eGNOSIS

Rudolf Steiner (1861-1925), twórca antropozofii. 
Biografia

Chrześcijaństwo jako rzeczywistość mistyczna
a misteria dawnych czasów cz.3

Rudolf Steiner

- Przedmowa do drugiego wydania
- Wstęp
- Misteria i wiedza tajemna misteriów
- Mędrcy greccy przed Platonem w świetle misteriów
- Mistyka Platona
- Wiedza tajemna misteriów a mit
- Misteria dawnego Egiptu
- Ewangelie
- Wskrzeszenie Łazarza
- Apokalipsa
- Jezus na tle swojej epoki
- Istota chrześcijaństwa
- Chrześcijaństwo a wiedza mędrców pogańskich
- Św. Augustyn a Kościół
- Uwagi

MISTERIA I WIEDZA TAJEMNA MISTERIÓW

 Coś niby tajemnicza zasłona kryje odpowiedź na pytanie, jak w dawnych okresach zaspokajali swe duchowe potrzeby ludzie, którzy szukali głębszego życia religijnego i głębszego poznania niż to, jakie mogły dawać religie oficjalne. Wstępujemy w mrok tajemniczych kultów kiedy staramy się tego dociec. Każda jednostka, która znajduje to zaspokojenie, jest przez pewien czas niedostępna dla naszej obserwacji. Widzimy przede wszystkim, jak religie oficjalne nie mogą dać jej tego, czego jej dusza szuka. Człowiek taki uznaje wprawdzie bogów, ale też wie, że zwykłe pojęcia o bogach nie dadzą mu rozwiązania wielkich zagadek bytu. Szuka wiedzy, której troskliwie strzeże grono kapłanów-mędrców. U nich szuka oparcia w swoich dążeniach. Jeżeli mędrcy ci uznają, ze jest godny, prowadzą go krok za krokiem — w sposób niedostępny dla oczu postronnych — na coraz wyższe szczeble poznania. Wydaje się, ze człowiek ten został całkowicie oderwany od ziemi, przeniesiony w jakiś tajemny świat. A kiedy znów powraca na światło dzienne, mamy w nim zupełnie innego, przemienionego człowieka, człowieka który nie znajduje słów dostatecznie wzniosłych by wyrazić ogrom tego co przeżył. Czuje, że nie w przenośni, lecz w najwyższym, najbardziej rzeczywistym sensie przeszedł przez śmierć i zbudził się do wyższego życia. Jasno zdaje sobie sprawę, że ktoś, kto tego sam nie przeżył, nie zdoła naprawdę zrozumieć jego słów.

Takie były przeżycia ludzi wtajemniczonych w misteria, w owa tajemnicza mądrość, która zakryta była przed ogółem, a która rzucała światło na najwyższe zagadnienia. Obok religii oficjalnej istniała zawsze owa „tajemna” religia wybranych. Początek jej zaciera się dla historyka w mroku zamierzchłej przeszłości. Znajdujemy ją wszędzie u ludów starożytnych, o ile w ogóle możemy dotrzeć do tych spraw. Mędrcy tych ludów mówią o misteriach z najwyższa czcią. Co się w nich kryło? I co odsłaniały temu, który dostąpił wtajemniczenia?

Zagadkowość zjawiska potęguje się jeszcze, kiedy słyszymy, ze misteria były jednocześnie uważane przez starożytnych za coś niebezpiecznego. Droga do tajemnic bytu wiodła przez świat przerażających przeżyć. I biada temu, kto chciał dotrzeć do tych tajemnic, nie będąc ich godnym. Nie było większej zbrodni nad „zdradę” tych tajemnic przed niewtajemniczonym. Zdrajcę karano śmiercią i konfiskatą mienia. Jak wiemy, Ajschylosa oskarżono o to, ze wprowadził na scenę coś z treści misteriów. Zdołał uniknąć śmierci jedynie dzięki temu, że schronił się u ołtarza Dionizosa, a poza tym dowiódł przed sądem, ze nigdy nie był wtajemniczony.

Wiele mówiące, ale też wielce zagadkowe jest to, co starożytni mówią o tym, kto wyjawiał, czego się dowiedział a również, że grzechem dla niewtajemniczonego jest słuchać.

Plutarch pisał o trwodze, jaka ogarnia ludzi, mających przejść wtajemniczenie i porównywał ich stan wewnętrzny do stanu ludzi gotujących się na śmierć. Wtajemniczenie musiało być poprzedzone specjalnym trybem życia. Chodziło o to, by przeżycia związane ze zmysłami podporządkować mocy ducha. Posty, samotne życie, umartwienia i pewne określone ćwiczenia duszy miały służyć temu celowi. Wszystko, do czego człowiek przywiązuje wagę w zwykłym życiu, miało stracić dlań wartość. Cały kierunek jego życia uczuciowego musiał się gwałtownie zmienić. Nie może być wątpliwości, jaki cel miały te ćwiczenia i próby. Mądrość, która miała się stać udziałem wtajemniczonego, tylko wtedy mogła wywrzeć właściwy wpływ na jego duszę, jeżeli jego czysto ludzkie uczucia zostały przedtem przeobrażone. Miał przecież być wprowadzony w życie ducha. Miał dojść do oglądania wyższych światów. Bez poprzedzających ćwiczeń i prób, nie mógłby znaleźć żadnego do nich stosunku. Chodziło właśnie o ów stosunek. Jeżeli chcemy mieć właściwy pogląd na te sprawy, musimy znać subtelne przeżycia związane z drogą poznania. Musimy zdawać sobie sprawę, że istnieją dwie różne możliwości ustosunkowania się do tego, co daje nam najwyższe poznanie. Świat otaczający człowieka jest dlań zarazem światem rzeczywistym. Człowiek dotyka, słyszy i widzi to, co go otacza. Ponieważ postrzega te zjawiska za pomocą zmysłów, nazywa je rzeczywistymi. Zastanawia się nad nimi, aby wyjaśnić sobie istniejące miedzy nimi związki. To zaś, co pojawia się w jego duszy, nie jest dlań na razie w tym samym stopniu rzeczywiste. Są to bowiem „tylko” myśli, idee. Widzi on w nich co najwyżej odbicie rzeczywistości zmysłowej. Nie są rzeczywistością same w sobie. Nie można ich przecież dotknąć, nie widzimy ich ani słyszymy.

Ale może być jeszcze inny stosunek do świata. Kto kurczowo trzyma się opisanego przed chwilą rodzaju rzeczywistości, pojmie to z wielkim trudem.

Niektórym ludziom zdarza się, że w pewnym momencie życia cały ich stosunek do świata biegunowo się zmienia. Zaczynają nazywać naprawdę rzeczywistym to, co pojawia się w ich życiu wewnętrznym. Temu zaś, co widzą, słyszą, czego dotykają mogą przyznać jedynie rzeczywistość niższego rzędu. Wiedza, że nie byliby w stanie udowodnić tego, co mówią, że mogą jedynie opowiadać o swych nowych przeżyciach. Wiedza również, że opowiadając innym o tych przeżyciach są wobec nich w takim położeniu, jak ktoś obdarzony normalnym wzrokiem, kto niewidomym od urodzenia opowiada o wrażeniach wzrokowych. Mimo to jednak decydują się mówić innym o swych doświadczeniach wewnętrznych w przekonaniu, że mają przed sobą ludzi, u których oczy duszy są jeszcze co prawda zamknięte, których jednakże sama siła opowiedzianej prawdy może doprowadzić do myślowego jej ogarnięcia. Ludzie tacy mają bowiem wiarę w człowieczeństwo i pragną otwierać innym oczy ducha. Mogą oni jedynie podać owoce, jakie duch ich zebrał. Czy ktoś inny je zobaczy, zależy od tego, czy będzie miał zrozumienie dla zjawisk dostępnych oczom ducha. W człowieku tkwi coś, co początkowo przeszkadza mu widzieć oczyma ducha. Wydaje mu się, że nie po to żyje na świecie. Jest on tym czym jest dzięki swoim zmysłom, rozum wyjaśnia tylko i osadza to, co dają zmysły. Źle spełniałyby one swoje zadanie, gdyby nie obstawał przy tym, że wypowiedzi ich są wierne i nieomylne. Złym narządem byłoby takie oko, które by dopuszczało wątpliwości co do prawdy swoich postrzeżeń. Oko jako takie ma słuszność. Tej słuszności nie odbiera mu również oko duchowe. Pozwala ono jedynie widzieć w wyższym świetle wszystko, co postrzega oko fizyczne. Nie przekreślamy wówczas zresztą nic z tego, co widzi nasz wzrok fizyczny. Lecz że wszystkiego co widzimy bije nowy blask, któregośmy przedtem nie dostrzegali. A wówczas wiemy, ze poprzednio widzieliśmy tylko rzeczywistość niższego rzędu. Widzimy nadal to samo, ale teraz przeniknięte jest ono jakimś wyższym pierwiastkiem, przeniknięte jest duchem. Ale chodzi jeszcze o to, czy się czuje i przeżywa to, co się widzi. Ten, w kim jedynie świat zmysłowy budzi żywe uczucia i przeżycia, będzie widział w wyższym świecie jakąś fatamorganę, jakiś wytwór czystej wyobraźni. Jego uczucia bowiem są zwrócone jedynie ku rzeczom umysłowym. Kiedy stara się ujmować zjawiska duchowe, trafia w próżnię. Cofają się przed nim, kiedy chce ich dosięgnąć. Są bowiem „tylko” myślami. Człowiek ów nie żyje w nich, myśli je tylko. To dla niego obrazy, jeszcze bardziej nieuchwytne, niż jakieś zwiewne sny. Pojawiają się niby mgliste zjawy, giną w zetknięciu z ciężka, solidną rzeczywistością, o której mówią mu zmysły.

Inaczej ten, kto przemienił uczucia swe i przeżycia wobec rzeczywistości. Rzeczywistość zmysłowa strąciła dlań swą absolutną niewzruszalność, swoją wartość bezwzględną. Zmysły i uczucia nie musiały przy tym zatracać swej wrażliwości. Człowiek zaczyna jednak wątpić w ich bezwarunkowa słuszność. W ten sposób otwiera się pole dla innych przeżyć. I oto świat ducha zaczyna te przestrzeń ożywiać.

I tutaj kryje się niebezpieczeństwo, które może być straszne. Człowiek może stracić wyczucie i wrażliwość wobec bezpośredniej fizycznej rzeczywistości, a żadna inna mu się nie objawi. Wtedy zawisa... jakby w próżni. Czuje się jakby obumarły. Utracił dawne wartości, a nowych nie zdobył. I wtedy nie istnieje już dla niego ani świat, ani człowiek. Nie jest to tylko jakaś teoretyczna możliwość. Staje się w pewnej chwili rzeczywistością dla każdego, kto chce dojść do poznania wyższych światów. Dociera on tam, gdzie w świetle ducha wszelkie życie wydaje mu się śmiercią. Jest już poza światem. Jest pod ziemią, w otchłani. Zstępuje do Hadesu. Szczęśliwy, jeśli tam nie zatonie, jeżeli otworzy się przed nim świat nowy. Jest to bowiem moment, kiedy człowiek albo zginie, albo poczuje się całkowicie przeobrażony. A wtedy ukaże mu się nowe słońce i nowa ziemia. Z ognia ducha narodzi mu się na nowy cały świat.

Tak opisują wtajemniczeni, czym stali się dzięki misterium. Jeden z nich opowiada, że wyruszył do Babilonu. Tam, pod przewodnictwem następców Zoroastra zstąpił do Hadesu i powrócił na ziemię. Mówi, że w swych wędrówkach przepłynął przez wielka wodę, że musiał wędrować przez wodę i lód. Czytamy, jak przyszły wtajemniczony widział przed sobą ze zgrozą dobyty z pochwy miecz i że płynęła przy tym krew... Rozumie się te słowa, jeżeli się zna przejście od niższego do wyższego świata. Człowiek czuł przecież, jak wszelka materia stała, wszystko co zmysłowe rozpływało się niby woda i tracił zupełnie grunt pod nogami. Wszystko cośmy przedtem odczuwali jako żywe, było uśmiercone. Jak miecz przeszywa żywe ciało, tak duch przenikał całe życie zmysłowe. Uczeń misteriów widział, jak płynie krew pokonanej zmysłowości.

Ale wtedy świtało nowe życie. Człowiek dźwigał się ze świata podziemnego. Retor Arystydes opowiada: „miałem uczucie, ze dotykam Boga, że czuję Jego bliskość, a byłem przy tym między jawą a snem. Duch mój był całkiem lekki, tak że nikt tego nie pojmie i nie wypowie, kto nie dostąpił wtajemniczenia”. Ten nowy byt nie podlega prawom niższej natury. Nie dotyczy go powstawanie i przemijanie. Wiele można mówić o wieczności, jeśli jednak nie mamy przy tym na myśli tego, czemu dają świadectwo ludzie, którzy przeżyli zstąpienie do Hadesu, nasze słowa będą jedynie pustym dźwiękiem. Wtajemniczeni nauczyli się patrzeć inaczej na życie i na śmierć. Czują, że dopiero teraz mają prawo mówić o nieśmiertelności. Wiedzą, że ten, kto mówi o nieśmiertelności nie mając za sobą doświadczenia ludzi, którzy dostąpili święceń, mówi to, czego nie rozumie i przypisuje nieśmiertelność rzeczom, które podlegają prawom stawania się i przemijania. Uczniowie misteriów chcą zdobyć więcej niż przeświadczenie, pewność że duch jest nieśmiertelny. W duchu misteriów pewność taka niewiele byłaby warta. W tym duchu bowiem wieczność nie może w ogóle być udziałem nie wtajemniczonego. Jeżeli taki człowiek mówi o wieczności, mówi o niczym. Ale uczeń misteriów usiłuje sam dotrzeć do tego, co wieczne. Musi obudzić w sobie dopiero to wieczne, wtedy może o nim mówić. I dlatego realne są dla nich te surowe słowa Platona, że kto nie jest wtajemniczony, tonie w błocie, i że jedynie ten wstępuje w wieczność, kto szedł droga misteriów. I tak też tylko możemy rozumieć słowa Sofoklesa w jednym z jego fragmentów:  

Jakże szczęśliwie docierają do królestwa cieni ci, którzy byli wtajemniczeni, i tylko oni tam żyją, innych czeka tam tylko nędza i niedola.  

Więc o niebezpieczeństwach słyszymy wciąż czytając co starożytni mówią o misteriach. Czyż człowiekowi, którego się prowadzi do wrót świata podziemnego, nie odejmuje się szczęścia i wszelkich wartości? Przecież bierze się przez to na siebie straszna odpowiedzialność. A jednak: czy wolno nam uchylać się przed ta odpowiedzialnością?

Takie pytanie musiał sobie stawiać wtajemniczony. Wiedział, ze wiara ludu wobec jego wiedzy jest jak mrok wobec światła. Ale ten mrok i [nieczytelne wiersze 13 str. 14] szczęście niewiedzy... błoga nieświadomość.

Przekonaniem wtajemniczonych było, że tego szczęścia nie wolno lekkomyślnie narzucać. Bo cóżby się stało, gdyby wtajemniczony „zdradził” swoje tajemnice? Mówiłby słowa, i nic tylko słowa. Nie istniałyby uczucia ani przeżycia, które z tych jego słów wykrzesałyby ducha. Na to bowiem trzeba by przygotowania, ćwiczeń i prób, trzeba by dokonać całkowitej przemiany życia. Inaczej wtrąca się słuchacza w pustkę, nicość. Odbiera się to, co stanowi jego szczęście, nie dając mu nic w zamian. A właściwie, to nawet nim nie można zmienić jego życia wewnętrznego. Tylko przedmioty podpadające pod zmysły są dla niego rzeczywistością, są mu przeżyciem. Można by dać tylko jakieś okropne, zabójcze dla jego życia przeczucie. A to byłaby przecież zbrodnia. Trochę inaczej wygląda sprawa, gdy idzie o dzisiejsza drogę poznania duchowego. Obecnie może ona być ujęta pojęciowo, ponieważ ludzie nowocześni posiadają zdolność myślenia pojęciami, której dawniejsi ludzie nie mieli. Dziś istnieją ludzie, którzy poznają świat ducha przez własne przeżycia, ale są i tacy, którzy zdobyte przez tamtych prawdy mogą zrozumieć pojęciowo. Tego rodzaju zdolności pojęciowej nie miała ludzkość dawnych czasów.

Dawna wiedza misteriów podobna była do cieplarnianej rośliny, którą trzeba pieczołowicie hodować i pielęgnować w zaciszu i odosobnieniu. Kto wnosi ją w atmosferę codzienności, stwarza jej warunki, w których nie może się ona rozwijać. W zetknięciu z hyper-arktycznym myśleniem nowoczesnej naukowości i logiki usycha i ginie. Wyzbywamy się więc na chwilę tych nawyków, których nabraliśmy dzięki ciągłemu obcowaniu z... mikroskopem, teleskopem, dzięki przyrodniczemu sposobowi myślenia, oczyśćmy ręce zgrubiałe przy sekcjach i eksperymentowaniu, tak abyśmy mogli przestąpić próg świątyni misteriów. Musimy się na to wyzwolić ze wszystkiego, co nam odbiera bezpośredniość przeżywania.

Chodzi tu przede wszystkim o stan duszy ucznia, który zbliża się do tego, co jest dlań najwyższe i w czym wyczuwa rozwiązanie zagadek bytu. Ale w naszych czasach, w których uważa się za poznanie tylko wyniki wiedzy operującej grubymi konkretami, trudno ludziom uwierzyć, że w sprawach najważniejszych może cokolwiek zależeć od stanu duszy. Przecież poznanie byłoby w ten sposób jakby osobistą sprawą człowieka. Jednak dla ucznia misteriów jest ono sprawą bardzo osobistą. Spróbujmy podać komuś rozwiązanie zagadki, jaką jest wszechświat: dajmy mu je gotowe do ręki. Dla mistyka będą to szare słowa, jeżeli dusza jego nie znajdzie właściwego podejścia do tego rozwiązania. Rozwiązanie to samo przez się jest niczym, rozwiewa się jak mgła, jeżeli w duszy nie zapłonie ogień, o który tu chodzi. Wyobraźmy sobie, że jakaś boska istota staje przed człowiekiem — może być ona dla niego wszystkim, bądź niczym. Będzie niczym, jeżeli człowiek przyjmie ją jak zwykłe, powszednie zjawiska. Będzie wszystkim, jeżeli dusza jest przygotowana, odpowiednio nastrojona. Czym owa istota jest sama w sobie, na razie nie jest tak ważne: ważne jest, czy zostawi człowieka takim jakim był, czy też uczyni go nowym człowiekiem. Ale to zależy tylko i wyłącznie od człowieka. Musiałby się przygotować długą, mozolną pracą nad sobą, rozwinąć najgłębsze siły swej osobowości, aby w jego duszy zapłonęło to, co obudzić może bóstwo w człowieku, co nas spotyka.

Plutarch mówi o tej pracy nad sobą. W jednym ze swych pism opowiada, jak uczeń misteriów zwraca się do bóstwa: „Albowiem bóstwo wita każdego, kto się doń tutaj zbliża, słowami: Poznaj samego siebie, co z pewnością nie jest wcale gorsze od zwykłego powitania: Bądź pozdrowiony. My zaś odpowiadamy Bogu słowami: Tyś jest — stwierdzając niejako, że tylko pozdrowienie w imię bytu będzie wobec bóstwa prawdziwe, istotne i takie, które tylko jemu samemu przysługuje. Bo sami właściwie nie mamy udziału w owym prawdziwym bycie. Każda natura śmiertelna, żyjąca miedzy powstaniem a zagładą, jest tylko zjawiskiem, jest wątłym, niepewnym mniemaniem o sobie samej i jeżeli człowiek stara się pojąć je rozumem, wówczas dzieje się jak kiedy wodę poddajemy wysokiemu ciśnieniu: wskutek ucisku tężeje i niszczy to, co się w niej znajduje, tak też i rozum, kiedy stara się nazbyt dokładnie ująć rozumowo poszczególne istoty podlegające przypadkom i przemianom, błąka się między ich powstawaniem a zamieraniem i nie może uchwycić nic trwałego ani też obdarzonego prawdziwym bytem. Bo — jak mówi Heraklit — nie można płynąć dwa razy w tej samej fali, i także samo nie można żadnej istoty śmiertelnej uchwycić dwa razy w tym samym stanie, lecz gwałtowność i szybkość ruchu sprawia, że fala rozpada się i na nowo zbiera, powstaje i przemija, przychodzi i odchodzi. Tak więc to, co powstaje, nigdy nie może osiągnąć prawdziwego bytu, gdyż powstawanie nigdy nie ustaje nie zna spoczynku, lecz już w nasieniu zaczyna się przemiana, która kształtuje płód, potem dziecko, potem męża, starca, przy czym każdy następny etap niszczy poprzedni. Przeto śmieszne byłoby bać się tej jednej śmierci, skorośmy już na tyle różnych sposobów umierali i wciąż umieramy. Albowiem nie tylko śmierć ognia jest narodzeniem powietrza, jak mówi Heraklit, a śmierć powietrza — narodzeniem wody, lecz jeszcze wyraźniej widzimy to, patrząc na człowieka: mąż w pełni sił umiera, kiedy staje się starcem, młodzieniec — kiedy staje się mężem, chłopiec — kiedy staje się młodzieńcem, dziecko — kiedy staje się chłopcem. Wczorajsze umiera w tym, co dzisiejsze, dzisiejsze — w narastającym jutrze: nic nie trwa, nic nie jest jednością, lecz zwielokrotniamy się bezustannie, podczas kiedy materia układa się dokoła jakiegoś obrazu, jakiejś wspólnej formy. Bo gdybyśmy wciąż byli ci sami, to jak moglibyśmy teraz znajdować odpowiednie w innych rzeczach niż przedtem, jak moglibyśmy kochać lub nienawidzić, podziwiać lub ganiąc rzeczy między sobą sprzeczne, mówić coraz to co innego, coraz to innym namiętnościom ulegać, gdybyśmy nie przybierali też innej postaci, innych kształtów, inaczej działających zmysłów? Bez przemiany bowiem nie można przejść w inny stan, a ten kto się zmienia, nie jest już przecież tym samym, a jeżeli nie jest tym samym, to już i nie jest, tylko przemienia się z tego kim był, stając się kim innym. To tylko postrzeganie zmysłowe nas uwodzi, że — nie znając prawdziwego bytu — uważamy że byt to to, co jest tylko pozorne”. Plutarch często mówi o sobie jako o wtajemniczonym. To co nam tutaj opisuje, jest w życiu ucznia koniecznym warunkiem. Człowiek osiąga tego rodzaju mądrość, dzięki której przede wszystkim duch jego przenika złudę życia fizycznego. Wszystko, co dla zmysłów jest bytem, rzeczywistością, jest jakby pogrążone w strumieniu całego powstawania. Dotyczy to wszystkich rzeczy na świecie, dotyczy również i człowieka. Rozwiera się on przed oczyma ducha, to co było całością rozpada się na części, na przemijające zjawiska. Narodziny i śmierć przestają być czymś tak ważnym, stają się momentami powstawania i przemijania, jak wszystko co się w ogóle dzieje. W tym splocie stawania się i przemijania nie znajdujemy tego co najwyższe. Szukać najwyższego można jedynie w tym, co jest naprawdę trwałe. Co sięga w przeszłość i w przyszłość. Jest to wyższy stopień poznania, znaleźć owo spojrzenie wstecz i naprzód. Duch to jest, który objawia się we wszystkim i przez wszystko co materialne. Jest on czymś zupełnie innym niż wszelkie stawianie się świata fizycznego. Nie powstaje ani też nie przemija w ten sposób, co ziemskie zjawiska. W człowieku, który żyje w świecie zmysłów jedynie, duch ten jest utajony, ale w tym, kto przeniknął złudę świata zmysłów, objawia się jako rzeczywistość. Kto ten etap osiągnął, rozwinął w sobie jak gdyby nowy człon swej istoty. Stało się z nim coś podobnego jak z rośliną, która najpierw miała tylko zielone liście, aż potem wypuściła barwny świat. Oczywiście, te siły, dzięki którym powstał świat, istniały już utajone w roślinie zanim zakwitła, ale dopiero kiedy zakwitła stały się rzeczywistością. Podobnie w człowieku, który nie wyszedł jeszcze poza świat zmysłów, istnieją — utajone — boskie siły duchowe; lecz dopiero we wtajemniczonym stają się one ujawnione rzeczywistością. Na tym polega przemiana, której doznaje wtajemniczony. Wnosi on swym rozwojem coś nowego w świat, który istniał już poprzednio. Nasz ziemski świat stworzył go jako istotę fizyczna, po czym pozostawił go własnym siłom. Natura tym samym spełniła swoje zadanie. Wszystko, czego była w stanie dokonać z działającymi w człowieku siłami — dokonało się. Lecz siły te, one same, nie zostały jeszcze wyczerpane. Są one jak gdyby zaczarowane w człowieku — tworze natury — i czekają wyzwolenia. Nie mogę się wyzwolić same; jeżeli człowiek nie ujmie ich teraz w ręce i nie będzie rozwijał; jeżeli tego, co w nim spoczywa utajone, nie zbudzi do prawdziwego istnienia. Przyroda rozwija się od tworów mniej doskonałych do coraz doskonalszych. Od materii nieożywionej prowadzi swoje twory poprzez cały szereg stopni pośrednich, poprzez wszystkie postacie żyjących istot, aż do fizycznej postaci człowieka. Człowiek otwiera oczy i widzi siebie w otoczeniu świata fizycznego jako realnie istniejącą, fizyczną, podlegającą przemianom istotę. Ale czuje w sobie jeszcze i te siły, z których narodził się świat fizyczny. Nie są one tym, co się ciągle zmienia, bo wszystko, co zmienne wzięło z nich początek. Człowiek ma je w sobie jako znak, że żyje w nim coś więcej niż to, co się postrzega za pomocą zmysłów. To co dzięki tym siłom może powstać, jeszcze nie istnieje. Człowiek czuje, że oto rozbłyska w nim coś, co stworzyło wszystko, łącznie z nim samym i czuje, że to właśnie ta iskra daje mu natchnienie do wyższych żądań. Iskra ta jest w nim, była przed jego zstąpieniem na ziemię i będzie, gdy człowiek ziemię tę opuści. Człowiek istnieje dzięki niej, ale teraz może ją ująć w ręce i sam brać udział w tworzeniu samego siebie. Takie uczucia żyły w duszy mistyka dawnych czasów po wtajemniczeniu. Czuł on to co wieczne, co boskie. Wiedział że czyny jego mają się teraz włączyć w twórczą pracę bóstwa.

Mógł światło powiedzieć: Odkryłem w sobie wyższe „ja”, ale to „ja” sięga poza granice mego ziemskiego istnienia, było przed moim narodzeniem, będzie po mojej śmierci. Było twórczą siłą od wieków i będzie nią przez całą wieczność. Moja fizyczna osobowość jest tworem tego ja”. Ale włączyło mnie ono w siebie, działa we mnie, jestem jego cząstką. To, co teraz czynię, to coś więcej niż sprawy związane z materią. Moja osobowość jest jedynie narzędziem tej twórczej siły, tego boskiego pierwiastka we mnie.—  Tak przeżywał wtajemniczony swoje przebóstwienie.

Prawdziwym swoim duchem nazywali wtajemniczeni tę siłę, tę boską iskrę, która zapalała się w nich w ten sposób. Oni sami byli tworem tego ducha. Teraz odczuwali swój stan tak, jak gdyby w nich wstąpiła jakaś nowa istota i zawładnęła narządami ich ciała. Była to jakaś istota pośrednia między ich fizyczną osobowością a wszechogarniającą siłą kosmiczną. Bogiem. Tego swojego prawdziwego ducha szukał uczeń misteriów. Stałem się człowiekiem wśród tej wspaniałej przyrody — mówił sobie. Lecz przyroda nie dokończyła swego dzieła. Ja sam muszę podjąć to zadanie. Ale nie mógłbym go dokonać w królestwie przyrody, do którego należy również moja ziemska osobowość. To, co mogło się rozwinąć w tym królestwie, rozwinęło się. Muszę więc wyjść poza jego granice. W królestwie ducha muszę budować w dalszym ciągu, zaczynając od tego punktu, na którym stanęła przyroda. Muszę stworzyć sobie atmosferę, jakiej nie dałaby przyroda. Tą atmosferą otaczano uczniów w świątyniach. Budzono drzemiące w nich siły. Tam przeobrażali się w wyższe, twórcze natury duchowe. Przemiana taka była procesem bardzo subtelnym, który nie mógłby znieść brutalnego zetknięcia z codziennością. Kiedy jednak cel został osiągnięty, człowiek był jak skała: w oparciu o rzeczy wieczne mógł stawić czoło wszelkim huraganom. Ale wiedział doskonale, że tym, co przeżywał nie jest w stanie podzielić się z innymi tak bezpośrednio i po prostu.

Plutarch mówi, ze w misteriach „można znaleźć najlepsze poczucia i wyjaśnienia, dotyczące natury daimonów”. Od Cycerona zaś dowiadujemy się, ze przez misteria „ o ile zostaną należycie zrozumiane, poznaje się raczej naturę rzeczy niż bogów”. /Plutarch O upadku wyroczni — Cycero O naturze bogów/. Z tych wypowiedzi wynika, ze dla wtajemniczonych istniały wyższego rodzaju pouczenia dotyczące natury rzeczy niż te, jakie mogły dać religie ludowe. Co więcej, widać z tego, że zagadnienie, kim są daimony czyli istoty duchowe, a nawet kim są Bogowie sami, wymagało wyjaśnienia. Sięgano więc do istot wyższego rzędu niż daimony i bogowie religii oficjalnych. I na tym właśnie polegała wiedza tajemna misteriów. Lud przedstawił daimony i bogów w obrazach, których treść była całkowicie zaczerpnięta ze świata rzeczywistości fizycznej. Czy człowiek, który przeniknął istotę wieczności, mógł wierzyć, że tacy bogowie są wieczni? Jakżeby miał być wiecznym Zeus wyobrażeń ludowych, obciążony wszystkimi cechami śmiertelników? Jedno było jasne dla wtajemniczonych: że człowiek w inny sposób dochodzi do wyobrażeń o bogach, niż o innych rzeczach. Coś, co należy do świata zewnętrznego zmusza mnie do stworzenia sobie całkiem określonego wyobrażenia. Lecz kiedy tworzę sobie wyobrażenie boga, jest w tym jakąś wolność, a nawet dowolność. Nie ma przymusu z zewnątrz. Zastanawiając się nad tym, widzimy, że wyobrażenia bogów są czymś, co nie da się sprawdzić od zewnątrz. I człowiek czuje się niepewny. Zaczyna mu się wydawać, że sam stwarza swoich bogów.

Zadaje sobie nawet pytanie, jak się to dzieje, że jego wyobrażenia wybiegają poza fizyczna rzeczywistość. Takim myślom oddawał się wtajemniczony. Oczywiście, budziły się w nim i wątpliwości. Myślał sobie może, jak też wyglądają te nasze wszystkie wyobrażenia bogów? Czyż nie są całkiem podobne do stworzeń, jakie spotykamy na ziemi? Czyż człowiek nie stworzył ich sobie po prostu, dodając lub ujmując istotom świata fizycznego tę, czy inną cechę?

Człowiek pierwotny, który kochał się w polowaniu, stwarzał sobie niebo, w którym bogowie spędzają czas na wspaniałych łowach. Grek zaludniał zaś swój Olimp postaciami bogów, dla których czerpał wzory z dobrze sobie znanej greckiej rzeczywistości.

Z surową logiką podkreśla tę myśl filozof Ksenofanes. Wiemy, że dawniejsi filozofowie greccy byli całkowicie pod wpływem misteriów. Wykażemy to w dalszym ciągu, mówiąc o Heraklicie. To więc, co mówi Ksenofanes, można śmiało uważać za pogląd wtajemniczonych. Oto słowa Ksenofanesa:

 

Ludzie, sądzicie że na wasz wzór są stworzeni bogowie,

Że muszą mieć wasze zmysły i wasze głosy i ciała.

Lecz gdyby woły lub lwy, tak jak my miały ręce,

Mogły rękami malować i tak pracować jak ludzie,

Malowałby bogów i kształtowały ich ciała

Wedle tego jak wyglądają własne ich ciała:

Konie malowałyby konie jako bóstwa, woły zaś — woły.

 

Taka świadomość może człowieka doprowadzić do zwątpienia we wszystko, co boskie. Może on wtedy odrzucić wszelkie opowieści o bogach i zacznie uznawać za rzeczywiste jedynie to, co narzucają mu postrzeżenia zmysłów. Ale wtajemniczony nie popadał w takie wątpliwości. Rozumiał, ze wątpić w ten sposób — to tak jakby roślina mówiła: mój barwny kwiat — to czcza złuda: moje zielone liście to cała rzeczywistość; cokolwiek bym do nich dodała, będzie złudą. Ale wtajemniczony nie mógł poprzestać na bogach stworzonych przez człowieka, bogach religii ludowych. Gdyby roślina mogła myśleć, pojęłaby, że za sprawą sił, które stworzyły jej zielone liście, rodzi się również jej barwny kwiat. I nie przestawałaby sama dociekać, aż nie poznałaby tych sił, nie stanęła z nimi twarzą w twarz. Tak też odnosił się wtajemniczony do bóstw ludowych. Nie odsuwał ich, nie twierdził, że są niczym, wiedział jednak, że to człowiek je stworzył. Te same siły przyrody, ten sam boski pierwiastek, który działa w przyrodzie, działa też w duszy wtajemniczonego i stwarza w jego duszy wyobrażenia bogów. Wtajemniczony chce poznać te siłę, która stwarza bogów. Nie jest ona tym, czym są bóstwa ludowe, jest czymś wyższym. O niej to mówi Ksenofanes:

 

Jeden jest bóg, pośród bogów największy, a także wśród ludzi.

Niepodobny do ludzi wcale, ni ciałem, ni myślą.

 

Ten to bóg był również bogiem misteriów. Można by go nazwać „bogiem utajonym”. Bo też nigdzie — jak mówili Grecy — człowiek nie może go znaleźć, jeżeli kieruje się tylko świadectwem zmysłów. Zwróć spojrzenie na rzeczy tego świata: nie znajdziesz nic boskiego. Natężaj umysł — może zrozumiesz, według jakich praw powstaje i przemija to, czy tamto, lecz umysł nie znajdzie również tu nic boskiego. Możesz przepoić wyobraźnię uczuciem religijnym: będziesz wówczas tworzył postacie, które brać możesz za bogów, ale rozum je rozbije w puch i proch, wykaże bowiem, ze je sam stworzyłeś, czerpiąc tworzywo ze świata zmysłów. Rozważając to, co cię otacza z punktu widzenia czysto rozumowego musisz zaprzeczyć istnieniu boga. Bóg nie istnieje bowiem ani dla twych zmysłów, ani dla rozumu, który tłumaczy postrzeżenia twoich zmysłów. Bóg jest ukryty w świecie, jest jakby zaczarowany. Żeby go znaleźć, trzeba mieć jego własną, boską siłę. Siłę tę musi człowiek obudzić w sobie. Oto są pouczenia, jakich udzielano uczniowi w dawnych misteriach. I teraz zaczynał się rozgrywać przed uczniem wielki dramat kosmiczny, który pochłaniał całe jego życie. A chodziło tutaj o wielką rzecz: o wyzwolenie zaczarowanego Boga. Gdzie jest Bogiem? Oto pytanie które stawało przed dusza ucznia. Boga nie ma, ale jest przyroda. Trzeba znaleźć Boga w przyrodzie. W niej znalazł Bóg swój zaczarowany grób. Uczeń zrozumiał głębsze znaczenie słów: Bóg jest miłością. Bóg bowiem posunął się w swej miłości do najdalszych krańców. W nieskończonej swojej miłości, sam siebie złożył w ofierze, oddał się całkowicie, emanował na cały świat, rozpadł się na wielorakość tworów przyrody; one żyją, lecz on sam w nich nie żyje. Spoczywa w nich utajony. Ale żyje w człowieku. I człowiek może doznać, czym jest życie Boga, zwracając się w głąb samego siebie. Jeżeli ma poznaniem ogarnąć Boga, musi to poznanie wyzwolić w sobie twórczym wysiłkiem. I teraz człowiek zwraca się do siebie, do własnej duszy. Boski pierwiastek działa w jego duszy jako ukryta siła twórcza, która jeszcze nie osiągnęła prawdziwego bytu. Dusza ta jest przybytkiem, w którym zaczarowano bóstwo może ożyć. Dusza jest matką, która w zetknięciu z przyroda może począć bóstwo. Niechaj przyroda zapłodni twoją duszę, a zrodzi się z niej coś boskiego. Narodzi się ze związku duszy z przyrodą. Nie będzie to już „ukryte” bóstwo, lecz bóstwo ujawnione. Ma ono w sobie życie, prawdziwe życie i przebywa wśród ludzi. Jest to odczarowany duch w człowieku, dziecię zaczarowanego bóstwa. Nie jest ono może tym wielkim Bogiem, który był, jest i będzie, lecz może być w pewnym sensie jego objawieniem. Ojciec pozostaje w ukryciu, człowiek narodził w swej własnej duszy Syna. Poznanie mistyczne jest w ten sposób realnym faktem w życiu wszechświata. Jest ono narodzeniem boskiego dziecięcia. Jest wydarzeniem równie realnym jak wszystko, co dzieje się w przyrodzie, lecz na wyższym szczeblu. To jest właśnie wielka tajemnica misteriów, że człowiek sam wyzwala twórczym wysiłkiem swoje boskie dziecię, przedtem jednakże musi się przygotować, by potrafił uznać i uszanować stworzoną przez siebie boską istotę. Człowiek niewtajemniczony nie będzie miał wyczucia, które by mu pozwoliło poznać ojca owego dziecięcia. Ojciec ten bowiem spoczywa w ukryciu. Dziecię rodzi się niejako z dziewiczej matki. Tak jakby zrodziła je dusza nie zapłodniona. Wszystkie inne jej płody poczęły się w zetknięciu ze światem fizycznym. Można widzieć, dotknąć ich ojca. Życie ich jest dostępne zmysłom. I tylko boskie dziecię zostało poczęte z zetknięcia z nim samym, z odwiecznym, utajonym Bogiem „Ojcem”.

dalszy ciag

powrót do cz. 2     powrót do strony głównej eGNOSIS