eGNOSIS

Mistyk w kręgu oświeconych.
Próba przypomnienia „Króla Nowego Izraela” — Tadeusza Grabianki cz.II

Maria Danilewicz-Zielińska

Maria Danilewicz-Zielińska (ur. 1907 r.) - absolwentka polonistyki U.W. Do wybuchu wojny w 1939 roku pracowała w Bibliotece Narodowej. Po wyjeździe z Polski mieszkała we Francji, a później w Anglii, gdzie do roku 1972 prowadziła Bibliotekę Polską. W pismach polskich i brytyjskich publikowała szereg prac bibliograficznych oraz tekstów literackich. W 1953 r. wydała tom opowiadań Blisko i daleko, a w 1956 powieść Dom. W 1960 ukazał się tom szkiców literackich Pierścień z Herkulanum i płaszcz pokutnicy. W 1978 opublikowała Szkice o literaturze emigracyjnej, a w roku 1992 już w Warszawie - zbiór szkiców literackich i historycznych: Próby przywołań. Na emeryturze osiadła w Portugalii.

 

   

 

 

Początki działalności iluminatów awiniońskich

 

Awinion, do którego skierowało Grabiankę „św. Słowo”, nastręczał specyficzne trudności wynikające z faktu, że leżał jeszcze wówczas na terytorium papieskim. Udało się przezwyciężyć tę przeszkodę, pozyskując adepta w osobie markiza Vernetti de Vaucroze z Bedarrides w bliskim sąsiedztwie miasta, ale na gruntach nie podlegających jurysdykcji Watykanu: in Comitatu sed non de Comitatu. Markiz ulokował Pernety’ego w małym domku w sąsiedztwie zamku na małym pagórku. Powitała go tęcza, co uznano za wymowny znak przychylności Nieba. Azyl ochrzczono nazwą Mont-Thabor, Pernety posadził w ogrodzie nasiona przywiezione z Ziemi Świętej.

Tam właśnie, a nie w samym Awinionie, rozpoczęli swą działalność iluminaci. Na zebraniach zajmowano się roztrząsaniem pism Swedenborga, próbowano wywoływać duchy, interpretowano sny, zajmowano się astrologia, i magią. Część domu zajmowała „świątynia”, urządzona zgodnie z sennym widzeniem Swedenborga, ozdobiona obrazami o treści alegorycznej. Obok w laboratorium prażył się na wolnym ogniu przyszły „eliksir” życia, przechodzący ze stadium płynnego w rodzaj emulsji. W rękopisie awiniońskim dochowała się recepta na „złoto filozoficzne” i przedłużającą życie „sól filozoficzną”, która chronić miała przed chorobami. Chemicy-fachowcy stwierdzają, że nieszczęśni iluminaci przebywali w owym laboratorium w zdecydowanie skracających życie oparach prażącej się w retortach rtęci i siarki.

Grabianka przybył do Awinionu w wielkim stylu, wjeżdżając tak hucznie, iż przybycie jego przyrównano do „inwazji”. Występował jako „Comte Ostap, Polonais” — od Ostapkowiec na Podolu. Tytuł hrabiowski, którego rodzina Grabianków nie używa, nawiązywał do komesów Leszczyców, z których się wywodzili. Zainstalował się wygodnie w istniejącym do dziś domu przy rue de la Colombe. Żyje dotąd pamięć wielkich przyjęć urządzanych jednocześnie na pierwszym i drugim piętrze. Rozrzutność i po sarmacku pojmowana gościnność, jednała mu przyjaciół wśród wybitnych osobistości ówczesnego Awinionu. Wiejskiemu zaciszu Pernety’ego przeciwstawiało się huczne i światowe życie starosty. Zwolenników jego oskarżano o uprawianie gier hazardowych i frywolne praktyki erotyczne. Nuta ta powraca w wielu relacjach o staroście (przytaczają m.in. baron Marc de Vissac, który zetknął się z „weteranami” awiniońskimi w późnej ich starości). Przeczą im głosy stwierdzające, że Grabianka stale nawoływał do pokuty i medytacji. Prawda, jak w wypadku Towiańskiego, leży zapewne po środku. Grupa zwolenników Pernety’ego i Grabianki rozrosła się do setki, licząc w swym gronie kilku markizów i baronów, wysokich urzędników i wybitnych lekarzy. Należeli do niej nadto dwaj Anglicy, bracia Bousie, występujący poprzednio w Berlinie, znani z szerokich powiązań tajnych, m.in. z Jean-Baptiste Willermozem. Stąd bezpośrednie powiązania ze współczesnymi manifestacjami podobnych kierunków, takimi jak bawarscy iluminaci spod znaku Adama Weishaupta, londyńską grupą Benedykta Chastaniera, który w 1783 r. założył w Londynie „Journal Novi-Jerusalemite”, czy wreszcie moskiewskimi „Dziećmi Nowego Jeruzalem”.

Weishaupt, najciekawszy z nich wszystkich, określił w 1790 r. cele iluminatów jako próbę stworzenia związku ludzi odznaczających się niezależnością myślenia, a reprezentujących wszystkie kraje świata, sytuacje społeczne i religie. Mieli się oni zjednoczyć w celu opracowania szczytowego osiągnięcia rozumu ludzkiego (masterpiece of human reason) i we wspólnym kulcie Natury. Dalszym ich celem miało być wywrócenie monarchii i wprowadzenie systemu republikańskiego na całym świecie. Ten cel ostatni — polityczny — spotkał się z ostrym sprzeciwem w oficjalnych kołach wolnomularskich. Nie ulega wątpliwości, że u Weishaupta wysuwał się on na czoło. Żądał od członków związku, by nie zamykali uszu na lament nieszczęśników, byli przyjaciółmi i braćmi upośledzonych, a wreszcie, by mieli dość odwagi, by iść za dyktandem serca. Dążyć mieli do wyzwolenia się z więzów przesądów religijnych, walczyć o szczęście powszechne, zupełne i szybko osiągnięte, o ustroje państwowe oparte na zasadach wolności i równości, przekreślające przeszkody stawiane obecnie przez hierarchie, stopnie czy bogactwo.

Iluminaci awiniońscy byli niejako spadkobiercami, czy kontynuatorami związku Weishaupta oficjalnie rozwiązanego w Bawarii w 1785 r. — a więc w roku inauguracji działalności iluminatów nadrodańskich. Różnili się jednak od niego zasadniczo tym przede wszystkim, iż — pod wpływem Swedenborga — zabarwili poglądy swe swoiście pojętym pierwiastkiem religijnym. Przejęli natomiast niewątpliwie stopnie i ich nazwy oraz pewne formy obrzędowe (a w ich liczbie może i Festin d’amour towarzyszący „Konsekracji” na stopień iluminatus dirigens).

Awiniończycy wierzyli w możność uzyskania bezpośredniej „korespondencji z Niebem” przez „zadawanie pytań i otrzymywanie odpowiedzi” przy pomocy „kluczy” różnych stopni. Śladem Josepha de Maistre, podejmowali próbę pogodzenia religii z wolnomularstwem, zagadnienia żywo dziś dyskutowanego na nowo, zwłaszcza we Francji. Działali niewątpliwie szczerze i w najlepszych zamiarach. Dzieje ich, przypieczętowane w kilku wypadkach śmiercią za wierność głoszonym przekonaniom, są żałosną kroniką prób idących w kierunku znalezienia wspólnego języka z przedstawicielami pokrewnych poglądów. W tym (w szczególności) swedenborgianów.

Łączyła ich z nimi stale podkreślana wiara w interwencję aniołów, do której przywiązywał także wielką wagę współczesny im Cagliostro — a później Towiański („kolumny duchów”). Różnili się cechującym ich w sposób szczególny kultem Matki Boskiej, w której widzieli niejako czwartą osobę Trójcy św. Stając się rodzicielką Wcielonego Słowa, związałaś się z Bóstwem, jednocząc się z trzema osobami Trójcy św. — głosił Pernety. W jego traktacie pt. Vertux, de pouvoir, la clemence et la gloire de Marie, Mere de Dieu (Paryż, 1790) występuje nawet propozycja terminu Qjuaternite zamiast Trinite. Ze stanowiska Kościoła iluminaci przenosili na Matkę Boską cultus latriae, przysługujący jedynie Bogu w Trójcy Jedynemu. Czyniąc to ulegali nastrojom i duchowi epoki, a brak poważniejszego przygotowania teologicznego sprawiał, iż — włącznie z Pernetym — interpretowali swobodne nauki Kościoła, naginając je do własnych koncepcji. Zobaczymy, że w odchyleniach tych szli niebezpiecznie daleko.

Stanowisko ich odbiegało także bardzo wyraźnie od Swedenborga, który dla odmiany, nie wierzył w Trójcę św., uważając, iż uznawanie jej w sensie nauk Kościoła oznacza „wiarę w trzech bogów”. Dopuszczał jedynie występowanie trojakich cech boskości w osobie jednego Stwórcy.

Awiniończycy, uważający się za duchowych uczniów Swedenborga i współuczestników misji „zbudowania Nowego Jeruzalem”, przeżywali z powodu tych zasadniczych rozbieżności poważne rozterki duchowe. Wyrazem ich było powierzenie Grabiance zadania przekonania ich i pozyskania dla stanowiska Pernety’ego w toku kontaktów osobistych w Londynie. Udał się tam w 1786 r. i — jak wynika z ujawnionej niedawno relacji Hindmarsha — rozwinął szeroką aktywność, w której czasie odsłonił nieznane dotąd szczegóły działalności iluminatów awiniońskich.

 

 

Kolos kamienny ku czci „słodkiej małżonki”

 

Ożywiona działalność Grabianki jako alchemika i „brata” posłusznego rozkazom „św. Słowa” nastręczała wiele sposobności do poważnych konfliktów rodzinnych. Laboratorium założone w dobrach podolskich w celu fabrykowania „kamienia filozoficznego” wymagało wielkich nakładów pieniężnych, a działalność propagandowa — częstych i dalekich podróży. Nadgryzały one w niepokojąco szybkim tempie odziedziczoną po przodkach fortunę i posag żony, która w trosce o dobro własne i dzieci przejmować zaczęła we własne ręce kierownictwo części spraw majątkowych.

„Słodka małżonka”, Teresa ze Stadnickich, nie była istotą potulną i słabą. Gdy mąż zaczynał zanadto broić, zamykała dopływ gotówki; świadczą o tym wymownie powtarzające się wielokrotnie w życiorysie Grabianki lata chude, gdy zdany był na pomoc siostry, przyjaciół, a nawet wiernego kamerdynera Leymana, któremu zdarzało się płacić rachunki hotelowe lekkomyślnego starosty.

We wczesnym okresie pożycia małżeńskiego było jednak inaczej. Pani Teresa (a także matka jej i siostra starosty) poparła czynnie berlińskie jego szaleństwa i bez szemrania poddała się osobliwym zabiegom „konsekracji”. Co więcej dała wymusić na sobie zgodę na rozstanie się z małą córeczką, Anetką, gdy zażądało tego „św. Słowo”. Nie widziała jej od 10 marca 1780 r. przez okrągłe trzy lata.

W tym właśnie czasie niespokojny małżonek, czując się najwyraźniej niepewnie, obmyślił malowniczy gest zapobiegawczy. Wyraził się on ufundowaniem w Ostapkowcach pomnika ku chwale „słodkiej i ukochanej małżonki”. Opis tego curiosum, zawarty w druku-unikacie ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej (Kopia listu pewnego Obywatela Podolskiego do swego przyjaciela podolskiego pisanego dn. 1 lipca 1782 r.), nie był znany dotychczasowym biografom Grabianki.

Wynika z niego, że Starosta, po dwunastoletnim pożyciu z panią Teresą, pragnąc wywdzięczyć się za stałość niewzruszoną serca, wierność i szczególność przymiotów, przemyśliwał długo i uparcie nad sposobem objawienia światu swych uczuć. Sposobność nadarzyła się, gdy „słodka małżonka” wyjechała do Lublina, gdzie, jak można się domyślać z relacji Dra Antoniego J. (Rollego), zwalczała najprawdopodobniej stronników Stanisława Augusta — a temperament polityczny miała niepowszedni!

Osamotniony małżonek działał tymczasem na terenie lasku w Ostapkowcach, ulubionego miejsca przechadzek pani starościny, gdzie już przedtem znajdował się „letni domek pięknie ozdobiony”. Na skrzyżowaniu uliczek wzniesiono kolos kamienny według reguł architektury rzymskiej sposobem kolumny korynckiej z tym na piedestale napisem:

 

Czulą wdzięczność tu wieczną poświęca ofiarę

Temu sercu, co kocha Cnotę, Miłość, Wiarę.

 

 i dalszym dwuwierszem z drugiej strony:

 

Aby Cnotę przykładnie potomność wielbiła

Miłość Męża TERESIE KOLOS wystawiła.

R. 1782, dnia 16 czerwca

 

„Kolos” zdobiły „narzędzia Kupidyna z pochodnią Hymeneusza”, monogramy małżonków, laury i wieniec, w którym stoją dwa gołąbki obrócone do siebie pyszczkami comme l’embléme de la tendresse mutuelle. Całość uzupełniały „kamienne słupy połączone łańcuchem żelaznym”, okalające kolumnę.

Grabianka oczekiwał z rodziną i przyjaciółmi na powracającą z podróży małżonkę i wśród potoków łez, wylewanych przez oboje, wyjaśnił jej znaczenie kolumny, która — sądząc z opisu — nastręczać mogła na pierwszy rzut oka wrażenie nagrobka. Do płaczących dołączyła się teściowa „JW. Stadnicka, Starościna Balińska” — i płakano tak wspólnie, dopóki nie odezwała się kapela i huk armat. „Bal całą tę zakończył uroczystość”.

W świetle dalszych wydarzeń było to posunięcie o efekcie nietrwałym. Mimo odzyskania małej Anetki w 1783 r., w trzy kwartały po festynie, stosunki między małżonkami uległy wyraźnemu pogorszeniu, czego świadectwem są zarówno kłopoty finansowe Grabianki, jak i przejście pani Teresy do obozu królewskiego w 1786 r. W tym właśnie czasie starosta wyruszył do Londynu.

Brak informacji, jak i kiedy pomnik został zlikwidowany. Napisy zakrawać zaczęły na drwiny. Kłuć musiały w oczy starościnę, gdy wzbraniała synom wszelkich stosunków z ojcem w ostatnim petersburskim okresie jego życia, zakończonym śmiercią w więzieniu. Hucznej inauguracji „kolosu”, przeciwstawiło się zapewne dyskretne usunięcie kłopotliwej pamiątki.

 

 

Kłopoty z datami

 

Nie łatwo ustalić fakty i powiązać w logiczną całość daty z życiorysu Grabianki. Wiemy, że „św. Słowo” zezwoliło na „konsekrację” starosty na podberlińskiej górze wczesną wiosną 1779 r., po czym wyraziło zgodę na odwiedzenie przez niego dóbr podolskich, gdzie czekać miał na dalsze dyspozycje. 10 marca 1780 r. odwiózł córeczkę do Berlina. Tyle wyczytać można z awiniońskich, ściśle datowanych zapisków Pernety’ego. Z nieco późniejszego jego listu do Szweda, barona Charlesa Nordenskjölda, wynika, że korespondował z przebywającym na Podolu Grabianką w 1781 r. i był zbudowany jego zachowaniem. Starosta nie był zresztą jedynym polskim wyznawcą Swedenborga i uczniem Pernety’ego — miał on kontakty z innym jeszcze szlachcicem o inklinacjach mistycznych. Mógł nim być niejaki Rohoziński, katastrofista, przepowiadający straszliwe kataklizmy grożące światu w najbliższej przyszłości.

Grabianka przebywał na Podolu w 1782 r., w okresie wznoszenia „kolosu” i w roku następnym, gdy przy pomocy Brumore’a kontynuował prace alchemiczne na Podolu (wraz z „konsekrowanym” w Berlinie przyjacielem, pięćdziesięcioletnim hr. Ronikierem z Inflant). W 1784 r. Brumore udał się po zakupy surowców alchemicznych do Hamburga, a stamtąd do Bazylei, gdzie odwiedził bankiera obsługującego także Cagliostra. Tam właśnie otrzymał nakaz udania się do Awinionu, gdzie w Wielką Sobotę 1785 r. wzniecił płomień pod retortami z płynem zakupionym u Eliasza Artysty, który prażyć się miał do 13 lipca 1788 r. Wyruszył potem do Rzymu i tam zmarł 28 lutego 1786 r. na zapalenie płuc. Wtedy dopiero „św. Słowo” wezwało Grabiankę z Podola, a Pernety ukonstytuował ostatecznie stowarzyszenie o nazwie Societe des Illumines d’Avignon. W jesieni hr. Grabianka wyjechał do Londynu. W tymże (dokładnie) czasie miał tam przebywać Cagliostro. Istnieje karykatura wyobrażająca wnętrze Lodge of Antiąuity, ośmieszająca jego praktyki cudotwórcze.

Jest to ciekawe z tego względu, że angielskie encyklopedie wolnomularskie mieszają Grabiankę z Cagliostrem, podając, że „Wielki Kofta” umieścić miał w „Morning Herald” ogłoszenie zapraszające „w imię Jehowy” wszystkich prawdziwych masonów na spotkanie dyskusyjne 3 listopada 1786 r. o 9 wieczorem w Reilly’s Tavern, Great Queen Street, zwołane w celu stworzenia podwalin Nowej Świątyni Jerozolimskiej. Występować miał jako „hrabia Sutkowski”, a więc pod pseudonimem używanym przez Grabiankę. Pogłoskom tym przeczy o wiele bardziej wiarogodna relacja Roberta Hindmarsha o londyńskiej misji Grabianki i co więcej, będący jej dalszym ciągiem list iluminatów awiniońskich do wyznawców swedenborgianizmu nad Tamizą.

 

 

Perypetie londyńskie

 

Opis wizyty Grabianki zakonspirowany jest w książce Roberta Hindmarsha pt. Rise and progress of the New Jerusalem Church, wydanej w Londynie w 1861 r., po śmierci autora przez wielebnego Edwarda Madeleya z Birminghamu.

Początkowy okres upłynął pod znakiem sukcesów. Grabianka był, jak określa go Hindmarsh, człowiekiem wielkich uzdolnień, o niezmiernie ujmującym sposobie bycia. Szybko nawiązał stosunki ze zorganizowaną od niedawna londyńską grupą swedenborgian — a o samym mistrzu i jego pismach „wyrażał się płomiennie”. (Tu warto dodać, iż zdaniem Viatte’a przed Pernetym zainteresować miał go Swedenborgiem Duńczyk, Levetzan (raczej Levetzau), członek Ścisłej Obserwy, zmarły przedwcześnie).

Grabianka dążył w Londynie do nawiązania kontaktów osobistych z poszczególnymi członkami grupy i

 

pragnął w szczególności dzielić chleb i wino (jakby przez pamięć Wieczerzy Pańskiej) w domu, każdego (z nich) albo przynajmniej w domach tych, których uważał za przywódców [...], po czym, po owym lekkim posiłku było jego zwyczajem uścisnąć po kolei każdego z obecnych i — wzorem wielu cudzoziemców — obdarzyć go trzema pocałunkami w prawy, potem lewy policzek a następnie w usta. Widziałem go celebrującego to przyjazne pozdrowienie w różnych miejscach, a przy pewnej okazji, gdy zebranych było ponad trzydzieści osób obu pici, z wysokich i niskich klas społecznych, bogatych i biednych, bez czynienia żadnej dyskryminacji, choć na ogół wolał spożywać chleb i wino w wyłącznym towarzystwie męskim.

 

Postępowanie to wywołało zrozumiałą sensację zwłaszcza u zaskoczonych zachowaniem się starosty Angielek, którym — jak zauważa Hindmarsh — takie okazje nie zdarzały się nigdy w gronie raczej purytańsko nastawionych wyznawców „Nowego Kościoła”.

 

Hrabia Grabianka — pisze dalej Hindmarsh — odznaczał się darem obserwacji. Spośród poznanych w Londynie osób wyłonił z czasem dwanaście i uznał ich we własnym umyśle za przypominających mu charakterem, osobowością lub sposobem bycia dwunastu apostołów.

 

Ojciec autora relacji, James Hindmarsh, pierwszy kaznodzieja (preacher) swedenborgian, był w owym gronie „Piotrem” z racji szanowanej i zażywnej prezencji; on sam — miał wówczas 27 lat — był „Janem”, Mr. George Adams — „Jakubem”. Czy i kto był odpowiednikiem Judasza — Hindmarsh nie mógł sobie przypomnieć.

W toku wspólnych zebrań odbywających się prawdopodobnie w jednej z tawern londyńskich (Queen’s Anns Tavern?), Grabianka dawał do zrozumienia, że stowarzyszenie awiniońskie szczyci się znajomością jakiejś wielkiej tajemnicy, którą on będzie mógł ujawnić, gdy nadejdzie właściwa po temu chwila. Płynął miesiąc po miesiącu — a Grabianka powstrzymywał się od ujawnienia sekretu, gdyż czas jeszcze nie nadszedł. Domyślano się tylko z mglistych jego wypowiedzi, że kryje się

 

w nim oświecenie przekraczające wszystkie znane przedtem prawdy, nie wyłączając pism Swedenborga: miała to być korona i szczyt wszystkich tajemnic, klucz otwierający skarbiec wiedzy i najdoskonalsze z objawień. Przyjmowano to sceptycznie, posądzając Grabiankę o jezuickie zamysły jednania prozelitów wiary, która osłania się tajemniczością — a to tym bardziej, że sam Hrabia i całe jego stowarzyszenie uważało się nadal za członków Kościoła Rzymskiego.

 

 

„Polska Tajemnica”

 

Do publicznej deklaracji nie doszło prawdopodobnie dzięki podejrzliwości Anglików wietrzących w staroście papistę. Wyjawił jednak ową, jak określają Hindmarsh, „polską tajemnicę” kilku najzaufańszym przyjaciołom.

 

I cóż to było, domyśl się czytelniku — pisze z nieukrywanym oburzeniem Hindmarsh. — Słyszałeś już i to często o wielkiej tajemnicy, głoszonej zarówno przez katolików jak i protestantów jako pierwszym i zasadniczym dogmacie ich wiary: o istnieniu Trzech Istot Boskich w Jednym Stwórcy. Nigdy jednak dotąd zapewne aż do tej chwili nie słyszałeś czytelniku o tej Polskiej Tajemnicy — tym Wielkim Sekrecie, który dystansuje wszystkie Zagadki... czekaliśmy długo na wyjawienie jej przez polskiego hrabiego zgodnie z jego obietnicami — stało się to wreszcie ku zdziwieniu i z uczuciem zawodu dla wielu. Ni mniej ni więcej tylko to: Cztery są w rzeczywistości Istoty Boskie w Jednym Stwórcy: Dziewica Maria urodziwszy Zbawiciela Jezusa Chrystusa, ubóstwiła się na skutek tego i związała z pozostałymi Trzema Osobami jako równorzędna uczestniczka Boskości!

 

Wyznanie to oznaczało w praktyce koniec misji Grabianki. Jeśli — pisze Hindmarsh — był to tajemny cel wizyty Hrabiego, przegrał w 100 proc., gdyż żaden z członków „Nowego Kościoła” nie dał się przekonać. Pożegnano go jednak uprzejmie na zebraniu u X. Duché, a w kilka miesięcy później nadszedł z Awinionu do Londynu list z 12 lutego 1787 r. rekapitulujący credo stowarzyszenia. Hindmarsh przytacza go w całości. Jest to niewyzyskane dotąd w literaturze dotyczącej iluminatów awiniońskich sformułowanie ich doktryny, pozwalające na dokładniejsze ulokowanie ich w zawiłych konstelacjach mistycznych wieku oświecenia.

 

 

Credo iluminatów awiniońskich

 

Głównym celem listu było niejako potwierdzenie rewelacji Grabianki i wsparcie ich autorytetem stowarzyszenia.

 

Tak, drodzy bracia — piszą przeto — istnieje tu (w Awinionie) stowarzyszenie utworzone przez Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Podobało Mu się położyć jego fundamenty w 1779 r. na północy Europy. Niektórzy z grona najwcześniej powołanych, otrzymali potem rozkaz udania się na Południe. Pięciu spośród nich, spotkawszy się na nowo, oczekiwało od pewnego czasu na h. drogiego Brata Grabiankę, który, mimo pragnienia przebywania wśród nich, nie mógł chęci swej zaspokoić, gdyż przejść musiał cierniową drogę wyznaczoną mu przez Niebo. Reszta, rozproszona po różnych krajach, żarliwie oczekuje na podobne wezwanie. Wiemy już, że jeden z nich, u kresu pierwszego etapu, dołączy się do nas wkrótce. Nadchodząca wiosna przywiedzie do nas piętnastu, a spodziewamy się, że wielu dalszych braci i sióstr otrzyma wezwanie w ciągu tego roku.

Duch Boży — pisali dalej awiniończycy — ożywiający tchnienie wszystkich ludzi dokonywa wyboru, nie patrząc na narodowość. Stąd następujące dalej wezwanie: Drodzy Anglicy, najmilsi i ukochani Bracia, gdybyście zdawali sobie sprawę z łask, jakimi już teraz obdarza was Niebo, serca wasze napełniłaby święta radość! — I dalej: Szczęśliwy narodzie! Zdepczesz fałsz pod twymi stopami, a gdy oręż zapewni ci tryumf, pokój schroni się w twoim tonie, a ty posiądziesz, nieśmiertelną chwałę krocząc pod sztandarami Jezusa Chrystusa.

 

Brzmi to niezmiernie zagadkowo i odnosi się raczej do społeczno-politycznej sytuacji Anglii, niż zagadnień dyskutowanych przez wyznawców Swedenborga. Ciąg dalszy listu wyraźnie to pogłębia. Pojawiają się ubolewania nad niemożnością odkrycia całej prawdy i wyjawienia „wszystkich tajemnic” i dyrektyw otrzymanych bezpośrednio z Niebios, a dotyczących konkretnie adresatów listu.

 

Podobne zlecenia otrzymano w stosunku do wielu innych stowarzyszeń, które podobnie do londyńskiego, kroczą po ścieżkach Chrystusowych. Osiem kolejnych lat (1779-1787), spędzonych w ukryciu i milczeniu narzuconym większości spośród nas, było okresem wstępnym, poprzedzającym właściwą działalność, polegającą na rozpraszaniu gęstych ciemności, okrywających ziemię (to labour towards dissipating the thick darkness which covers the earth), wyzwalaniu ludzkości z fatalnych błędów, które trzymają w niewoli prawdę i gnębią umysły ludzkie w dążeniach do sprowadzenia zbłąkanych wędrowców na szerokie szlaki równości i przywiedzeniu ich na drogę sprawiedliwości; krótko mówiąc, aby przygotować ich na przyjęcie prawdy objawionej i na nowe tory ludzkości. — Dalej następuje coś w rodzaju proroctwa: Anioł stojący przed obliczem Baranka jest już posiany, by głos jego trąby zabrzmiał nad murami Babilonu i dał znak narodom, że Pan Niebios zejdzie wkrótce do wrót ziemskich, by zmienić oblicze świata i dać świadectwo swej mocy i chwały. (Brzmi to w uszach polskich jak zapowiedź Ody do młodości).

 

Hindmarsh i najbliższe jego otoczenie niewiele z tego zrozumiało. Dla pewności nie odpowiedzieli na list, zrażeni w szczególności zapewnieniem, iż awiniończycy wykonują zalecenia otrzymane w wyniku bezpośrednich rozkazów z Nieba. Urwała się na tym próba nawiązania kontaktu z tą właśnie grupą swedenborgian londyńskich.

Można jednak przypuszczać, że nie na nich jednych zarzucał sieci Grabianka. Istnieją po temu całkiem wyraźne poszlaki. Tak np. Hindmarsh wspomina o serdecznych stosunkach łączących go z niejakim wielebnym Jacobem Duché, kaznodzieją i kapelanem sierocińca dla dziewcząt. Była to osobistość o ciekawych powiązaniach politycznych. Amerykanin, z rodziny hugenockiej, opowiedział się w początkowym okresie za rewolucją i był kapelanem tzw. Continental Congress. Po deklaracji niepodległości osłabł w zapale do tego stopnia, że za manifestacje opozycyjne dostał się w Filadelfii do więzienia, a następnie zwrócił się do Waszyngtona z listem wzywającym do wpłynięcia na Kongres, aby odwołał Deklarację. Dlatego opuścić musiał Stany Zjednoczone jako sui generis uchodźca polityczny. Powrócił do Filadelfii dopiero po długich staraniach własnych i rodziny w 1792 r. i tam zmarł.

Innym znajomym Grabianki z okresu londyńskiego był wspomniany w biografii Dra Antoniego J. (Rollego) niejaki Best „fanatyczny zwolennik Swedenborga”, który „uważał siebie za proroka”. Zaryzykować można, że owym Bestem był Samuel (1738-1825), głośny w Londynie chiromanta i znachor, przyjmujący pacjentów w salonie ozdobionym dziwacznymi emblematami. Był jaroszem i, jak powiada autor angielskiej biografii, nocą komunikował się z siłami niebieskimi, odzyskując wigor i wynagradzając niedostatki pożywienia. Utrzymywał on, iż na czele dzieci Izraela odbuduje Jeruzalem. Jeśli istotnie, jak podaje Rolle, Grabianka odwiedził ponownie Londyn około 1800 r., Best mógł być jego opiekunem.

Warto także rzucić okiem na dalsze losy autora relacji o Grabiance, Roberta Hindmarsha. W rok po wyjeździe Grabiunki z Londynu, nastąpił rozłam między członkami The Society for Promoting the Heavenly Doctrine of the New Jerusalem Church, którzy postanowili zbudować własną świątynię, u tzw. „non-separationists”, którzy nie chcieli zrywać oficjalnych związków z protestantyzmem. Kaplicę otwarto 27 stycznia 1788 r. Pierwszym jej kapłanem był Hindmarsh senior, wybrany przez 12 starszych — co zdaje się być wyraźnym nawiązaniem do tradycji Grabianki. W rok później (13-17 kwietnia 1789 r.) odbyła się międzynarodowa konferencja z udziałem przedstawicieli ze Szwecji, Francji i Ameryki. W tymże roku zaszedł tajemniczy konflikt opisany na 17 kartach Minute Book of the Great East Cheap Society, wydartych przez jakąś osobę dbałą o dobre imię stowarzyszenia. Tyle tylko wiadomo, że tłem skandalu była zwyrodniała (perverted) koncepcja wykładu poglądów Swedenborga na konkubinat, wyrażonych w ogłoszonym właśnie dziele jego Miłość małżeńska; poniektórzy wnioskowali z nich, iż w wypadku niezgodności charakterów małżonków, wolno im rozejść się, a mężowi pojąć konkubinę. Robert Hindmarsh był zwolennikiem takiej właśnie interpretacji, choć sam nie wprowadzał jej w życie.

Hindmarsha zawieszono w prawach członka wraz z Augustem Nordenskjöldem, opiekunem rękopisów Swedenborga i korespondentem Pernety’ego i innym jeszcze Szwedem, Karolem Bernardem Wadströmem. Nie oznaczało to jednak zupełnego zerwania związków, gdyż nadal uczęszczał na zebrania, a w 1802 r. odwiedził „braci” paryskich, przy których pomocy przemycił egzemplarze pism Swedenborga do Moskwy, gdzie od 1783 r. istniała mała grupka wyznawców. Książki były przesyłane do nich od czasu do czasu, gdy tylko nadarzała się sposobność.

 kolejna czesc eseju o Grabiance

 

                                                                      [Mimo usilnych starań nie udało się nam uzyskać adresu Autorki, więc prowizorycznie zamieszczamy powyższe studium w nadziei, że nie zostanie nam to poczytane za złe. L.R.]

powrót do pierwszej czesci eseju o Grabiance     powrót do strony e Aurea Catena GNOSIS