eGNOSIS

 
Renesans pogaństwa? Cz. I

Jerzy Prokopiuk


Jerzy Prokopiuk (ur.1931), filozof, religioznawca, gnostyk. Redaktor naczelny Gnosis. W roku 1999 ukazał się pierwszy tom jego esejów Labirynty herezji, w 2000 zaś -drugi: Ścieżki wtajemniczenia. Gnosis aetecyrna (jako pierwszy tom Biblioteki Gnosis). W 2001 roku tom trzeci: Nieba i piekła., w 2003 — kolejne: Szkice antropozoficzne i pierwszy tom Zapisków życia duchowego — Światłość i radość — Inspiracje i refleksje, zaś w 2004 tom  Jestem heretykiem. Ogdoada gnostycka.nspiracje i refleksje. Proces Templariuszy (Biblioteka GNOSIS, tCHu
2005 — rozwinięcie eseju umieszczonego na stronie GNOSIS) Dzieje magii, tom 1, 2006; Dusza Ludzka. Oś Świata — 2007, Piękno jest tylko gnozy początkiem — 2007.

 

Bądź pochwalony, Panie Boże nasz, Władco Świata, któryś nie uczynił mnie ani kobietą, ani poganinem!

(żydowska modlitwa poranna)

 

Gdyby [...] ludzie mogli zobaczyć, co się znajduje pod skórą [...] mierziło by ich spoglądanie na kobiety. Ich powab składa się z flegmy i krwi, z wilgotności i żółci. Gdyby ktokolwiek zastanowił się, co ukrywa się w dziurkach do nosa, w gardle i w brzuchu, doszedłby do wniosku, że są tam tylko nieczystości. A jeśli nie możemy nawet czubkiem palca dotknąć flegmy czy kału, jak przeto możemy pragnąć, by obejmować worek łajna?

(Papież Innocenty III, De contemptu mundi)

 

W końcu XIX wieku Bóg zaczął umierać. Prawdę mówiąc, proces jego śmierci zaczął się wcześniej — dla jednych w renesansie, dla innych w oświeceniu — ale właśnie w końcu ubiegłego stulecia Wielki Umierający znalazł swego herolda. Heroldem tym był Fryderyk Nietzsche. Oczywiście, nie on pierwszy zauważył, że Bóg umiera. Iluż to ateistów, agnostyków, wolnomyślicieli zapłaciło swym życiem za niedyskrecję, jaką popełnili dzieląc się z innymi nowiną, która olśniła ich z mocą objawienia: że Bóg (dla nich) umarł. Gdyż to właśnie dzieli ich od Nietzschego: oni mogli — czy powinni byli, jeśli chcieli zachować uczciwość — ogłosić śmierć własnego Boga, Nietzsche miał już prawo i odwagę obwieścić śmierć Boga Europy, a nawet dużej części ludzkości.

Właśnie: jakiż to Bóg umarł dla tak wielu? Mylą się ci — popełniając błąd dawnych ateistów — którzy myślą, że Tym, który umiera już od przeszło stu lat, jest Bóstwo Najwyższe, Absolut, Otchłań gnostyków, Ungrund Boehmego. My, istnienia względne, ludzie, czyli byty nie istniejące (jak Chrystus zapewnił św. Katarzynę ze Sieny), cóż bowiem możemy w ogóle powiedzieć o istocie Absolutnej?

Tym, którzy rzęzi w agonii naszej kultury i cywilizacji, jest najwyższe jej Bóstwo, jeden z Elohimów, Jahwe. Zrazu objawił się — jak czytamy w Księdze, która stała się fundamentem duchowym naszego kontynentu — przywódcy małego plemienia nomadów. Hebrajczyków, Abramowi (nazwanemu później Abrahamem) i Egipcjaninowi (jak sądził Freud) Mojżeszowi. Takie były jego narodziny. Wysunięto przypuszczenie — a spotykamy je w gnostycznym nurcie myśli ludzkiej (od starożytnych gnostyków po Rudolfa Steinera i Carla G. Junga w XX wieku) — że Głos z „ognistego krzaka”, który płonął nie spalając się, Ten, który jest czy, lepiej,” Ten, który się staje”, był (i jest do dziś) głosem rodzącego się i rozwijającego ludzkiego „ja”, płomienia, który płonie nie spalając się. Tak po raz pierwszy w dziejach miało się objawić ludzkie „ja”, centrum osobowości człowieka, ośrodek jego świadomości. (Wszystko to, co je poprzedzało w duszy ludzkiej, było tylko — by użyć metafory jednego z uczniów C.G. Junga, Michaela Fordhama — niby archipelag powstających i ginących zarodków ego.)

Dzieje Starego Testamentu stanowią zapis narodzin i pierwszych faz rozwoju ludzkiego „ja”. Jahwe i jego „ludu wybranego”, tzn. etnosu, którego przeznaczeniem było być eksperymentalnym niejako nosicielem „ja” (ciągle jeszcze obciążonym charakterem kolektywistycznym: wystarczy przyjrzeć się opartej na więzach krwi wewnętrznej spójności „ludu Biblii”). Jahwe — „ja” introjektowane przez człowieka — stopniowo jednak indywidualizuje duszę ludzką: przez cierpienie („próby” i doświadczenia”, których obfitą historię ukazuje Biblia) wyrabia w człowieku prawdziwą indywidualność — syntezę „bycia sobą” i „bycia z innymi” (począwszy od „bycia ze swoimi”). W duszy człowieka zaś wyrabia przede wszystkim świadomość, władzę myślenia i władzę woli („trening” etyczny); w dziejach narodu Izraela, poza cierpieniem, metodą wykształcenia tych cech była pedagogika kabalistyczna (dla elity) i talmudyczna (dla wszystkich) oraz surowa kazuistyka Prawa.

W „charakterze” Jahwe jako Boga klarownie widać istotne cechy ludzkiego „ja”. Niestety, także takie, które dziś — po blisko dwóch tysiącach lat prób zaszczepienia nam chrześcijaństwa — uważamy za negatywne. Do cech tych należy przede wszystkim jednostronność wynikająca z zasady tożsamości, na której opierają się „ja” (samookreślenie się w stosunku do nie-„ja”), i rodząca egocentryzm (sfera intelektu), egotyzm (sfera uczuć) i egoizm (sfera woli). „Ja”, aby zaistnieć, musi się objawiać w określony sposób, a zatem przeciwstawić się światu, i nie w tym przejawia się jego ujemny charakter. źródła zła, które wytwarzane jest — czy choćby tylko niesione — przez „ja, należy dopatrywać się w pewnej formie jego działań pozytywnych, a mianowicie w jego ekspansjonizmie i agresywności. W Starym Testamencie Jahwe, Bóg, który nie znosi innych Bogów obok siebie — objawia w symbolu i w historii swe ciemne oblicze, „cień” ludzkiego „ja”. (Problem „cienia” Bożego jako jednego z „Synów Bożych” i dzieje jego emancypacji — przekształcania się w postaci Diabła i Szatana — po raz pierwszy postawił i przedstawił C. G. Jung w swej Odpowiedzi Hiobowi; prezentację tę sprecyzowała jego uczennica, Rifkah Scharf).

Kto jest wrogiem Jahwe numer 1? Kogo zwalcza on z całą zaciętością? Czyje obszary religijne i psychiczne są przedmiotem jego inwazji i ekspansji? W języku historii religii odpowiemy: Bóstwa Natury, baalim. Ale prawdziwym Łonem, z którego pochodzą one wszystkie w całej swej obfitości, jest — być może najstarsze — Bóstwo Ziemi i Natury: Wielka Bogini-Matka. W jej boskich dzieciach Jahwe zwalcza Wielką Matkę-Naturę.

Wielką Matkę znają — lub znały, a jedynie o niej zapomniały — wszystkie ludy Ziemi. Do czasów historycznych — jej początki bowiem giną w mgłach prehistorii (może była jeszcze Bóstwem Atlantydy lub przynajmniej jej rozbitków?) — wiedza o niej i cześć dla niej dotarły w najlepszym stanie na starożytnym Bliskim Wschodzie i w basenie Śródziemnomorza. Ludy tych obszarów znały ją pod wieloma imionami: Isztar, Asztarte, Hebat, Kybele, Anahita, Izyda, Potnia, Gaia, Rhea, to personifikacje Bogini-Matki — odpowiednio — u Sumerów, Akkadów (Babilończyków i Asyryjczyków), Kananejczyków (Fenicjan), Hettytów, Frygijczyków, Persów, Egipcjan, Kreteńczyków i Greków.

Wielka Bogini (Magna Mater) — nazywana tak jeszcze przez Rzymian) jest matką bogów i ludzi. Wszakże w niektórych religiach jeden z męskich bogów jest jej najulubieńszym towarzyszem, małżonkiem i synem zarazem: tak było np. w Bolonii (gdzie był nim Tammuz), Fenicji (Adonis), Frygii (Attis) czy Egipcie (Ozyrys odrodzony w Horusie). Z reguły był to bóg ściśle związany z rocznym cyklem przyrody: ginący na jesieni i zmartwychwstający na wiosnę.

Tak oto jesteśmy u źródeł pogaństwa: religii ludzi żyjących w naturze, „na wsi”, nie w mieście — terminem paganus, jak wiemy, rzymscy mieszkańcy miast określali (pogardliwie) wieśniaków. W dalszym ciągu naszych rozważań, mówiąc o pogaństwie czy poganach, będziemy mieli na myśli przede wszystkim religię czy kult Wielkiej Bogini-Matki (pogaństwo w ścisłym znaczeniu), a następnie dopiero religię politeistyczną. Uważamy bowiem, że politeizm — jakiegokolwiek etnosu — jest wszędzie i zawsze pogaństwem wtórnym, jedynie fazą przejściową między religią Bogini-Matki a monoteizmem religii uniwersalistycznych.

Czym bowiem była religia Wielkiej Matki w życiu człowieka i ludzi? Zgodnie ze współczesną, psychologią głębi — przede wszystkim badaniami szkoły Jungowskiej — Bogini-Matka jako archetyp w zbiorowej psyche ludzkości reprezentuje tę fazę ludzkiej jaźni, w której już to jeszcze w ogóle nie doszło, już to można mówić dopiero o początkach zróżnicowania duszy ludzkiej na dwie przeciwne i zarazem uzupełniające się sfery: psychiki nieświadomej (das Unbewusste) i świadomości. Jeśli Wielka Matka reprezentuje jaźń człowieka z okresu sprzed jej zróżnicowania, to czego nosicielem w duszy ludzkiej jest Młody Bóg? (Przypomnijmy, że w psychologii analitycznej C.G. Junga przez jaźń rozumie się źródło psyche ludzkiej w ogóle, całość psychiki człowieka obejmującą zarówno nieświadomość, jak też świadomość, i nadporządkowaną ego jako centrum świadomości). Młody Bóg jest — zgodnie z tym ujęciem — nosicielem ego człowieka w jego wczesnej fazie rozwoju — w fazie wczesnego zróżnicowania, tj. oddzielenia się od jaźni. W tej fazie ego człowieka jest jeszcze niemal całkowicie uzależnione od jaźni, jak dziecko uzależnione jest od matki. Z niej czerpie ono życie, w niej umiera — i dzięki niej zmartwychwstaje — w skali dnia i nocy, lata i zimy, życia, śmierci i kolejnego wcielenia.

Spójrzmy teraz na rzecz historycznie, uwzględniając także podstawowe kategorie społeczne.

W pierwszej fazie opisywanego procesu — fazie matriarchatu (odkrytego dla naszych czasów przez J.J. Bachofena) — Bogini-Matki panuje niepodzielnie, Młody Bóg bowiem jest jej jeszcze podporządkowany całkowicie: jest to zarazem w życiu psychicznym człowieka faza dominacji jaźni — jego ego — wiadomość jest dopiero u początków swej dyferencjacji.

W drugiej fazie tego procesu — przejściowej fazie patriarchalnego buntu mężczyzn — Młody Bóg emancypuje się stopniowo (tu i ówdzie zresztą może gwałtownie?) spod władzy Bogini-Matki i wraz z innymi bogami, przede wszystkim „męskimi”, tworzy — pod własną egidą (henoteizm) — patriarchalny panteon politeistyczny. (Nie ulega wątpliwości, że również Jahwe miał taką fazę w swoich dziejach, kiedy był jeszcze małżonkiem i Młodym Bogiem przy boku Bogini. Małżonką Jahwe była wtedy bogini Anat z Ugarit, on sam zaś był bogiem burzy, jak na to wskazuje związek jego imienia z protosemickim rdzeniem hawa, od którego pochodzą czasownik wiać [wiatr] i rzeczownik burza). W życiu psychicznym człowieka jest to faza narastającej emancypacji jego ego-świadomości — postępującego procesu stłumienia i wypierania wielu treści psychicznych, które zasilają sferę psyche nieświadomej. Ego staje się w tej fazie centrum pola świadomości, podporządkowując sobie poszczególne części psychiki (kompleksy).

W trzeciej fazie tego procesu — fazie całkowitej hegemonii patriarchatu — Młody Bóg „dojrzewa”, „osiąga dorosłość” i nawet „starzeje” się, stając się z reguły Bogiem Jedynym, który choć nie neguje istnienia innych bogów, to jednak przyznaje im jedynie status konkurencyjnych idoli lub zgoła demonów. W tej fazie Bogini-Matka otrzymuje w najlepszym razie godność sui generis małżonki Boga (np. w sziwaizmie jako energia Sziwy — Siakti) lub jednego z jego przejawów (np. w relacji Jahwe — Mądrość Boża — gr. Sophia czy łac., Sapientia), w najgorszym zaś staje się Demonem z dużej litery (np. upadły aspekt Sophii w gnostycyzmie, czy wyobrażenie Lucyfera jako niewiasty w antropozofii). W psychicznym życiu człowieka jest to faza pełnej hegemonii ego — najlepiej można ją obserwować na gruncie rozwoju judaizmu i chrześcijaństwa oraz kultury i cywilizacji przez nie inspirowanych — które (przynajmniej w formach ekstremalnych) głosi swą absolutną wyłączność w rodzinie kompleksów psyche i posuwa się do ignorancji co do istnienia nieświadomej psyche indywidualnej i zbiorowej.

Przenieśmy się na chwilę mentalną „machiną czasu” do okresu Inkarnacji Boga Chrystusa w Człowieku Jezusie, do początków naszej ery. Jest to — jak twierdzą gnostycy wszystkich czasów — okres najważniejszy w dziejach ludzkości. W okresie tym — i to jest w tej chwili istotne dla naszych rozważań — jesteśmy świadkami konfrontacji trzech przedstawionych wyżej faz rozwoju religii i psychiki człowieka. Fazy te, oczywiście, „zachodzą” na siebie, jako że reprezentują pewne stany relacji między Duchem a duszą człowieka”. W okresie tym, po pierwsze, istnieje jeszcze choć w postaci reliktowej, „formacja matriarchalna”: kult Bogini — Matki i Młodego Boga oraz dominacja jaźni nad ego w psychice pewnych grup ludzi (zarówno u Greków i Rzymian, jak i — jeszcze żywiej — u Celtów, Germanów i być może Słowian), a zatem pogaństwo sensu strictissime. Po drugie, występuje w nim — dominująca w ówczesnym świecie — „formacja patriarchatu wstępującego”: kult henoteistycznego Boga (np. Zeusa czy Jowisza) otoczonego panteonem niemal równych mu bogów i bogiń oraz nasilająca się dyferencjacja ego-świadomości koegzystującej z licznymi kompleksami psychicznymi, czyli pogaństwo politeistyczne, zmierzające już ku monoteizmowi; w jego łonie zrodziła się już nowa propozycja umysłowa — filozofia — której pewne systemy (np. neoplatonizm czy stoicyzm) bliskie są monoteizmu. Po trzecie, w okresie tym istnieje już od dawna (od półtora do dwu tysięcy lat), choć w pełnej izolacji i niejako na marginesie pogańskich kultur i cywilizacji antycznych, „formacja patriarchatu zwycięskiego”: kult monoteistycznego Boga Jahwe, któremu towarzyszy w prawdzie Mądrość Boża, ale dla którego wszyscy „pomniejsi” bogowie są jedynie bożkami, względnie demonami, jak również — związana z tym — hegemonia ego-świadomości w psyche człowieka tej formacji, hegemonia, która — według C.G. Junga — zarówno wytworzyła nieświadomą psychikę indywidualną, jak i nadała ego-świadomości rangę absolutnego władcy całego psychicznego życia człowieka; wśród Żydów Palestyny tamtego okresu najbardziej reprezentatywną dla tej postawy grupą religijną byli niewątpliwie faryzeusze.

Ezoteryka (gnoza) chrześcijańska — jako misteryjną-inicjacyjna wiedza o świecie duchowym (jej czołowym reprezentantem w XX wieku był twórca antropozofii Rudolf Steiner, 1861 — 1925) — posiada własny, nie ortodoksyjny, a w tym sensie przez ortodoksję uważany za „heretycki”, pogląd na istotę Inkarnacji Logosu i Zbawiciela, jakim był Chrystus. Zgodnie z tym poglądem Chrystus przyniósł ludzkości Dobrą Nowinę o zarazem transcendentnym i immanentnym Bogu-Ojcu, o kreacji świata duchowego (Prolog do Ewangelii według św. Jana), o inwolucji Człowieka Kosmicznego (pojętego jako collectivum wielu dusz ludzkich) w materię, począwszy od tzw. Upadku aniołów, a następnie człowieka, oraz jego ewolucji, czyli zbawieniu zapoczątkowanym przez Chrystusa. W akcie zbawczym, jakim było Życie, Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa Jezusa, Bóg-Chrystus wcielił się w Jezusa-Człowieka (w chwili tzw. chrztu nad Jordanem), w ciągu trzech następujących potem lat przetworzył osobowość i ciało Jezusa, i przez swą Śmierć Zmartwychwstanie dał (potencjalnie wszystkim) ludziom wzorzec przemiany „starego” człowieka w „nowego” (wytworzenie tzw. ciała zmartwychwstania); w akcie tym Chrystus przemienił obiektywny aspekt losu rodzaju ludzkiego — teraz zadaniem każdej ludzkiej jednostki jest (w toku licznych wcieleń) przemienić swój własny, podmiotowy aspekt tego losu.

Ezoteryka chrześcijańska starannie zaznacza różnice między Bogiem Ojcem, o którym mówił Chrystus Jezus, Bogiem Miłością, a Elohimem Jahwe (już Markion w III w. widział w nim jedynie „Boga Sprawiedliwego”). Według Steinera, Jahwe jest wysokiej rangi istotą duchową, należącą do jednej z hierarchii anielskich. W tym charakterze jego misją było przygotowanie Inkarnacji Chrystusa poprzez taką transformację Żydów jako „narodu wybranego”, by mogli wydać Jezusa jako człowieka zdolnego do przyjęcia Wcielonego Boga; na tym też ta ich rola się skończyła. Tragicznym obciążeniem dziejów chrześcijaństwa (aż po nasze czasy) stał się fakt, że w jego dogmatyce i na jego gruncie utożsamiono Boga Ojca, o którym mówił Jezus Chrystus, z BOgiem Żydów — Jahwe. W ten sposób bowiem wszechogarniająca Miłość została przysłonięta w chrześcijańskiej mentalności, etyce i historii przez partykularną i jednostronną sprawiedliwość, pełne człowieczeństwo (choćby jako ideał) — przez patriarchalizm i maskulinizm. Mówiąc zaś językiem psychologii głębi: ego (niższe „ja”) człowieka postawiło się na gruncie chrześcijaństwa na miejscu jego jaźni, i to nie tylko jaźni z okresu jej zróżnicowaniem, lecz także w aspekcie przyszłościowym — na miejscu jaźni jako ideału i zadania rozwoju człowieka, jaźni ponownie, tym razem „na wyższym poziomie” jednoczącym w sobie wszelkie przeciwieństwa bytu.

Ortodoksyjne i oficjalne chrześcijaństwo de facto nigdy nie wyzbyło się swego jahwistycznego i judaistycznego piętna. Jego nurt ezoteryczny — według Steinera początek dał mu sam Chrystus w słynnej scenie z ostatniego rozdziału Ewangelii według św. Jana (rozdzielenie misji św. Jana i św. Piotra — J21, 15-25) — który przejawiał się z razu poprzez niektóre szkoły gnostycyzmu i w manicheizmie, rychło został „ stłumiony i wypchnięty” z pola świadomości chrześcijaństwa i znalazł się albo po zanim, albo w jego „nurcie podziemnym”, uznanym za heretycki i prześladowanym, z czasem — kiedy chrześcijaństwo stało się religią państwową Cesarstwa Rzymskiego — Także przez władze świeckie.

W parentezie: określenie „herezja” pochodzi, jak wiadomo, od greckiego terminu hairesis (łac. haeresis) oznaczającego „obstawanie przy swoim”, „posiadanie własnego zdania”, „wybór”. Heretykami zatem w szerszym znaczeniu są ci ludzie, którzy posiadają własne, indywidualne poglądy, niezależne od kolektywistycznego consensus gentium. W węższym sensie, na gruncie chrześcijaństwa, heretykami są ci wszyscy, którzy podtrzymują czysty płomień Dobrej Nowiny — wbrew ignorancji i oportunizmowi tzw. ortodoksji. Zawsze przez nią prześladowani, bronią wiecznej istoty chrześcijaństwa aktywnie rozwijając ją jako istotę żywą: to znaczy ciągle od nowa odkrywając jej symbolową wieloznaczność (w przeciwieństwie do ortodoksji, która „broni” tej istoty biernie, trzymając się jej jednostronnej, „jedynie słusznej” i jednoznacznej interpretacji czysto pojęciowej). Poznanie tej prawdy o herezji pozwoliło Simone Weil wygłosić „bluźniercze” zdanie: „Jeżeli kiedykolwiek na Ziemi zaistniało chrześcijaństwo po Chrystusie, to była nim »herezja« katarska”. Nie będziemy jednak rozwijać tego tematu, interesuje nas bowiem problem nieco inny.

Jakie były losy pogaństwa w religii i kulturze chrześcijańskiej?

Dobra Nowina Chrystusowa w swej czystej, duchowej istocie to Nowina, Wieść o Pełni (pleroma) Boga, świata i człowieka. Jej zapis znajdujemy nie tylko w ezoterycznej warstwie Nowego Testamentu, lecz także — choć często w formie już wypaczonej — w starożytnym gnostycyzmie. W Nowym Testamencie „męskiemu” aspektowi Inkarnacji Bóstwa Najwyższego — Chrystusowi wcielonemu w Jezusie — odpowiada jej aspekt „żeński” — Inkarnacja Sophii, Mądrości Bożej (jako prawdziwej Bogini-Matki, a nie tylko „towarzyszki” Jahwe) w Marii jako zarazem Matce i Oblubienicy Jezusa. W niektórych szkołach gnostyckich także istniała wiedza (?) o „ziemskiej” małżonce Jezusa — Marii Magdalenie. Nie jest to bluźnierstwem. Dlaczego bowiem mnisio-homoerotyczne wyobrażenie o Jezusie jako o istocie dziewiczej miałoby mieć wyższość nad świeckim i heteroerotycznym wyobrażeniem o nim jako o człowieku pełnym, tj. osobiście afirmującym ludzkie życie erotyczne? Nie mówiąc już o tym, że jego małżeńskie pożycie mogło opierać się na — znanej z teoizmu i tantry — zasadzie karezzy. (w tej kwestii wypowiada się pięknie i mądrze Alan Watts w swej książce pt. Nature, Man and Woman). Postać Sophii odgrywa także ogromną rolę w gnostycyzmie.

Wszakże chrześcijaństwo „zjahwizowane” nie zna Pełni, lecz — przeciwnie — żyje podziałami, przeciwstawieniami, alternatywami i wręcz przeciwieństwami (nie widząc tego, co je łączy). Znowu w nawiasie: powyżej bowiem nie podkreśliłem tego dostatecznie. Kiedy mówię o „jahwizacji” chrześcijaństwa, nie oznacza to w żadnym sensie ataku na postać Jahwe, tego wspaniałego Elohima, który dał człowiekowi jego „ja” (nie jest ono przecież monopolem „narodu wybranego” — on dostał je jedynie jako pierwszy). źródłem negatywnego oddziaływania jahwizmu na chrześcijaństwo jest „cień” Jahwe — jego wyemancypowany czy zbudowany „syn boży”. Przeciwnik, w swej podwójnej postaci Diabła i Szatana. W istocie rzeczy to on właśnie — jedynie posługując się Jahwe jako szyldem — wypaczył prawdziwe i żywe chrześcijaństwo. A wypaczenie to polega na rozrywaniu go między dwoma ekstremami: lucyferycznego (by użyć terminów antropozoficznych) idealizmu i arymanicznego materializmu. Czymże innym bowiem jest historia chrześcijaństwa, jak nie oscylacją między uduchowioną ucieczką od świata a materialistyczną żądzą władzy, bogactwa i użycia? A zatem chrześcijaństwo w „cieniu” Jahwe, chrześcijaństwo zawsze rozdarte, musiało rozedrzeć także obraz Boga (transcendencją contra immanencja), oderwać jego aspekt duchowy od naturalnego, „męski” od „żeńskiego”, idealny od materialnego. Początków tego procesu należy doszukiwać się już u św. Pawła. Kwintesencjonalnie symboliczny wyraz jego postawy antyfeminalnej (albowiem przede wszystkim ten aspekt chrześcijańskiego „jahwizmu” nas tu interesuje) — jak mniemają niektórzy badacze, osobiście uwarunkowanej u niego skłonnościami homoerotycznymi — był wygłoszony przezeń słynny zakaz: Mulier taceat in ecclesia! („Kobieta niech milczy w kościele!”). Ten właściwy twórca chrześcijaństwa i Kościoła, wzorując się na judaizmie, z którego wyrósł, starał się Boginię-Matkę zostawić poza granicami organizowanej przez siebie religii. Nie udało mu się to: Sophia w postaci Najświętszej Marii Panny (Theotokos), począwszy przynajmniej od V wieku, zajęła poczesne miejsce na samych szczytach panteonu chrześcijańskiego. Jednakże w ziemskiej sferze organizacji instytucji Kościoła św. Paweł odniósł sukces niewątpliwy: kobietę w Kościele zmuszono do milczenia i — jeśli pominąć kilka marginesowych wyjątków (św. Brigitta, św. Katarzyna ze Sieny, w pewnym stopniu św. Teresa z Avili) — milczy w nim ona do dzisiaj.

Chrześcijaństwo i Kościół wypowiedziały walkę pogaństwu niemal na wszystkich frontach, kontynuując pod tym względem tradycję żydowskiego jahwizmu. A była to walka prowadzona z niezwykłą, iście wężową, mądrością, choć raczej z małą dozą gołębiej Łagodności. Walka ta toczyła się niejako w dwóch formach — aktywnej i biernej: agresji i asymilacji. Formę agresji reprezentowała np. transformacja pogańskiej Bogini-Matki, przede wszystkim w postaci Afrodyty-Wenus, w Wielką Rozpustnicę Babilonu — (jak w Objawieniu św. Jana 17), a wszystkich bogów greckich i rzymskich — w antypanteon diabłów i demonów (był to szczególny przypadek ogólnej reguły: wszystkie nowe religie demonizują bogów religii, które pokonały). Forma asymilacji zaś przejawiła się zarówno w (przytoczonym) przykładzie przemiany Bogini-Matki w Sophię i Najświętszą Marię Pannę, jak i w sui generis „ochrzczeniu” niektórych pogańskich bogów i dajmonionów, i podniesieniu ich do rangi świętych (np. Apollina zabijającego węża Pythona zmieniono w św. Jerzego walczącego ze smokiem, a buńczucznego phallosa przekształcono w św. Phalla).

Proces ten nie może nikogo dziwić. Wprawdzie chrześcijaństwo powstało w kręgu żydowskim (jahwistycznym), ale — począwszy od św. Pawła, i — jak wiemy — dzięki niemu — stawało się szybko religią (byłych) pogan. Obok więc piętna żydowskiego otrzymało dodatkowo znamię greckiego (przede wszystkim w teologii) i rzymskie (w sferze prawa i instytucji) A z chwilą, kiedy w 313 roku cesarz Konstantyn, zwany później Wielkim, aktem prawnym wywiódł je z podziemia i kiedy w ciągu stu lat stało się panującą religią w obu częściach Cesarstwa Rzymskiego, chrześcijaństwo stało się de facto niedoskonałym amalgamatem judaizmu i pogaństwa, nieudaną syntezą rozsadzaną od wewnątrz sprzecznością istniejącą między tymi obiema jego składowymi. (Autentycznie chrześcijańska pozostała tylko jego ezoteryka — z reguły uznawana za herezję i niszczona bezwzględnie). Kościół zaś ze zgromadzenia prześladowanych (Kościół męczeński) stał się instytucją triumfujących i prześladowanych, w całej swej strukturze dziedzicząc obok wielu pozytywnych cech jahwizmu i pogaństwa również liczne ich cechy negatywne, jako to np. przekonanie o wyłącznym posiadaniu prawdy i „kluczy zbawienia”, nietolerancję i spirytualny imperializm oraz całkiem ziemski despotyzm.

dalszy ciąg eseju

powrót do cz. I     powrót do strony e Anthropos i Sophia