania...

Zastanawiam się jeszcze nad tzw. kosztami tworzenia dzieł o tak trudnych tematach. Kosztach przede wszystkim duchowych. Thomas Mann odchorował Faustusa, Dostojewski Wielkiego Inkwizytora, a Bunuel? Jakby nigdy nic nakręcił wkrótce Szymona Słupnika... W tonacji szyderczej. I wciąż we wszystkich możliwych wypowiedziach uchylał się przed poważniejszymi konkluzjami na temat tego filmu. Dlatego i temu filmowi przyklejono łatę szyderstwa surrealistycznego... kolejnego dziwadła mistrza. I odłożono ten film na półki. Gdyby tak można było wszystko na nie odłożyć...

Oglądamy film, i z jakąż ulgą wzdychamy, gdy szczęśliwie się kończy. Chcemy wyjść z kina i nie możemy. Bo to, co braliśmy za zakończenie filmu nie jest nim! To przecież niemożliwe! - odpowiedzą liczni... Tak? Czy gdyby nas spotkało to co spotkało bohaterów tego filmu zmienilibyśmy się? czy dziękując z kamiennymi twarzami za ocalenie dalej prowadzilibyśmy swój poprzedni żywot? Bunuel odpowiada, że niewiele by się zmieniło.

A przecież winniśmy pamiętać i ten wers Apokalipsy: „Minęło pierwsze biada: oto jeszcze dwa biada potem nadchodzą” (9, 12). Zakończenie Anioła Zagłady to jakby pierwsze z tych dwóch zapowiadanych „biada”. Widzimy, to zamknięcie w kościele, a jakie będzie drugie? Trupio blade twarze z zakończenia nie dają odpowiedzi... I te barany podążające do katedry...

Więc dlatego spotyka tych ludzi ponowne uwięzienie, że się nie zmienili? Że dany im czas próby nic nie dał?

Milkną słowa, wszechświatowy zegar cyka... Ktoś pragnie byśmy wreszcie wyruszyli do swoich Itak. Kto?

Byłyby to wyższe duchy, które wpływają na życie ludzkie?

Byłaby to odpowiedź na nasze odwieczne wołanie, iż nie znamy dnia ani godziny? Banalne jego przypomnienie?

Nadchodzi czas, gdy nawet niewypowiedziane słowo, to błaganie o pomoc nie wesprze ludzi w potrzebie, jeśli nie przemienimy siebie.

I kimkolwiek był Ten który nakazał, na próbę cofnąć miecze zagłady, to obawiam się, że przy drugim „biada” już ich cofnąć się nie da. Bo nadejdzie niespodziewanie...

Dr DyVanek

 

p.s. W każdej „szanującej się” wypożyczalni kaset video napotkamy filmy o powyższym tytule, te masy aniołów o groźnych spojrzeniach, mrożące krew w żyłach sceny etc. Pomyślmy dlaczego nie ma wśród tych filmów Anioła Zagłady Luisa Bunuela. Popytajmy, może gdzieś uda nam się ten film spotkać. Warto obejrzeć wizję artysty nas wszystkich dotykającą. Wielkiego artysty.

powrót do strony KINEMA     powrót do strony BIBLIOTEKI GNOSIS