eGNOSIS

Rudolf Steiner (1861-1925), twórca antropozofii. 
Biografia

Chrześcijaństwo jako rzeczywistość mistyczna
a misteria dawnych czasów cz.5

Rudolf Steiner

- Przedmowa do drugiego wydania
- Wstęp
- Misteria i wiedza tajemna misteriów
- Mędrcy greccy przed Platonem w świetle misteriów
- Mistyka Platona
- Wiedza tajemna misteriów a mit
- Misteria dawnego Egiptu
- Ewangelie
- Wskrzeszenie Łazarza
- Apokalipsa
- Jezus na tle swojej epoki
- Istota chrześcijaństwa
- Chrześcijaństwo a wiedza mędrców pogańskich
- Św. Augustyn a Kościół
- Uwagi

MISTYKA PLATONA

 

Jakie znaczenie miały misteria dla kultury greckiej — o tym pouczyć może światopogląd Platona. Jest jeden tylko sposób aby zrozumieć go w pełni: trzeba spojrzeć nań w świetle jakie promieniuje z misteriów. Późni uczniowie Platona, neoplatonicy, przypisują mu przecież także jakąś tajemną naukę, do której dostęp mieli tylko najbardziej godni i to pod warunkiem, że ją zachowają w tajemnicy. Nauka ta uważana była za tajemną w tym znaczeniu, co wiedza tajemna misteriów. Jeżeli nawet siódmy list platoński nie był napisany przez Platona (jak twierdzą uczeni), dla nas fakt ten jest bez znaczenia. Bo czy Platon sam, czy ktoś inny dał wyraz przekonaniom zawartym w liście, nie jest dla nas ważne. Przekonania te były istotne dla światopoglądu Platona. W liście tym czytamy:

 

O wszystkich którzy pisali i pisać będą tak, jakby dokładnie znali cel moich dążeń, mogę tyle powiedzieć — wszystko jedno, czy słyszeli coś ode mnie, czy od innych, czy też sami wymyślili — w niczym nie należy im wierzyć. Sam nie pisałem nic o tych sprawach i nie miałbym prawa pisać, są to rzeczy, które nie dają się w żaden sposób ująć w słowa tak, jak inne nauki, lecz wymagają długiego zajmowania się nimi i wżycia się w nie, ale wtedy dzieje się tak, jak gdyby trysnęła iskra i zapaliła w duszy światło, które już odtąd utrzymuje się samo przez się.

 

Te słowa mogłyby płynąć z nieporadności w posługiwaniu się mową, nieudolności piszącego, gdyby nie to, że tchną duchem jaki panował w misteriach. Sprawy, o których Platon nie pisał i nigdy pisać nie chciał, muszą być tym, czego żaden opis oddać nie zdoła. Musi to być jakieś uczucie, jakieś wrażenie, jakieś przeżycie, którego nie da się przekazać słowami, w które się trzeba „wżyć”. Plato w liście tym wspomina o szkoleniu ezoterycznym, z którego wybrani korzystali pod jego kierunkiem. Dla tych wybranych ogień tryskał z jego słów, dla innych były to jedynie myśli. — To też nie jest obojętne — jak się podchodzi do platońskich dialogów. W zależności od stanu duchowego słuchacza, będą mu one mniejszym albo większym przeżyciem. Platon przekazywał uczniom więcej niż daje dosłowna treść jego wywodów.

Tam gdzie on nauczał, słuchacze żyli w atmosferze misteriów. W słowach jego brzmiało coś niby tony towarzyszące w muzyce. Ale tonom tym potrzebna była atmosfera misteriów. Inaczej nie docierały do słuchaczy.

Centralna postacią dialogów platońskich jest Sokrates. Nie chodzi tu o stronę historyczną, lecz o charakter Sokratesa, jakiego go nam przedstawia Platon. Sokrates jest postacią uświęcona przez śmierć, którą poniósł dla prawdy. Umierał, jak umierać może tylko wtajemniczony, dla którego śmierć jest jednym z wielu momentów życia. Czekał na śmierć, jak się czeka na inne wydarzenia. Zachowywał się tak, że nawet w jego przyjaciołach nie budziły się uczucia, jakie zwykle budzą się w podobnych okolicznościach. Fedon mówi o tym w Rozmowie o nieśmiertelności duszy:

 

Zaprawdę, mnie przynajmniej bardzo dziwnie było przy tym na duszy. Wcale nie ogarniał mnie smutek, jak to bywa przy śmierci drogiego przyjaciela, jego zachowanie i jego słowa tchnęły takim szczęściem, tak szlachetna i nieugięta była jego postawa w obliczu śmierci, byłem pewien, że zstępuje do podziemi nie bez boskiego posłannictwa, lecz i tam będzie się czuł dobrze, na ile to jest możliwe dla człowieka. Nie przyszło tedy na mnie żadne rozczulające wzruszenie, jak tego można by się spodziewać przy tak smutnym wydarzeniu, ani też nastrój radosny, jaki zwykle towarzyszy rozmowom filozoficznym, chociaż nasze rozmowy miały taki właśnie charakter, lecz znajdowałem się w jakimś przedziwnym stanie, w niezwykłym pomieszczeniu radości i przygnębienia, gdy sobie uświadamiałem, że ten oto człowiek ma za chwile umrzeć.

 

Umierający Sokrates poucza uczniów swych o nieśmiertelności. Człowiek, który wie z doświadczenia, jak niewiele warte jest życie, był żywym dowodem, o ileż bardziej przekonywującym niż wszelka logika, wszelkie argumenty rozumowe. Tak jakby to nie człowiek mówił, bo ten człowiek już właśnie odchodził, lecz jakby wieczna prawda przemawiała przez istotę śmiertelną, będącą jej przybytkiem. Tam, gdzie doczesne rozpływa się w nicość, utorowana jest jak gdyby droga dla tego, co wieczne.

Nie słyszymy tu żadnych dowodów nieśmiertelności w sensie logicznego rozumowania. Sokrates w całej rozmowie stara się doprowadzić przyjaciół do tej chwili, kiedy wieczność ujrzą. Wówczas nie będą już im potrzebne żadne dowody. Czyż trzeba dowodzić, że duch jest wieczny, komu się otwiera oczy, by mógł bezpośrednio oglądać ducha? — Poznania, przeżycia, oto do czego odwołuje się Sokrates. Naprzód przeżycie w zetknięciu z mądrością sama. Czego chce ten, kto dąży do mądrości? Chce się uniezależnić od wrażeń, jakich w życiu codziennym dostarczają nam zmysły. Chce szukać ducha w świecie zmysłów. Czyż nie jest to coś, co można porównać ze śmiercią? „Ci bowiem — mówi Sokrates — którzy się naprawdę zajmują filozofią, nie do czego innego dążą (chociaż tego nikt inny nie rozumie), jak żeby umrzeć i już nie żyć”. Jeżeli więc tak jest, to byłoby doprawdy dziwne, że się przez całe życie o to starają, a kiedy śmierć nadchodzi, buntują się przeciw temu, do czego cały czas dążyli i o co się starali:

 

Czy ci się wydaje, że filozofii przystoi ubiegać się o tak zwane uciechy zmysłowe, jak smaczne jadło i napoje, albo też o zadowolenie popędu płciowego, czy inne zachody koło ciała? Czy sądzisz, że taki mąż wielce się o nie troszczy?, że dba o piękne stroje, obuwie i innego rodzaju ozdoby ciała? Czy sądzisz, że dba o te rzeczy więcej, niż tego wymaga absolutna konieczność? Czy nie wydaje ci się więc, że całe staranie takiego męża nie jest zwrócone ku duszy? A więc to przede wszystkim cechuje filozofa, że duszę swą uniezależnia do ciała, przodując pod tym względem wszystkim innym ludziom.

 

Sokrates mówi tu więc wyraźnie: dążenie do mądrości tym jest podobne do śmierci, że człowiek odwraca się od cielesności. Lecz dokąd się wtedy zwraca? Zwraca się ku temu, co duchowe. Czy może jednak żądać od ducha tego samego, co od zmysłów? Posłuchajmy samego Sokratesa:

 

A teraz jak to jest z poznaniem rozumowym: czy ciało stanowi tu przeszkodę, czy też nie, jeżeli dążąc do poznania bierze się je za towarzysza? Chodzi mi o to, czy wzrok i słuch przekazują człowiekowi coś z prawdy? A może to tylko poeci tak wciąż wyśpiewują, że nic dokładnie nie widzimy ani nie słyszymy. Kiedyż więc dusza dociera do prawdy? Albowiem, jeżeli chce coś poznać przy pomocy ciała, będzie przez nie oczywiście oszukana.

 

Wszystko co postrzegamy przy pomocy zmysłów cielesnych powstaje i przemija. To powstawanie i przemijanie właśnie sprawia, że jesteśmy oszukiwani. Ale jeżeli przez poznanie rozumowe głębiej wejrzymy w zjawiska, wówczas objawi się nam to w nich, co jest wieczne. A więc zmysły nie ukazują nam tego, co wieczne, w prawdziwej postaci. Z chwilą, gdy zaufamy im bez zastrzeżeń, stają się oszustami. Lecz przestają nas zwodzić, jeżeli im przeciwstawiamy poznanie rozumowe, poddając ich wypowiedzi kontroli rozumu. Jakżeby jednak to poznanie myślowe mogło sprawować sądy nad wypowiedziami zmysłów, gdyby nie żyło w nim coś, co przerasta postrzeganie zmysłowe? A więc o tym, co w postrzeganych rzeczach jest prawdziwe, a co fałszywe, rozstrzyga w nas coś, co się przeciwstawia ciału fizycznemu, a więc nie podlega jako prawom. To coś przede wszystkim nie może być podporządkowane prawom powstawania i przemijania. Ma ono bowiem prawdę w sobie. A dla prawdy nie ma „wczoraj” ani „dziś”, nie może ona być raz tym, to znowu czymś innym, jak rzeczy zmysłowe. Musi więc prawda sama być czymś wiecznym. I kiedy filozof odwraca się od tego, co zmysłowe i przemijające, a zwraca ku temu, co jest prawdą, zbliża się zarazem do czegoś wiecznego, co ma w sobie. A jeżeli całkowicie pogrąża się w duchu, żyje całkowicie w prawdzie. Całe fizyczne otoczenie jest już dla niego czymś więcej, niż sama tylko fizycznością. I chyba najlepiej spełnić to może ten, kto — na ile zdoła — duchem samym podchodzi do każdej rzeczy, nie odwołując się, kiedy myśli, ani do wzroku, ani do żadnego innego zmysłu, posługując się jedynie czystą myślą, kto usiłuje każdą rzecz ująć ściśle jako taką, ile możności w oderwaniu od wrażeń oka i ucha, krótko mówiąc całego ciała, które tylko przeszkadza duszy i nie pozwala jej dojść do prawdy i do poznania, gdy jest z duszą związane.

A uwolnienie i oderwane duszy od ciała — czyż nie nazywa się śmiercią? Do uwolnienia duszy najbardziej właśnie dążą prawdziwi filozofowie, tylko oni, a więc zadaniem filozofa jest uwolnienie i oddzielenie duszy od ciała. Głupotą by to było, żeby człowiek, który całe życie starał się być jak najbliżej śmierci, miał się potem buntować, kiedy sama do niego przychodzi... Ci którzy istotnie szukają prawdy, dążą do tego, żeby umrzeć i śmierć jest dla nich mniej straszna, niż dla wszystkich innych ludzi. Wszelką wyższą moralność opiera Sokrates również na wyzwoleniu się od ciała. Kto temu tylko jest posłuszny, co dyktuje ciało, ten nie jest moralny. Kto jest mężny? — pyta Sokrates. Mężny jest ten, kto nie ulega swemu ciału, lecz idzie za nakazem swego ducha nawet i wtedy, gdy taki nakaz naraża ciało na szwank. Kto jest roztropny? Czyż być roztropnym nie znaczy: „nie dawać się porywać żądzom, lecz zachowywać się wobec nich obojętnie i obyczajnie?” Czyż więc i roztropność nie jest udziałem tych jedynie, którzy najmniej cenią sobie ciało a miłują mądrość? I tak — zdaniem Sokratesa — jest ze wszystkimi cnotami.

Potem Sokrates przechodzi do charakterystyki samego pojmowania rozumowego. Co to w ogóle znaczy: poznanie? Oczywiście poznanie osiągamy przez to, że kształtujemy sądy. Więc dobrze: kształtują sobie sąd o jakimś przedmiocie, na przykład mówią sobie: to, co tu stoi przede mną, jest drzewem. Jak się to dzieje, że mogę tak powiedzieć? Mogę tak powiedzieć tylko wtedy, jeżeli wiem, co to jest drzewo. Muszę sobie przypomnieć moje wyobrażenie drzewa. Drzewo jest przedmiotem fizycznym. Jeżeli więc przypominam sobie jakieś drzewo, to przypominam sobie przedmiot fizyczny. Mówię o czymś, co widzę: to jest drzewo, jeżeli dany przedmiot podobny jest do innych które dawniej postrzegałem, a wiem, że to były drzewa. Pamięć pozwala mi poznawać. Umożliwia mi porównanie rozmaitych przedmiotów fizycznych między sobą. Ale na tym nie kończy się moje poznanie. Jeżeli widzę dwie rzeczy, które są jednakowe, wówczas kształtuje sobie sąd: te dwie rzeczy są jednakowe. Ale w rzeczywistości nie ma nigdy dwóch rzeczy zupełnie jednakowych. Zawsze jest tak, że tylko pod pewnym względem mogą być jednakowe. Pojęcie jednakowości pojawia się więc we mnie, nie jest wzięte z fizycznej rzeczywistości. Pomaga mi ono w kształtowaniu sądu, tak jak pamięć pomaga mi dojść do sądu, do poznania. Tak jak patrząc na drzewo, przypominam sobie inne drzewa, tak też rozpatrując jakieś dwa przedmioty w ich wzajemnym stosunku, przypominam sobie pojęcie jednakowości. Pojawiają się więc we mnie — jak wspomnienia — pewne pojęcia, które nie zostały zaczerpnięte z tej rzeczywistości, opierają się na takich pojęciach. Cała matematyka składa się z takich pojęć jedynie. Złym matematykiem byłby ten, kto umiałby wyrazić matematycznie to jedynie, co można zobaczyć oczyma, dotknąć rękami. A więc mamy takie pojęcia, których nie czerpiemy z przemijającej przyrody, lecz które wyłaniają się z ducha. I te właśnie noszą piętno wiecznej prawdy. Wiecznie prawdziwym będzie to, czego uczy matematyka, choćby się nawet jutro cały świat zawalił i powstał inny —  nowy. W świecie o innej strukturze mogłyby panować warunki, do których nasze obecne prawdy matematyczne nie dałyby się zastosować; ale same z sobą, wtedy — i tylko wtedy — może wydobywać z siebie takie wieczne prawdy. Dusza jest więc spokrewniona z tym, co prawdziwe, co wieczne, nie zaś z tym, co doczesne, pozorne. Dlatego Sokrates mówi:

 

Jeśli dusza sama ze sobą obcuje, oddaje się rozważaniom, kieruje się wówczas ku temu, co czyste i wieczne i nieśmiertelne i samo sobie równe, a że jest z tym spokrewniona, lgnie do tego, kiedy jest sama i kiedy jest jej to dane, a wtedy znajduje spokój od niepewności i błądzenia, i w stosunku do tego, co wieczne jest również zgodna sama z sobą, ponieważ się z tym zetknęła, i taki jej stan nazywa się właśnie mądrością.

A teraz uważaj, czyż z tego, cośmy powiedzieli nie wynika, że dusza najbardziej jest podobna temu, co boskie, nieśmiertelne, rozumne, jednorodne, niezniszczalne i co zachowuje się zawsze jednakowo i zgodnie ze sobą, a znowu ciało najpodobniejsze jest do tego, co ludzkie i śmiertelne, i nierozumnie, i wielopostaciowej, i zniszczalne, i nigdy nie jednakowe, ani samo ze sobą zgodne... A więc jeżeli tak się rzeczy mają, to dusza odchodząc idzie do tego, co jest podobne, co bezpostaciowe, boskie, nieśmiertelne, rozumne, idzie tam gdzie nareszcie będzie szczęśliwa, wyzwolona od błędu i niewiedzy, strachu i szaleńczej miłości, i wszelkich innych utrapień, i wówczas — jak mówią wtajemniczeni — żyć już będzie nadal naprawdę z Bogiem.

 

Niepodobna byłoby tutaj opisać wszystkie drogi, którymi Sokrates prowadzi swoich przyjaciół do tego, co wieczne. Wszystkie one tchną tym samym duchem. Wszystkie uczą, że co innego znajduje człowiek, jeżeli wędruje drogą przemijających postrzeżeń zmysłowych, a co innego, jeżeli duch jego przebywa sam ze sobą. I do tej najistotniejszej natury ducha kieruje Sokratesa swych słuchaczy. Jeśli go znajdą, przekonują się sami, że jest wieczny.

Umierający Sokrates nie dowodzi, że dusza jest nieśmiertelna, lecz po prostu opisuje naturę duszy. Ze słów jego wynika, że powstawanie i przemijanie, narodziny i śmierć nie mają z tą duszą nic wspólnego. Istota duszy tkwi w prawdzie, prawda zaś nie może powstawać ani przemijać. Dusza ma tyle wspólnego z powstawaniem, co liczba parzysta z nieparzystą. Lecz śmierć jest nieodłącznym atrybutem wszystkiego, co powstaje. Dusza nie ma więc nic wspólnego ze śmiercią. Czyż nie należy powiedzieć o tym, co nieśmiertelne, że jest tak różne od śmiertelnego, jak liczba parzysta od nieparzystej? Czy nie należy powiedzieć — wnioskuje Sokrates — „że jeśli wszystko nieśmiertelne jest także nieprzemijające, to dusza po śmierci w żaden sposób zginąć nie może? Bo zgodnie z tym, cośmy poprzednio wykazali, nie może nigdy być liczba parzysta”.

A teraz ogarniemy wzrokiem całą drogę, jaką Sokrates w tym dialogu prowadzi swych słuchaczy krok za krokiem, aby w końcu ujrzeli to, co jest wieczne w osobowości człowieka. Uczniowie słuchają w skupieniu, roztrząsają własne przeżycia szukając w duszy własnej tego, co potwierdza myśli Sokratesa. Wysuwają zarzuty, które cisną im się na usta. A kiedy rozmowa ma się ku końcowi, czują, że są już nie ci sami. Bo oto znaleźli w sobie coś, czego przedtem w duszy nie mieli. Nie tylko poznali jakąś oderwana prawdę, lecz dokonała się w nich zmiana. Obudziło się w nich do życia coś, co przedtem nie żyło w nich. Czyż nie jest to coś, co można by porównać z drogą wtajemniczenia? Teraz rozumiemy, dlaczego Platon podaje swoją filozofie w formie dialogów. Dialogi jego opisują w formie literackiej to, co działo się w misteriach. Niejedno powiedzenie Platona utwierdza nas w tym przekonaniu. Czym w misteriach był przewodnik, który prowadził uczniów do wtajemniczenia, tym pragnął być Platon dla swoich, ucząc filozofii — przynajmniej w tej mierze, w jakiej to jest możliwe przy filozoficznym sposobie nauczania. Jak głęboko czuje się Platon związany z duchem misteriów! Tylko wówczas ma przekonanie, że dobrze uczy, jeżeli prowadzi ludzi do tego, do czego prowadzono uczni w misteriach. Otwarcie mówi o tym w Timajosie:

 

Wszyscy, którym nie brak odrobiny bodaj rozwagi, zwykli przy mniejszych czy większych przedsięwzięciach wzywać bogów; więc też i my, którzy chcemy uczyć o całym wielkim wszechświecie, o tym co powstało i co nie powstało, powinniśmy tym bardziej, jeżeli nie zeszliśmy całkowicie na manowce — ze szczególną żarliwością wzywać bogów i boginie i modlić się, by nam pomogli nauczać przede wszystkim w ich duchu, a potem zgodnie z nami samymi.

 

Tym zaś którzy w taki sposób szukają prawdy obiecuje Platon, „że bóstwo ich wybawi i dopomoże, aby ich trudne i zawile badania doprowadziły w końcu do prawd jasnych i zrozumiałych”.

Pośród dialogów platońskich przede wszystkim Timajos odsłania nam misteryjny charakter światopoglądu Platona. Zaraz na początku dialogu mówi się o wtajemniczeniu. Słyszymy, że Solon został „wtajemniczony” przez egipskiego kapłana, który pouczał go, tak powstawały światy i tłumaczył mu, jak tradycyjne mity wyrażają obrazowo pradawne prawdy.

 

Wielokrotnie już i w różny sposób ludzkości ulegała zagładzie — pouczał Solona kapłan egipski — i nieraz jeszcze będzie ulegała. Największe z tych katastrof sprawił ogień i woda, inne zaś mniejsze — niezliczona liczba innych przyczyn. Na przykład opowiada się u was że Faeton, syn Heliosa, wstąpił kiedyś na wóz ojca, a że nie umiał prowadzić go tak, jak ojciec, spalił wszystko, co było na ziemi, sam zaś zginął od pioruna. Brzmi to trochę jak bajka, lecz prawda jest w tym, że ruch okrążających ziemię ciał niebieskich podlega zmianom i że po upływie długich okresów czasu wszystko, co jest na ziemi zostaje zniszczone przez ogień.

 

Słowa te wyraźnie wskazują, jak wtajemniczony rozumie mity. Rozeznajże w nich prawdy ukryte pod postacią symbolu.

W dialogu Timajos opisuje Platon, jak powstał świat. Gdy człowiek podąża śladem, który prowadzi do powstania świata, wówczas zaczyna mu świtać myśl o tej macierzystej sile, z której wszystko powstało. „Trudno jest jednakowoż znaleźć Stwórcę i Ojca tego wszechświata, a jeżeli się go znajdzie, niemożliwe jest opowiedzieć o nim w sposób zrozumiały dla wszystkich”. Wtajemniczony wiedział, dlaczego „niemożliwe”. Chodzi tu o dramat Boga. Bóg nie istnieje dla niego w tym, co da się ująć zmysłami i rozumem. Objawia się jedynie przez przyrodę. Jest w niej zaklęty. Zdaniem dawnych wtajemniczonych — tylko ten może się zbliżać do Boga, kto w sobie samym obudził boska iskrę. Bóg więc nie może być z miejsca zrozumiałym dla wszystkich. A nawet i temu, kto się doń zbliża, nie ukazuje się bezpośrednio. Tak uczy Timajos. Ojciec stworzył świat z ciała i duszy. Harmonijnie, w doskonałych proporcjach zmieszał elementy, które powstały wówczas, gdy — emanując — oddał w ofierze własny swój odrębny byt. W ten sposób powstało ciało świata. I rozpięta jest na nim w kształcie krzyża dusza świata. Jest ona tym, co boskie w świecie. Przeszła przez śmierć krzyżową, aby świat mógł istnieć. Słusznie więc Platon nazywa przyrodę grobem bóstwa. Nie jest to jednak grób, w którym spoczywa coś martwego, spoczywa w nim to, dla czego śmierć jest jedynie drogą dającą wyraz wszechpotędze życia. I we właściwym świetle widzi przyrodę ten, kto się do niej zbliża, aby wyzwolić ukrzyżowaną duszę świata. Ma ona powstać z martwych, ma być wyzwolona z zaklęcia. Gdzież może ożyć na nowo? Tylko w duszy człowieka wtajemniczonego. W ten sposób głęboka wiedza misteriów związana jest z kosmosem. Zmartwychwstaniem, wyzwoleniem Boga jest poznanie. Timajos opisuje rozwój świata, od form niedoskonałych do doskonałych. Zarysowuje się przed nami droga wzwyż. Słyszymy o rozwoju istot duchowych. W ich rozwoju objawia się Bóg. Rozwój świata jest zmartwychwstaniem Boga z grobu. W toku rozwoju pojawia się człowiek. Platon podkreśla, że pojawienie się człowieka jest czymś szczególnym, jakkolwiek cały świat jest boski. Człowiek nie jest bardziej boski niż inne istoty. Tylko że w innych istotach Bóg jest obecny w sposób utajony, w człowieku zaś objawia się wyraźnie. W zakończeniu Timajosa czytamy:

 

Zaraz więc możemy chyba powiedzieć, że nasze rozważania o wszechświecie osiągnęły swój cel, bo skoro już świat — jak opisaliśmy — został obdarzony i napełniony żywymi istotami, śmiertelnymi i nieśmiertelnymi, stał się sam istotą widzialną, obejmującą w sobie wszystko widzialne: stał się obrazem Stwórcy i bóstwem dostępnym dla zmysłów, największym i najlepszym, najpiękniejszym i najdoskonalszym jaki być może, tym jednym i jednorodnym światem.

 

Ale ten jeden jednorodzony świat nie byłby doskonałym, gdyby wśród innych wizerunków nie zawierał również wizerunku samego Stwórcy. Tylko z duszy człowieka może się zrodzić ten wizerunek. Nie wizerunek Ojca, samego, lecz Syna, w duszy ludzkiej żyjące dziecię boże podobne Ojcu, zrodzić może człowiek.

Filon, o którym mówiono, że jest zmartwychwstałym Platonem, nazywa „Synem Bożym” tę zrodzoną z człowieka mądrość, która żyje w duszy i której treścią jest mądrość świata. Mądrość ta, Logos, jest jakby księgą, w którą „wciągnięte jest i wpisane wszystko, co istnieje na świecie”. Jest ona również Synem Bożym: „idąc w ślad za Ojcem stwarza formy, wpatrzony w praobrazy”. Platonizujący Filo zwraca się do tego Logosu jak do Chrystusa: Ponieważ Bóg jest pierwszym i jedynym królem wszechświata, więc słusznie droga ku niemu zwana jest królewską, za taką zaś filozofia uważa drogę, którą wędrował chór dawnych ascetów, odwrócony od kuszącego powabu ziemskich rozkoszy, oddany pielęgnowaniu piękna, ta to królewska droga, którą my nazywamy prawdziwą filozofią, prawo zwie bożym słowem i duchem.

Filo przeżywa to jak wtajemniczenie, kiedy wstępuje na ta drogę, by się zetknąć z logosem, który jest dla niego Synem Bożym:

 

Nie waham się mówić o tym, co mnie samemu zdarzyło się niezliczoną ilość razy. Czasem, kiedy chciałem jak zwykle zapisać moje myśli filozoficzne i widziałem najwyraźniej to, co chciałem powiedzieć, czułem się jednak drętwy duchem i jałowy, tak że musiałem odstąpić od zamierzenia, nie napisawszy nic i wydawało mi się, że tonę w czczych urojeniach, ale jednocześnie podziwiałem potęgę realnej myśli, która duszę człowieka może otwierać i zamykać. Kiedy indziej znowu zaczynałem czując się pusty i dochodziłem bez trudu do pełni przeżyć, a myśli niby płatki śniegu, czy też nasiona, sypały się niewidzialnie z góry, mnie zaś jak gdyby boska jakąś siła przenikała i wprawiła w zachwyt tak, że nie wiedziałem, gdzie jestem i kto przy mnie jest, kim jest, co mówię i co piszę, albowiem dane mi było teraz bogactwo wyrazu, przecudowna jasność, bystre spojrzenie i jasne opanowanie przedmiotu, tak jakby okiem duszy mógł rozeznawać wszystko z największą dokładnością.

 

Jest to opis drogi poznania tak ujęty, że widać, iż kto kroczy tą drogą, wie doskonale, że kiedy Logos obudzi się w nim do życia, wówczas on sam stopi się w jedno z bóstwem. Jasno wypowiada on to również w następujących słowach: „Kiedy duch przeniknięty miłością wzbija się w radosnym zrywie ku temu, co najświętsze, uskrzydlony przez Boga, zapomina wówczas o wszystkim i o sobie samym, tego tylko jest pełny i do tego tylko lgnie, którego jest oddanym giermkiem i sługą i któremu składa w ofierze, jak kadzidło, najświętszą i najczystszą cnotę”. — Dwie tylko drogi istnieją dla Filona. Człowiek albo idzie za tym, co mówią zmysły, co daje postrzeganie i rozum, a wówczas ogranicza się do własnej osobowości, oddala od kosmosu, albo też zdaje sobie sprawę z wszechogarniającej siły kosmicznej — wówczas i w ramach osobowości przeżywa to, co jest wieczne:

 

Kto chce minąć Boga, samemu sobie wpada w ręce, dwie są bowiem możliwości: duch wszechświata, który jest Bogiem i własny duch, a ten wymyka się i szuka ucieczki w duchu wszechświata, albowiem człowiek, który przekracza granice własnego ducha, czuje że ten jego własny duch jest niczym i wszystko opiera na Bogu, lecz kto ucieka przed Bogiem, przekreśla tę praprzyczynę wszystkiego i sam chce być przyczyna wszystkiego co się dzieje.

 

Światopogląd platoński jest tego rodzaju poznaniem, że można by je nazwać religią. Nawiązuje ono do rzeczy najważniejszych, do jakich człowiek może sięgać uczuciem. Platon uznaje tylko takie poznanie, w którym uczucie może znaleźć całkowite zaspokojenie swych tęsknot. Nie jest ono wówczas wiedzą, a treścią życia. Jest jakimś wyższym człowiekiem w człowieku, jest tym człowiekiem, którego odbicie jedynie mamy w osobowości. W człowieku samym rodzi się ten, który go przewyższa: człowiek odwieczny. I tutaj mamy znowu w filozofii Platona jedną z tych tajemnic, które były znane w dawnych misteriach. Ojciec kościoła Hipolit ma ją także na myśli, kiedy pisze: „To jest ta wielka tajemnica mędrców z Samotraki (którzy strzegli pewnego kultu związanego z misteriami), coś, czego nie można wypowiedzieć słowami, a co znają tylko wtajemniczeni. Oni zaś mają dużo do powiedzenia o Adamie, którego uważają za pierwszego przedwiecznego człowieka”.

O wtajemniczeniu mówi również platoński Sympozjon — Rozmowa o miłości. Miłość przedstawiona jest tu jako siła która toruje drogę do mądrości. Mądrość, odwieczne Słowo (Logos) jest synem przedwiecznego Stwórcy świata, miłość zaś związana jest ze Słowem węzłami macierzyństwa. Podobnie w duszy człowieka: zanim błyśnie pierwsza iskierka owego światła mądrości, musi w niej działać jakiś głuchy pęd, jakiś pociąg do tego, co boskie. Nieświadomie ciążyć musi człowiek ku temu, co potem podniesione do świadomości, będzie jego najwyższym szczęściem. To co Heraklit nazywa daimonem, geniuszem człowieka, wiąże się z pojęciem miłości. W platońskim Sympozjonie mówią o miłości ludzie najróżniejszych stanów i poglądów: człowiek przeciętny, polityk, uczony, komediopisarz Arystofanes i poważny poeta Agaton. Zależnie od takich, czy innych doświadczeń życiowych, każdy z nich ma swoje poglądy na miłość. W ich wypowiedziach ujawnia się na jakim stopniu rozwoju znajduje się daimon każdego z nich. Miłość pociąga jedną istotę ku drugiej. Różnorodność, mnogość tych rzeczy, na które rozprószyła się, rozlała boska jedność, dąży poprzez miłość do jedności, do harmonii. Miłość ma więc w sobie coś boskiego. Każdy więc ujmuje ją tak, jak może, zależnie od tego jaki ma udział w tym, co boskie. Kiedy już ludzie stojący na różnych szczeblach rozwoju wypowiedzieli swoje poglądy na miłość, zabiera głos Sokrates.

Rozważa on miłość z punktu widzenia człowieka dążącego do poznania. Nie jest dlań ona Bogiem, jest jednak czymś, co prowadzi człowieka ku Bogu. EROS, miłość, nie jest mu bóstwem. Bóstwo jest bowiem doskonale, posiada więc piękno i dobro. A przecież Eros jest tylko pożądaniem Piękna i Dobra. Jest on więc czymś pośrednim pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Jest daimonem, pośrednikiem pomiędzy tym co ziemskie, a tym co boskie. Znamienne jest że Sokrates, mówiąc o miłości, nie podaje wygłoszonych myśli jako swoje. Mówi, że ma te myśli od kobiety, która mu je podała jako objawienie. Swój pogląd na miłość czerpie Sokrates że źródeł wieszczych. Diotyma, kapłanka, zbudziła w nim tę wieszczą siłę, siłę ducha (daimona), która go ma prowadzić do bóstwa. Wtajemniczyła go. Głębokie znaczenie ma ten rys Uczty Platońskiej. Kimże jest owa „mądra pani”, która wyzwala daimona w duszy Sokratesa? Jest ona niewątpliwie czymś więcej niż poetycką fantazją. Bo żadna ziemska położna nie mogłaby obudzić w duszy daimona, gdyby dusza nie miała już w sobie tej siły. Więc i tej „mądrej pani” musimy szukać w duszy własnej Sokratesa. Ale musi być jakiś powód, że siła, która w duszy Sokratesa budzi i wyzwala daimona, przedstawiona jest tutaj w postaci żywego człowieka. Siła ta nie może działać tak, jak inne siły duszy, które znamy jako należące do niej, związane z nią ograniczenie. Widzimy, że „mądra pani” Sokratesa jest siłą duszy zdolną przyjąć natchnienie mądrości. Jest to element macierzyński, który rodzi Boskiego Syna, Logos. Jako pierwiastek kobiecy przedstawiona jest tutaj owa nieświadomie działająca w duszy siła, która sprawia, że to, co boskie wstępuje w sferę świadomości. Dusza której brak jeszcze mądrości jest matką tego, co prowadzi do Bóstwa. To naprowadza nas na coś, co jest ważne w poglądach mistycznych, mianowicie, że dusza jest matka bóstwa. Działając nieświadomie i z koniecznością jakiejś żywiołowej siły, wiedzie człowieka ku bogom. To nam pomoże zrozumieć, jak w misteriach rozumiano grecką mitologię. Świat bogów rodzi się w duszy. Człowiek uważa za swoje bóstwa to, co sam sobie stwarza w obrazach. Musi on jednak wznieść się do innych jeszcze wyobrażeń. Siłę, która była w nim czynna zanim stworzył sobie te boskie postacie, musi także przekształcić w wyobrażenie bóstwa. Zza świata bogów wyłania się matka bóstwa, która jest właśnie tą pierwotną siłą duszy ludzkiej. Obok bogów ustanawia człowiek boginie. Zastanówmy się teraz w świetle tych myśli nad mitem o Dionizosie. Dionizos jest synem Zeusa i śmiertelnej matki, Semele. Kiedy Semele ginie zabita piorunem, Zeus wydziera jej niedojrzały jeszcze płód i ukrywa do czasu we własnym biodrze. Matka bogów, Hera, podburza Tytanów przeciw Dionizosowi. Rozdzierają oni chłopca na kawałki. Ale Pallas Atena ocala bijące jeszcze serce dziecka i przynosi je Zeusowi. Z tego serca stwarza on syna po raz drugi. W micie tym zarysowuje się wyraźnie to, co się rozgrywa w najtajniejszych głębiach duszy ludzkiej. Kapłan egipski, który Solonowi tłumaczył istotę mitu, mógłby tutaj powiedzieć: to co się u was opowiada, że Dionizos, syn boga i śmiertelnej matki, narodził się został rozszarpany, lecz potem narodził się na nowo, brzmi co prawda jak bajka, lecz kryje się w niej głęboka prawda o narodzinach bóstwa i o jego losach w duszy człowieka. To, co boskie łączy się z doczesną, ziemską duszą ludzką. Skoro tylko ta boska latorośl, Dionizos, pocznie żyć w duszy, budzi się w niej szalona tęsknota, by ujrzeć bóstwo w jego prawdziwej postaci. Świadomość, która występuje znowu w postaci kobiety — Hery, zazdrości tych narodzin, poczętych z wyższej świadomości. Podjudza niższą naturę człowieka — Tytanów. Nie donoszone jeszcze boskie dziecię zostaje rozszarpane. Tak też ono żyje w człowieku jako rozkawałkowana wiedza oparta na świadectwie zmysłów i na rozumie. Jeżeli jednak głębsza mądrość w człowieku (Zeus) ma tyle siły, że może działać, wówczas otacza staraniem i opieką to niedojrzałe jeszcze dziecko, które się potem rodzi jako drugi syn boga — Dionizos. I tak też z ziemskiej wiedzy, z rozkawałkowanej siły boskiej w człowieku rodzi się jednolita mądrość, która jest Logosem, synem boga i śmiertelnej matki, przemijającej, nieświadomie do bóstwa dążącej duszy ludzkiej. Póki widzimy w tym wszystkim tylko wydarzenia, rozgrywające się w duszy i przejmujemy to jako symbol, jesteśmy bardzo dalecy od rzeczywistości duchowej, która się tu rozgrywa. W tej duchowej rzeczywistości, dusza przeżywa nie tylko coś, co w niej się dzieje, lecz odrywając się całkowicie od siebie, przeżywa proces kosmiczny, który w gruncie rzeczy rozgrywa się nie w niej, lecz poza nią.

Głęboka mądrość Platona i grecki mit łączą się z sobą i dopełniają: tak samo też głęboka mądrość misteriów i mit. Przedmiotem oficjalnych kultów były bóstwa stworzone w misteriach. Nic też dziwnego, że „zdradzenie” takich tajemnic uchodziło za rzecz niebezpieczną. „Zdradzało się” w ten sposób pochodzenie bogów narodowych. Rozumieć naprawdę ich pochodzenie było czymś dobrym dla ludzi, lecz rozumieć opacznie było zgubne.

dalszy ciag

powrót do poprzedniej czesci     powrót do strony głównej eGNOSIS