eGNOSIS


Obserwowanie oddechu

Lech Robakiewicz


Lech Robakiewicz (ur. 1954) - redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową – głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki – rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996).

 



 

 

 

Dlaczego tzw. ucieczka galaktyk, rozszerzanie się wszechświata przyspiesza, zamiast hamować? Skąd by się miała brać „ciemna energia” „sponsorująca” ten wyścig gromad gwiezdnych? A może jest tam, u horyzontu jakiś magnes, źródło owej energii, który wszystko ku sobie pociąga? Zważyć trzeba jeszcze jeden aspekt sprawy – nie tylko galaktyki rozbiegają się we wszystkich kierunkach, ale i sam wszechświat zdaje się rozszerzać – i to przed nimi, bo gdzieżby miały ekspandować? Bardzo to zawikłane, zważywszy, że uciekające galaktyki, odległe o np. 8 miliardów lat światła już teraz mogą robić coś zupełnie innego, a i być gdzie indziej (i na pewno są), bo minęło właśnie owe 8 miliardów lat i może właśnie pędzą już na złamanie karku w przeciwną stronę. Ale załóżmy, że nie pędzą – że wciąż trwa rozdymanie się tego balonu (około 40 miliardów galaktyk – 30x1022 gwiazd!), którego obwód wynosi obecnie około 88 miliardów lat świetlnych (haha! Ale gdzie ten balon jest?), że wciąż coś materię rozpycha, bądź ciągnie, przynajmniej tak to z przesunięcia ku czerwieni odległych obiektów wygląda. Kusząca wydaje mi się hipoteza, którą można by nazwać anty-flogistonową, która miałaby negować istnienie ciemnej energii, czegoś w rodzaju woli bożej napędzającej już nie planety w biegu dookoła Ziemi, ale supergromady galaktyk w pędzie odsobnym. Może więc za sprawą jakiegoś nieznanego nam wykręcenia przestrzeni, ósmowymiarowego faworka, precla bądź bajgla, świat się zbiega, skraca, stęża, a tylko my tego wciąż nie jesteśmy świadomi? Może już od trzech (czy siedmiu) miliardów lat jest na ramieniu zstępującym krzywej rozrostu, może się już stacza w otchłań ciaśniejącego leja owego pra-torusa lęku – czasu i przestrzeni. I to ścieśnianie właśnie przyspiesza bieg gwiazd. Więc niewiela by się nam zostało do owego punktu środkowego ciasnej bardzo (że o zerowym prześwicie) opony (sic!).

A tu, na tym naszym statku, orkiestra gra, powietrza jeszcze (bynajmniej) na dwa stulecia do oddychania, więc nie ma się czym przejmować. Gdy groza ku Ziemi przesuwa się z szybkością światła. Kiedy do niej dotrze i ogarnie cały system słoneczny w jednej niemal chwili (nie zobaczymy nawet zaćmienia się Słońca, bo wiadomość o nim będzie szła w jednej fali z ostateczną zagładą) na wszystko będzie za późno.

Ale panie, ktoś powi, jaka na to rada? A jaka rada na potoki neutrin przeszywających nas w każdej sekundzie (i primie)? No, niby żadna. No, nie w aspekcie merkantylnym, utylitarnym punkt ciężkości i miara problemu. Bo nie idzie o to, co się nam  o p ł a c i  zrobić, by  z y s k a ć  na tym najznaczniej. Ale by po pierwsze pojąć ulotność tego, pośród czego żyjemy, kruchość wszystkich mitów, bezsensowność przyzwyczajeń, przywiązań – owo wielkie havel havalim hakol havel Koheleta, znaczące i mgła mgieł a wszystko mgła, i dym dymów a wszystko dym, ale też oddech oddechów a wszystko to oddech – w pierwszym z przywołanych znaczeń zdaje się kłaść nacisk na zasłonę (opona), która okrywa (spożywa) to, co jest treścią nieprzenikliwą dla tych oczu (trzebne ine), dym wysławia to samo inaczej – treść w tym, do czego lgniemy, czego się czepiamy jest jak on wątła, mdła (i gdy zostanie strawione, nie pozostawi więcej).

Z oddechem inaczej – jest tym, co odróżnia człowieka od trupa. To przyjęcie esencji życia w pranie, to niszmat chaim, boskość udzielona człowiekowi przez stwórcę – tchnienie życia, właśnie oddech oddechów, owo tchnienie, które wszystkie następne w sobie zawarło. Jaka więc nauka z oddechu? Co może znaczyć – oddychać z odpowiedzialnością? Wydawałoby się, że to kompletny absurd - jestem, więc oddycham, to automatyzm, poza moją wolą i świadomością najczęściej. Ale można obserwować oddech, wczuć się, jak płynie w głąb i z czegoś osobnego, zewnętrznego, staje się mną. Kontemplacja, nauka oczyszczenia. Kiedy miałem osiem lat, myślałem, że kiedy zapominam, przestaję oddychać i mogę się udusić. Wbrew pozorom to nie takie bezsensowne, ale rzeczywista treść tamtego spostrzeżenia dociera do mnie dopiero teraz, po czterdziestu pięciu latach – kiedy tamten Leszek poza czasem podaje dłoń Eklezjaście. Wszystko to oddech.

W jednym zdaniu zawarto wskazania, jak traktować dobra doczesne i gdzie się kryje prawdziwa mądrość – prawdziwe poznanie (siebie i świata).

A tercja - że wszechświat zdaje się również podlegać temu prawu.

070816

 

powrót do strony e Anthropos i Sophia     powrót do strony głównej eGNOSIS